Trzej muszkieterowie (1913)/Tom III/Rozdział XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Trzej muszkieterowie |
Podtytuł | Powieść historyczna z XVII wieku |
Wydawca | Wydawnictwo Najsławniejszych Powieści Świata |
Data wyd. | 1913 |
Druk | Drukarnia Udziałowa |
Miejsce wyd. | Warszawa, Lwów |
Tłumacz | Stanisław Sierosławski |
Tytuł orygin. | Les Trois Mousquetaires |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Dochodziła północ. Księżyc, wyszczerbiony ostatnią kwadrą, wschodził na wolnym od chmur skrawku horyzontu poza małem miasteczkiem Armentières, oświecając bladym blaskiem ciemne sylwety domów miasteczka i wysoką dzwonnicę z ażurowym szczytem. Przepływająca tuż pod miasteczkiem rzeka Lys toczyła swe wody, podobne do strumienia roztopionej cyny. Na drugim brzegu widać było czarny las drzew, wyciągających swe konary ku miedzianej barwy chmurom, z boku przez księżyc oświetlonym, co sprawiało wrażenie, jakby je wśród nocy świt oblewał. Po lewej stronie, w ruinach starego, opuszczonego młyna z nieruchomemi skrzydłami, odzywał się złowrogi głos puszczyka. Tu i ówdzie na równinie, po lewej i prawej stronie drogi, którą posuwał się smutny nasz orszak, wznosiły się drzewa, nizkie i niekształtne, jakby potworne karły, które przysiadły do ziemi, czając się na ludzi, podróżujących o tej późnej godzinie. Kiedy-niekiedy spóźniona błyskawica rozświecała cały horyzont, rysując wężem niebo ponad czarnym lasem i, jakby straszliwy miecz, przecinając je na dwie połowy. Najlżejszy powiew wiatru nie poruszał atmosfery, i grobowa cisza przygniatała całą przyrodę. Ziemia była wilgotna i oślizgła po deszczu, a orzeźwione burzą trawy i zioła na łąkach wydawały odurzający zapach.
Dwaj służący prowadzali milady, trzymając ją pod ramiona; kat postępował tuż za nią; dalej szli lord Winter, d’Artagnan, Atos, Portos i Aramis; Planchet i Bazin zamykali pochód.
Służący prowadzili milady w stroną rzeki. Usta jej były nieme, ale oczy przemawiały wymownie do każdego, na kogo spojrzała.
Nieznacznie przyspieszając kroku, po niejakimś czasie wyprzedziła wraz z dwoma służącymi na kilkanaście kroków cały orszak i odezwała się do nich:
— Tysiąc pistolów dam każdemu z was, jeżeli ułatwicie mi ucieczkę... Lecz jeżeli wydacie mię w ręce swych panów, zapłacicie drogo za moją śmierć, gdyż niedaleko stąd znajdują się moi mściciele.
Grimaud zawahał się; Mousqueton począł drżeć na całem ciele.
W tejże chwili jednak Atos, posłyszawszy głos milady, przyspieszył kroku i zbliżył się do niej, a lord Winter podążył za nim.
— Trzeba zastąpić tych ludzi innymi — rzekł; — rozmawiała z nimi, więc nie można im już ufać.
Na miejsce Grimauda i Mousquetona przywołano Plancheta i Bazina.
Gdy orszak stanął nad brzegiem rzeki, kat zabrał się do skrępowania rąk i nóg milady. To wyprowadziło ją ze stanu długiego milczenia, i zawołała:
— Jesteście podli! jesteście nędzni mordercy! W dziesięciu znęcacie się nad bezbronną kobietą! Ale strzeżcie się, bo chociaż teraz nie przyjdzie mi nikt z pomocą, będę jednak srodze pomszczona.
— Nie jesteś przedewszystkiem kobietą — odezwał się lodowato Atos, — nie jesteś wogóle człowiekiem, ale szatanem, który zbiegł z piekieł, a którego wyprawimy tam z powrotem.
— Ach! wy! przedstawiciele cnoty! — mówiła milady. — Pamiętajcie, że każdy, kto dotknie jednego mojego włosa, będzie także mordercą!
— Kat ma prawo zabijać i nie staje się przez to mordercą — oświadczył człowiek w czerwonym płaszczu, uderzając ręką po swym szerokim mieczu; — jest on tylko ostatnim sędzią, „Nachrichterem“, jak powiadają nasi sąsiedzi, Niemcy. Oto wszystko.
Gdy, mówiąc te słowa, zaciskał jej więzy, milady kilkakrotnie krzyknęła dziko, a okrzyki te ponure i straszne echo wśród ciemności nocnych zbudziły w głębi lasów.
— Jeżeli jestem winna, jeżeli popełniłam zbrodnie, jakie mi zarzucacie — wołała, — to możecie postawić mię przed jakimś trybunałem, ale sami nie macie prawa sądzić mię i skazywać!
— Proponowałem ci deportacyę do Tyburnu — odezwał się lord Winter. — Dlaczego nie zgodziłaś się na to?
— Bo nie chcę jeszcze umierać! — wołała milady, szarpiąc się w więzach, — bo jestem zbyt młoda, abym umierała!
— Kobieta, którą otrułaś w Béthune, była jeszcze młodsza, a jednak musiała umrzeć — przerwał d’Artagnan.
— Pozwólcie mi wstąpić do klasztoru! zostanę zakonnicą! — błagała milady.
— Byłaś już w murach klasztornych — odezwał się kat — i wyszłaś stamtąd na zagładę mojego brata.
Milady w paroksyzmie rozpaczy jęknęła przeraźliwie i padła na kolana. Wówczas kat wziął ją na ręce, by zanieść do czółna.
— Och! Boże moj! — krzyczała, — Boże mój! chcecie mię utopić!
Rozdzierające jej krzyki tak podziałały na młodociane serce d’Artagnana, że, jakkolwiek przedtem był dla niej nieubłagany, teraz nie mógł już dłużej ich słuchać; usiadł na wyschłym pniu drzewa i, opuściwszy głowę, zatkał sobie uszy palcami. Mimo to jednak, słysząc jeszcze jej groźby i błagania, rzekł wkońcu z rozgoryczeniem:
— Nie mogę już patrzyć na to straszne widowisko! i nie mogę pozwolić, by ta kobieta zginęła w ten sposób!
Milady usłyszała jego słowa, i znowu błysk nadziei zaświtał w jej sercu.
— D’Artagnanie! d’Artagnanie! — wołała, — przypomnij sobie, że kochałam cię!
Młody człowiek powstał i postąpił ku niej.
Ale wnet poskoczył też ku niej Atos i, wydobywszy szpadę, zagrodził d’Artagnanowi drogę:
— Jeżeli postąpisz jeszcze krok naprzód — rzekł, — skrzyżujemy szpady!
D’Artagnan padł przed nim na kolana i począł błagać o litość dla skazanej.
Atos jednak zawołał do oprawcy:
— Dalej, kacie! spełń swoją powinność!
— Z chęcią, dostojny panie — odrzekł kat, — albowiem, jako dobry katolik, wierzę święcie, że przez dokonanie wyroku na tej kobiecie spełnię czyn sprawiedliwości boskiej.
Poczem zbliżył się Atos do milady i rzekł:
— Przebaczam ci w tej strasznej dla ciebie chwili wszystko złe, jakieś mi wyrządziła. Przebaczam ci moje złamane życie, moją utraconą cześć, moją splamioną miłość i to nawet, że rozpacz moja zagradza mi drogę do zbawienia wiecznego. Umieraj w pokoju!
Teraz zbliżył się lord Winter.
— Przebaczam ci — mówił — otrucie mojego brata; przebaczam morderstwo Jego Dostojności, księcia Buckinghama; przebaczam śmierć mego biednego Feltona; przebaczam nawet zamachy na moje własne życie. Umieraj w pokoju!
— A ja, pani — odezwał się d’Artagnan, — błagam cię o przebaczenie, że przez niegodne szlachcica podejście wywołałem twoją zawziętość na mnie. Wzamian za to wybaczam ci śmierć mojej biednej przyjaciółki i okrutną zemstę nademną; przebaczam i płaczę nad tobą. Umieraj w pokoju!
— I am lost! I must die! — szepnęła po angielsku milady. — Zginęłam! muszę umrzeć!
Powstała o własnych siłach i rozejrzała się dokoła płomiennym wzrokiem, jakby na kogoś czekając. Nic jednak zbawczego nie dostrzegła dla siebie; dokoła niej znajdowali się sami tylko nieprzyjaciele.
— Gdzie mam umrzeć? — zapytała.
— Na tamtym brzegu — odpowiedział kat i wprowadził ją do czółna.
Atos podał mu woreczek z pieniędzmi.
— Weź pan! — rzekł, — to zapłata za twoją czynność. Niechaj wiedzą wszyscy, że postępujemy bez uchybienia godności sędziowskiej.
— Dobrze! — odparł kat. — A teraz niech pozna zbrodniarka, że wypełniam nie moje rzemiosło, lecz obowiązek, który mi sumienie nakazuje.
I mówiąc to, cisnął pieniądze w fale rzeki.
Czółno odbiło powoli od brzegu i wypłynęło na środek rzeki Lys, wioząc skazaną i wykonawcę wyroku. Wszyscy inni, pozostali na brzegu, uklękli w poważnem skupieniu ducha.
Łódź sunęła powoli wzdłuż liny przewozowej wśród bladych mgieł, unoszących się ponad wodą, a gdy przybiła wreszcie do przeciwległego brzegu, widać było na tle różowiejącego horyzontu dwie czarne sylwety — kata i ofiary.
Lecz milady snadź podczas przeprawy zdołała rozluźnić krępujące ją więzy, gdyż, wyskoczywszy z łodzi, zanim kat się spostrzegł, poczęła uciekać na poblizkie wzgórze. Ziemia jednak po deszczu była rozmiękła, więc milady, jakkolwiek zdołała dosięgnąć szczytu wzgórza, tu wszakże poślizgnąwszy się, upadła na oba kolana i już nie zdążyła powstać, gdyż kat położył silną swą dłoń na jej ramieniu. Pojęła wówczas, że samo niebo odmawia jej pomocy, i załamawszy ręce, pochyliła głowę...
I w tejże chwili z przeciwnego brzegu ujrzano, jak miecz, podniesiony oburącz do góry, błysnął w promieniach księżyca, a następnie powtórną błyskawicą opadł na szyję skazanej, — jednocześnie zaś rozległ się krzyk ofiary i tułów bez głowy osunął się na ziemię.
Kat zdjął swój czerwony płaszcz, rozpostarł go na ziemi, złożył na nim ciało i głowę ściętej, a następnie ująwszy płaszcz za cztery rogi, zarzucił ciężar na barki i wsiadł z powrotem do łodzi. Przybywszy na środek rzeki Lys, zatrzymał czółno i, podnosząc tobół ponad fale, zawołał:
.
' Poczem rzucił trupa w głąb wód, które szybko zamknęły się nad nim.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
W trzy dni później czterej muszkieterowie wrócili do Paryża i wieczorem odwiedzili pana de Tréville.
— I cóż, moi panowie? — spytał kapitan, — czy dobrze bawiliście się przez te kilka dni swego urlopu?
— Doskonale! — odparł Atos w imieniu swojem i towarzyszów.