<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Ukradziona świnia
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ VI
Ukradziona świnia
Bruno i Buffalmacco, ukradłszy Calandrinowi świnię, uczą go w jaki sposób, przy pomocy gałek imbirowych i wina złodzieja odkryć można. Wkładają mu w usta dwie pigułki, sporządzone z psiego imbiru i aloesu. Wówczas okazują się, że Calandrino sam sobie świnię ukradł. Przyjaciele grożą mu, że o wszystkiem opowiedzą żonie, jeśli stosownej nagrody nie otrzymają

Gdy opowieść Filostrata, która powszechny śmiech wywołała, do kresu dowiedziona została, zabrała z kolei głos Filomena, która na rozkaz królowej w te słowa zaczęła:
— Miłe przyjaciółki! Imię Masa przywiodło Filostratowi na pamięć historję, którąście dopiero co słyszały, mnie zasię nazwisko Calandrina i jego towarzyszy przypomina zdarzenie, które, jak mniemam, zabawić was powinno.
Jakiej natury to ludzie byli: ów Calandrino, Bruno i Buffalmacco, nie potrzebuję wam tutaj określać, bowiem już o nich dość słyszeliście. Dlatego też zacznę wprost od uwiadomienia was, że nasz Calandrino posiadał niedaleko Florencji małą majętność, którą w wianie za żoną otrzymał. Między innem bydłem zwykł był na wsi także świnie chować. Około Bożego Narodzenia przybywał do swej majętności wraz z żoną, zarzynał świnię i soleniem jej się zajmował.
Otóż pewnego razu zdarzyło się, że żona, nie domagając nieco na zdrowiu, pozostała w domu, Calandrino zasię na wieś się wybrał. Bruno i Buffalmacco, dowiedziawszy się o nieobecności żony Calandrina, przybyli do pewnego księdza, zaprzyjaźnionego z nimi, i zaprosili się do niego na kilka dni w gościnę. Rankiem w dniu ich przybycia, Calandrino zarżnął właśnie swoją świnię i wyszedł na dziedziniec, aby odetchnąć nieco przed dalszą robotą. Spostrzegłszy przyjaciół w towarzystwie sąsiada-księdza, zawołał wesoło:
— Jak się macie! Chodźcie obaczyć, jaki to gospodarz ze mnie!
I, wprowadziwszy ich do swego domu, zarżniętą świnię im pokazał.
Bruno i Buffalmacco za jednym rzutem oka ocenili tuczę i słuszny wzrost zwierzęcia — to też, gdy Calandrino oświadczył im, że zamyśla teraz nasolić mięso na użytek zimowy, Bruno odezwał się doń:
— Nie bądź głupcem! Sprzedaj mięsiwo, tak abyśmy pieniądze przehulać mogli! Żonie powiesz, że cię okradziono!
— O co to, to nie! — odparł Calandrino. — Nie uwierzyłaby mi i z domuby mnie wygnała. Nie, nie, dajcie mi pokój, tego nigdy nie uczynię!
Długo jeszcze go namawiali — aliści wszystko na niczem spełzło. Odeszli więc wreszcie, udając gniewnych i nie chcąc pozostać u niego na wieczerzy, na którą ich zapraszał. Gdy za drzwiami się znaleźli, Bruno rzekł do Buffalmacca:
— Możebyśmy mu tę świnię dziś w nocy ukradli?
— Zgadzam się — odrzekł Buffalmacco — ale nie wiem, jakimby sposobem kradzież tę popełnić?
— W tem już moja głowa — odrzekł Bruno. — Mam pewny sposób, obawiam się jeno, aby świni w inne miejsce nie przeniósł.
— Dobrze zatem — odparł Buffalmacco — ściągniemy mu ją, a pieniądze przehulamy później razem z ojcem wielebnym.
Ksiądz przystał na to chętnie.
— Trzeba wielce chytrze sobie poczynać — ciągnął dalej Bruno. — Znasz przecie, Buffalmacco, naturę Calandrina i wiesz, z jakiem ukontentowaniem on pije, gdy ktoś inny płaci. Zaprośmy go tedy do gospody i niechaj ksiądz powie, że nas wszystkich za swoje pieniądze ugaszcza. Pewien jestem, że Calandrino przyjmie to zaproszenie wdzięcznem sercem i że na cudzy koszt niezgorzej się upije. Wówczas nie będziemy już mieli żadnej trudności w dokonaniu naszego zamiaru — jak wiecie bowiem, Calandrino sam jeden w całym domu przebywa.
Jak Bruno poradził, tak też uczynili. Rachuby nie zawiodły ich bynajmniej. Calandrino, dowiedziawszy się, że ksiądz nikomu płacić nie pozwala, począł pić bez odetchnienia i wreszcie tak się uraczył, że ledwie stał na nogach. Noc już była, gdy się rozeszli. Nasz Calandrino, zataczając się, do domu powrócił i nie zważywszy, że drzwi otworem zostawia, padł na łóżko i wnet zasnął. Tymczasem Bruno i Buffalmacco zjedli wieczerzę, otrzeźwieli całkiem, poczem, opatrzeni w różne narzędzia złodziejskie, do otwierania drzwi służące, udali się pocichu do domu Calandrina. Zastawszy drzwi otwarte, bez trudu weszli do wnętrza, zabrali świnię, zanieśli ją do domu księdza, schowali w bezpieczne miejsce, poczem ze spokojnem sumieniem spać się położyli.
Z rana Calandrino, wytrzeźwiony zupełnie, zbudził się ze snu i odrazu spostrzegł, że drzwi stoją otwarte na ściężaj i że świni niema. Jak odurzony począł tu i tam biegać, pytając każdego, czy nie widział jego świni, gdy zaś to wszystko na nic się nie przydało, wielki gwałt podniósł.
Bruno i Buffalmacco, wstawszy z łoża, wyszli przed próg domu, aby usłyszeć, co Calandrino o świni mówi. Calandrino przywołał ich ze łzami w oczach i rzekł do nich:
— Biada mi, towarzysze, ukradziono mi świnię!..
— Widzę, żeś przyszedł wreszcie do rozumu i posłuchał mojej rady — szepnął Bruno.
— Jakiej rady? — jęknął Calandrino.
— Tak, tak, wybornie — ciągnął dalej Bruno. — Krzycz głośno, jak możesz najgłośniej, aby się wszystkim zdawało, że to istotna prawda.
— Na ciało Chrystusowe klnę się, że w samej rzeczy mi ją skradziono — zawołał Calandrino.
— Nie ustawaj ani na chwilę — rzekł Bruno. — Zaklinaj się, przysięgaj, wrzeszcz co sił... a wszyscy ci uwierzą...
— Pęknę chyba ze złości! — krzyknął Calandrino. — Bodaj mnie powieszono, jeśli kłamię, bodaj mnie piorun zabił...
— Hę! — rzekł, miarkując się, Bruno — byłożby to prawdą w samej rzeczy? Przecież wczoraj jeszcze świnię widziałem. Zali mniemasz, figlarzu, że uda ci się i mnie oszukać?
— Ależ ja cię nie chcę wcale oszukiwać — wrzasnął Calandrino, przyskakując do niego w najwyższej złości.
— Zresztą, być może! — rzekł Bruno. — Byłaby to prawdziwa bieda!
— I jaka jeszcze! — jęknął rozpaczliwie Calandrino. — O ja nieszczęśliwy, jakże do domu powrócę! Moja żona mi nie uwierzy, a choćby i uwierzyła — gorzkie za to będę miał życie przez rok cały!..
— Ha!.. — odezwał się poważnym głosem Bruno. — Pojmuję, że ci przykro być musi, jeśli w istocie tak się stało. Jednakoż trudno mi w to uwierzyć, bo wszak sam dawałem ci wczoraj radę, abyś odegrał taką rolę, jaką właśnie grasz dzisiaj. Zdaje mi się tedy, że chciałbyś żonę swoją i nas zarazem w pole wywieść.
Calandrino, do ostateczności przywiedziony, zawołał:
— Zali chcesz, abym z rozpaczy Bogu i Świętym Pańskim bluźnił?... Mówię ci, człeku, najświętszą prawdę, że mi świnię w nocy ukradziono.
— Kiedy tak — rzekł Buffalmacco — to nie ma co rąk zakładać, trzeba jeno poszukać sposobu na odzyskanie twojej straty.
— Otóż to właśnie! — zawołał Calandrino. — Aliści nie widzę żadnego sposobu.
— Powoli, powoli — rzekł Buffalmacco. — Przecież nikt z Indyj po twoją świnię nie przyszedł. Musiał ją ściągnąć któryś z naszych sąsiadów. Dalibóg, gdybyś tylko ich zebrać potrafił, to przy pomocy zaczarowanego chleba i sera zaraz dowiedzielibyśmy się, kto cię obrabował...
— Zali mniemasz — przerwał Bruno, — że ty tylko jeden wiesz o tym sposobie? Znany on jest niewątpliwie niejednemu z sąsiadów, a może i złodziejowi samemu tak, iż nikt już nań się złapać nie da... Możemy natomiast inną próbę uczynić.
— Jaką? — spytał Buffalmacco.
— Postarajmy się o gałki imbirowe, osmażone w cukrze, i o dobre wino Vernaccia — rzekł Bruno. — Można te rzeczy równie dobrze zaczarować, jak chleb i ser. Potem zaprosimy wszystkich sąsiadów na poczęstunek i przy sposobności poszukamy złodzieja. Wszyscy się zejdą, nikt bowiem nie będzie podejrzewał o co nam chodzi.
— Masz słuszność — zawołał Buffalmacco. — A ty, Calandrino, co myślisz o tem? Chcesz, abyśmy tego sposobu spróbowali?
— Pragnę tego najgoręcej — odrzekł Calandrino — zaklinam was nawet na ciało Chrystusowe, abyście to uczynili. Gdy będę wiedział, kto mnie okradł, ulgę poczuję, choćbym własności mojej odebrać nawet nie miał.
— Dobrze tedy — odrzekł Bruno. — Dla miłości, jaką dla ciebie żywię, gotów jestem sam wybrać się do Florencji po potrzebne przedmioty. Musisz mi jeno dać pieniądze na zakupy.
Calandrino miał około trzynastu soldów przy sobie. Oddał je z chęcią Brunowi, który niezwłocznie udał się do Florencji, zaszedł do znajomego aptekarza, kupił funt wybornych gałek imbirowych, przyczem kazał dwie duże pigułki z tak zwanego psiego imbiru przyrządzić i nadziać je świeżym aloesem; wszystkie jednako cukrową powłoką obciągnięte zostały. Aby jednak się nie pomylić, naznaczył Bruno owe dwie odmienne pigułki w ten sposób, iż w każdej chwili z łatwością od innych mógł je odróżnić. Wreszcie kupił butelkę dobrego wina Vernaccia i, tak opatrzony, powrócił na wieś. Spotkawszy Calandrina, rzekł do niego:
— Staraj się jutro zaprosić na poczęstunek tych wszystkich, co do których choćby najmniejsze podejrzenie żywisz. Mniemam, że ci się to uda, bowiem jutro dzień świąteczny przypada, nikt się więc od przyjścia nie będzie wymawiać. Co do mnie, zajmę się tej nocy wraz z Buffalmacciem zaczarowaniem pigułek, a jutro przyjdę po ciebie i rozdzielę je między zgromadzonych. Będę przytem czynił i mówił, co za potrzebne uznam.
Calandrino uczynił, co mu polecono. Nazajutrz zebrało się liczne towarzystwo, złożone z młodych Florentczyków, bawiących w okolicy, a takoż z miejscowych mieszkańców. Gdy się już wszyscy pod jesionem przy kościele zgromadzili, pojawił się Bruno i Buffalmacco z pudłem, pełnem pigułek, i butlą wina. Przytomni otoczyli ich kołem; wówczas Bruno rzekł w te słowa:
— Muszę wam zgóry oznajmić przyczynę, dla której was tu zaprosiliśmy, obyście w razie, gdy was jaka niemiła rzecz spotka, do mnie urazy nie żywili. Wiedzcie tedy, że przytomnemu tutaj Calandrino zginęła wczoraj w nocy piękna świnia. Dotychczas nie mógł odkryć, kto mu ją ukradł. Ponieważ jednak sprawcą kradzieży nie może być ktoś inny, tylko jeden z sąsiadów, przeto sprosił was tu dzisiaj wszystkich, aby winowajcę odnaleźć. Calandrino chce wpaść na trop złodzieja przy pomocy wina i tych pigułek, które mają tę osobliwą cnotę, iż winowajca, wziąwszy jedną z nich w usta, przełknąć jej nie może, ale zmuszony jest wypluć ją z powrotem, gdy tymczasem niewinny z łatwością, a nawet ze smakiem swoją spożyje. Zanim jednak przystąpimy do rzeczy, mniemam, że lepiejby było, aby sprawca, nie czekając, aż w przytomności tak wielu osób sromem okryty zostanie, sam do winy się przyznał. Taka jest moja rada!...
Wszyscy oburzyli się na te słowa i oświadczyli, że poddadzą się chętnie próbie z pigułkami, byleby tylko przystąpiono do niej bez zwłoki. Na to oświadczenie Bruno rzędem wszystkich uszykował, Calandrina w środku postawił, i jął, od brzegu zacząwszy, pigułki rozdzielać. Stanąwszy przed Calandrinem, wręczył mu pigułkę, aloesem nadzianą. Calandrino wpakował ją chciwie do ust i żuć począł, gdy jednak do aloesu się dobrał, uczuł gorycz tak niezmierną, że, rad nie rad, wypluć pigułkę musiał. Wszyscy spoglądali na siebie, czekając, kto swoją pigułkę wypluje. To też na widok spluwającego Calandrina, podniósł się okrzyk:
— Hola, Calandrino! Cóż to ma znaczyć?!
Wówczas Bruno z najniewinniejszą miną obrócił się żywo i spostrzegłszy, co się z Calandrino dzieje, zawołał:
— Może Calandrino tylko przypadkiem splunął? Spróbujmy raz jeszcze! Masz drugą pigułkę, Calandrino! I biorąc drugą, taką samą, jak poprzednia, w palce, włożył mu ją do ust; poczem oddalił się pospiesznie, aby pozostałych ludzi obdzielić.
Tymczasem Calandrino rozgryzł przeklętą gałkę. Jeśli poprzednia gorzką mu się wydała, to ta stokroć gorszą jeszcze. Ponieważ jednak bał się ją wypluć, trzymał ją przez długi czas w ustach. Od goryczy łzy mu w oczach stanęły. Krzywił się okropnie i pigułkę przełknąć usiłował. Aliści natura tego gwałtu dłużej ścierpieć nie mogła. Calandrino otworzył usta i wypluł obrzydliwą pigułkę.
Na ten widok towarzystwo całe, wraz z Brunem i Buffalmacciem, rozdzielającymi właśnie wino, krzyknęło, że Calandrino sam sobie świnię ukradł. Ze wszech stron posypały się na niego łajania i obelgi. Calandrino stał oniemiały ze wstydu, rozpaczy i gniewu i nie odpowiadał ani słowa. Wreszcie rozeszli się wszyscy, krom Bruna i Buffalmacca. Wówczas Buffalmacco zbliżył się do Calandrina i rzekł:
— Byłem aż nadto pewny, że ukrywszy, czy sprzedawszy tę świnię, będziesz chciał w nas wmówić, iż ci ją ukradziono, tylko dlatego, aby nie wydać na nas kilku groszy z pieniędzy, które dostałeś za nią.
Calandrino, mając jeszcze usta pełne aloesowej goryczy, zaczął przysięgać i kląć się, że niczemu winien nie jest.
— Przyznaj się, ile za nią dostałeś? — rzekł Buffalmacco. — Powiedz prawdę, zali dali ci więcej, jak sześć dukatów?
Calandrino w bezsilnym gniewie schwycił się za włosy.
— Daj już pokój temu rankorowi, Calandrino, — rzekł Bruno. — Wiemy przecie dobrze o wszystkiem. Jeden z przytomnych tutaj opowiedział nam przed chwilą, że trzymasz na wsi dla własnej przyjemności dziewczynę, którą obdarzasz wszystkiem, co tylko przed żoną ukryć zdołasz. Zapewne podarowałeś jej także piękną świnię. No, no, nie wypieraj się — wyglądasz nam na to! Nie lada z ciebie filut! Już raz nas wyprowadziłeś w pole w Mungone, kazawszy nam zbierać czarne kamienie. Potem, śmiejąc się w duszy, zostawiłeś nas samych, a na dobitek wmówiłeś w nas, żeś cudowny kamień znalazł. Tak samo i teraz zapragnąłeś zdurzyć nas, że ci ukradziono świnię, którą sprzedałeś, albo też darowałeś komuś. Znamy już dobrze twoje sztuczki, pora była nauczyć się rozumu! Staraliśmy się, bracie, usilnie dla ciebie, pigułki żeśmy zaczarowali, dawaj nam więc teraz za to po parze kapłonów, bowiem w przeciwnym razie o wszystkiem żonie twojej doniesiemy.
Calandrino przekonał się, że za grosz mu nie wierzą. Nie chcąc białogłowskich wyrzutów znosić, dał im cztery kapłony. Oni zasię nasolili świnię i odwieźli ją do Florencji, ostawiając głupiego Calandrina z jego stratą i ubytkiem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.