Tymon Ateńczyk (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tymon Ateńczyk |
Pochodzenie | Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom VIII |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1895 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Leon Ulrich |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Malarz. Jeśli dobrze zauważyłem miejsce, gdzieś niedaleko stąd mieszka.
Poeta. Co myślisz? czy można wierzyć, że tyle ma złota?
Malarz. Niema wątpliwości. Alcybiades tak twierdzi; Frynia i Tymandra wyniosły od niego kupy złota; zbogacił także kilku biednych maruderów, a powiadają, że swojemu dawnemu intendentowi dał ogromną jakąś sumę.
Poeta. A więc to jego bankructwo było tylko próbą przyjaciół?
Malarz. Nic więcej. Zobaczysz go znowu w Atenach, kwitnącego jak palmowe drzewo między najwyższemi. Dobrze więc będzie, gdy mu ofiarujemy naszą miłość w tem mniemanem jego ubóstwie; będzie to dowodem naszej uczciwości, a wedle wszelkiego podobieństwa napełni nasze sakwy rzeczą, po którąśmy przyszli, byle to była prawda o jego fortunie.
Poeta. Co mu dasz teraz w podarunku?
Malarz. Na teraz nic, prócz odwiedzin; ale przyrzeknę mu arcydzieło.
Poeta. I ja za twoim pójdę przykładem; będę mu prawił o poemacie, który zamierzam mu poświęcić.
Malarz. Myśl przewyborna!
Znamieniem czasów naszych obiecywać,
Bo obietnica rozbudza ciekawość,
Gdy w wykonaniu zawsze coś ciężkiego;
Tylko w motłochu niemądrych prostaków
Jeszcze w zwyczaju dotrzymanie słowa.
Obiecać, to rzecz modna i dworacka;
Dotrzymać, to jest niby jak testament,
Dowód choroby bardzo niebezpiecznej,
W głębiach rozumu wykonawcy tkwiącej.
Tymon (na str.). Pyszny z ciebie artysta! Nie potrafisz jednak odmalować brzydszego od siebie człowieka.
Poeta. Rozmyślam teraz, coby mu powiedzieć,
Że napisałem na jego intencyę,
Coś o nim samym — to rzecz naturalna —
Satyrę przeciw miękkości dostatków,
I żywy obraz pochlebstw nieskończonych
Do bogactw tylko i młodości lgnących.
Tymon (na str.). Chcesz więc koniecznie być wzorem łotra w swoim własnym utworze. Chcesz więc chłostać twoje własne wady w innych ludziach. Zrób tak, a mam dla ciebie złoto.
Poeta. Nie traćmy czasu, znaleźć go nam trzeba;
Przeciw nam samym grzechemby to było,
Zapóźno przybyć, gdzie o zysk chodziło.
Malarz. Nim w głębiach morza słońce się zanurzy,
Znajdź, czego szukasz, boć na to dzień służy.
Tymon (na str.). Wnet się spotkamy. — Cóż to za bóg, złoto,
Co cześć odbiera w podlejszej świątyni,
Niż chlew, gdzie wieprze karmią się zamknięte!
Ty okręt stroisz, słone sieczesz fale,
Hołd i powagę jednasz niewolnikom!
Cześć więc odbieraj, a twoim wyznawcom
Niech wszystkie plagi służą za koronę!
Czas się pokazać. (Wychodni na scenę).
Poeta. Witaj nam, Tymonie!
Malarz. Niegdyś nasz panie!
Tymon. Dożyłem więc chwili,
W której oglądam dwóch ludzi uczciwych.
Poeta. Nieraz dobrocią twoją zaszczyceni,
Na wieść, żeś poszedł w jaskiniach się chować,
Od twych najlepszych zdradzony przyjaciół,
Których niewdzięczność — dusze obrzydliwe,
Wszystkie niebieskie bicze nie dość dla was!
Co? ciebie zdradzić!
Ciebie, którego gwiaździsta szlachetność
Dawała wszystkim życie i znaczenie!
Niemy od zgrozy, napróżno słów szukam,
W którebym ubrał i światu pokazał
Potworny ogrom takiej niewdzięczności.
Tymon. Zostaw ją nagą, łatwiej ją zobaczą.
Ale wy za to waszą uprzejmością
Tem lepiej szpetność ich pokazujecie.
Malarz. Obaśmy życia odbyli pielgrzymkę
Pod darów twoich życiodajną rosą,
I wdzięczność w naszych zapisali sercach.
Tymon. O, wiem, wiem dobrze, uczciwi z was ludzie.
Malarz. Przychodzim nasze służby ofiarować.
Tymon. Uczciwi ludzie! Jakże wam zapłacę?
Czy jeść możecie korzonki? pić wodę?
Nie.
Oba. Zrobim wszystko, co możemy zrobić,
Byle ci służyć.
Tymon. Wiem, żeście uczciwi:
Doszły was wieści, że znowu mam złoto,
O tem nie wątpię; jak uczciwi ludzie,
Wyznajcie prawdę.
Malarz. Mówią o tem w mieście;
Lecz ni ja, panie, ani mój przyjaciel
Nie dla tych dzisiaj przychodzim powodów.
Tymon. Poczciwe dusze! (Do Malarza). Ty, jak portrecista,
Z dawna w Atenach pierwsze trzymasz miejsce;
Twoje portrety żyją.
Malarz. Tak, tak, panie.
Tymon. Żyją, powtarzam. (Do Poety). A twoim utworom
Kształt taki daje wiersz twój potoczysty,
Że twoja sztuka zdaje się natura.
A mimo tego, moi przyjaciele,
Wyznać wam muszę, macie jedną wadę;
Lecz to w was żadną nie jest potwornością,
I nie chcę, żeby was to kłopotało,
Jak ją naprawić.
Oba. Błagamy cię, panie,
Daj nam ją poznać.
Tymon. Gniewać się będziecie.
Oba. Nie, panie, raczej będziemy ci wdzięczni.
Tymon. Chcecie koniecznie?
Oba. Chcemy, wierzaj, panie.
Tymon. Każdy z was w łotrze ufność swą położył,
Który w paskudny tumani go sposób.
Oba. My?
Tymon. Wy. Słuchacie, kiedy was podchodzi,
A choć świadomi grubych jego figlów,
W głębi go serca chowacie, żywicie;
Wierzcie mi jednak, łotr to jest wierutny.
Malarz. Wcale go nie znam.
Poeta. Ani ja, mój panie.
Tymon. Kocham was szczerze, dam chętnie wam złoto,
Tylko tych łotrów wygońcie od siebie,
Powieście, lub ich zakłujcie, utopcie,
A byle pozbyć wam się ich udało,
Wracajcie do mnie, czeka na was złoto.
Oba. Powiedz, nam tylko, panie, ich nazwisko.
Tymon. Ty po tej stronie, a ty stań po tamtej;
Zawsze dwóch razem: każdy z was samotny,
Ma jednak zawsze towarzyszem łotra.
(Do Mal.). Jeżeli nie chcesz, by tam, gdzie ty będziesz,
Dwóch łotrów było, uciekaj od niego.
(Do Poety). Jeśli chcesz bawić, gdzie tylko łotr jeden,
Opuść go, radzę. — Precz stąd! Umykajcie!
To dla was złoto, po któreście przyszli.
Za wasze dzieła, które dla mnie macie,
Oto zapłata! Precz, precz z moich oczu!
Zrób z tego złoto, jesteś alchemistą.
Precz, psy! Precz, łotry! (Wybiega za nimi, bijąc ich).
Flawiusz. Daremno chcecie z Tymonem rozmawiać,
On się albowiem tak zamknął sam w sobie,
Że mu obrzydło, co ludzką ma postać,
I sam chce zostać.
1 Senator. Pokaż nam jaskinię:
Mamy rozkazy, chcemy ich dopełnić,
Musim z nim mówić.
2 Senator. Zmieniają się ludzie.
Był czas, gdy smutek odludkiem go zrobił;
Ten sam czas dzisiaj, przyjażniejszą ręką
Starą mu jego wracając pomyślność,
Może mu stary powrócił charakter.
Cobądź wypadnie, prowadź nas do niego.
Flawiusz. To jest dom jego. Pokój mu i radość!
Panie mój, wystąp! przemów do przyjaciół!
Lud ci ateński, przez dwóch senatorów
Najdostojniejszych, pozdrowienie przysłał;
Przemów więc do nich, szlachetny Tymonie!
Tymon. Ożywicielu, słońce, pal! — Wisielce,
Czego żądacie? Za każdą wam prawdę
Niech pryszcz wystąpi; każde wasze kłamstwo
Niech wam w korzeniu samym język pali!
1 Senator. Tymonie godny —
Tymon. Was tylko, wy jego.
2 Senator. Senat ateński śle ci pozdrowienie.
Tymon. Dziękuję, chciałbym posłać im w odwecie
Zarazę, gdybym mógł ją dla nich złowić.
1 Senator. Zapomnij krzywdy, którą opłakujem.
Dziś, jednomyślnie, na miłości dowód,
Senat cię błaga, byś do Aten wrócił;
Rzeczpospolita najpierwsze godności
W wakancyi trzyma do twego powrotu.
2 Senator. Sam przeciw tobie swe grzechy wyznaje
Lud, który rzadko wyroki swe cofa,
Czuje potrzebę pomocy Tymona,
I swój upadek widzi niewątpliwy,
Gdy Tymonowi odmówi pomocy.
W jego imieniu przychodzim do ciebie
I żal wyrazić i przyrzec nagrodę,
Zdolną przeważyć wszystkie dawne krzywdy;
Taki dostatek miłości i skarbów,
Że całą przeszłość zatrze ci w pamięci,
A w zamian, naszej miłości obrazy
Na wieczne czasy w sercu twem zapisze.
Tymon. Czarami, widzę, pociągnąć mnie chcecie:
Niewiele trzeba, żebym się rozpłakał.
Dajcie mi tylko, dostojni mężowie,
Głupiego serce, a kobiety oczy,
A łzami wasze pociechy obleję.
1 Senator. Racz więc do naszych wrócić z nami Aten —
Naszych i twoich — objąć naczelnictwo,
A czeka na cię wdzięczność narodowa,
Władza bez granic, chwała i powaga.
Przy twej pomocy bez trudu odpędzim
Alcybiadesa zuchwałe napady,
Co podkopuje ojczyzny swej pokój,
Niby dzik wściekły.
2 Senator. I ateńskim murom
Swym mieczem grozi.
1 Senator. Dlatego, Tymonie —
Tymon. Dobrze, panowie, zgoda: więc słuchajcie:
Gdy Alcybiades ziomków mych morduje,
Niech mu powiedzą w Tymona imieniu,
Że Tymon — o to nie troszczy się wcale.
Lecz, jeśli piękne zrabuje Ateny,
Za brody świętych ciągnąć będzie starców,
Czyste dziewice jeśli na łup wyda
Swych krwawych bestyi chuciom rozpasanym,
Niechaj wie o tem — idźcie mu powtórzyć,
Co Tymon mówi: Przez litość dla starców,
Dziewic, niemowląt, musi mu powiedzieć —
Że Tymon o to nie troszczy się wcale.
Niech co chce robi. O jego też noże
Bądźcie bez troski, póki macie gardła.
Co do mnie, niema jednego kozika
W całym obozie zbuntowanej tłuszczy,
Któryby nie był sercu memu droższy,
Niż gardło u was najprzewielebniejsze.
Teraz opiece bogów was polecam,
Jak zbójców stróżom.
Flawiusz. Darmo czas tracicie.
Tymon. Właśnie nagrobek mój komponowałem;
Jutro go będzie świat oglądać; długa
Mojego ciała i duszy choroba,
Widzę, zaczyna teraz się polepszać,
I nicość da mi wszystkiego dostatek.
Wy, żyjcie; męką waszą Alcybiades,
Wy bądźcie jego jak można najdłużej!
1 Senator. Próżno błagamy.
Tymon. Jednak kraj mój kocham,
I wieść ta kłamstwem, że się kiedykolwiek
Z rozbicia nawy ojczystej cieszyłem.
1 Senator. Szlachetne słowa!
Tymon. Moim mnie współziomkom
Polećcie, proszę.
1 Senator. Wyrazy ust godne,
Z których wychodzą.
2 Senator. Do naszego ucha
Wbiegają, niby tryumfalną bramą
Wielki zwycięzca.
Tymon. Więc mnie im polećcie,
Dodajcie razem, żeby ich żal zmniejszyć,
Odgonić trwogę, cierpienia i straty,
Troski miłości i strapienia wszystkie,
Którym w żywota niepewnej pielgrzymce
Kruche natury podlega naczynie,
Wielką usługę chętnie im wyświadczę,
Od Alcybiada wyzwolę wściekłości.
2 Senator. Miłe to słowa. Widzę, wróci z nami.
Tymon. Wyrosło drzewo w mojej tu zagrodzie,
Które ściąć muszę dla mej dogodności;
Zwlekać nie mogę, więc powiedzcie, proszę,
Mym przyjaciołom, wszystkim Ateńczykom,
Małym i wielkim, potężnym i słabym,
Że kto chce koniec położyć strapieniom,
Niechaj się spieszy, niech do mnie przybywa,
I nim pień drzewa siekierę poczuje,
Niech się powiesi. Pozdrówcie ich wszystkich.
Flawiusz. Próżne błagania, będzie nieugięty.
Tymon. Idźcie, a więcej nie wracajcie do mnie.
Powiedzcie miastu, że Tymon zbudował
Na brzegach morza swój dom wiekuisty,
Który codziennie rozdąsane fale
Pianą odzieją. Odwiedźcie go czasem,
Niech mój nagrobek wyrocznią wam będzie. —
Przestańcie, usta, groźne cedzić słowa,
Co złe, niech leczy zaraza morowa!
Niech groby kopać będzie ludzką pracą,
A ich mozołu niech śmierć będzie płacą;
Zagaśnij słońce! Niech noc wieczna wstanie,
Bo się Tymona kończy panowanie (wychodzi).
1 Senator. Próżne zachody, bo w jego naturę
Gniew się wplótł wieczny.
2 Senator. Wracajmy do Aten,
Pomocy jego skonała nadzieja;
Szukajmy innych zbawienia sposobów
Wśród niebezpieczeństw.
1 Senator. Idźmy, bo czas drogi.
1 Senator. Niemiłe wieści, ale jego armia
Czy niewątpliwie, jak mówisz, potężna?
Posłaniec. Lub potężniejsza. Zresztą, lada chwila
Stanie pod miastem.
2 Senator. Nasz stan rozpaczliwy,
Jeśli Tymona z sobą nie przywiodą.
Posłaniec. Właśnie spotkałem na drodze posłańca,
Który, choć z innem złączony stronnictwem,
Moim był niegdyś dobrym przyjacielem;
Przez czułą pamięć dawnej zażyłości
Wyznał, że spieszy do Tymona groty
Z Alcybiadesa listami i prośbą,
By się z nim złączył w wojnie, którą w części
Rozpoczął, aby pomścić jego krzywdy.
1 Senator. To bracia nasi.
3 Senator. Nie łudźcie się wcale
I nie rachujcie na Tymona pomoc.
Bębny już słychać, niezliczone wojsko
Duszącym pyłem zaciemnia powietrze,
Już czas, do broni! za chwilę wróg srogi
Przyniesie miastu mordy i pożogi.
Żołnierz. Wedle opisu tu być musi miejsce.
Hola! odpowiedz! Głucho — co to znaczy?
Tymon nie żyje, a nad morską falą
Zwierz jakiś dziki pomnik mu zbudował,
Bo ludzi niema. Umarł. To grób jego. (Czyta napis).
Nie mogę czytać, co napis ten niesie,
Ale na wosku odcisk z sobą wezmę:
Wódz nasz ćwiczony w pisma charakterach,
Stary ma rozum, chociaż młode lata;
W tej chwili pewno Aten waży losy,
I chce je zmienić na popiołów stosy (wychodzi).
Alcybiad. Daj znak o groźnem wojsk naszych przybyciu
Temu tchórzostwa i rozpusty gniazdu.
Żywot wasz dotąd wśród rozpusty płynął,
Sprawiedliwości miarą była wola,
Dotąd, ja równie, jak i wszyscy inni,
Cośmy w potęgi waszej spali cieniu,
Próżnośmy skargi nasze wyziewali,
Zmuszeni pośród obcych się wałęsać.
Lecz czas już dojrzał, w którym szpik pokorny
W cierpiących kościach zawołał: „dość tego!“
W którym milczący długo pokrzywdzony
Na krzesłach waszych zasiądzie i wytchnie,
Kiedy otyła i nadęta pycha
Zdychawicieje od trwogi.
1 Senator. Młodzieńcze,
Gdy gniew twój jeszcze w myślach twoich istniał,
Nim miałeś siłę, a my trwogi powód,
Przez naszych posłów balsam odebrałeś,
Zdolny zagoić gniewu twego rany,
A zatrzeć ślady naszej niewdzięczności
Nadmiarem szczerej miłości dowodów.
2 Senator. Pokorną prośbą i obietnicami
Tymona także przeobrażonego
Z naszem pogodzić pragnęliśmy miastem.
Niewdzięcznikami nie byliśmy wszyscy,
Nie zasługujem wszyscy na zagładę.
1 Senator. Nie tych ramiona mur ten zbudowały,
Którzy niebacznie gniew twój podpalili,
Ni twoje krzywdy takiej są natury,
Aby te wieże, szkoły i trofea
Dla winy kilku w popiół się zmieniły.
2 Senator. Już ci nie żyją, za których podnietą
Lud cię ateński na wygnanie skazał;
Myśl ich zabiła, że w sprawie tak ważnej
Przenikliwości tak mało dowiedli.
Wkrocz, dzielny wodzu, w bramy tego miasta,
Z rozwiniętymi pułków sztandarami.
Jeśli twa zemsta krwi ludzkiej jest głodna,
Zrób, na co ludzka wzdryga się natura
I weź mieszkańców krwawą dziesięcinę:
Niech hazard kostek wskaże tych, co muszą
Za resztę kości swoje hazardować.
1 Senator. Nie wszyscy grzeszni, ani sprawiedliwie
Grzechy umarłych na żyjących karać,
Bo grzech nie spada dziedzictwem jak ziemia.
Więc, ziomku drogi, wprowadź twe zastępy,
Lecz wściekłość twoją za murami zostaw;
Twoją ateńską oszczędź dziś kolebkę,
Oszczędź rodzinę, która w szale gniewu
Z winowajcami padłaby niewinna.
Jak dobry owczarz zbliż się do owczarni,
Brakuj parszywe, ale zdrowe oszczędź.
2 Senator. Prędzej uśmiechem celu swego dopniesz,
Niż się do niego szablami dorąbiesz.
1 Senator. Trąć tylko nogą murów naszych bramy,
Staną otworem, byle twoje serce
Wprzód wyprawiło nadziei poselstwo,
Że jak przyjaciel bramy te przekroczysz.
2 Senator. Rzuć rękawicę twoją, albo inny
Jaki zadatek twojego honoru,
Że w wojnie szukasz twoich krzywd naprawy,
Ale nie naszej zagłady, a miasto
Bezpiecznym portem armii twojej będzie,
Póki twych wszystkich nie spełnimy życzeń.
Alcybiad. Więc dobrze, oto moja rękawica.
Bramy mi wasze otwórzcie bez trwogi,
Nieprzyjaciele Tymona i moi,
Których mi sami jak winnych oddacie,
Będą jedyną gniewu mego pastwą.
Na dowód mojej wspaniałomyślności,
By wszelką trwogę z waszych serc wygonić,
Ni jeden żołnierz waszych trybunałów
Sprawiedliwości biegu nie zamąci,
Albo natychmiast za wszystko odpowie
Wedle praw waszych całej surowości.
Oba. Szlachetny mowca!
Alcybiad. Dotrzymajcie słowa.
Żołnierz. Szlachetny wodzu mój, Tymon nie żyje.
Nad brzegiem morza śpi, złożony w grobie.
Napis wyryty na jego kamieniu
Przynoszę, wodzu, w woskowym odcisku,
Jakby w zastępstwie mojego nieuctwa.
Alcybiad. (czyta). „Bez biednej duszy, biedne spoczywa tu ciało,
Niech mór dobije wszystkich, co po nim zostali!
Tu śpi Tymon, przeklinał, żyjąc, ludzkość całą,
I ty ją klnij, przechodniu, tylko klnąc, idź dalej!“.
To jest wyrazem twych ostatnich myśli.
Choć naszą ludzką gardziłeś boleścią,
I kropelkami, które mózg nasz cedzi,
Które natura sączy niedołężna,
To przecie duszy natchniony wielkością,
Chciałeś, by wiecznie nad twym cichym grobem.
Nad przebaczonym grzechem, Neptun płakał.
Szlachetny Tymon umarł; jego pamięć
W stosownej porze należnie uczcimy.
Ale do miasta prowadźcie mnie teraz;
Miecz mój owinę gałązką oliwy;
Odgonił wojnę pokój pożądany
I leje balsam na przeszłości rany.
Uderzcie w bębny! (Wychodzą).