Trzy godziny małżeństwa/Część druga/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Hugo Bettauer
Tytuł Trzy godziny małżeństwa
Wydawca Udziałowa Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Przemysłowa
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Die drei Ehestunden der Elizabeth Lehndorff
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ III.

Dochodziła jednasta, a Bodenbach dumał. Trzeba mu było pieniędzy na śniadanie. Przy pustym żołądku, pusto zwykle bywa w głowie, przytem musiał przedtem czynić starania, dalej zaś jechać do Bełmontparku i zapłacić trzy dolary za bilet wstępu na plac siodłania.
Z westchnieniem zdjął z małego palca pierścionek brylantowy. Matka nosiła go aż do samej śmierci, teraz zaś musiał się z nim rozstać, jak sądził zresztą, na czas krótki tylko. Nie posiadał innych kosztowności, bo złoty zegarek po stryju zamienił ubiegłego tygodnia na niklowy.
Ponure myśli snuły mu się po głowie, gdy w banku zastawniczym zainkasował za pierścionek 50 dolarów. A jeśli się mylił, jeśli śledził trop fałszywy? Tedy po kilku dniach zostanie bez żadnych środków do życia w olbrzymiem, obcem zgoła mieście.
Sięgnął wspomnieniami do Wiednia, gdzie porzucił ustaloną raz na zawsze, wybitną karjerę, by uciec przed Elżbietą. Elżbieta! Piekący, szalony ból zatargał jego sercem.
Elżbieta! Co czyni w tej chwili? Czy może zapomniawszy o nim jest teraz żoną kogoś innego? Uświadomił sobie w pełni niesłychaną wprost ofiarę, jaką złożył na ołtarzu miłości swojej i jął zgrzytać zębami z rozpaczy, tak że ludzie znajdujący się w sali restauracyjnej, gdzie spożywał naprędce śniadanie, spojrzeli nań ze zdumieniem wielkiem.
— Jestem zdegenerowany dureń o tysięcznych hamulcach sumienia! Czemużto uciekłem, miast posiąść ją na zawsze!
Tęsknota za Elżbietą porwała go z taką mocą, że zerwał się i jął przebiegać ulice krokiem szaleńczym, by w ten sposób stłumić wzburzenie.
— A mimo wszystko, spróbuję raz jeszcze zbudować sobie życie! — powiedział w duchu. — Jeśli się nie powiedzie, Hudson ma dość mętnej wody, by mnie, bez rozgłosu zanieść do morza!
Kazał się zameldować u wydawcy „Worlda” w City.
— Mr, Hobson — rzekł — oto moja legitymacja. Jestem funkcjonarjuszem agencji Pinkertona i proszę uprzejmie o łaskawą pomoc pańską w sprawie porwanego dziecka Mackeena. Zdaje mi się, że jestem na tropie sprawców i radbym wiedzieć w jakich banknotach wypłacił pan Mackeenowi pieniądze, które stanowiły okup.
— Nie tak prędko, mój panie! — oświadczył Mr. Hobson — jeśli mam uczynić tę przysługę, chcę wprzód wiedzieć, co będzie miał z tego nasz dziennik. Czy godzisz się pan, na wypadek powodzenia i schwytania łotrzyków, dać pierwszą wiadomość o tem „Worldowi?"
— Tak jest, Mr, Hobson! Daję słowo honoru, że jeśli mi się poszczęści, wszystko co będę wiedział, powiem panu i nikomu innemu przedtem.
— Dobrze! W takim razie jestem do dyspozycji! — oświadczył Mr. Hobson. — Wiedz pan tedy, że składkowe pieniądze, które u nas zdeponowano, wypłaciliśmy do rąk Mr. Mackeena w pięciuset nowiuteńkich studolarówkach, Niestety, przeklęty rabuś dziecka ma teraz w szponach tę pokaźną sumkę!
— Sądzę, że pan zanotował numery banknotów, Mr. Hobson?
Bodenbach czekał z napięciem odpowiedzi.
— Tak jest. Cała lista spoczywa tu oto, w biurku mojem. Zaraz ją panu pokażę.
Przez kwadrans odpisywał Bodenbach numery banknotów, potem pożegnawszy się, ruszył coprędzej do Belmontparku, kupił bilet wstępu i widząc że jest jednym z pierwszych gości stanął u wnijścia do placu siodłania.
Z niezliczonych rycin zamieszczonych we wszystkich dziennikach znał dobrze twarz Mackeena. Prócz tego wiedział, że nosi on stale w butonierce odznakę „Klubu Prawdziwych Przyjaciół“, dwie dłonie splecione uściskiem. Jest to rzecz powszechna, gdyż pozbawieni, niestety orderów Amerykanie stroją się z zamiłowaniem w najróżniejsze godła klubów swoich.
Bodenbach nie czekał długo. W ciągu niespełna kwadransa zjawił się mężczyzna, o pełnej, zaczerwienionej twarzy i tak charakterystycznym układem oczu i uszu, że Bodenbach poznałby go był, nawet bez odznaki klubowej.
Wraz z nim wkroczył na plac inny człowiek, prawdopodobnie ów kuzyn, o nader niesympatycznem obliczu. Bodenbach stwierdził w duchu, że jest to typowa twarz zbrodniarza. Całkiem niepostrzeżenie jął śledzić obu, nie spuszczając z oczu i idąc za nimi w pewnej odległości.
Tuż przed pierwszym biegiem, podszedł Mackeen, wraz z towarzyszem swym do jednego z wałęsających się bookmackerów, którzy, wbrew zakazowi oficjalnemu, najspokojniej uprawiają rzemiosło swoje. Mackeen postawił dwadzieścia dolarów na jakiegoś konia.
Bodenbach zaklął pod nosem.
— Jeśli ten łotr wygra — pomyślał, — w takim razie ja przegrałem, gdyż nie będzie potrzebował zmieniać setki.
Ale gracz nie miał szczęścia, a Bodenbachowi uśmiechnęło się ono. Koń nie przyszedł na czas do mety.
Przed drugim biegiem wręczył Mackeen bookmackerowi dwa banknoty po dwadzieścia dolarów, tak że sytuacja pozostawała jak dotąd, chwiejną. Ale i tym razem koń zaprzepaścił się gdzieś na torze i oto nastał moment, na który czychał Bodenbach.
Rozgniewany do żywego, sięgnął Mackeen do kieszeni tylnej i dobył paczkę banknotów wyłącznie studolarowych. Widział to doskonale Bodenbach, stojący tuż za obydwoma ptaszkami i stwierdził z wielkiem zadowoleniem, że są całkiem nowe.
Mackeen wyciągnął jednę studolarówkę z paczki, którą wetknął z powrotem w kieszeń. Z tym banknotem w ręku zbliżył się do bookmackera i postawił całe sto dolarów na klacz Beauty, przez cały ciąg wyścigów vanderbiltowskich.
Theo zajął miejsce obok bookmackera, którego teraz otaczali rozgorączkowani gracze. Mackeen i towarzysz jego pospieszyli co żywo na trybunę.
Zanim jeszcze mógł bookmacker wetknąć nową stawkę w swój potwornie napęczniały portfel, pochylił się doń Bodenbach, szepcąc.
— Jestem z agencji Pinkertona. Pokaż mi pan, proszę, banknot studolarowy otrzymany w tej chwili.
Ponieważ jednocześnie pokazał legitymację, bookmacher usłuchał niezwłocznie, bez oporu.
— Chyba nie podrobiony? — spytał.
Nie dając żadnej odpowiedzi zanotował Bodenbach szybko: D, 558,943 A, Zwrócił banknot bookmacherowi i odszedł, by porównać numer zanotowany z listą.
Z trudnością niemałą zdołał stłumić okrzyk radości. Zaraz w trzeciej kolumnie widział identyczny numer i serję!
Trzeba było teraz jąć się niezwłocznie środków energicznych. Jakże atoli postąpić? Bodenbach znał dobrze ustawy Stanów Zjednoczonych. Dają one jednostce wszelką możliwą obronę przed nieuzasadnionem pozbawieniem wolności.
W Niemczech, lub Austrji wystarczyłoby w takim wypadku zawiadomić o podejrzeniu pierwszego z brzegu policjanta, który najspokojniej zaaresztowałby obu ptaszków. Inaczej jest w Ameryce.
Policjant mógł położyć rękę na Mackeenie tylko w razie posiadania sądowego rozkazu aresztowania, albo jeśli została opublikowana zbrodnia, jakiej się dopuszczono.
Po chwili miał już Bodenbach plan gotowy. W zamęcie nieopisanym na trybunach, wywołanym przez niesłychany sukces klaczy Beauty, która wyprzedziła znacznie inne konie, przysunął się Bodenbach do Mackeena, wziął portfel własny, w którym znajdowało się jeszcze czterdzieści dolarów i wsunął mu niepostrzeżenie do tylnej kieszeni żakietu. Beauty wygrała bieg, a Mackeen, rozradowany wielce zeszedł, wraz ze swoim kuzynem po stopniach trybuny, aby u bookmachera zainkasować wygranę.
W pobliżu patrolowali właśnie dwaj policjanci, chodząc tam i z powrotem. Bodenbach podszedł do nich.
— Panowie! Widzicie oczywiście tych dwu dżentelmenów, którzy tam stoją, czekając na pieniądze. Proszę aresztować obu. Oskarżam ich o kradzież kieszonkową. Ten chudy wyciągnął mi portfel, a ten drugi, gruby wziął odeń i schował. Jeśli panowie zechcecie sięgnąć do lewej kieszeni żakietu, znajdziecie tam mój portfel z czterdziestu dolarami, bilety wizytowe z nazwiskiem Theo Robin, oraz kwit zastawniczy.
— Bierzesz pan odpowiedzialność za zeznania swoje i gotów jesteś udać się z nami na posterunek policyjny.
— Oczywiście, Mr. policjanci.
— All right! Tedy zaaresztujemy ich!
W minutę potem powstał wrzask straszny i zbiegowisko wokoło Mackeena i jego towarzysza, których pochwycili błękitni stróże m oralności.
— Tutaj, w kieszeni ma on napewne mój portfel! — krzyknął Bodenbach.
I rzeczywiście jeden z policjantów wyjął portfel.
Mackeen szalał z gniewu.
— Wszyscyście powarjowali! — wrzeszczał zajadle. — Cóż mi po tym przeklętym portfelu! Mam przy sobie przeszło dwadzieścia tysięcy dolarów. Nie potrzebuję wcale nędznych groszy tego draba!
Kuzyn przyłączył się również do protestu, oświadczając ze swej strony, że ma przy sobie znaczną kwotę.
— Ano, może i toście skradli? — zauważył jeden z policjantów po namyśle, — Ale dość już gadania. Dalejże marsz spokojnie do sądu policyjnego, inaczej...
Groźny gest urzędowej pałki gumowej skłonił obu aresztowanych do poddania się konieczności, przyczem jednak nie omieszkali zawiadomić Bodenbacha, że przy okazji połamią mu wszystkie żebra.
Poza polem wyścigowem czekało, jak zawsze, auto policyjne, toteż w ciągu kilku minut stanęli wszyscy przed sędzią policyjnym, który wysłuchał przedewszystkiem zeznań policjantów. Potem, zwrócony do Bodenbacha, spytał:
— A więc, dżentelman gotów jest zaprzysiąc, że ten oto portfel jego, został mu wyciągnięty z kieszeni przez tego oto dżetelmana, zwącego się, rzekomo Hawkins i podany dalej temu oto dżentelmenowi, zwącemu się, rzekomo James Mackeen, który go schował?
Spokojnie, mimo wewnętrznego wzburzenia, odparł Bodenbach.
— Wasza Miłość! Nie mogę faktu tego zaprzysiąc, ale przeciwnie, oświadczam, że sam wetknąłem Mackeenowi w kieszeń własny portfel. Uczyniłem to, by sprowadzić tutaj obu dżentelmanów, celem uzyskania rozkazu aresztowania ich ze strony Waszej Miłości. Jestem urzędnikiem agencji Pinkertona i wnoszę oskarżenie przeciw Mr, Mackeenowi, który przy pomocy kuzyna swego, Hawkinsa, dopuścił się niesłychanego oszustwa i wprowadzenia w błąd opinji publicznej. Sam on porwał dziecko swe, Cissy, sym ulując zbrodniczo rabunek, skutkiem czego wymusił od szeregu osobistości, tytułem rzekomego okupu sumę pięćdziesięciu tysięcy dolarów.
Mackeen pobladł śmiertelnie i zachwiał się na nogach, zaś Hawkins rzucił ordynarne przekleństwo. Policjanci otwarli w podziwie oczy i usta na ścieżaj, zaś peruka Jego Miłości zjeżyła się straszliwie.
— Jakże zdołasz pan uzasadnić to ciężkie oskarżenie, Mr. Robin? — spytał.
— Nic łatwiejszego, Wasza Miłość! — odparł Bodenbach. — Mam tutaj, oto dokładną listę numerów banknotów studolarowych, które zostały wypłacone przez „World” Mr. Mackeenowi na rzekomy okup dziecka. Jeśli Wasza Miłość raczy zbadać studolarówki, jakie Mr. Mackeen i Hawkins mają przy sobie, okaże się dowodnie, że numery ich są najzupełniej zgodne z moimi.
I tak było w istocie. Sędzia, uradowany wielce, że ta sensacja rozniesie jego nazwisko po wszystkich dziennikach, niezwłocznie wystawił rozkaz aresztowania Mackeena i Hawkinsa z powodu oszustwa dokonanego na osobach takich, jak małżonka prezydenta Hardinga, Rockefeller, Mac Regenskirm, oraz wielu innych i zarządził rozprawę przed sądem zwyczajnym na dzień następny, nie dopuszczając poręki ze strony oskarżonych.
Tymczasem nadeszła czwarta. Bodenbach pospieszył do telefonu, połączył się z wydawcą „Worlda“ w City, a w pół godziny potem cały Nowy Jork zalała powódź wydań nadzwyczajnych, gdzie w formie drastycznej, a w pełnej humoru zdemaskowano Mackeena, jako rabusia własnego dziecka. Sprawozdanie stwierdzało, że odkrycie jest wyłącznem dziełem genjalnego superintendenta agencji Pinkertona, Thea Robin, któremu, uspokojona nareszcie opinja publiczna winna jest wdzięczność głęboką.
Gdy Bodenbach niedługo po szóstej, tym razem bez żadnych trudności wszedł do gabinetu potężnego managera, Jeffries wyciągnął dość szeroką, mięsistą prawicę i rzekł.
— Mr. Robin! Urzędujesz pan w biurze 128, na jednastem piętrze i bierzesz kierownictwo oddziału zagranicznego. Zwróć się pan do Mr. Karola Smitha, który pana wprowadzi w urzędowanie. Kasa główna ma polecenie wypłacać tygodniowo sto dwadzieścia dolarów. Zaliczka na koszta, w tejże wysokości jest do dyspozycji pańskiej.
Gdy niedługo potem Bodenbach stanął na Broadwayu odetchnął z głębi piersi. Uczuł znowu grunt pewny pod nogami, a nowe życie otwarło się przed nim.
Nagle jednak zadrżał. Wydało mu się, ze dostrzega w jednym z przemykających tramwajów bladą, szczupłą twarz Elżbiety.
— Głupstwo! — powiedział sobie Elżbieta jest we Wiedniu, a nietylko ocean, ale cały świat wydarzeń dzieli nas na zawsze.
Sprawa Mackeena wsiąknęła w piasek. Według amerykańskiego praw a winni się byli poszkodowani stawić przed sądem jako oskarżyciele prywatni. Ale ani pani Harding, ani Rockefeller, czy Regenskirm nie mieli ochoty wystawiać się na drwiny, oraz ołówki karykaturzystów. Gdy nazajutrz przyszło do rozprawy, sąd miał wprawdzie przed sobą szczegółowe zeznanie Bodenbacha, natomiast nie zjawił się ani jeden oskarżyciel. Toteż Hawkinsa puszczono zaraz, zaś Mackeen został skazany na dwa tygodnie aresztu policyjnego za wprowadzenie w błąd władzy i pomiatanie sądem. Odsiedziawszy karę, zniknął z Nowego Jorku, wraz z żoną, premjowanem dzieckiem i Hawkinsem. Wyszachrowane pieniądze pozostały ich własnością.
Rozprawa ujawniła, że kombinacja Bodenbacha odpowiadała w pełni rzeczywistemu stanowi rzeczy. Dziecko zostało zabrane z parku przez żonę Hawkinsa, i ukryte w mieszkaniu Hawkinsów w Broklinie. Mackeen wiedział dobrze, iż porwanie amerykańskiego, a w dodatku premjowanego dziecka wzburzy niezmiernie opinję publiczną i na tem właśnie zbudował plan, który powiódł się znakomicie.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hugo Bettauer i tłumacza: Franciszek Mirandola.