Trzej muszkieterowie (1913)/Tom II/Rozdział XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Trzej muszkieterowie
Podtytuł Powieść historyczna z XVII wieku
Wydawca Wydawnictwo Najsławniejszych Powieści Świata
Data wyd. 1913
Druk Drukarnia Udziałowa
Miejsce wyd. Warszawa, Lwów
Tłumacz Stanisław Sierosławski
Tytuł orygin. Les Trois Mousquetaires
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.
W NOCY WSZYSTKIE KOTY SĄ SZARE.

Nadszedł nareszcie oczekiwany z taką niecierpliwością przez Portosa i d’Artagnana wieczór.
Jak zazwyczaj, d’Artagnan stawił się u milady około godziny dziewiątej. Piękna pani miała doskonały humor. Gaskończyk nasz, przyjęty przez nią niezwykle łaskawie, poznał od pierwszego wejrzenia, że fałszywy list jego wywołał oczekiwany skutek.
W tej chwili weszła Ketty, przynosząc sorbety. I względem niej milady była uprzejmą, jak nigdy, — uśmiechała się do niej wdzięcznie. Niestety, biedna dziewczyna, jakaś zasmucona, nie spostrzegła nawet tych objawów życzliwego dla siebie usposobienia pani.
D’Artagnan spoglądał kolejno na obie kobiety, i przyszło mu na myśl, że natura, stwarzając je, pomyliła się strasznie: dała wielkiej damie duszę przedajną i podłą, a pokojówce serce, godne księżniczki krwi królewskiej.
Około godziny dziesiątej milady poczęła objawiać jakby zaniepokojenie: spoglądała od czasu do czasu na zegar, wstawała i siadała z powrotem, przyczem uśmiechała się do d’Artagnana, jak gdyby chcąc powiedzieć: Jesteś pan niewątpliwie ogromnie miłym gościem, ale byłbyś jeszcze milszy, gdybyś już sobie poszedł!
D’Artagnan wiedział dobrze, jaka była przyczyna tego niepokoju. Powstał wreszcie, ujął kapelusz i, ucałowawszy na pożegnanie piękną rączkę milady, która mu odpowiedziała delikatnym uściskiem dłoni, wyszedł. Młodzieniec zrozumiał jednak, że uścisk ten nie był kokieteryą, lecz niejako wyrażeniem wdzięczności za to, że odchodzi.
— Ona go strasznie kocha! — pomyślał.
Tym razem Ketty nie oczekiwała na niego ani w przedpokoju, ani w krużgankach, ani przy głównej bramie pałacu, i d’Artagnan sam musiał szukać schodów, wiodących do małego jej pokoiku.
Zastał Ketty pogrążoną w wielkim smutku: siedziała z ukrytą w dłoniach twarzą i płakała gorzko.
Gdy d’Artagnan wszedł do pokoju, nie podniosła nawet głowy, a gdy zbliżył się ku niej i ujął ją za ręce, wybuchnęła głośnem łkaniem.
Tak, jak d’Artagnan przewidywał, milady, otrzymawszy list, w uniesieniu radości opowiedziała pokojówce o wszystkiem, a chcąc ją wynagrodzić za dokładne spełnienie zlecenia, podarowała jej pełną złota sakiewkę. Ketty jednak, wróciwszy do swego pokoiku, rzuciła sakiewkę w kąt, gdzie leżała jeszcze dotychczas z wysypującemi się z niej sztukami złota.
Biedna dziewczyna pod wpływem pieszczoty d’Artagnana podniosła głowę, i młody człowiek aż przeląkł się na widok zmiany, malującej się na jej twarzy. Wyciągnęła ku niemu błagalnie dłonie, ale nie śmiała ani słowa wymówić.
Chociaż d’Artagnan nie posiadał zbyt miękkiego serca, to jednak ta niema boleść poruszyła go do głębi. Ale zanadto zależało mu na urzeczywistnieniu powziętych planów, by mógł w nich co zmienić, i nie wyraził Ketty co do tego ani odrobiny nadziei, — przedstawił jej tylko swe zamysły, jako zwykłą zemstę.
Zresztą zemsta ta nie była nazbyt trudna do osiągnięcia, bo milady, zapewne dla ukrycia przed kochankiem rumieńca wstydu, poleciła Ketty pogasić w całym apartamencie, a nawet w jej własnym pokoiku, wszystkie światła. Hrabia de Wardes miał wyjść przed świtem, a więc w ciemności.
Po chwili ozwały się kroki w sypialni milady. D’Artagnan ukrył się szybko w szafie i zaledwie miał czas zamknąć drzwi za sobą, gdy rozległ się dźwięk dzwonka.
Ketty pospieszyła do swej pani. Chociaż zaś tym razem nie zostawiła drzwi otworem, dla d’Artagnana było to obojętne, gdyż przez cienką ścianę mógł słyszeć prawie wszystko, co za tą ścianą mówiono. Milady, upojona radością, kazała opowiadać sobie najdrobniejsze szczegóły rzekomego spotkania pokojówki z hrabią de Wardes; wypytywała, jakie wrażenie wywarł na nim jej list, czy wydawał się bardzo zakochanym i jak się zachowywał dając odpowiedź. Biedna zaś Ketty, zmuszona kłamać, odpowiadała na te wszystkie zapytania przytłumionym głosem i z jakimś bolesnym akcentem, którego wszakże pani jej nie zauważyła pod wpływem samolubnego swego szczęścia.
Gdy wreszcie zbliżyła się godzina schadzki z hrabią, milady, zgasiwszy w swej sypialni ostatnie świece, rozkazała Ketty powrócić do swego pokoiku i, skoro tylko przyjdzie hrabia de Wardes, wprowadzić go do jej apartamentu.
Ketty nie potrzebowała czekać długo. Zaledwie d’Artagnan spostrzegł przez dziurkę od klucza, że w apartamencie zaległa ciemność, wymknął się ze swej kryjówki, zanim jeszcze Ketty zamknęła drzwi, łączące oba pokoje.
— Co to za hałas? — spytała milady.
— To ja — rzekł półgłosem d’Artagnan, — ja, hrabia de Wardes.
— Boże mój! Boże! — szepnęła Ketty, — nie doczekał nawet do tej godziny, jaką sam oznaczył!
— To hrabia? — mówiła milady. — Czemuż nie wchodzi? Hrabio — dodała, — wiesz przecie, że czekam na ciebie.
Usłyszawszy to wezwanie, d’Artagnan usunął łagodnie Ketty na stronę i wszedł do sypialni milady.
By zrozumieć ból i gniew, szarpiący duszą kochanka, który pod przykryciem mroków nocnych i nieswojem nazwiskiem otrzymuje objawy miłości, przeznaczone dla jego szczęśliwszego rywala, trzeba doświadczyć tego chyba samemu. D’Artagnan znalazł się w położeniu bardziej bolesnem, niż przewidywał. Zazdrość szarpała mu serce; cierpiał niemal tak bardzo, jak biedna Ketty, płacząca w tej chwili w przyległym pokoiku.
— O, gdybyś wiedział, hrabio — mówiła milady najsłodszym głosem, ściskając jego ręce, — jakie szczęście przepełniało mi serce, gdym w twych spojrzeniach wyczytała miłość, gdy ją wyczuwałam w twych słowach, ilekroć spotykaliśmy się ze sobą! I ja cię kocham bez miary. A na pamiątkę tego naszego zbliżenia pragnęłabym, abyś miał ten oto zastaw mojej miłości... Niech on ci nie pozwala zapomnieć o mnie ani na chwilę...
I mówiąc to, zdjęła z swej ręki pierścień i wsunęła go na palec d’Artagnana.
Młodzieniec przypomniał sobie, że widział już ten pierścień na ręku milady; zdobił go wspaniały szafir, okolony brylantami.
Pierwszym odruchem d’Artagnan wzbraniał się przyjąć podarunek, — lecz milady dodała w tejże chwili:
— Weź ten pierścień przez miłość dla mnie. Przyjmując go, oddasz mi przysługę, o jakiej nie masz pojęcia — kończyła podnieconym dziwnie głosem.
— Ta kobieta jest pełna tajemnic — pomyślał w duszy d’Artagnan.
A jednocześnie przyszła mu nagle ochota wyznać w tej chwili, że nie jest hrabią de Wardes, przyznać się, kim jest w istocie, i oświadczyć wprost, że przyszedł w zamiarze zemsty. Ale milady, nie dając mu dojść do słowa, mówiła dalej:
— Biedny mój aniele! Ten potwór gaskoński omal nie pozbawił cię życia!... Czy bolą cię jeszcze te rany?
— Tak jest, strasznie bolą — odparł d’Artagnan, zaskoczony nagle epitetem „potwora gaskońskiego“.
— Bądź spokojny — szeptała milady; — ja cię pomszczę, pomszczę okrutnie!
— Do licha — pomyślał d’Artagnan, — chwila odkrycia się nie nadeszła jeszcze.
Wzburzyły go te słowa milady, i potrzebował nieco czasu, aby się uspokoić, a plany zemsty, z jakimi tu przybył, rozwiały się zupełnie. Czuł, że ta kobieta osiągnęła nad nim przemożną władzę. Nienawidził ją i uwielbiał równocześnie, choć niedawno jeszcze aniby przypuszczał, by tak przeciwne sobie uczucia mogły się pomieścić w jednem sercu i, łącząc się z sobą, wytworzyć miłość tak dziwną... szatańską.
Tymczasem wybiła godzina pierwsza, i należało się rozstać. Żegnając się z milady, d’Artagnan czuł jedynie wielki żal, że musi się oddalić. Wśród namiętnych słów, jak to bywa między dwojgiem kochanków w podobnej chwili, umówiono się, że następne spotkanie nastąpi za tydzień.
Biedna Ketty miała nadzieję, że będzie mogła zamienić chociaż kilka słów z d’Artagnanem, gdy będzie przechodził przez jej pokoik, — lecz milady przeprowadziła go sama w ciemności aż na schody i tam dopiero z nim się rozstała.
Nazajutrz rano d’Artagnan pospieszył do Atosa. Zaplątał się w tak niezwykłą przygodę, że postanowił zasięgnąć jego porady, jak się z tego wydobyć. Opowiedział mu tedy wszystko szczegółowo, — Atos zaś podczas tego opowiadania marszczył od czasu do czasu czoło, a wreszcie, wysłuchawszy cierpliwie wszystkiego, rzekł mu:
— Twoja milady wydaje mi się osobą bez czci i wiary. Tem niemniej źle uczyniłeś, wprowadzając ją w błąd, gdyż tak czy owak pozyskałeś w niej sobie straszliwego wroga.
A mówiąc to, spoglądał Atos na pierścień z szafirem, otoczony brylantami, który zajął na palcu d’Artagnana miejsce pierścienia królowej, schowanego skrzętnie do szkatułki.
— Podziwiasz, widzę, ten pierścionek — spytał Gaskończyk z dumą, że może się pochwalić przed przyjaciółmi tak wspaniałym darem.
— Przypomina mi on jeden z moich rodzinnych klejnotów.
— Piękny! nieprawdaż? — pytał d’Artagnan.
— Wspaniały! — odparł Atos. — Nie przypuszczałem jednak, by mogły istnieć na świecie dwa szafiry tak czystej wody. Nabyłeś go może wzamian za swój dyament?
— Nie — odparł d’Artagnan. — Jest to dar mojej pięknej Angielki, a raczej mojej pięknej Francuzki... bo choć nie pytałem o to wcale, jestem przekonany, że urodziła się we Francyi.
— Jakto? otrzymałeś ten pierścień od milady? — zawołał Atos z najwyższem zainteresowaniem.
— Tak, od niej; dała mi go dzisiaj w nocy.
— Pokaż mi ten pierścionek — zażądał Atos.
— Proszę — odparł d’Artagnan, zdejmując klejnot z palca.
Obejrzawszy pierścień, Atos zbladł. Spróbował go wsunąć na czwarty palec lewej ręki, — pierścionek pasował tak, jakgdyby specyalnie dla niego był robiony. Chmura gniewu zaciemniła nagle łagodne zazwyczaj czoło szlachcica.
— Niepodobna, aby to był ten sam — rzekł; — bo jaką drogą mógłby się znaleźć w rękach lady Clarick?... A trudno znów przypuścić, aby istniały na świecie dwa tak bardzo do siebie podobne klejnoty...
— Jakto? znasz ten pierścień? — zapytał d’Artagnan.
— Zdaje mi się, że go poznaję — odparł Atos. — Ale być może, że się mylę.
I oddał klejnot d’Artagnanowi, nie przestając jednak spoglądać na niego od czasu do czasu.
— Słuchaj, d’Artagnanie — rzekł po chwili. — Zdejmij z palca ten pierścień, albo odwróć kamieniem na dół. Wywołuje mi on tak okrutne wspomnienia, że nie mógłbym z tobą spokojnie rozmawiać. A przecie przyszedłeś do mnie po poradę... przecie chcesz, bym ci podał sposób, jak masz w danej chwili postąpić... Ale zaczekaj... pokaż mi jeszcze raz ten kamień; szafir, o którym mówię, miał na boku rysę, powstałą wskutek pewnego wypadku.
D’Artagnan ponownie zdjął pierścień z palca i podał Atosowi.
Atos obejrzał pierścień uważnie.
— Patrz — rzekł zmieszany, — patrz; to niepojęte!
I wskazał rysę na kamieniu.
— Czyjąż tedy własnością był ten pierścień, Atosie?
— Moją... Otrzymałem go od matki, która w spadku dostała go od swojej matki. Jak ci mówiłem, był to stary klejnot rodzinny... który nigdy nie powinien był wyjść z posiadania naszej rodziny.
— A ty sprzedałeś go? — spytał d’Artagnan z pewnem wahaniem.
— Nie — odparł Atos ze szczególniejszym uśmiechem. — Podarowałem go w pewną noc miłości, podobnie, jak dziś ty doszedłeś do jego posiadania.
D’Artagnan zamyślił się; zdawało mu się, że dostrzega w tej chwili w duszy milady niezgłębione otchłanie, ponure i nieznane.
Nie włożył już pierścienia na palec, lecz schował go do kieszeni.
— Słuchaj, d’Artagnanie — rzekł po chwili Atos, wyciągając rękę ku niemu. — Wiesz, jak cię kocham; gdybym miał syna, nie mógłbym go bardziej kochać. Otóż posłuchaj mnie i zerwij z tą kobietą. Nie znam jej wcale, ale jakieś wewnętrzne przeczucie mi powiada, że jest to istota nikczemna i że cięży nad nią jakaś fatalna siła.
— Masz słuszność — odparł d’Artagnan. — Zerwę z nią... bo przyznaję, że i mnie samego przejmuje ona strachem.
— A czy będziesz miał dość siły? — spytał Atos.
— Tak jest — odpowiedział d’Artagnan. — Uczynię to zaraz.
— Słusznie, bardzo słusznie, moje dziecko — mówił przyjaciel, ściskając rękę Gaskończyka z ojcowską niemal tkliwością. — Niech Bóg sprawi, aby ta kobieta, która wplątała się w twe życie, nie pozostawiła tam straszliwych śladów.
Powiedziawszy to, Atos skinieniem głowy pożegnał d’Artagnana, dając mu do zrozumienia, że pragnie pozostać sam ze swemi myślami.
Powróciwszy do domu, d’Artagnan zastał tam Ketty, oczekującą na niego. Cały miesiąc gorączki nie potrafiłby tak zmienić wyglądu biednego dziewczęcia, jak to uczyniła ta jedna noc bezsenna, pełna bólu i goryczy.
Pani wysłała ją do hrabiego. Milady szalała miłością, była jakby pijana z rozkoszy, — pragnęła wiedzieć, kiedy kochanek spędzi z nią noc następną.
I biedna Ketty, wybladła, drżąca, oczekiwała odpowiedzi d’Artagnana.

Atos posiadał wielki wpływ na młodego człowieka. Rady przyjaciela łącznie z głosem własnego serca przekonały go ostatecznie, że teraz, skoro zadowolnił już dumę i zaspokoił pragnienie zemsty, powinien przestać widywać milady. To też, ująwszy pióro do ręki, odpisał milady, co następuje:
„Niech pani nie liczy na rychłe spotkanie ze mną. Od czasu powrotu do zdrowia tyle mam podobnych spraw miłosnych, że muszą zaprowadzić w nich pewien porządek. Gdy kolej wypadnie na panią, będę miał zaszczyt zawiadomić ją o tem.
Hrabia de Wardes.“

O szafirze nie wspomniał ani słowem. Czy może pragnął Gaskończyk zachować sobie tę broń przeciwko milady? Albo może, bądźmy szczerzy, może raczej zachowywał ten klejnot, jako ostatnie źródło zapewnienia sobie wyekwipowania na wojnę?
Byłoby zresztą niesprawiedliwością sądzić czyny ludzkie z owej epoki na podstawie zasad, obowiązujących w innej epoce. To, co uważanoby dzisiaj za hańbę dla człowieka szlachetnie urodzonego, było w owe czasy czemś zupełnie prostem i naturalnem; młodzi ludzie z najlepszych nawet rodzin przyjmowali nieraz zasiłki pieniężne od swych kochanek.
D’Artagnan podał Ketty list niezapieczętowany. Przeczytała go, ale go na razie nie zrozumiała. Po powtórnem zaś przeczytaniu omal nie oszalała z radości.
Nie mogła uwierzyć w swe szczęście, i d’Artagnan musiał jej powtórzyć to ustnie, co list zawierał.
Nie bacząc na niebezpieczeństwa, mogące jej grozić wobec porywczego charakteru milady, pobiegła wnet pędem na Plac Królewski doręczyć list swej pani.
Bo serce najlepszej nawet kobiety nie zna litości dla cierpień rywalki.
Milady otworzyła list z takim samym pośpiechem, z jakim Ketty go doręczyła. Zaraz po przeczytaniu pierwszych słów strasznym gniewem twarz jej się wykrzywiła. Zgniotła papier w ręku i z błyskawicą w oczach zwróciła się ku Ketty:
— Co ma znaczyć ten list? — zapytała.
— Jest to odpowiedź na pismo pani — odpowiedziała Ketty z drżeniem.
— To niepodobieństwo! — krzyczała milady, — to niepodobieństwo, aby szlachcic mógł napisać do kobiety podobne słowa!
Poczem dodała z nagłem przerażeniem:
— Boże! czyżby wiedział?...
I urwała nagle.
Twarz jej przybrała barwę popiołu, a zęby zgrzytnęły złowrogo. Chciała postąpić ku oknu, by odetchnąć świeżem powietrzem, — ale zdołała jedynie wyciągnąć rękę, — nogi odmówiły posłuszeństwa, i upadła na krzesło.
Ketty, sądząc, że pani jej mdleje, podbiegła, by rozpiąć jej suknię. W tejże jednak chwili milady zerwała się żywo.
— Czego chcesz odemnie? — zawołała. — Nie dotykaj mię!...
— Myślałam, że pani mdleje; chciałam spieszyć z pomocą — odpowiedziała służąca, przerażona straszliwym wyrazem twarzy swej pani.
— Zemdleć?! ja miałabym zemdleć?! Cóż to? uważasz mnie za tak słabą? Jeżeli spotka mię obelga, nie mdleję, lecz mszczę się!... Czy słyszysz?!
I ruchem ręki nakazała Ketty wyjść z pokoju.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Stanisław Sierosławski.