Tymon Ateńczyk (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Tymon Ateńczyk
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom VIII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT CZWARTY.
SCENA I.
Za murami Aten.
(Wchodzi Tymon).

Tymon.  Niech raz cię jeszcze zobaczę. O, murze,
Który twym pasem otoczyłeś wilki,

Zapadnij w ziemię! nie broń dłużej Aten!
Na kortezany zmieńcie się, matrony!
Przeciw rodzicom podnieście bunt, dzieci!
Szalona tłuszczo głupich niewolników,
Poważnych starców wygoń z ław senatu,
I rządź na przyszłość rzecząpospolitą!
Młode dziewice, w kałużę rozpusty
Rzućcie się wszystkie pod matek oczyma!
Zamiast dług spłacać, weźcie nóż, bankruty,
I wierzycieli poderżnijcie gardła!
Okradaj pana, kupny niewolniku!
Twój pan złodziejem na wielką jest skalę,
Prawnie rabuje. Do pańskiego łoża
Idź, służebnico: pani twa z zamtuza.
Szesnastoletni synu, wydrzej z ręki
Starego ojca watowaną kulę,
Strzaskaj mu czaszkę! Pobożność, skrupuły,
Religia, pokój, sprawiedliwość, prawda,
Domowe względy, sen w nocy spokojny,
Dobry obyczaj, nauka, rzemiosła.
Porządek stanów, prawa i zwyczaje,
Wszystko niech zginie! chaos rządzi światem!
A wy, choroby, dziedzictwo ludzkości,
Wyrzućcie wszystkie zaraźliwe febry
Na lud Ateński, już dla was dojrzały!
Zimna scyatyko, ochrom senatorów,
Niech mają nogi koślawe jak dusze!
Wsuń się, rozpusto, w myśl i szpik młodzieży,
Przeciw nurtowi cnoty niechaj płyną,
Utoną w zbytkach! Wy, świerzbo i krosty,
W krwi Ateńczyków ziarno siejcie wasze,
Niech żniwem wszystkich jedynem trąd będzie!
Tchu, dech zarażaj! Niech ich towarzystwo
Tylko trucizną będzie jak ich przyjaźń!
Nic nie uniosę z ciebie prócz nagości,
Obrzydłe miasto! Daję ci w zapłatę
Mojo przekleństwo! Tymon w las się chowa,
W najdzikszych zwierzach, do których ucieka,

Więcej litości znajdzie niż u człeka.
Ciebie zaś błagam, Jowiszu, twe strzały
Niech skruszą na proch Ateński lud cały!
W Tymona piersiach niechaj rośnie z wiekiem
Wstręt do wszystkiego, co się zwie człowiekiem.
Amen (wychodzi).

SCENA II.
Ateny. Pokój w domu Tymona.
(Wchodzi Flawiusz z dwoma lub trzema Sługami).

1 Sługa.  Gdzie pan? Jesteśmyż naprawdę zgubieni?
Wygnani z domu? Nic nam nie zostało?
Flawiusz.  Cóż wam powiedzieć mogę, przyjaciele?
Bóg mi jest świadkiem, jak wy, jestem biedny.
1 Sługa.  Taki dom pusty! i pan tak szlachetny
Dziś zrujnowany! Czyliż się nie znalazł
Jeden przyjaciel, coby wziął za rękę
Fortunę jego i w świat się z nim puścił?
2 Sługa.  Jak odwracamy oczy od kolegi
W grób rzuconego, tak się odwracają
Od pogrzebanej jego dziś fortuny
Wprzód nieodstępni jego towarzysze,
Czcze mu życzenia, jak pustą sakiewkę,
Na pożegnanie tylko zostawiając;
A on, ubogi, wszystkich burz igraszka,
Z nędzą, jedyną swoją towarzyszką,
Której jak dżumy świat cały unika,
Błąka się teraz wzgardzony, samotny.
Otóż i reszta. (Wchodzą inni Słudzy).
Flawiusz.  Strzaskane narzędzia
Zrujnowanego domu!
3 Sługa.  Serca nasze
Jeszcze Tymona wiernie noszą barwę,
I to na twarzach czytać mogę waszych:
Jesteśmy zawsze na służbie strapienia.
Lecz barka cieknie, a my, biedne majtki,

Już na tonącym stoimy pokładzie,
Szum wichrów słyszym, które nas rozgonią
Po nieskończonym oceanie życia.
Flawiusz.  Moim ostatkiem rozdzielę się z wami;
A gdziebądźkolwiek spotkamy się znowu,
Tymona pamięć przyjaźń koleżeńską
Niech w nas zachowa; potrząsając głową,
Jakby na jego fortuny pogrzebie,
Powiedzmy; „lepsze widzieliśmy czasy“.
Nadstawcie ręce, każdy coś dostanie.

(Rozdaje im pieniądze).

Ni słowa więcej: żegnam was jak braci,
Idziem ubodzy, lecz w smutek bogaci.

(Wychodzą Sługi).

Ach, ileż cierpień chwała nam przynosi!
I któżby nie chciał bogactwa się wyrzec,
Co go prowadzi do nędzy i wzgardy?
Ktoby zwodniczej pragnął jeszcze chwały,
Życia, gdzie przyjaźń jest tylko marzeniem?
Ktoby przepychu chciał malowanego
I malowanych jak on przyjacieli?
Biedny mój panie, zgubą twoją było
Dobre twe serce. O, jak rzadki człowiek,
Którego głównym grzechem zbytnia dobroć!
Ktoby śmiał teraz być na pół tak dobrym,
Gdy właśnie dobroć, która tworzy bóstwo,
Pędzi człowieka w boleść i ubóstwo?
Błogosławiony byłeś, drogi panie,
Abyś przekleństwo uczuł tem boleśniej,
Bogaty, żebyś nędzę lepiej poznał;
Twoja fortuna cierpień twych sprawczynią.
Biedny! Siedlisko potwornych przyjaciół
Z wściekłością rzucił, nic z sobą nie uniósł,
Czemby potrzeby życia zaspokoić.
Pośpieszę za nim, może go wynajdę.
Jakem mu dotąd służył wiernie, długo,
Póki mam szeląg, będę jego sługą.

(Wychodzi).
SCENA III.
Las.
(Wchodzi Tymon).

Tymon.  O, święte słońce, wszystkiego rodzicu,
Pij zgniłą wilgoć z ziemi oparzelisk!
Zatruj powietrze pod siostry twej sferą!
Z jednego łona zrodzonym bliźniętom,
Razem poczętym i razem powitym,
Daj tylko później odmienną fortunę:
Wyższy z pogardą niższego odepchnie.
Stworzenie, wszystkich niedołęstw siedlisko,
Wielkiej fortuny posiadać nie może,
Żeby stworzeniem innem nie gardziło.
Wynieś żebraka, obal senatora,
Senator znajdzie dziedziczną pogardę,
A na żebraka czekają honory;
Jeden wypycha boki dobrą paszą,
Boki drugiego chudną w niedostatku.
Kto się odważy z ręką na sumieniu
Wstać i powiedzieć: „Ten człek jest pochlebcą?“
Jeśli pochlebcą jeden jest, są wszyscy.
Bo każdy szczebel w drabinie fortuny
Od wszystkich niższych pokłony odbiera;
Mędrzec czapkuje przed złoconym głupcem.
Wszystko to krzywe, nic nie stoi prosto
W naszej przeklętej człowieczej naturze,
Nic, prócz łotrostwa. Brzydzę się też wami
Święta, zebrania, ludzkie zbiegowiska!
Tymon się brzydzi podobnymi sobie
I sobą samym! Niech zginie ród ludzki!
Ty, ziemio, daj mi trochę twych korzonków (kopie).
Tych, co od ciebie zażądają więcej,
Pochleb językom zjadliwą trucizną!
Cóż to jest? złoto? żółte i świecące,
Kosztowne złoto? Modłym me zanosił
Nie o to, Boże, ale o korzonki.

Toć odrobina tego zmienić zdolna
Czarne na białe, szpetne na urodne,
A złe na dobre, podłe na szlachetne,
Starość na młodość, tchórza na rycerza.
Na co to, bogi? To zdolne odciągnąć
Kapłanów waszych od waszych ołtarzy,
Wyrwać poduszkę z pod głów zdrowych ludzi[1].
Złoty niewolnik ten wiąże i zrywa
Ludzkie przysięgi, przeklętych poświęca,
Każe ubóstwiać hydną trędowatość,
Złodziejom daje godność i pokłony,
Na senatorskiej ławie ich osadza,
Płaczącą wdowę w nowe stadło wiedzie;
Tej, którą nawet szpital trędowatych
Od drzwiby swoich odepchnął ze wstrętem,
Wdzięk i woń daje wiosennego ranka.
Przeklęty prochu, świata wszetecznico,
Ziarno niezgody między narodami,
Znajdę ci miejsce natury twej godne.

(Marsz w odległości).

Co słyszę? bęben? — Potężny złodzieju,
Choć jesteś żywy, tam ja cię pogrzebię,
Gdzie twoich stróżów podagryczne nogi
Zajść nie potrafią. Tylko na zadatek
Tę drobną cząstkę zatrzymam przy sobie.

( Zatrzymuje część złota. — Wchodzą: Alcybiades w wojennych przyborach, przy odgłosie bębnów i piszczałek, Frynia i Tymandra).

Alcybiad.  Kto jesteś?
Tymon.  Bydlę podobne do ciebie.
Bodaj rak serce twe roztoczył za to,
Żeś mi raz znowu twarz ludzką pokazał!
Alcybiad.  Jakie twe imię? Jak możesz do tyla,
Sam będąc człekiem, ludzi nienawidzić?
Tymon.  Jestem mizantrop; brzydzę się ludzkością,
A co do ciebie, pragnę, byś psem został,

Bym cię mógł kochać trochę.
Alcybiad.  Znam cię dobrze,
Lecz nie znam przemian twojego żywota.
Tymon.  Ja znam cię także i dlatego więcej
Znać cię nie pragnę. Idź za twoim bębnem,
Krwią ludzką ziemię pomaluj czerwono!
Cywilne prawa i święte honory
Już są okrutne, czemże wojna będzie?
Ta przy twym boku sroga nierządnica,
Mimo anielskiej twarzy swojej, sieje
Więcej zniszczenia od twojego miecza.
Frynia.  Bodaj twe usta zgniły!
Tymon.  Nie mam chęci
Ust twych całować; niechże więc zgnilizna
Do ust twych wróci.
Alcybiad.  Jakich zdarzeń sprawą
Tak się mógł Tymon przemienić?
Tymon.  Jak księżyc;
Brakło mi światła, bym je mógł rozdawać;
Lecz się odnowić jak księżyc nie mogłem,
Bo słońc nie było pożyczyć mi zdolnych.
Alcybiad.  Szlachetny Tymonie, jaką mogę oddać ci usługę?
Tymon.  Żadnej; stwierdź tylko dobitniej moje przekonanie.
Alcybiad.  Jakie, Tymonie?

Tymon.  Przyrzecz mi przyjaźń, a nie dotrzymaj. Jeśli mi nie przyrzeczesz, niech cię skarżą bogi, bo jesteś człowiekiem! a jeśli dotrzymasz, niech cię skarżą, bo jesteś człowiekiem!

Alcybiad.  Słyszałem trochę o twoich przygodach.
Tymon.  Byłeś ich świadkiem, gdy żyłem w dostatkach.
Alcybiad.  Widzę je teraz, wtedy był czas błogi.
Tymon.  Jak twój jest dzisiaj w objęciach nierządnic.
Tymandra.  Toćże jest Tymon, Aten ulubieniec
A świata dziwo?
Tymon.  Toćże jest Tymandra?
Tymandra.  Tak jest.
Tymon.  Więc prowadź dalej twe rzemiosło,
Z twoich kochanków żaden cię nie kocha;

Za daną rozkosz zapiać im chorobą,
Użyj lat młodych; twoich niewolników
Poślij gromadą do łaźni i wanny,
Wskaż na post młodzież o różanych licach.
Tymandra.  Na szubienicę z tobą, potworo!
Alcybiad.  Tymandro,
Przebacz mu, proszę, rozum bowiem jego
Przepadł, utonął w nieszczęść jego morzu.
Dobry Tymonie, niewiele mam złota
I brak ten ciągłych buntów jest przyczyną
W mej głodnej armii. Słyszałem z boleścią,
Że te przeklęte Ateny, niepomne
Twych wielkich czynów, gdy sąsiednie państwa,
Gdyby nie miecz twój, byłyby je zgniotły. —
Tymon.  Każ bić twym bębnom i ciągnij, gdzieś zmierzał.
Alcybiad.  Jak przyjaciela, żal mi cię, Tymonie.
Tymon.  Dziwny to żal jest przyjaciela dręczyć.
Pragnę sam zostać.
Alcybiad.  Więc na pożegnanie
Przyjmij to złoto.
Tymon.  Zatrzymaj je, proszę:
Jeść go nie mogę.
Alcybiad.  Gdy zburzę Ateny,
Na stosach gruzów —
Tymon.  Toczysz z nimi wojnę?
Alcybiad.  A mam powody.
Tymon.  Niech Bóg ich zagładzi
Twojem zwycięstwem! ciebie po zwycięstwie!
Alcybiad.  Za co, Tymonie?
Tymon.  Że się urodziłeś,
Mordując łotrów, ojczyznę twą podbić;
Schowaj twe złoto — idź, idź — weź to złoto —
Bądź jak płanetna zaraza, gdy Jowisz
Nad grzesznem miastem truciznę zawiesi
W zgniłem powietrzu. W pień wszystko wycinaj!
Starca dla siwej nie oszczędzaj brody,
Bo to jest lichwiarz; ni fałszywych matron,
Szaty ich tylko uczciwe, a wewnątrz

Są to rajfurki; niech lica dziewicy
Nie tępią ostrza twojego oręża;
Pierś jej łabędzia, przez sznurówki wstęgi
Swym blaskiem oczy ślepiąca łakome,
Nie zapisana do księgi litości;
Jak obrzydliwy zdrajczynię ją zabij;
Nie szczędź niemowląt, których słodki uśmiech
Obudzą litość w głupich tylko duszach,
To są bękarty, przez ciemną wyrocznię
Skazane, żeby gardło ci poderżnąć;
Bez miłosierdzia siecz je na kawałki,
Włóż na twe oczy i na uszy zbroję,
Którejby hartu przeszyć nie zdołały
Krzyki niemowląt i dziewic i matek,
Ni ubiór świętych kapłanów w ornatach
Od krwi czerwonych. Na żołd jurgieltników
Daję ci złoto. Siej śmierć i pożogę!
A gdy swą zemstę nasycisz — przepadnij!
Idź, nie mów do mnie.
Alcybiad.  Czy masz więcej złota?
Zabiorę wszystko, choć nie wszystkie rady.
Tymon.  Zabierz lub odrzuć; niech niebo cię przeklnie!
Frynia  i Tymandra. Dobry Tymonie, daj nam trochę złota!
Czy masz go więcej?
Tymon.  Więcej, niźli trzeba,
By nierządnice wszystkie się wyrzekły
Swego rzemiosła, rajfurki przysięgły,
Że fabrykować nie będą wszetecznic.
Nie myślę od was wymagać przysięgi,
Choć do przysięgi, wiem, żeście gotowe,
Przysięgi strasznej, na którą w niebiosach
Na tronach swoich bogi zdolne zadrżeć;
Lecz przysiąg sobie oszczędźcie na teraz,
Popędom waszym ufam dostatecznie;
Zostańcie wierne waszemu rzemiosłu,
Jeśli pobożny zechce was nawracać,
Waszą go sztuką przywabcie i spalcie,
Niechaj wasz ogień dym jego przemoże;

Lecz zawsze bądźcie samym sobie wierne.
Dajcie na strzechę nagim waszym czaszkom
Włosy umarłych, choćby i wisielców,
To mniejsza; niechaj pomogą wam zdradzać,
Frymarczyć ciałem; nie szczędźcie bielidła,
Żeby w tem błocie koń mógł nawet ugrząść.
Do dyabła marszczki!
Frynia  i Tymandra.Brawo! więcej złota!
Co dalej! Wierzaj, Tymonie, za złoto
Zrobim, co zechcesz.
Tymon.  Wysuszajcie kości,
Chudźcie golenie, trawcie mężów siły,
Głos złamcie dźwięczny rzecznika, by przestał
Fałszywych aktów bronić przed kratkami,
A swych wykrętów rozwijać dyszkantem;
Toczcie kapłana, który piorunuje
Na grzeszne cielsko, sam nie wierząc sobie;
A nos wyjedzcie do samej nasady
Tego statysty, co dla swej prywaty
Odbieżał tropu publicznego dobra:
Z hultajów czaszek odrzyjcie kędziory;
Junak, którego oszczędziła wojna,
U was przynajmniej niech cierpieć się uczy;
Zaraźcie wszystkich! Niechaj waszą sprawą
Do dna samego źródło życia wyschnie!
Tu złota więcej, a gdy innych zgubi,
I waszej zguby niech będzie powodem!
Niech wspólnym grobem jeden rów wam będzie!
Frynia  i Tymandra. Więcej rad, więcej złota, mój Tymonku!
Tymon.  Wprzód więcej praktyk waszego rzemiosła
I złego więcej; com dał, to zadatek.
Alcybiad.  Uderzcie w bębny, dalej na Ateny!
Bądź zdrów, Tymonie! Jeżeli zwyciężę,
Znów cię odwiedzę.
Tymon.  Jeśli mnie nadzieje
Me nie zawiodą, nie ujrzę cię więcej.
Alcybiad.  Nigdy ci żadnej nie zrobiłem krzywdy.
Tymon.  Zrobiłeś wielką: dobrześ o mnie mówił.

Alcybiad.  I ty to krzywdą nazywasz, Tymonie?
Tymon.  Dowody tego co dzień widzą ludzie.
Idź! tylko zabierz z sobą swoje suki.
Alcybiad.  Nasza obecność gniewa go. Hej w bębny!

(Biją w bębny. — Wychodzą: Alcybiades, Frynia i Tymandra).

Tymon.  Że też natura przez ludzką niewdzięczność
Tak schorowana, czuć jeszcze głód może! (Kopie).
O, matko wspólna, której wieczne tono
Wszystko wydaje, a pierś wszystko żywi,
Która z tej samej gliny, z której człowiek,
Dziecko twe dumne, zlepiony, kształtujesz
Czarne ropuchy i niebieskie żmije,
Złotą jaszczurkę, jadowite płazy,
Wszystkie podniebne straszliwe potwory,
Które Hiperyon swym ogrzewa ogniem,
Daj temu, co się ludzkim brzydzi rodem,
Z bogatej piersi jeden choć korzonek!
Zjałów twe płodne, twoje żyzne łono,
Niech już niewdzięcznych nie wydaje ludzi!
Płódź węże, wilki, tygrysy, niedźwiedzie,
Nowe potwory, których twa powierzchnia
Marmurowemu nigdy sklepieniowi
Nie pokazała! — Korzonek! o, dzięki!
Wysusz winnice, poorane łany,
Z których niewdzięczny wyprowadza człowiek
Wonny napitek i smaczne potrawy,
Któremi boski zwierzęci swój umysł,
W których rozwagę traci unurzany!

(Wchodzi Apemantus).

Co? jeszcze człowiek? Zaraza! zaraza!
Apemant.  Przyszedłem tutaj, bo mi powiedziano,
Że praktykujesz mego życia sposób.
Tymon.  Dlatego tylko, że psa nie chowałeś,
Którego mógłbym naśladować zwyczaj.
Bodajeś usechł!
Apemant.  To tylko choroba
Niegodna męża, licha melancholia,
Twojej fortuny spłodzona przemianą.

Co tutaj robisz? Na co ta motyka?
Stroskana postać, ubiór niewolnika?
Twoi pochlebcy zawsze wino piją,
Chodzą w jedwabiach i śpią w miękkiem łożu
Zabójczych perfum strugami oblani;
A zapomnieli, że był kiedyś Tymon.
Nie wstydź tych lasów twą cenzorską miną:
Zostań pochlebcą i staraj się uróść
Tą samą sztuką, która cię zgubiła;
Przypraw zawiasy do kolan, niech tchnienie
Twego patrona zwiewa ci kapelusz;
Śpiewaj pochwały wad jego najgorszych,
Cnotą je mianuj; tak śpiewano tobie.
Każdemu chętnie nadstawiałeś ucha,
Jak szynkarz, który dla wszystkich wisielców
Ma powitanie na ustach gotowe.
Rzecz sprawiedliwa, abyś łotrem został,
Bo gdybyś w pieniądz znów urósł, twe skarby
Do łotrów pójdą. Przestań mnie małpować.
Tymon.  Gdybym był tobą, sambym się zrujnował.
Apemant.  Już to zrobiłeś, będąc sobą samym:
Szaleńcem długo, teraz głupcem. Jakto,
Myślisz, że wicher, głośny twój szambelan,
Ciepłą koszulę na grzbiet ci przywieje?
Że mchem brodate drzewa, co przeżyty
Orła, na paziów przemienią się twoich
I na skinienie poskoczą, gdzie każesz?
Że zimny strumień, do dna ścięty lodem,
Da ci co rano gorącą polewkę,
Aby naprawić zbytków nocnych szkody?
Przyzwij stworzenia, które w swej nagości
Srogiego nieba wszystkie znoszą gniewy,
Wszystkie rozterki niezgodnych żywiołów,
I każ im, niechaj prawią ci pochlebstwa,
A znajdziesz —
Tymon.  Znajdę głupca w tobie. Precz stąd!
Apemant.  Nigdym cię więcej nie kochał, jak teraz.
Tymon.  A jam cię nigdy więcej nienawidził.

Apemant.  A to dlaczego?
Tymon.  Bo pochlebiasz nędzy.
Apemant.  Nie, nie pochlebiam, i zwę cię hołyszem.
Tymon.  Pocóżeś przyszedł?
Apemant.  Żeby ci dokuczać.
Tymon.  To albo błazna, albo rzecz jest łotra.
Czy ci przypada?
Apemant.  Bardzo.
Tymon.  Więc łotr z ciebie?
Apemant.  Gdybyś na karę dumy twojej wybrał
Twarde to życie, i jabym cię chwalił;
Ale to robisz tylko przymuszony;
Gdyby nie nędza, byłbyś znów dworakiem.
Lepsze jest życie dobrowolnej biedy
Niż chwiejnej pompy; pewniejsze jej cele;
Jedna ma zawsze pełnię swoich życzeń,
Druga je ciągle, a ciągle jest głodna.
Stan choć najlepszy, gdy sam sobie nie rad,
Jest tylko ciągiem kłopotów i cierpień,
Od najgorszego stanu stokroć gorszym,
Byle najgorszy na tem, co ma, przestał.
Śmiercibyś pragnąć powinien w tej nędzy.
Tymon.  Nie za poradą większego nędzarza.
Tyś jest niewolnik, którego fortuna
Nigdy ramieniem nie ścisnęła tkliwem;
Psem się zrodziłeś i jak pies wyrosłeś.
Gdybyś od pieluch, tak jak my, używał
Wszystkich słodyczy, które świat ten krótki
Trzyma w zapasie dla tych, co rozkazy
Tłumom posłusznych dają niewolników,
Byłbyś utonął w swawoli kałużach,
Młodość twą stopił na rozpusty łożu,
Zimnej nauki obyczajów nie znal,
Goniąc za słodką rozkoszy zwierzyną.
Lecz ja, któremu świat był sutą ucztą,
Który na służbie mojej miałem więcej
Ócz, serc, języków, niż ich mogłem użyć;
Ja, do którego przylgnęły tysiące,

Jak do gałęzi dębowych lgną liście —
Liście te spadły jednej zimy tchnieniem —
Zostałem nagi, wszystkich burz igraszką.
Mnie, który dotąd szczęście tylko znałem,
Ciężko jest teraz taki cios wytrzymać.
Ty już w kolebce znalazłeś cierpienie,
A czas cię jeszcze lepiej zahartował;
Dlaczegóż miałbyś ludzi nienawidzić?
Nikt ci nie schlebiał; coś dał kiedy komu?
Gdy kląć chcesz gwałtem, nie możesz przeklinać
Krom twego ojca, nędznego chudziaka,
Co znalazł, światu na przekór, żebraczkę,
I dał ci życie, dziedziczny charłaku.
Precz z moich oczu! Gdybyś się nie zrodził
Ostatnim z ludzi, byłbyś łotrem także,
Byłbyś pochlebcą.
Apemant.  Czyś jeszcze jest dumny?
Tymon.  Żem nie jest tobą.
Apemant.  Ja, że marnotrawcą
Nigdy nie byłem.
Tymon.  Ja, żem jest nim teraz.
Gdyby jedynie w tobie skarb mój leżał,
Powiesić ci się chętniebym pozwolił,
Precz! — Gdyby życie Aten było w tobie,
Takbym cię pożarł (je korzonek).
Apemant.  (ofiaruje mu coś).Polepszę twą ucztę.
Tymon.  Wprzód towarzystwo me polepsz i zmykaj.
Apemant.  Polepszę moje, odchodząc od ciebie.
Tymon.  Nie, nie polepszysz, ledwo że połatasz.
Gdybyś polepszył, smutnoby mi było.
Apemant.  Jakie mi dajesz zlecenia do Aten?
Tymon.  Niech cię tam wichry poniosą. Gdy zechcesz,
Rozgłoś w Atenach, że mam złoto. Widzisz?
Apemant.  Tu ci się na nic nie przyda.
Tymon.  Tu tylko
Jest czyste, wierne, bo tu śpi spokojnie,
Nie płaci grzechów.
Apemant.  Gdzie sypiasz, Tymonie?

Tymon.  Pod tem, co wisi nade mną. — Gdzie jadasz?

Apemant.  Gdzie mój żołądek znajdzie pokarm, albo raczej tam, gdzie jem go.
Tymon.  Jakżebym pragnął, żeby trucizna była mi posłuszną i myśl moją odgadła!
Apemant.  Gdzieżbyś ją posłał?
Tymon.  Na sos twoim potrawom.
Apemant.  Nigdy nie znałeś środka ludzkości, ale tylko dwa jej ostateczne końce. Kiedy byłeś w twojej pozłocie i perfumach, śmieli się z ciebie ludzie dla twojej zbytniej wykwintności; dziś, w twoich łachmanach, nie masz znowu żadnej i ludzie znów gardzą tobą dla przeciwnej ostateczności. — Weź ten migdałek i zjedz go.
Tymon.  Nie karmię się tem, czego nienawidzę.
Apemant.  Czy nienawidzisz migdałków?
Tymon.  Jeśli pochodzą od ciebie.
Apemant.  Gdybyś zaczął wcześniej brzydzić się migdałkami, kochałbyś teraz lepiej samego siebie. Czy znałeś kiedy marnotrawcę, któregoby kochano, gdy przeszastał majątek?
Tymon.  Czy znałeś kiedy człowieka, któregoby kochano bez majątku?
Apemant.  Mnie pierwszego.
Tymon.  Rozumiem; byłeś dość bogaty, aby psa wyżywić.
Apemant.  Jakie stworzenie na świecie najpodobniejsze, twojem zdaniem, do twoich pochlebców?
Tymon.  Najpodobniejsze kobiety, ale mężczyzni to żyjące pochlebstwo. Cobyś zrobił ze światem, Apemantus, gdyby w twojej był mocy?
Apemant.  Dałbym go bestyom na pastwę, żeby się pozbyć ludzi.
Tymon.  Czy chciałbyś i sam zginąć w zagładzie ludzi i zostać bestyą wśród bestyi?
Apemant.  Bez wątpienia, Tymonie.
Tymon.  Bestyalska ambicya i daj Boże, żeby się spełniła. Gdybyś był lwem, lisby cię oszwabił; gdybyś był jagnięciem, lisby cię zdławił: gdybyś był lisem, lewby cię podejrzywał na lada osła oskarżenie; gdybyś był osłem, własne głupstwo byłoby ci męczarnią i żyłbyś tylko jako śniadanie dla wilka; gdybyś był wilkiem, dręczyłoby cię twoje obżarstwo i nieraz ryzykowałbyś życie dla obiadu; gdybyś był jednorożcem, duma i wściekłość byłaby twoją zgubą i gniew twój własny wydałby cię na pastwę[2]; gdybyś był niedźwiedziem, końby cię zabił kopytem; gdybyś był koniem, lampartby cię schwytał; gdybyś był lampartem, byłbyś lwa krewnym, a familijne cętki zapłaciłbyś życiem; jedynym dla ciebie ratunkiem byłaby ucieczka, jedyną obroną nieobecność. Jakąż mógłbyś zostać bestyą, żebyś zaraz nie stał się łupem innej bestyi? Jaka już i teraz z ciebie bestya, że nie widzisz swojej zguby w tej przemianie?
Apemant.  Gdyby rozmowa z tobą mogła mi smakować, to byłoby teraz. Rzeczpospolita ateńska stała się puszczą bestyi.
Tymon.  Jakto? Więc osieł mur przeskoczył, gdy się z miasta wymknąłeś?
Apemant.  Widzę zbliżających się poetę i malarza: niech dżuma ich towarzystwa spadnie na ciebie. Co do mnie, boję się zarazy i umykam. Jak nie będę miał nic lepszego do roboty, odwiedzę cię znowu.
Tymon.  Jak nie będzie innego prócz ciebie żyjącego stworzenia, dobre znajdziesz u mnie przyjęcie. Wolałbym zostać psem żebraka, niż Apemantem.
Apemant.  Wszystkich żyjących głupców jesteś królem.
Tymon.  Za brudny jesteś, żebym pluł na ciebie.
Apemant.  A ty zbyt chudy, żebym cię przeklinał.
Tymon.  Każdy łotr świętym przy tobie się wyda.
Apemant.  Niema na świecie trądu prócz słów twoich.
Tymon.  Prawda, gdy twoje wymawiam nazwisko;
Gdybym się nie bał rąk moich osmolić,
Biłbym cię.
Apemant.  Bodaj od słów moich zgniły!
Tymon.  Precz z moich oczu, psów fałszywych szczenię
Gniew mnie zadusi, żeś jeszcze przy życiu,
Widząc cię, mdleję.
Apemant.  Bodajeś się rozpękł!
Tymon.  Precz, nudny łotrze! Żal mi, że dla ciebie
Kamień ten tracę. (Rzuca na niego kamieniem).
Apemant.  Bydlę!
Tymon.  Niewolniku!
Apemant.  Ropucho!
Tymon.  Łotrze! łotrze! łotrze! łotrze!

(Apemantus, niby odchodząc, kryje się w głębi).

Obłudny świat ten obrzydł mi i tylko
Przyjmę od niego, co mi jest niezbędne.
A więc, Tymonie, grób sobie przygotuj;
Śpij na wybrzeżu, aby lekka fala
Grobowy kamień co dzień obmywała,
A taki wyryj napis na kamieniu,
Że śmierć twa z innych życia szydzić będzie.

(Spoglądając na złoto).

O, królobójco słodki, drogi sprawco
Rozwodu między synem a rodzicem!
Czystego łoża jasny hańbicielu!
Waleczny Marsie, tyś zawsze jest młody,
Świeży, kochany! Twój rumieniec topi
Śnieg, poświęcony na łonie Dyany!
Widomy Boże, wszystkie przeciwieństwa
Ty w jednym możesz połączyć uścisku!
W każdym języku każdą wygrasz sprawę!
O, ty, probierczy serc ludzkich kamieniu!
Przepuść, że podniósł bunt człek, twój niewolnik,
Twoją potęgą zniszcz ród jego cały,
By mogły bestye tym światem zawładnąć!
Apemant.  Bodaj tak było! — ale po mej śmierci.
Rozgłoszę wszędzie, że znowu masz złoto,
A ujrzysz tłumy twych starych pochlebców.
Tymon.  Tłumy?
Apemant.  Tak, tłumy.
Tymon.  Proszę cię, umykaj!

Apemant.  Żyj, a twą nędzę kochaj.
Tymon.  A ty z twoją
Żyj i umieraj. (Wychodzi Apemantus).
Przeciem się go pozbył!
Znowu coś nakształt ludzi? — Jedz, Tymonie,
A brzydź się nimi. (Wchodzą Rozbójnicy).

1 Rozb.  Gdzie on mógł schować to złoto? To pewno jaki biedny ułomek, jaka licha resztka dawnej jego fortuny. Tylko brak złota i odstępstwo przyjaciół przywiodły go do tej melancholii.
2 Rozb.  Biega wieść, że ma skarby niewyczerpane.
3 Rozb.  Spróbujmy. Jeśli o skarb ten nie dba, odstąpi go nam bez trudności; ale jeśli go pilnuje łakomo, jak się do niego dostać?
2 Rozb.  To prawda, boć go nie nosi na sobie, musiał go gdzieś schować.
1 Rozb.  Czy to nie on?
Inni.  Gdzie?
2 Rozb.  Wygląda, jak nam powiadano.
3 Rozb.  To on; poznałem go.
Wszyscy.  Witaj nam, Tymonie!
Tymon.  Co tam nowego, złodzieje?
Wszyscy.  Żołnierze nie złodzieje.
Tymon.  Jedno i drugie, a w dodatku synowie niewiasty.
Wszyscy.  Nie, nie złodzieje, lecz ludzie potrzebni.

Tymon.  Waszą potrzebą niepotrzebna strawa,
Bo czego, proszę, macie potrzebować?
Patrzcie, ta ziemia dosyć ma korzonków,
Wokoło biją tysiączne krynice;
Dąb daje żołądź, jerzyna jagody;
Na każdym krzaku dobra gospodyni,
Natura, ucztę pełną wam zastawia;
Potrzeba? Czemu i jaka potrzeba?
1 Rozb.  Trudno żyć trawą, jagodą i wodą,
Jak ptaki, ryby, albo jak bydlęta.
Tymon.  Bydła i ptaków i ryb wam niedosyć;
Jeszcze wam drzewa i ludzi pożerać?
Muszę wam jednak dzięki za to złożyć,

Że złodziejami jesteście otwarcie;
Prac waszych świętą nie słonicie formą,
Gdy w uświęconych prawami rzemiosłach
Osiadło dzisiaj złodziejstwo bez granic.
Łotry, złodzieje, zabierzcie to złoto,
Idźcie, winnicy krew ssijcie subtelną,
Aż wam gorączka wszystką krew wypali,
I uratuje was od szubienicy!
Tylko doktorom żadnym nie ufajcie,
Ich lek trucizną; oni zabijają
Więcej i pewniej, niżli wy kradniecie.
Trzos odbierając, bierzcie razem życie,
Boć gdy łotrostwo waszem jest rzemiosłem,
Bądźcież w pełności słowa artystami.
Wszędzie wam wskażę przykłady złodziejstwa:
Złodziejem słońce, bo okrada morze;
Księżyc pierwszego rzędu jest złodziejem,
Bo kradnie słońcu blade swe światełko;
Złodziejem morze, które w swojem łonie
W łzy zmienia słone wyziewy księżyca;
Ziemia złodziejem, bo żywi się, płodzi.
Mieszając zewsząd kradzione odchody;
Wszystko złodziejem; prawo, co was karci,
Bezkarnie kradnie, dzięki swej potędze.
Precz! A nie miejcie przyjaźni dla siebie,
Jeden drugiego niech śmiało okrada.
Tu więcej złota — podrzynajcie gardła.
Kogo spotkacie, to złodziej. Do Aten!
Rabujcie sklepy, a co ukradniecie,
Innych złodziei tylko będzie stratą.
Ale kradnijcie — dlatego wam daję:
A w końcu złoto niech karki wam skręci!
Amen.

(Chroni się do swej jaskini).

3 Rozb.  Prawie mnie odczarował od mojej profesyi, namawiając mnie do niej.
1 Rozb.  Tylko przez zawziętość na ród ludzki daje nam te rady, nie, żeby nam się szczęściło w naszym cechu.
2 Rozb.  Uwierzę mu jak nieprzyjacielowi i wyrzeknę się naszego rzemiosła.
1 Rozb.  Czekajmy wprzódy na pokój w Atenach. Niema tak opłakanych czasów, w którychby człowiek nie mógł zostać uczciwym.

(Wychodzą Rozbójnicy. — Wchodzi Flawiusz).

Flawiusz.  O, wielki Boże! jakto? i to pan mój
Ten zrujnowany, pogardzony człowiek?
Dobrych uczynków na złe obróconych
Dziwny monument! Jak fatalne zmiany
Zrobiła na nim nędza rozpaczliwa!
Co podlejszego nad przyjaciół bandę,
Szlachetną duszę tak upodlić zdolną?
Na co dziś ludziom przez grzech czasów przyszło,
Że pragną swoich własnych kochać wrogów!
Lecz czy nie lepiej kochać chcących szkodzić,
Niż przynoszących szkodę przyjacieli?
Spostrzegł mnie, widzę: czas mu już pokazać
Uczciwą boleść i kosztem żywota
Służyć mu wiernie, jak mojemu panu.

(Wychodzi Tymon z jaskini).

Drogi mój panie —
Tymon.  Precz! Co ty za jeden?
Flawiusz.  Czyś mnie zapomniał, panie?
Tymon.  Czemu pytasz?
Od dawna wszystkich zapomiałem ludzi;
Jeśli wyznajesz, że jesteś człowiekiem,
I ciebie także zapomniałem.
Flawiusz.  Panie,
To biedny, stary, uczciwy twój sługa.
Tymon.  A więc cię nie znam, bom nigdy, jak żyję,
Nie miał przy sobie uczciwego człeka;
Żywiłem tylko łotrów, by przy stole
Łotrom od siebie strojniejszym służyli.
Flawiusz.  Bóg świadkiem, nigdy ubogi iniendent
Nie płakał szczerzej nad ruiną pana.
Tymon.  Jakto? Ty płaczesz? Zbliż się, ja cię kocham,
Boś jest kobietą, kamiennej ludzkości

Głośno się zrzekasz, której łzy wyciska
Śmiech łub lubieźność, nigdy miłosierdzie.
Dziwne to czasy, co płaczą od śmiechu
A nie od płaczu!
Flawiusz.  O, dobry mój panie,
Racz sobie sługę starego przypomnieć,
Boleść mą przyjąć, i póki to starczy,

(Ofiarując mu sakiewkę).

Jak intendenta przy sobie zatrzymać.
Tymon.  Jakto? Więc miałem sługę tak wiernego,
Sprawiedliwego, pełnego litości?
To mi już resztę rozumu odbierze.
Pokaż oblicze. Zaprawdę, z niewiasty
Człek ten się rodził.
Przebaczcie, wiecznie sprawiedliwe bogi,
Bezwyjątkowy mój gniew przeciw ludziom!
Wyznaję, jeden uczciwy jest człowiek,
Jeden, nie więcej, zrozumcie mnie dobrze,
A ten jedyny uczciwiec — jest sługą. —
Chciałbym ród cały ludzki nienawidzić,
Lecz tyś się jeden odkupił; prócz ciebie,
Przeklinam wszystkich!
Większa uczciwość w tobie, niźli rozum.
Gdybyś mnie zdradził, gdybyś po mnie deptał,
Prędzejbyś, sądzę, nową znalazł służbę;
Do nowych panów niejeden się drapie
Po karku dawnych. Lecz powiedz mi szczerze,
Bo muszę wątpić, mimo oczywistość,
Czy twej dobroci, subtelną rachubą,
Nie dajesz czasem na lichwiarski procent,
Wzorem bogacza, co rozsyła dary,
A czeka w zamian dwadzieścia za jeden?
Flawiusz.  Niestety, panie, do twojego serca
Za późno teraz podejrzenie wbiega!
Przy ucztach była pora na wątpienie:
Gdy szczęście zniknie, wchodzi podejrzenie.
Bóg widzi, szczerą przynoszę ci miłość,
Poszanowanie twej szlachetnej duszy,

Czułą troskliwość o twoje potrzeby,
A wierzaj, panie, że wszystkie korzyści,
Czy to obecne, czy tylko w nadziei,
Dam za spełnienie jednego życzenia:
Abyś miał możność nagrodzić me służby,
Wracając znowu do dawnej fortuny.
Tymon.  Patrz, tak się stało! Jedyny uczciwcze,
Patrz, bierz! Z mej nędzy Bóg skarby ci przysłał.
Bierz, żyj bogaty! Bierz i bądź szczęśliwy!
Ale ten jeden kładę ci warunek:
Dom twój zbudujesz daleko od ludzi,
Będziesz klął wszystkich, wszystkich nienawidził,
A nie pokażesz żadnemu litości;
Od twoich kości wprzód odpadnie ciało,
Nim żebrakowi poniesiesz jałmużnę.
Psom oddaj wszystko, co odmówisz ludziom;
Niechaj w więzieniach gniją i przepadną;
Niech jak las będą z swych liści odarty,
Krew ich fałszywą niech wyssie choroba!
Bądź mi zdrów teraz! Bądź zdrów i szczęśliwy!
Flawiusz.  Pozwól mi zostać, służyć ci, mój panie.
Tymon.  Oddal się, jeśli przekleństwa się lękasz.
Idź, pókiś cały. Unikaj człowieka
I mą jaskinię wymijaj z daleka. (Wychodzą).







  1. Mniemano niegdyś, że wyrywając nagle poduszkę z pod głowy, można było przyspieszyć śmierć konającego
  2. Wedle starożytnej bajki, lew w bitwie z jednorożcem, czując się słabszym, kryje się za drzewo. Jednorożec, uniesiony wściekłością, leci na oślep i zazwyczaj wbija róg w pień drzewa z taką gwałtownością, że go wyrwać nie może, a lew korzystając ze sposobności, dusi go i pożera.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.