Twórca religji Iranu Zaratustra i jego nauka/IX. Śmierć i życie zagrobowe

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paweł Hulka-Laskowski
Tytuł Twórca religji Iranu Zaratustra i jego nauka
Rozdział IX. Śmierć i życie zagrobowe
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX. Śmierć i życie zagrobowe.

Na śmierć zapatrywał się Pers bardzo poważnie, choć nie bez optymizmu, ale jednocześnie zachowywał się względem niej praktycznie. Wierzył w istnienie pozagrobowe, jako w dalszy ciąg osobistego, świadomego trwania nietylko duszy, lecz i ciała. Wiernych wyznawców Mazdy, ale tylko takich, oczekiwała, według wierzeń perskich, po życiu ziemskiem, wiekuista szczęśliwość, ale po śmierci odbywał się nad duszą zmarłego bardzo skrupulatny sąd, od którego wyniku zależała cała jej wieczność. I dlatego uważali Persowie śmierć za wydarzenie bardzo doniosłe, do którego trzeba się było przygotować należycie. Marzycielskich tęsknot za przeniesieniem się do wieczności, albo trwogi nadmiernej wobec śmierci nie spotykamy w świętych pismach Persów ani w piśmiennictwie późniejszem. Śmierć nazywano wprawdzie okrutną i straszliwą drogą zniszczenia, ale Pers obawiał się nie tyle rozstania duszy z ciałem, ile złych duchów, które tę właśnie chwilę wyzyskiwały jak najskwapliwiej na niekorzyść wiernego. Ażeby dobrze umrzeć, musiał sobie mazdeista zapewnić pomoc duchów dobrych, bo Ahriman czyhał bezustannie, i tego, kto stronił od niego przez życie całe, pragnął zdobyć przynajmniej w chwili śmierci, aby go pozbawić wiekuistej szczęśliwości. Zapobiegano temu przez liczne oczyszczenia i modły, które powtarzano tak długo, póki złe duchy mogły jeszcze szkodzić duszy zmarłego.
Już w chwili zbliżania się skonu rozpoczynano oczyszczenia. Umierającego obmywano i odziewano w czyste szaty, a następnie przywoływano kapłana, który odbierał od konającego Patet, to jest wyznanie grzechów, i zaopatrywał go na drogę wieczności, wlewając mu w usta i uszy Haomę, napój nieśmiertelności. Gdy umierający skonał, zwłoki jego oczyszczano jeszcze raz i od tej chwili niewolno było ich dotykać nikomu, prócz ludzi zajmujących się pochówkami, a to dlatego, że natychmiast po skonie posyła Ahriman demona padliny Nasu w postaci muchy do łoża zmarłego i bierze zwłoki w posiadanie. Aby odpędzić tego demona, wprowadzano do izby „czterookiego psa”, t. j. takiego, który miał jasne plamy nad oczami, spojrzenie bowiem psa wogóle, a psa, o takich znakach nad oczami w szczególności, posiadało według wierzeń Persów siłę przeciwdemoniczną. Używano spojrzenia psa „czterookiego” także i przy innych oczyszczeniach.
Następnie wyświęcano izbę, czyli dezynfekowano ją rytualnie ogniem, do którego używano najchętniej drzewa wonnego. Naczynie z ogniem ustawiano przynajmniej o trzy kroki od łoża ze zwłokami, przy niem zaś siadał przywołany kapłan i odmawiał nieustannie modlitwy za umarłych. Niewolno było zostawiać zwłok samych i przynajmniej dwie osoby musiały czuwać nad niemi, aby nie dopuścić do nich złych duchów. Mary do wynoszenia zwłok musiały być metalowe, gdyż drzewo łatwiej się zanieczyszcza i trudniej je oczyścić. Biało ubrani i troskliwie zabezpieczeni przed zanieczyszczeniem, tragarze wynosili wreszcie zwłoki na miejsce pochówku; za nimi kroczył orszak krewnych i przyjaciół. Niewolno było wynosić zwłok nocą, kiedy demoni posiadają moc szczególną, i tylko w razach wyjątkowych można je było wynosić podczas deszczu, gdyż woda, żywioł święty, mogła uledz zanieczyszczeniu.
Miejscem pochówku, nie można powiedzieć grzebalnem, bo Persowie nie grzebali umarłych — była dakma, wieża umarłych, wznosząca się zdala od siedzib ludzkich, jako miejsce nieczyste. Orszak, towarzyszący zwłokom, nie zbliża się do dakmy z obawy zanieczyszczenia się, i krewni żegnają się ze zmarłym zdala od niej, dokonywając różnych oczyszczeń i odmawiając odpowiednie modlitwy.
Wieże umarłych, dakmy, są to obszerne budowle okrągłe, liczące dwanaście stóp wysokości; ich strzechy o poziomie, pochylającym się równomiernie ku środkowi, przygotowane są do układania na nich trupów w rzędach koncentrycznych. Po środku strzechy mieści się zagłębienie, którego otwór jest przykryty. Zwłoki muszą leżeć na strzesze dakmy nago, wystawione na działanie żywiołów, szczególniej zaś na łup pożerających padlinę kruków i sępów. Gdy już zwłoki zostaną obdziobane przez ptaki, albo wysuszone należycie, wtedy kościec zostaje strącony w zagłębienie w środku dakmy. W zagłębieniu tem szczątki umarłych pozostają tak długo, póki stoi dakma. Według przepisów Awesty, po pewnej liczbie lat powinna dakma zostać zburzoną, ale już dawniej dokonywano tego bardzo rzadko, jakkolwiek uchodziło to za czyn wielkiej zasługi, jednającej odpuszczenie licznych grzechów; dzisiejsi Parsowie indyjscy nie burzą starej dakmy bodaj nigdy.
Pochówek na wieży umarłych miał na celu jak najdokładniejszą izolację zwłok, uważanych za bardzo nieczyste. Wznosząc się zdala od siedzib ludzkich, w których gorzał ogień, dakma dawała przytułek zwłokom bez narażania żywiołów świętych na zanieczyszczenie. Leżąc o dwanaście stóp ponad ziemią, zwłoki nie mogły jej skalać, a woda deszczowa, która, padając na trupy, zanieczyszczała się, spływała szybko z pochyło ułożonych ciał i w starannie obmyślonych filtrach oczyszczała się natychmiast sama.
W częściach Indji, zamieszkałych przez Parsów, zachowały się jeszcze dakmy po dzień dzisiejszy i nazywają się „wieżami ciszy”, gdyż stoją na miejscach odludnych, strzeżone tylko przez tragarzy zwłok. Miejsca tak nieczyste, jak dakmy, są, rzecz prosta, rozkosznem zbiorowiskiem plugawych duchów Ahrimana, o czem zresztą mówi często Awesta.
Zaraz pierwszego dnia po pochówku rozpoczyna się obrząd odpowiedni, trwający przez trzy dni, bo trzech dni potrzebuje dusza, aby się całkowicie oderwać od ziemi i dotrzeć po uciążliwej wędrówce do miejsca zbawienia. Niedaleko od domu zmarłego, na miejscu, gdzie przed zabraniem stały jego zwłoki, rozpala się ogień, który ma płonąć przez trzy dni, ustawia się zapaloną lampę, mającą się palić przez dni dziewięć, i dzban z wodą, do którego krewni zmarłego rano i wieczorem przynoszą świeże kwiaty. W ciągu tych trzech dni muszą najbliżsi krewni zmarłego powstrzymywać się od potraw mięsnych i żadnych wogóle potraw niewolno im przyrządzać w domu umarłego, natomiast odprawia się w tym domu szczególnie uroczyste modły.
Dnia następnego odprawione zostaje nabożeństwo za umarłego w świątyni, i podczas tego nabożeństwa otrzymuje Sraosza, przewodnik dusz, ofiarę z chleba, zwaną draona, albo dorun, i rozdawaną następnie w postaci placuszków uczestnikom nabożeństwa. Kończy się ten obrząd ofiarowaniem Haomy i recytowaniem ustępów Jasny, albo Wendidadu. Wreszcie dnia trzeciego zbierają się kapłani, krewni i przyjaciele zmarłego na obrząd, którego część główną stanowi patet, t. j. wyznanie grzechów, a po obrzędzie rozdaje się jałmużnę ubogim i oznajmia o zapisach zmarłego na rzecz gminy, które, jeśli były znaczne, przyjmowano z oznakami czci głębokiej dla zapisodawcy.
O świcie dnia czwartego dochodzi obrząd pogrzebowy do najwyższego napięcia, w tej chwili bowiem ważą się losy duszy zmarłego, i dlatego, aby jej pomódz, trzeba być bardziej, niż przedtem, wytrwałym w modlitwach i bardzo ofiarnym. W chwili tej otrzymuje przewodnik dusz, Sraosza, jeszcze raz ofiarę z chleba i na tem kończy się nużący obrządek. Ci, którzy brali w nim udział, mogą nareszcie odetchnąć i pożywić się na uczcie zbiorowej, poczem rozdaje się dary, wśród których znajdują się nowe szaty dla kapłanów, aby zmarły w dniu sądu ostatecznego nie musiał ukazać się nago.
Cały obchód pogrzebowy opiera się na wyobrażeniu, że dusza zmarłego w ciągu swojej trzydniowej wędrówki jest delikatna i słaba, jak nowonarodzone dziecię. Idzie więc o to, by ją należycie polecić opiece Sraoszy, dusz przewodnikowi. Podczas uciążliwej i okropnej podróży musi się Sraosza opiekować duszą troskliwie, jak matka, karmić ją i poić, a jednocześnie bronić jej przed gwałtownemi napaściami złych duchów. Dla odstraszenia złych duchów trzeba też, aby się na ziemi paliły jak najliczniejsze ognie, gdy bowiem Sraosza, przewodnik dusz, wspierany przez ducha wiatru, Wae, i ducha zwycięstwa, Baram, prowadzi duszę szlakiem napowietrznym, starają się złe duchy odebrać mu ją. Ale modlitwy i ofiary krewnych zmarłego wspierają duchy dobre i pozwalają im dotrzeć do miejsca zbawienia.
Na skraju nieba, w najwyższej sferze powietrznej jest most Czynwat (most powietrzny). Tu przyprowadza Sraosza duszę zmarłego, jeśli jego dobre uczynki były dość liczne, aby ją uratować przed napaściami złych demonów. Przy wejściu na most odbywa się sąd nad duszą. Sądowi temu przewodniczy Mitra, bóg sprawiedliwości, a bierze w nim udział Sraosza i Rasznu Raziszta „z wagą duchów, która ani o włos nie przechyli się na niczyją stronę; księcia i króla waży ona tak bezstronnie, jak ostatniego nędzarza.” Na wadze tej ważą się czyny człowieka ściśle według prawideł sprawiedliwości, ale sąd jest tak skrupulatny, że złe czyny muszą być ukarane na miejscu nawet wtedy, gdy dobre przeważają.
Ostatnim probierzem czystości i sprawiedliwości duszy jest most Czynwat. Żadna dusza zła nie przekroczy tego mostu, bo dla niesprawiedliwego staje się on wąziutkim i chwiejnym jak włosek, tak, że dusza grzeszna spaść zeń musi w przepaść piekielną; natomiast dla duszy sprawiedliwej jest on szeroki jak bity gościniec, i pozwala łatwo wejść do przybytków wiekuistej szczęśliwości.
Gdy wreszcie dusza sprawiedliwego, przy pomocy swoich dobrych uczynków i poparciu Sraoszy przejdzie przez most Czynwat, wtedy nie grozi jej już żadne niebezpieczeństwo: wyzwolona na zawsze z pęt wszelkiego zła, zaczyna ona doznawać wiekuistych rozkoszy w połączeniu z Ahura Mazdą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Paweł Hulka-Laskowski.