Trzej muszkieterowie (1913)/Tom II/Rozdział XXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Trzej muszkieterowie
Podtytuł Powieść historyczna z XVII wieku
Wydawca Wydawnictwo Najsławniejszych Powieści Świata
Data wyd. 1913
Druk Drukarnia Udziałowa
Miejsce wyd. Warszawa, Lwów
Tłumacz Stanisław Sierosławski
Tytuł orygin. Les Trois Mousquetaires
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.
MAŁŻEŃSTWO.

Kardynał, jak to słusznie przewidywał Atos, zakończył w kilku słowach rozmowę z milady i zeszedł na dół. Otworzywszy drzwi izby, gdzie Portos z Aramisem rozgrywali w tej chwili zawzięcie swą partyę, szybkiem spojrzeniem ogarnął wszystkie kąty sali i spostrzegł natychmiast, że brakuje jednego z muszkieterów.
— Gdzie pan Atos? — zapytał.
— Atos, Eminencyo — odpowiedział Portos, — wyruszył na zwiady, gdyż dowiedział się od oberżysty, że w powrotnej drodze może nam grozić niebezpieczeństwo.
— A panowie tymczasem coście tu robili?
— Graliśmy, Eminencyo — rzekł Portos, — i wygrałem od Aramisa pięć pistolów.
— Jesteście tedy gotowi wracać ze mną?
— Jesteśmy na rozkazy Waszej Eminencyi.
— Więc na koń, panowie! A spieszmy, bo już późno...
I rzekłszy to, kardynał, a za nim dwaj muszkieterowie wyszli przed oberżę. Przy bramie, trzymając konia kardynała za uzdę, czekał jego giermek, a nieco dalej widać było w ciemnościach nocnych dwóch żołnierzy i trzy konie. Żołnierze ci mieli odprowadzić milady do twierdzy La Pointe i nie odstępować jej aż do chwili, gdy wsiądzie na okręt.
Giermek, zapytany przez kardynała o Atosa, potwierdził to, co mówili o nim muszkieterowie. Jego Eminencya skinął ręką na znak zadowolenia i ruszył w powrotną drogę, zachowując te same środki ostrożności, jak poprzednio.
Zostawmy go, podążającego w kierunku obozu w towarzystwie giermka i obu muszkieterów, a natomiast wróćmy do Atosa. Przez czas pewien pędził on drogą wprost przed siebie, co koń wyskoczy, a gdy już był pewny, że go nikt od strony oberży nie dostrzeże, skierował się na prawo, zatoczył półkrąg i znalazł się z powrotem o jakieś dwadzieścia kroków od drogi, którędy przejeżdżać miał kardynał, a ukrywszy się w gęstwinie krzewów, czatował. Wkrótce też posłyszał jadących i rozpoznał lamowane kapelusze swych towarzyszów oraz złotą frendzlę płaszcza kardynalskiego. Zaczekawszy chwilę, aż zniknęli na zakręcie drogi, wrócił galopem do gospody, gdzie go natychmiast wpuszczono, gdyż oberżysta poznał go odrazu.
— Mój dowódzca — rzekł Atos — zapomniał udzielić tej damie, mieszkającej na pierwszem piętrze, pewnego ważnego polecenia i przysyła mnie, abym to zapomnienie naprawił.
— Proszę — odrzekł gospodarz, — niech pan wejdzie. Ta dama jest jeszcze w swoim pokoju.
Atos skorzystał z pozwolenia, wszedł po schodach najcichszym możliwie krokiem na piętro i przez napół otwarte drzwi pokoju milady ujrzał ją, odwróconą od niego plecami i wkładającą właśnie kapelusz. Wszedł cicho do pokoju i zamknął za sobą drzwi na zasuwę, na zgrzyt której milady odwróciła się ku niemu szybko. Owinięty płaszczem, w kapeluszu, którego rondo rzucało mu cień na oczy, stał chwilę przy drzwiach.
— Kto pan jesteś i czego chcesz tutaj? — zawołała milady.
— Tak, niestety, to ona! — stwierdził Atos w sobie i, zrzuciwszy szybkim ruchem płaszcz oraz zdjąwszy kapelusz, posunął się ku milady.
— Czy poznajesz mnie, pani? — zapytał.
— Milady postąpiła krok ku niemu, lecz natychmiast cofnęła się z przerażeniem, jakgdyby na widok żmii.
— Dobrze! — odezwał się Atos, — więc poznałaś mię pani...
— Hrabia de La Fère! — jęknęła milady, blednąc i cofając się dalej, aż się plecami oparła o ścianę.
— Tak jest, milady — odparł Atos, — hrabia de La Fère we własnej osobie, który przybył z tamtego świata, aby mieć przyjemność cię ujrzeć. Usiądź pani, i pomówimy z sobą, jak się wyraził pan kardynał.
Milady, opanowana niedającą się opisać trwogą, usiadła bez słowa sprzeciwu.
— Choć jesteś szatanem, zesłanym przez piekło na ziemię — odezwał się Atos, — i wielka jest twoja potęga, o czem wiem dobrze, ale i ty wiesz zapewne, że ludzie z pomocą Boga zwalczają niekiedy najstraszliwsze potęgi tegoż piekła. Raz już znalazłaś się pani na mojej drodze... Sądziłem wszakże, żem cię unicestwił... Ale widocznie myliłem się, albo też piekło wskrzesiło cię z powrotem.
Milady, usłyszawszy te słowa, które przywiodły jej na myśl straszliwe wspomnienia, pochyliła głowę z ponurem westchnieniem.
— Tak jest! piekło wskrzesiło cię, piekło dało ci bogactwa — mówił dalej Atos, — piekło pozwoliło ci przybrać inne nazwisko, piekło odmieniło ci twarz niemal... nie zdołało jednak ani oczyścić twej duszy z plugastwa, ani zetrzeć z twego ciała ohydnego piętna...
Milady podniosła się, jakby poderwana sprężyną, a oczy jej poczęły ciskać błyskawice. Atos nie ruszył się z miejsca.
— Sądziłaś, że nie żyję... nieprawdaż?... tak, jak i ja byłem pewny, żeś umarła. Nazwisko Atosa ukryło hrabiego de La Fère, podobnie, jak nazwisko lady Clarick osłoniło Annę de Buiel. Czyż nie tak bowiem nazywałaś się, gdy godny twój braciszek połączył nas węzłem małżeńskim? Położenie nasze jest dziwne — mówił dalej, wybuchając szyderczym śmiechem. — Żyliśmy spokojnie aż do tej chwili, gdyż oboje uważaliśmy się za umarłych... Wspomnienie samo nie przeszkadza tak, jak człowiek żyjący... aczkolwiek zdarza się, że i wspomnienie zabija...
— Lecz ostatecznie — spytała milady głuchym głosem — co cię sprowadza tutaj? czego żądasz odemnie?
— Pragnę ci powiedzieć, że, aczkolwiek niewidzialny dla ciebie, śledziłem wszystkie twoje postępki.
— Wiesz zatem, co robiłam?
— Mógłbym ci opowiedzieć wszystko, dzień po dniu, od chwili, gdy wstąpiłaś w służbę kardynała, aż do dzisiejszego wieczora.
Uśmiech niedowierzania przemknął po bladych wargach milady.
— Posłuchaj więc! Wiem o tem, że to ty właśnie obcięłaś dwie zapinki dyamentowe z ramienia księcia Buckinghama; wiem, że przyczyniłaś się do porwania pani Bonacieux; wiem, że, zakochana w hrabi de Wardes, przyjęłaś u siebie pewnej nocy pana d’Artagnana, który, zawdzięczając ciemności, udawał pomyślnie hrabiego de Wardes; wiem również, że, sądząc, iż hrabia de Wardes cię oszukał, chciałaś, aby poległ z ręki rywala, a gdy rywal ten odkrył hańbiącą twą tajemnicę, usiłowałaś zamordować go z pomocą dwóch najemnych drabów; wiem, że wobec nieudania się tego zamachu wysłałaś d’Artagnanowi zatrute wino wraz z sfałszowanym listem, pragnąc obudzić w nim przekonanie, że dar ten pochodzi od jego przyjaciół; wiem wreszcie, że tu, w tym pokoju, siedząc na tem samem krześle, na którem ja teraz siedzę, przyrzekłaś kardynałowi Richelieu, iż zamordujesz księcia Buckinghama, jeżeli wzamian za to pozwoli ci zamordować d’Artagnana...
Podczas tych słów Atosa biada twarz milady nabrała jakiejś sinej barwy.
— Jesteś chyba szatanem! — zawołała.
— Być może — odparł Atos. — Bądź co bądź, posłuchaj, co ci powiem. Zabij lub każ zabić księcia Buckinghama; to mię nie obchodzi wcale!... Nie znam go... zresztą jest on Anglikiem... Ale... ale nie waż się choćby tknąć d’Artagnana, który jest moim przyjacielem, którego kocham i którego bronię. Gdyby zaś z twojej przyczyny chociażby jeden włos spadł z głowy jego, przysięgam ci na pamięć mego ojca, że zbrodnia ta będzie ostatnią, jakiej się dopuścisz.
— Pan d’Artagnan obraził mię — oświadczyła milady głucho, — obraził mię strasznie, i dlatego zginie!
— Czy być może? — zawołał Atos z ironicznym uśmiechem. — Więc panią można obrazić? d’Artagnan obraził panią i dlatego ma umrzeć?
— Umrze — odpowiedziała milady, — ona najpierw, a on potem.
Atosa ogarniał jakiś szał. Widok tej kobiety, nie mającej w swej duszy nic kobiecego, budził mu w pamięci okropne wspomnienia; przypomniał sobie, że pewnego dnia, gdy znajdował się w położeniu mniej niebezpiecznem, aniżeli obecne, chciał ją poświęcić, aby uczynić zadość swemu honorowi. Teraz pragnienie unicestwienia jej buchnęło w nim płomieniem i opanowało go, jak gorączka. Zerwał się z krzesła, wydobył pistolet z za pasa i odwiódł kurek.
Milady, blada jak trup, chciała krzyczeć, ale z gardła jej, zdławionego trwogą, wydarł się tylko chrapliwy dźwięk, nie podobny do ludzkiego głosu i przypominający raczej przedśmiertne rzężenie dzikiego zwierza. Przytulona do ściany, z rozwianym włosem, wyglądała na tle boazeryi, jak symbol przerażenia.
Atos podniósł powoli pistolet, tak, że koniec lufy jego dotykał niemal czoła milady, i głosem równie straszliwym, jak dowodzącym niewzruszonego postanowienia, oświadczył z całym spokojem:
— Oddasz mi pani natychmiast dokument, podpisany przez kardynała, albo łeb ci roztrzaskam.
Gdyby naprzeciwko niej stał inny człowiek, milady względem groźby tego rodzaju miałaby może jeszcze jakieś wątpliwości, — ale Atosa znała nazbyt dobrze.
On zaś, widząc ją pomimo to stojącą nieruchomo, dodał twardo:
— Pozostawiam pani jedną sekundę do namysłu.
Ze skurczu jego twarzy milady poznała, że strzał padnie w oznaczonej chwili. Sięgnąwszy szybko poza gors, wyjęła ukryty tam list i podała Atosowi.
— Bierz — rzekła — i... bądź przeklęty!
Atos wziął list i, chowając pistolet za pas, zbliżył się ku lampie, by się upewnić, że jest to istotnie żądany przez niego papier, a rozerwawszy pieczęć, przeczytał:

„Czegokolwiek dokona właściciel tego dokumentu,
spełnione zostaje z mego rozkazu i dla dobra państwa.
3-go grudnia 1627 roku.
Richelieu.“

— A teraz, żmijo — odezwał się Atos, biorąc płaszcz i wdziewając kapelusz, — a teraz, skoro wyrwałem ci żądło, kąsaj, jeżeli możesz.
To rzekłszy, wyszedł z pokoju, nie oglądając się poza siebie, Przy bramie zastał dwóch ludzi, trzymających konia w pogotowiu.
— Jak wam wiadomo, panowie — rzekł, — macie z rozkazu Jego Eminencyi odprowadzić tę damę do twierdzy de La Pointę i opuścić ją dopiero wtedy, gdy się już znajdzie na pokładzie statku.
Słowa te zgadzały się z otrzymanym przez nich rozkazem, więc skinęli twierdząco głowami, poczem Atos skoczył lekko na siodło i popędził naprzód, bodąc konia ostrogami. Zamiast jednak jechać drogą, puścił się na przełaj przez pola, aby wyprzedzić kardynała, przyczem zatrzymywał się kiedy-niekiedy, nasłuchując.
Podczas jednego z takich przystanków usłyszał tętent kilku koni. Nie mógł wątpić, że to jedzie kardynał ze swą eskortą; popędził tedy naprzód ku drodze, a znalazłszy się wreszcie na niej, wytarł konia trawą i liśćmi drzew i czekał, stojąc wpoprzek drogi o dwieście mniej-więcej kroków przed jadącymi.
— Kto idzie? — zawołał, gdy ukazali się jeźdźcy.
— Ach! to zapewne nasz dzielny muszkieter! — odezwał się kardynał.
— Tak, Eminencyo — odparł Atos, — to ja.
— Zechciej pan przyjąć dzięki za zabezpieczenie nam drogi — rzekł Richelieu. — Ale jesteśmy już na miejscu, panowie. Skierujcie się ku lewej bramie; hasło: „Król i Ré“.
Powiedziawszy to, kardynał skinął głową naszym trzem przyjaciołom i sam skierował się naprawo, — nocował bowiem tej nocy w obozie.
— I cóż? zapytali równocześnie Atosa Portos i Aramis, skoro się kardynał oddalił, — czy podpisał dokument, jakiego się domagała?
— Mam go w kieszeni — odparł spokojnie Atos.
Trzej przyjaciele, nie mówiąc już ani słowa, odpowiedziawszy jedynie, gdy zapytano ich o hasło, przybyli do zajmowanej przez siebie kwatery i posłali natychmiast Mousquetona, aby powiedział Planchetowi, że pan jego, skoro tylko zejdzie z posterunku, proszony jest usilnie o przybycie do ich kwatery. Jak przewidział Atos, milady wraz z oczekującą na nią przed bramą eskortą udała się w wyznaczoną jej przez kardynała drogę. Miała wprawdzie na razie ochotę polecić, aby zaprowadzono ją przed Jego Eminencyę, — miała ochotę opowiedzieć mu wszystko; ale na myśl, że rewelacye jej spowodowałyby rewelacye Atosa, zaniechała tego... Gdyby oskarżyła Atosa, że ją powiesił, on wzamian oświadczyłby kardynałowi, że jest napiętnowana. Biorąc to pod uwagę, postanowiła, nie wnosząc na razie skargi przed kardynała, wyjechać dla dokonania z właściwą sobie zręcznością powierzonego jej trudnego dzieła, a dopiero potem, po spełnieniu wszystkich zleceń kardynała, pomyśleć o zemście.
W następstwie tego postanowienia po całonocnej podróży o godzinie siódmej rano znalazła się około twierdzy La Pointe, o godzinie ósmej wsiadła na pokład okrętu, a o godzinie dziewiątej statek, zaopatrzony listami polecającymi kardynała i mający rzekomo płynąć do Bayonny, podniósł kotwicę i, rozwinąwszy żagle, skierował się ku Anglii.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Stanisław Sierosławski.