Trzej muszkieterowie (1913)/Tom II/Rozdział XXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Trzej muszkieterowie
Podtytuł Powieść historyczna z XVII wieku
Wydawca Wydawnictwo Najsławniejszych Powieści Świata
Data wyd. 1913
Druk Drukarnia Udziałowa
Miejsce wyd. Warszawa, Lwów
Tłumacz Stanisław Sierosławski
Tytuł orygin. Les Trois Mousquetaires
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIV.
O POŻYTKU Z RUR KOMINOWYCH PIECA.

Trzej nasi muszkieterowie dość szybko zrozumieli, że przez swą rycerskość i temperament zawadyacki mimowoli, a raczej zupełnie bezwiednie, załatwiając się z napastnikami, wyświadczyli przysługę jakiejś osobie, którą kardynał zaszczycał swą szczególną opieką.
Ale kto mógł być tą osobą? — oto pytanie, na które sobie narazie znaleźć odpowiedzi nie mogli. To też zaniechali wkrótce domysłów, i Portos, przywoławszy oberżystę, kazał mu podać kości do gry, poczem zasiadł z Aramisem przy stole i poczęli grać. Atos tymczasem chodził po pokoju i łamał sobie jeszcze głowę nad rozwiązaniem tej zagadki. Chodząc zaś i rozmyślając, za każdym razem, gdy mijał wnękę rozebranego do połowy pieca, którego drugi wylot znajdował się w pokoju na piętrze, słyszał urywki rozmowy, które wreszcie zwróciły jego uwagę. Zbliżył się do pieca i rozróżnił kilka zdań, które, jak sądził, miały niewątpliwie doniosłe znaczenie. Wobec tego skinął na towarzyszów, aby się uciszyli, i umieściwszy głowę we wnęce rozebranego pieca, słuchał.
— Proszę tedy o uwagę, milady — brzmiał głos kardynała, — gdyż sprawa ma znaczenie nader doniosłe. Niech pani siada; pomówimy o szczegółach.
— Słucham, Wasza Eminencyo — odpowiedział głos kobiecy, na dźwięk którego Atos zadrżał, poznawszy głos swej żony.
— Niewielki statek z angielską załogą pod wodzą zupełnie oddanego mi kapitana oczekuje na panią przy ujściu rzeki Charente, koło twierdzy La Pointe, i jutro o świcie rozwinie żagle.
— A więc powinnam się tam udać jeszcze dzisiaj w nocy?
— Natychmiast, to znaczy zaraz po wysłuchaniu moich poleceń. Wychodząc stąd, zastaniesz pani przy bramie dwóch ludzi, którzy będą ci służyli za eskortę. Ja odjadę pierwszy, pani wyruszysz w pół godziny później.
— Dobrze, Wasza Eminencyo. A teraz proszę mi wyjaśnić, jakie posłannictwo będę miała do spełnienia. A że pragnę i nadal zasługiwać na zaufanie Waszej Eminencyi, proszę o rozkazy jasne i zwięzłe, bym nie popełniła jakiej pomyłki.
— Nastała chwila głębokiej ciszy. Kardynał obmyślał snadź z góry słowa, jakich ma użyć, — milady zaś skupiała całą swą uwagę, aby zrozumieć dokładnie i wyryć sobie dobrze w pamięci to, co usłyszy.
Atos skorzystał z tej chwili i kazał towarzyszom zamknąć drzwi, wiodące na zewnątrz, poczem wezwał ich, aby przyszli słuchać z nim razem.
Muszkieterowie, lubiący wygodę, przynieśli krzesła dla siebie i dla Atosa i wszyscy trzej usiedli, zbliżając uszy do otworu.
— Udasz się pani do Londynu — mówił kardynał, — a przybywszy tam, zwrócisz się wprost do Buckinghama.
— Ośmielę się zwrócić uwagę Waszej Eminencyi — odpowiedziała milady, — że Jego Wysokość od czasu tej sprawy z zapinkami dyamentowemi nie dowierza mi, podejrzywając mię o udział w kradzieży.
— Tym razem — oświadczył kardynał — nie chodzi wcale o pozyskanie jego zaufania; przedstawisz mu się pani szczerze i uczciwie, jako pośredniczka.
— Szczerze i uczciwie — powtórzyła milady bardzo dwuznacznym tonem.
— Tak jest, szczerze i uczciwie — rzekł raz jeszcze kardynał tym samym tonem; — rokowania te muszą być prowadzone jawnie.
— Wykonam jak najdokładniej polecenia Waszej Eminencyi i czekam teraz na dalsze wskazówki.
— Pójdziesz pani do Buckinghama i powiesz mu w mojem imieniu, że wiem o wszystkich przygotowaniach, jakie poczynił.,, powiesz mu, że nie obawiam się ich wcale i za pierwszem poruszeniem z jego strony zgubię bezpowrotnie królowę.
— Czy jednak książę uwierzy, że Wasza Eminencya wykona tę groźbę?
— O! uwierzy, gdyż mam w ręku dowody.
— Trzeba więc, abym mu te dowody przedstawiła.
— Oczywiście. Powiesz mu pani, że ogłoszę raport pana de Bois-Robert i margrabiego de Beautru o spotkaniu księcia z królową na balu maskowym, jaki wydała pani marszałkowa; powiesz mu pani, by nie mógł już wątpić, że wiem o wszystkiem, iż przybył na ten bal w kostiumie Wielkiego Mogoła, który miał przywdziać kawaler de Guise, a który książę odkupił w ostatniej chwili za cenę trzech tysięcy pistolów...
— Dobrze, Eminencyo.
— Opowiesz mu pani następnie wszystkie szczegóły jego wejścia i wyjścia podczas nocy z zamku królewskiego, dokąd dostał się w przebraniu wróżbiarza włoskiego; powiesz mu pani, dla utwierdzenia go w przekonaniu, iż nic się przedemną nie ukryje, że pod płaszczem miał długą białą szatę, usianą w deseń z czarnych łez, trupich czaszek i skrzyżowanych piszczeli... na wypadek bowiem wykrycia jego obecności w zamku chciał udawać Białą Damę, ukazującą się w Luwrze, jak powszechnie wiadomo, przed każdemi wydarzeniami wielkiej doniosłości.
— Czy to już wszystko, Eminencyo?
— Powiesz mu pani jeszcze, że znam wszystkie szczegóły jego przygody w Amiens, że na ich tle osnuję fantastyczny romans, pomysłowy i dowcipny, dodając plan ogrodu i portety głównych bohaterów tej nocnej sceny.
— Powiem mu to wszystko.
— Powiesz mu pani wreszcie, że Montaigu znajduje się w moich rękach, że Montaigu jest uwięziony w Bastylii, a chociaż, co prawda, nie znaleziono przy nim żadnego listu, to jednak tortura rozwiąże mu język, i powie on nam wszystko, co wie, a nawet... to, czego nie wie.
— Tem lepiej.
— Dodaj pani w końcu, że Jego Wysokość, opuszczając w pośpiechu swą kwaterę na wyspie Ré, pozostawił tam pewien liścik od pani de Chevreuse, szczególnie kompromitujący królowę, dowodzący bowiem, że Jej Królewska Mość nietylko może kochać wrogów króla, ale, co więcej, spiskuje z nimi przeciwko Francyi. Czy zapamiętałaś pani dobrze wszystko, co mówiłem?
— Niech Wasza Eminencya osądzi sam: bal maskowy u pani marszałkowej; noc w Luwrze; wieczorna przygoda w Amiens; uwięzienie pana de Montaigu; list pani de Chevreuse.
— Tak — potwierdził kardynał; — masz milady doskonałą pamięć.
— Jeżeli jednak — zapytała mająca dobrą pamięć milady, — jeżeli jednak, mimo wszystkie te argumenty, książę nie zechce ustąpić i w dalszym ciągu będzie groził?
— Książę jest zakochany, jak szaleniec, a raczej, jak głupiec — odparł kardynał z głęboką goryczą w głosie. — I wszczął tę wojnę, tak, jak dawni błędni rycerze, jedynie w tym celu, by zyskać wzamian jedno spojrzenie swej ukochanej. Skoro zaś się dowie, że wojna ta będzie kosztowała honor kobiecy, a może nawet i wolność władczyni jego myśli, jak ją nazywa, skoro się o tem dowie, zastanowi się dobrze, co mu czynić wypada.
— A jednak — pytała milady z uporem, dowodzącym, że chce zbadać nawskróś sprawę, jaką jej zlecono, — a jednak, gdyby mimo wszystko groził?
— Gdyby jednak groził... — rzekł kardynał. — Ale nie... to niemożliwe...
— Możliwe — oświadczyła milady.
— Gdyby groził... — tu kardynał zawahał się przez chwilę, a potem mówił dalej: — gdyby groził, w takim razie całą nadzieję oprę na jednym z tych wypadków, jakie zmieniają zwykle rządy państw.
— Gdyby Wasza Eminencya zechciał mi przytoczyć chociażby jeden podobny wypadek z historyi — rzekła milady, — może i ja podzieliłabym wówczas tę wiarę w powodzenie sprawy.
— Posłuchaj więc pani! — odezwał się Richelieu. — Oto naprzykład w roku 1610, gdy sławnej pamięci król Henryk IV z podobnej nieco przyczyny, jak ta, która popycha księcia do działania, natarł równocześnie na Flandryę i Włochy, aby następnie z dwóch stron uderzyć na Austryę, czyż nie wydarzyło się wówczas coś, co ocaliło Austryę. Dlaczegóżby zatem król francuski nie miał mieć tego samego szczęścia, co cesarz?
— Wasza Eminencya ma na myśli pchnięcie nożem przy ulicy de La Férronière? — spytała milady.
— Tak jest — odparł kardynał.
— Czy Wasza Eminencya nie obawia się, że męki Ravaillaca odstraszą tych, którzy chcieliby pójść w jego ślady?
— Po wszystkie czasy i we wszystkich krajach, a zwłaszcza tam, gdzie ludność dzielą uczucia religijne, znajdą się fanatycy, nie pragnący nic więcej, jak stać się męczennikami. A właśnie przypominam sobie, że purytanie są do ostatnich granic oburzeni na księcia Buckinghama; kaznodzieje ich piętnują go, jako Antychrysta.
— A zatem? — spytała milady.
— A zatem — mówił dalej kardynał najobojętniejszym tonem — należałoby obecnie znaleźć naprzykład kobietę piękną, młodą i sprytną, która sama miałaby powód do osobistej pomsty na księciu. Kobietę taką można znaleźć łatwo; książę jest człowiekiem kochliwym, niejednokrotnie pozyskiwał miłość obietnicami stałości, niejednokrotnie wzniecał nienawiść nieustannem wiarołomstwem.
— Zapewne — rzekła milady lodowatym tonem, — kobietę taką udałoby się chyba wyszukać.
— Tak jest! A kobieta, którąby włożyła w rękę fanatyka nóż Jakuba Clement lub Ravaillaca, ocaliłaby Francyę.
— Zapewne... lecz stałaby się wspólniczką zbrodni.
— Czyż ktokolwiek zna wspólników Ravaillaca lub Jakuba Clement?
— Nie. Stali oni zbyt wysoko, aby ośmielono się aż tam ich szukać; nie podpala się Pałacu Sprawiedliwości dla byle kogo, Wasza Eminencyo.
— Więc sądzisz pani, że pożar Pałacu Sprawiedliwości nie był nieszczęśliwym wypadkiem? — zapytał Richelieu takim tonem, jak gdyby sprawa ta nie miała żadnego znaczenia.
— Nie sądzę nic, Wasza Eminencyo — odpowiedziała milady. — Przytoczyłam fakt, i oto wszystko; dodam tylko, że gdybym się nazywała panną de Montpensier, lub gdybym była królową Maryą Medycejską, nie musiałabym zachowywać takich środków ostrożności, jak dzisiaj, kiedy jestem tylko poprostu lady Clarick.
— To prawda — odezwał się Richelieu. — Czegóż więc pani żądasz?
— Pragnęłabym mieć rozkaz, usprawiedliwiający z góry wszystko, cokolwiekbym uznała za stosowne uczynić dla dobra Francyi.
— Przedewszystkiem jednak, jak już powiedziałem, należałoby znaleźć kobietę, pragnącą pomścić się na księciu.
— Już ją znalazłam — odparła milady.
— Następnie należałoby wyszukać fanatyka, któryby zechciał służyć za narzędzie sprawiedliwości Bożej.
— I ten się znajdzie.
— A dopiero wtedy — oświadczył kardynał — możesz pani żądać polecenia, o jakiem mówiłaś.
— Wasza Eminencya ma słuszność — rzekła milady; — to ja się myliłam, upatrując w udzielonych mi zaszczytnie rozkazach coś więcej, aniżeli jest w istocie. Przecież zadaniem mojem jest tylko zakomunikować Jego Wysokości w imieniu Waszej Eminencyi: że Eminencya zna przebranie, z pomocą którego udało mu się zbliżyć do królowej na balu u pani marszałkowej; że Wasza Eminencya posiada dowody spotkania się w Luwrze królowej z pewnym wróżbiarzem włoskim, którym nie był nikt inny, jak książę Buckingham; że Eminencya zamierza wydać niewielką dowcipną powieść o przygodzie w Amiens, z planem ogrodu, gdzie miało miejsce to zajście, i z portretami głównych bohaterów, biorących w niem udział; że Montaigu znajduje się w Bastylii i że tortury zmuszą go do powiedzenia tego, co wie, a nawet przypomną mu to, o czem zapomniał; wreszcie, że Wasza Eminencya posiada pewien list pani de Chevreuse, znaleziony w kwaterze Jego Wysokości, a kompromitujący nie tylko autorkę listu, lecz i osobę, w której imieniu został napisany. Gdyby zaś książę, mimo wszystko, okazał się niewzruszonym, misya moja kończy się na tem i mogę tylko błagać Boga o cud, któryby ocalił Francyę. To wszystko! nieprawdaż, Wasza Eminencyo?
— Wszystko — odpowiedział sucho kardynał.
— A teraz — odezwała się milady, nie zważając na zmianę tonu kardynała w stosunku do niej, — teraz, skoro już otrzymałam zlecenia Waszej Eminencyi, dotyczące jego wrogów, czy pozwoli mi Wasza Eminencya, abym powiedziała słów kilka o moich wrogach?
— Jakto? masz pani wrogów? — spytał Richelieu.
— Tak jest, Wasza Eminencyo, i to wrogów, przed którymi Wasza Eminencya powinien mię bronić, gdyż pozyskałam ich sobie w służbie Waszej Eminencyi.
— Któż to taki? — zapytał książę.
— Przedewszystkiem ta mała intrygantka, pani Bonacieux.
— Jest przecież zamknięta w więzieniu w Nantes.
— To znaczy, była tam — odpowiedziała milady; — ale królowa wyjednała rozkaz królewski, mocą którego przewieziono panią Bonacieux do klasztoru.
— Do klasztoru? — powtórzył książę.
— Tak jest, do klasztoru.
— Do którego?
— Nie wiem; tajemnica jest pilnie strzeżona.
— Ja się o tem dowiem.
— A czy Wasza Eminencya po dowiedzeniu się raczy mi o tem powiedzieć?
— Owszem; nie widzę w tem żadnej przeszkody — rzekł kardynał.
— Dziękuję. Mam jednak jeszcze jednego wroga, którego muszę się obawiać tak samo, jak pani Bonacieux.
— A mianowicie?
— Jej kochanka.
— Jakże się on nazywa?
— Och! Wasza Eminencya zna go dobrze — zawołała milady, uniesiona gniewem; — to nasz wspólny zły duch. On to w starciu z gwardyą Waszej Eminencyi przechylił zwycięstwo na stronę muszkieterów królewskich; on zadał trzy ciosy szpadą hrabiemu de Wardes, wysłannikowi Waszej Eminencyi, obracając wniwecz nasze plany w sprawie zapinek dyamentowych; on to wreszcie poprzysiągł mi zagładę, wiedząc, że przyczyniłam się do porwania pani Bonacieux...
— Ach, tak! — odezwał się kardynał, — wiem już, o kim pani mówisz.
— Mówię o tym niegodziwcu d’Artagnanie.
— To dzielny młodzieniec — oświadczył kardynał.
— I dlatego właśnie tem bardziej muszę się go obawiać.
— Trzebaby posiąść jakiś dowód, że porozumiewał się z księciem Buckinghamem — odrzekł kardynał.
— Dowód?! — zawołała milady. — Mam ich dziesięć!...
— Więc sprawa jest zupełnie prosta; przedstaw pani te dowody, a wyślę go do Bastylii.
— Dobrze, Wasza Eminencyo... A potem?
— Niema już przyszłości dla tego, kto się dostanie do Bastylii — odrzekł głucho kardynał. — Ach, mój Boże! gdybym tak łatwo mógł się pozbyć mojego wroga, jak wrogów pani, i gdyby chodziło tylko o ukaranie takich ludzi!...
— Wet za wet, Eminencyo — oświadczyła milady, — człowiek za człowieka! Poświęć mi tego, ja zaś oddam ci tamtego.
— Nie wiem, o kim pani mówisz — rzekł kardynał — i nie chcę wiedzieć. Pragnę jednak wyświadczyć pani przysługę, tem bardziej, że nic nie staje na przeszkodzie wypełnieniu tego życzenia i ukaraniu go... Słyszałem, że ten d’Artagnan jest bezbożnikiem, lubiącym zwady, i przeniewiercą.
— To nikczemnik, Wasza Eminencyo! nikczemnik!
— Podaj mi pani pióro, papier i atrament — rzekł kardynał.
— Oto, Eminencyo.
Nastała chwila milczenia, podczas której kardynał zastanawiał się snadź nad słowami, jakie ma napisać, a może też nad tem, czy wogóle pisać. Atos, który nie stracił ani słowa z rozmowy, pociągnął teraz swych przyjaciół w przeciwny kąt pokoju, ująwszy obu za rękę.
— Nie przeszkadzajże nam dosłuchać rozmowy do końca! — rzekł Portos.
— Cicho! — szepnął Atos. — Wysłuchaliśmy wszystkiego, co może się nam przydać. Zresztą nie przeszkadzam wam bynajmniej w dalszem podsłuchiwaniu; ja jednak muszę stąd wyjść.
— Musisz wyjść? — zagadnął Portos. — A jeżeli kardynał zapyta się o ciebie, co mu odpowiemy?
— Nie czekajcie, aż będzie pytał, lecz sami powiedzcie mu odrazu, że z rozmowy z oberżystą dowiedziałem się, iż droga nie jest bezpieczna, i dlatego pojechałem na zwiady. Powiem też kilka słów giermkowi kardynała. Reszta do mnie należy; bądźcie o mnie spokojni.
— Bądź roztropny, Atosie — rzekł Aramis.
— Nie bójcie się — odparł Atos. — Wiecie przecież, że mam dosyć zimnej krwi.
Portos i Aramis usiedli znowu przy wnęce od pieca, — natomiast Atos wyszedł, nie kryjąc się z tem wcale, a odwiązawszy konia, stojącego wraz z końmi przyjaciół u zewnętrznej okiennicy, kilkoma słowami wytłómaczył giermkowi, że trzeba koniecznie, aby ktoś pojechał na zwiady, poczem obejrzał starannie proch na panewce pistoletu, chwycił szpadę w zęby, i pognał, jak potępieniec, drogą, wiodącą do obozu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Stanisław Sierosławski.