Zemsta uczonego
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta uczonego |
Pochodzenie | Dekameron |
Wydawca | Bibljoteka Arcydzieł Literatury |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Współczesna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Damy naśmiały się ogromnie z przypadków biednego Calandrina, a śmiałyby się były jeszcze więcej, gdyby nie współczucie ku niemu, jakie poczuły, dowiedziawszy się, że do straconej świni kapłony jeszcze dodać musiał. Gdy się nieco uciszyło, królowa wezwała Pampineę do opowiadania zkolei. Ta w te słowa zaczęła:
— Drogie przyjaciółki! Często się zdarza, że za jeden figiel gorszym odpłacą. Dlatego też nader nieroztropną jest rzeczą cieszyć się zbyt gorliwie z ośmieszenia bliźniego. Po wielekroć już słyszeliśmy w tych opowieściach o psotach, wyrządzonych różnym ludziom, aliści o zemście któregokolwiek z nich nikt jeszcze dotąd nie wspomniał. Ja tedy biorę przed się opowiedzieć wam o srogim odwecie, który spotkał jedną z rodaczek naszych, jako zasłużona kara za złośliwy figiel. O mały włos nie zginęła ona nędznie. Nie będzie bez pożytku dla was wysłuchać tej historji, nauczycie się z niej bowiem, że należy być ostrożnym w wyszydzaniu innych. Jeśli skorzystacie z mej nauki — mądrze uczynicie.
Przed niedawnym czasem mieszkała we Florencji pewna wielce urodziwa białogłowa. Odznaczała się wielką hardością umysłu, pochodziła z wysokiego rodu i hojnie we wszystkie dobra tego świata uposażona była. Na imię jej było Helena. Owdowiawszy, nie chciała myśleć o powtórnem zamążpójściu, miłowała bowiem dzielnego i urodziwego młodzieńca, z którym, za pośrednictwem zaufanej służki, znajomość zawarła. Wolna od wszelkiej troski, przyjmowała go w swoim domu, spędzając nader wesoło czas w jego towarzystwie.
Zdarzyło się podówczas, że powrócił do Florencji pewien młodzieniec szlacheckiego rodu, nazwiskiem Rinieri. W Paryżu długie dnie nad księgami trawił, starając się zgłębić istotę i przyczynę wszechrzeczy, jak to wyższemu umysłowi przystało. Powrócił do Florencji nie poto, aby kupczyć nabytą wiedzą, jak to wielu innych robi, i począł żyć spokojnie, ciesząc się powszechnem zachowaniem, tak dla głębokiej umiejętności swojej, jak i dla pochodzenia swego.
Często się zdarza, że najmądrzejsi najłacniej w pęta miłości wpadają. Tak się też z Rinierim stało.
Mianowicie, gdy pewnego dnia przybył na zabawę ludową, wzrok jego padł na Helenę, która, obyczajem wdów naszych, w czarne szaty ubrana była. Wydała mu się piękną i wdzięczną nad wyraz. „O jakże szczęśliwym — pomyślał sobie — nazwaćby należało tego, komuby niebo udzieliło łaski trzymania jej całkiem nagiej w objęciach swoich“.
Spojrzawszy na nią bacznie raz i drugi i pomyślawszy, iż to, co jest wielkie i cenne, bez trudu pozyskać się nie da, postanowił wszelkiego starania i usilności dla podobania się jej użyć, mniemał bowiem, że, przypadłszy jej do serca, z czasem także miłość jej pozyska i wdziękami jej cieszyć się pocznie. Młoda wdowa, nie mająca bynajmniej zwyczaju spuszczania wdół oczu, rzucała tu i owdzie wyzywające spojrzenia i miarkowała dobrze tych, którzy się jej z zachwytem przyglądali. Zauważywszy Rinieri, pomyślała ze śmiechem: „Chwała Bogu, nie po próżnicy dzisiaj tutaj przyszłam. Jeśli się nie mylę, oto znów jeden dudek na lep złapany!“ Poczem jęła ukradkowe spojrzenia na Rinieri rzucać i tak się zachowywać, jak gdyby mu chciała dać do poznania, że i on obojętny jej nie jest. Postępując tak, wiedziała, że im więcej serc do niej lgnąć pocznie, tem większą cenę piękność jej zyska w oczach tego, komu swoją miłość oddała.
Tymczasem młody uczony odrzucił precz od siebie wszystkie filozoficzne dociekania i całą duszą ku wdowie się obrócił. Mniemając, że się jej podoba, pod różnemi pozorami często koło jej domu przechadzać się począł. Dama, której to dla wiadomych już przyczyn wielce pochlebiało, udawała, że z przyjemnością go widuje; Rinieri, jeszcze silniej zachęcony, począł szukać środka porozumienia się z nią i wyrażenia jej uczuć swoich. Dlatego też zapoznał się ze służbą damy, powiadomił ją o swoich afektach i prosił ją, aby starała się łaski wdowy dla niego pozyskać. Służka przyrzekła mu wszystko, czego tylko chciał, i pobiegła natychmiast z wieścią do swojej pani, która, wysłuchawszy jej, wśród wybuchów gwałtownego śmiechu, odrzekła w te słowa:
— Ach, jakiż to głupiec! Widać całkiem głowę stracił w czasie pobytu w Paryżu. Trzeba, aby znalazł to, czego szuka. Gdy go jeszcze raz obaczysz, odpowiedz mu, że go mocniej miłuję, niźli on mnie, aliści, że baczę pilnie na dobrą sławę swoją i że nie chcę stracić prawa spoglądania na inne białogłowy z podniesionem czołem. Jeżeli jest w samej rzeczy takim mędrcem, za jakiego go wszyscy uważają, to na skutek takiego responsu jeszcze mocniejszym do mnie afektem zapłonąć powinien.
Nieszczęsna, potrzykroć nieszczęsna, nie wiedziała, co to znaczy z uczonymi igrać!
Służka, spotkawszy młodego filozofa, powtórzyła mu wszystko, co jej pani zaleciła. Uczony z uniesieniem słowa te przyjął, i, nie mieszkając, obrócił się do wdowy z gorącemi prośbami, począł także listy do niej pisywać i miękczyć jej serce ciągłemi podarunkami. Wszystko to wielce wdzięczny oddźwięk znajdowało, tylko że responsy były nie wiele znaczące i że sprawa z miejsca nie postępowała. Wreszcie dama uznała za stosowne odkryć zaloty uczonego kochankowi swemu, który już nieraz podejrzenia żywił i zazdrość objawiał. Dla przekonania go, że niesłusznie ją posądzał, posłała dama służkę swoją do uczonego, wciąż jeszcze pełnego najlepszych nadziei, i kazała mu powiedzieć, że wprawdzie dotąd nie mogła znaleźć sposobności do sprawienia mu ukontentowania, ale że ma nadzieję, iż w ciągu nadchodzących świąt Bożego Narodzenia będzie mogła bez nijakiego niebezpieczeństwa schadzkę mu wyznaczyć. Dlatego też prosi go, aby wieczorem po wigilijnej wieczerzy czekał na nią na dziedzińcu, a wówczas ona, gdy tylko będzie mogła, do niego pospieszy. Uczony, poczytując się za najszczęśliwszego z ludzi, przybył w oznaczonym czasie do domu wdowy. Służka, czekająca na jego przybycie, wpuściła go na podwórze i zamknęła za nim bramę, zalecając, aby się nie niecierpliwił i czekał na damę. Rinieri, mimo słoty i błota, jął czekać z radością w sercu. Tymczasem dama zaprosiła tegoż wieczora do siebie kochanka swojego i, zjadłszy z nim wieczerzę, opowiedziała mu wesoło o tem, co tej nocy uczynić zamyśla.
— Teraz się dopiero przekonasz — dodała przy końcu — jak wielką żywię miłość do tego człeka, o którego tak głupio zazdrosny byłeś.
Miłośnik wysłuchał tych słów z wielkiem ukontentowaniem i zapragnął ujrzeć w czynach to, co mu dama w słowach przyobiecała. Śnieg, obficie tego dnia padający, wszystko pokrył dokoła. Rinieri, czas niejaki na dziedzińcu spędziwszy, począł drżeć całem ciałem, inaczej jednakoż niżby tego pragnął. Chcąc zażegnać chłód przenikliwy, biegał szybko, podskakiwał i nogą o nogę uderzał. Tymczasem piękna dama rzekła do swego kochanka:
— Chodźmy teraz do mojej komnaty. Z małego okienka będziemy mogli widzieć wybornie, co robi przedmiot twojej zazdrości, a zarazem usłyszymy, jaki respons da mojej służce, którą właśnie do niego wysłałam.
Stanęli tedy przy okienku, skąd wszystko można było widzieć, nie będąc widzianym, i usłyszeli, jak służka uczonego pociesza.
— Rinieri! pani moja zmartwiona jest nad wyraz, jak na złość bowiem dzisiaj wieczór właśnie przybył jeden z jej braci; siedział, siedział, zjadł z nią wieczerzę, rozmawiał długo, i dotąd jeszcze siedzi. Mniemam, że wkrótce już się wyniesie. Dla tej przyczyny pani moja do was zejść jeszcze nie mogła wnet ją jednak obaczycie. Prosi was ona tylko, abyście się na nią nie gniewali za to przykre i długie oczekiwanie.
Rinieri, biorąc te słowa za dobrą monetę, odrzekł:
— Powiedz damie swojej, aby się o mnie nie troskała. Będę czekał cierpliwie.
Służka wróciła do domu i spać legła.
Wdowa rzekła do swego miłośnika:
— Jakże? Czy wciąż jeszcze myślisz, że kochałam tego głupca, który tam na dole zębami szczęka?
To rzekłszy, pociągnęła miłośnika do sypialnej komnaty. Legli na łoże i długi kęs czasu w uniesieniach miłosnych przepędzili, drwiąc i śmiejąc się z nieboraka uczonego.
Rinieri tymczasem biegał po podwórzu tam i z powrotem, przyspieszając wciąż kroku dla rozgrzania się. Szukał popróżnicy jakiegoś miejsca, osłonionego przed wichurą, klął długi pobyt brata i brał każdy posłyszany szmer za skrzyp drzwi od mieszkania wdowy. Wszystkie jednak jego nadzieje na niczem spełzły. Około północy dama, przerywając igraszki miłosne, rzekła do swego kochanka:
— Jak myślisz, najmilszy, co się tam dzieje z naszym uczonym? Zali i ten chłód, który z łaski mojej znosić musi, zazdrości z głowy twojej nie wybije?
— Serce moje — odrzekł kochanek — teraz widzę dowodnie, że tak, jak ty moim największym skarbem, szczęściem i nadzieją jesteś, tak i ja jestem tem samem dla ciebie.
— Jeśli tak — odparła dama — to pocałuj mnie z tysiąc razy, na dowód, że mówisz prawdę.
Kochanek przytulił ją mocno do siebie i nie tysiącem, ale stem tysięcy pocałunków ją obsypał. Przepędzili jeszcze czas pewien na podobnych rozmowach i pieszczotach, poczem dama rzekła w te słowa:
— Wstańmy teraz na chwilę i obaczmy, czy ogień, o którym mój wielbiciel codzień tak wiele pisał, nie przygasł w nim nieco.
Podnieśli się tedy oboje i, wyjrzawszy przez okienko, ujrzeli na podwórcu nieszczęsnego filozofa, który, pod wtór szczękających zębów, ucieszne czynił poruszenia. Tak osobliwych ciała obrotów nigdy jeszcze w życiu nie widzieli.
— A co? — rzekła wdowa do swego kochanka. — Nieprawdaż, że znakomicie uczę tańczyć moich wielbicieli, i to bez muzyki.
— Widzę, mój skarbie — odrzekł śmiejąc się kochanek.
— Podejdźmy teraz do drzwi — ciągnęła dalej dama. — Ty będziesz stał w milczeniu, a ja przemówię do niego. Zobaczymy, jakiego mi responsu udzieli. Kto wie, może jego słowa ubawią nas jeszcze lepiej, niźli jego widok.
To rzekłszy, wyszła z sypialnej komnaty, pociągnęła za sobą kochanka i przystąpiła do zamkniętych drzwi. Nie otworzyła ich jednak, tylko przez małą szparę przytłumionym głosem na uczonego zawołała. Usłyszawszy ten głos, zmarznięty biedak gorąco podziękował Bogu za bliskie, jak mu się zdało, wyzwolenie. Pobiegł ku miejscu, skąd go głos dochodził, i zawołał:
— Oto jestem, Madonno! Na miłość Boską otwórzcie, bowiem umieram z zimna.
— Wystawiam sobie, — odrzekła dama — jak już zesztywnieć musiałeś. Mróz jest w samej rzeczy okropny, a śnieg sypie nieustannie. Podobno jednak w Paryżu częściej pada niż u nas. Uspokój się i bądź jeszcze przez chwilę cierpliwy. Nie mogę ci teraz otworzyć, bo mój przeklęty brat, którego licho wieczorem przyniosło, nie odszedł stąd jeszcze; za chwilę jednak pójść już sobie powinien, a wtedy ja piorunem zbiegnę do ciebie. Z wielką trudnością na tę chwilę wymknąć mi się udało; chciałam cię nieco pocieszyć i trochę cierpliwości ci dodać.
— O, Madonno, — odparł filozof — błagam was na Boga, otwórzcie i pozwólcie mi w jakimś zakątku pod dachem czekać. Śnieżyca bowiem coraz się zwiększa tak, iż niepodobieństwem jest dłużej tutaj pozostawać. W innem miejscu czekał na was będę, dopóki sami zechcecie.
— Niestety, mój miły, — odrzekła dama — nie mogę tego uczynić, drzwi te bowiem przy otwieraniu tak mocno skrzypią, że mój brat usłyszałby niewątpliwie, gdybym cię teraz wpuścić chciała. Poczekaj zatem jeszcze przez chwilę; pójdę i postaram się natrętnego gościa jaknajprędzej wyprawić. Bądź dobrej myśli, zaraz powracam.
— Spieszcie się, pani — zawołał błagalnie uczony — i każcie dobry ogień rozniecić, abym się mógł rozgrzać przy nim, skostniałem bowiem tak na całem ciele, że sam siebie nie czuję.
— Jakże to? — spytała dama — przecie często mi pisałeś, że dzięki miłości swej do mnie, w ciągłych płomieniach żyjesz. Mniemam tedy, że albo wówczas żartowałeś, albo że teraz żartujesz. Aliści muszę się spieszyć. Poczekaj jeszcze przez chwilę.
Kochanek, który, ku wielkiej uciesze swojej, całej tej rozmowie się przysłuchiwał, powrócił do łoża pospołu z piękną wdową. Nie wiele spali tej nocy, spędzając czas na drwinach i wyszydzaniu się z uczonego. Rinieri tymczasem, poznawszy, że go wystrychnięto na dudka, wstrząsnął kilkakrotnie bramą, próbując, czy mu się jej otworzyć nie da. Nie znalazłszy jednak żadnego wyjścia, rzucać się począł, jak w klatce, przeklinając dokuczliwy chłód, niegodziwość damy, długość nocy i własną głupotę. Dzięki głębokiemu upokorzeniu i urazie, płomienna miłość, jaką żywił dla damy, zmieniła się w straszną nienawiść. Tysiąc zamysłów najwyszukańszej zemsty przemknęło mu przez głowę. O zemście tej marzyć począł równie gorąco, jak do niedawna marzył o owładnięciu wdową.
Wreszcie długa i męcząca noc poczęła zbliżać się ku schyłkowi, świtowi miejsca ustępując. Służka, zgodnie z rozkazem damy, otwarła drzwi i, czyniąc pozór, że gorąco uczonemu współczuje, rzekła:
— Bodajby przepadł ten człek niezbyty, który nam wczoraj tak w drogę wszedł. Całą noc nas męczył, ciebie zasię o mały włos do śmierci z zimna nie przywiódł. Nie zważaj jednak na to wszystko i bądź pewien, że to, co się dzisiejszej nocy nie stało, kiedyindziej do skutku przywiedzione zostanie. Co się zaś mojej pani tyczy, to wyznam ci tylko tyle, że nigdy jej bardziej strapioną nie widziałam.
Uczony, do głębi duszy wzburzony, wiedząc, że groźby są tylko bronią dla tego, komu grożą, zmilczał, zaniknął w głębi piersi wszystko, co się z niej gwałtem wydobyć chciało, i odrzekł łagodnym głosem:
— W samej rzeczy, spędziłem dzisiaj najgorszą noc w życiu mojem, najgłębiej jednak przekonany jestem, że pani twoja nic nie zawiniła. Mniemam nawet, że uczyniła wszystko, co tylko uczynić mogła; zbiegła przecie nawet na dół, aby się usprawiedliwić i pocieszyć mnie; zresztą, jak powiadasz, to, co się dzisiaj nie dokonało, kiedyindziej dokonać się może, poleć mnie więc jej względom i zostań z Bogiem.
Rzekłszy te słowa, Rinieri, przemarznięty do kości, powlókł się do domu. Wszedł do komnaty, rzucił się na łoże i zasnął, aliści, zbudziwszy się, poczuł, że jego ręce i nogi są paraliżem tknięte. Posłał tedy co żywo po doktora, opowiedział mu, że o mały włos nie zmarzł i o ratunek poprosił. Doktorzy nie litowali starań i wysiłków, aby go do zdrowia przywrócić i skurczone jego żyły na nowo rozciągnąć; gdyby jednak nie młodość i nie nastanie ciepłej pory, zapewne nigdyby nie ozdrowiał. Wstawszy z łoża boleści, ukrył swoją nienawiść głęboko i począł udawać, że po dawnemu jest w pięknej wdowie rozmiłowany.
Po pewnym czasie los uśmiechnął się młodemu uczonemu, nasuwając mu do zemsty sposobność. Młodzieniec, który wdowę miłował, nie bacząc na jej afekt ku niemu, zakochał się w innej białogłowie, przestał zważać na dawną kochankę swoją i coraz bardziej ją zaniedbywał. Piękna wdowa usychała we łzach i smutku. Wówczas służka jej, pełna najgłębszego współczucia dla swojej pani, nie wiedząc, jakby jej troskę rozegnać, wpadła na niedorzeczną myśl, że miłość niewiernego czarodziejskiemi środkami powrócićby można było i że uczony nasz w podobnych sprawach zawołanym mistrzem być musi. Z zamysłem swym zwierzyła się damie, która również zbytnią mądrością nie celowała. W każdym razie nie miała na tyle rozsądku, aby rozważyć, że gdyby Rinieri znał się na czarnoksięstwie, byłby go niezawodnie na swoją korzyść użył. Dlatego też z radością przyjęła radę służki i poleciła jej udać się natychmiast do naszego filozofa z zapytaniem, zali zechce jej dopomóc, a takoż przyobiecać mu sowitą nagrodę w razie, jeśli przychylnej odpowiedzi udzieli.
Służka zręcznie z poselstwa się wywiązała. Rinieri, wysłuchawszy jej, uczuł wielką radość i rzekł sam do siebie:
— Bogu Najwyższemu chwała! Przyszedł wreszcie czas, gdy będę mógł sprawiedliwie ukarać tę niegodziwą kobietę, która mi ciężką obrazą za miłość zapłaciła.
— Powiedz pani swojej — rzekł do służki — aby się tą sprawą zbytnio nie zatrudniała. Gdyby nawet jej kochanek do Indjej wyjechał, potrafię go zmusić do powrotu i błagania jej o przebaczenie.
Służka zaniosła ten respons swojej pani. Po krótkiej naradzie, postanowiły naznaczyć naszemu uczonemu spotkanie w Santa Lucia del Prato. Wdowa, spotkawszy się z uczonym, nie pomyślała nawet o tem, jaką mu niegdyś krzywdę wyrządziła, przeciwnie, z pełną ufnością zwierzyła mu się z wszystkich spraw swoich, zaklinając go, aby jej dopomógł.
— Madonno — odparł uczony — to prawda, że wśród różnych umiejętności uczyłem się w Paryżu także i nekromancji. Ponieważ jednak umiejętność ta jest rzeczą, panu Bogu przeciwną, przysiągłem sobie tedy, że nigdy się do niej nie ucieknę. Aliści miłość, którą dla was żywię, taką władzę ma nade mną, że niczego wam odmówić nie jestem w stanie. Dlatego też uczynię wszystko, czego żądacie, choćbym w szpony djabelskie miał popaść za to. Muszę jednakoż was uprzedzić, że nekromancja jest rzeczą złowrogą; nawet pojęcia mieć nie możecie z jakiemi okropnościami ona się łączy, zwłaszcza, jeśli ktoś przy jej pomocy utraconą miłość chce sobie powrócić. Osoba, o którą chodzi, winna sama wypowiedzieć zaklęcia, działając nocą w miejscu odosobnionem. Wszystko to wielkiej przytomności umysłu wymaga. Dla tych więc racyj wątpię, abyście wy, pani, podobnego przedsięwzięcia podjąć się chcieli.
Dama, bardziej zakochana, niż rozumna, odparła na to:
— Miłość dręczy mnie tak okrutnie, że niemasz rzeczy, na którąbym się nie odważyła, byleby tylko odzyskać tego, co mnie bez powodu opuścił: nie obawiaj się tedy o mnie i powiedz, w czem mam ową siłę umysłu ukazać.
Uczony nasz, przejęty myślą pomsty, odrzekł:
— Madonno, uleję dla was figurkę z ołowiu, mającą przedstawiać tego, kogo odzyskać chcecie. Jeśli pragniecie, aby czary skutek swój wzięły, musicie na krótko przed pełnią, będąc obnażona całkiem, siedem razy w bieżącej wodzie się zanurzyć. Potem, wciąż jeszcze naga, wejdziecie na drzewo albo na dach jakiegoś opuszczonego domu, i, nie puszczając z rąk posążka, z obliczem ku północy obróconem, siedem razy powtórzycie pewne wyrazy, które wam dla pamięci zapiszę. Gdy je wymówicie, ukażą się wam dwie wielce urodziwe dziewice. Dziewicom tym musicie szczegółowie pragnienia swe przedstawić, miejcie się jednak na pieczy, aby przypadkiem jednego imienia miast drugiego nie wypowiedzieć. Dzieweczki, wysłuchawszy słów waszych, odejdą, a wówczas i wy będziecie mogli udać się na miejsce, gdzie suknie złożone zostały, ubrać się i do domu powrócić. Wierę, nie upłynie od tej chwili nawet połowa następnej nocy, a już kochanek wasz powróci z płaczem, błagając o łaskę i litość. Wiedzcie przytem, że odtąd żadna kobieta na świecie od was go oderwać nie zdoła.
Dama, wysłuchawszy tej tajemniczej i tak wiele obiecującej przemowy, uwierzyła niezachwianie w słowa uczonego.
Zdało się jej, że kochanka swego już w objęciach trzyma. Dlatego też z radością zawołała:
— Bądź pewien, że wypełnię wszystko, co mi rozkażesz. Posiadam niewielką majętność w dolinie Arno, położoną prawie nad samym brzegiem rzeki. Ponieważ teraz mamy lipiec, z prawdziwą przyjemnością kąpieli zażyję. Przypominam sobie także, że niedaleko od brzegu wznosi się mała wieżyczka, opuszczona całkiem. Czasem tylko wchodzą na nią pasterze, aby rozejrzeć się po samotnej okolicy za zbłąkanemi ze swej trzody bydlętami.
Uczony nasz, który znał oddawna posiadłość damy, udał, że go niezmiernie cieszą te wszystkie szczęśliwe okoliczności.
— Madonno — rzekł — nigdy nie byłem w okolicy, którąście wymienili, nie znam tedy ani posiadłości waszej ani owej wieży. Jeśli jednak rzecz się ma w istocie tak jak mówicie, lepszego miejsca szukać nam nie trza. Gdy czas stosowny przyjdzie, przyślę wam ów posążek wraz z formułą zaklęcia. Nim jednak odejdę, pozwólcie, aby wam raz jeszcze daną obietnicę przypomniał. Pozyskawszy cel pragnień swoich i przekonawszy się, że wam prawdziwą przysługę oddałem, wspomnijcie o mnie i o przyrzeczonej mi nagrodzie. Dama potwierdziła swoje przyrzeczenie, poczem pożegnała go i odeszła.
Uczony po powrocie do domu zajął się natychmiast ulaniem czarodziejskiego posążku, który pokrył dziwacznemi znakami. W umówionym dniu odesłał figurkę wraz z zaklęciem wdowie, prosząc, aby następnej nocy do dzieła przystąpiła. Poczem wraz ze służącym swoim udał się do domu jednego z swoich przyjaciół. Dom ten znajdował się w pobliżu wieżyczki. Prawie jednocześnie wyruszyła w drogę do swej posiadłości nasza wdowa w towarzystwie służki. Gdy noc nastała, Helena udała, że ją sen morzy i służkę swoją oddaliła, poczem wykradła się z domu i podążyła na brzeg rzeki Arno, kierując się ku wieżyczce. Przybywszy na miejsce, rozejrzała się dobrze na wszystkie strony, chcąc się upewnić, czy jej nikt nie widzi. Rinieri po zapadnięciu nocy znalazł się również na brzegu Arno. Ukrywszy się wśród krzewów, w pobliżu wieży rosnących, widział wszystko, co wdowa czyniła. Helena przeszła tuż obok niego obnażona całkiem. Uczony obaczył, że białość jej ciała nocne przebija ciemności i że kształty jej urodziwe są nad wyraz. Pomyślawszy zasię, co to piękne ciało za chwilę przecierpieć będzie musiało, uczuł litość niejaką. Jednocześnie i żądze nękać go poczęły, dzięki czemu ów, co dotąd spokojnie leżał, na nogi się podniósł. Uczony chciał już wyskoczyć z kryjówki, pochwycić piękną wdowę i nasycić się jej wdziękami. Gdy jednak wspomniał kim jest i jakiej obelgi doświadczył, pozostał wierny swemu zamiarowi i przepuścił spokojnie wdowę mimo siebie.
Helena weszła na wieżę i, obróciwszy się twarzą ku północy, poczęła zaklęcia odmawiać. Uczony tymczasem podkradł się pod wieżę, zabrał drabinę i jął czekać spokojnie na to, co dalej nastąpić miało. Wdowa, powtórzywszy siedem razy tajemnicze zaklęcie, jęła oczekiwać na pojawienie się dwóch zapowiedzianych dziewic; czekała jednak tak długo, aż zziębła okrutnie od nocnego chłodu i zbliżający się świt ujrzała. Zmartwiona wielce tym niepomyślnym skutkiem czarów i niejasnem podejrzeniem tknięta, rzekła półgłosem do siebie:
— Kto wie, czy Rinieri nie chciał mi zapłacić za ową noc nieprzyjemną, którą przepędził kiedyś na dziedzińcu mego domu. Jeśli jednak miał ten zamysł, to zły rodzaj zemsty sobie wybrał, bowiem nietylko ta noc o wiele krótszą była niźli tamta zimowa, ale nadto i chłód dzisiejszy z ówczesnym nawet się porównać nie da.
Helena, nie chcąc, aby dzień ją zastał na wieży, postanowiła zejść na ziemię, aliści ujrzała, że drabina znikła. Wówczas nogi odmówiły jej posłuszeństwa, tak, iż srodze zrozpaczona, na ziemię upadła. Gdy po pewnym czasie nieco do siebie przyszła, poczęła gorzko płakać i wyrzucać sobie, że tak głupio zaufała człowiekowi, któremu ciężką zniewagę wyrządziła i który jej zawziętym wrogiem stać się musiał.
Długi kęs czasu na tych jękach i wyrzekaniach strawiła, poczem znów głowić się poczęła, w jakiby sposób z wieży na ziemię się spuścić, aliści nic nie znalazłszy, nowemi jękami wybuchnęła:
— O ja, nieszczęsna — rzekła do siebie — cóż powiedzą bracia moi, krewniacy i cała Florencja, gdy mnie tu ktoś nagą znajdzie. Dobra sława, którą dotychczas posiadałam, pójdzie na marne. Gdybym się nawet usprawiedliwić umiała, przeklęty filozof, który zna dobrze wszystkie moje sprawy, nie dozwoli mi uczynić tego. O ja nieszczęsna! W jednej chwili straciłam bezpowrotnie ukochanego młodzieńca i cześć moją!
Myśl ta takim bezmiernym bólem ją przejęła, że już była gotowa rzucić się z wieży na ziemię.
Tymczasem słońce wzniosło się ku górze i zmusiło ją do opuszczenia miejsca, jakie zajmowała. Helena zbliżyła się do barjery, patrząc, czy gdzie w pobliżu nie kręci się jakiś pasterz, któregoby mogła do służki swej posłać. Miast pasterza spostrzegła filozofa, który właśnie z krótkiej drzemki się ocknął.
— Dzień dobry, Madonno zawołał — zali dziewice jeszcze nie przybyły?
Wdowa, usłyszawszy te słowa, wybuchnęła od nowa głośnym płaczem i zaklinać go jęła, aby zbliżył się ku wieży, w celu porozumienia się z nią. Uczony nie dał się długo prosić. Dama położyła się jak długa na dachu wieży i, wychyliwszy głowę przez otwór między kratami, zawołała ze łzami:
— Wiem, Rinieri, żem cię o bardzo złą noc przyprawiła, aliści zemściłeś się za to dostatecznie, chociaż bowiem lipiec teraz mamy, tej nocy, stojąc naga na wieży, o mało nie skrzepłam z zimna; przytem krzywdę, którą ci wyrządziłam i głupotę, która mnie pchnęła do zawierzenia słowom twoim, tak gorzko opłakałam, że dziw, iż mi oczy pospołu ze łzami nie wypłynęły. Zaklinam cię tedy, nie na miłość dla mnie, bowiem niepodobną do wiary jest rzeczą abyś mnie kochał, ale na cześć twoją, jako szlachcica: — Niechaj to, coś dotychczas uczynił, będzie dostateczną pomstą, za ujmę ci wyrządzoną. Podaj mi suknie i pozwól, abym się stąd oddalić mogła. Nie obdzieraj mnie z tego, czego potem, choćbyś nawet i chciał, oddać mi nie będziesz w stanie, nie obdzieraj mnie z dobrej sławy mojej.
Prawda, że i ja niegdyś pozbawiłam cię rozkoszy, cierpień ci przyczyniając, aliści obiecuję ci tę jedną noc tysiącem innych wynagrodzić. Poprzestań więc na tem, coś dotąd uczynił, umiej się mścić jak szlachcic i pokaż mi, że nim jesteś w istocie. Nie nadużywaj przewagi swej nad biedną kobietą, niema bowiem w tem sławy dla orła, że gołębicę pokonał. Jeszcze raz zaklinam cię na miłość Boską i w imię czci twojej cię błagam, abyś miał litość nademną.
Filozof, który w zatwardziałej duszy swej rozważał krzywdę sobie wyrządzoną, widząc łzy i słysząc błagania wdowy, odczuwał w głębi serca radość i boleść naprzemian. Radość ta płynęła z osiągnięcia upragnionej pomsty, boleść zrodziła się z uczucia litości nad nieszczęśliwą. Ludzkość nie zdołała jednak przemóc okrucieństwa. Dlatego też po krótkiej chwili milczenia filozof rzekł w te słowa:
— Madonno Heleno! Gdyby prośby moje (których, wierę, ani tak łzami zwilżyć, ani tak ocukrować, jak ty, nie umiałem), gdyby prośby moje owej nocy, kiedy na pokrytym śniegiem dziedzińcu z zimna prawie umierałem, na tyle mi się były przydały, byś mnie na chwileczkę pod dach wpuściła, zaiste dzisiaj daleko łatwiej byłoby mi do błagań twoich się przychylić. Teraz jednak to wszystko nie zda ci się na nic. Zresztą, jeśli ci tak bardzo o dobrą sławę chodzi i jeśli tak okropną dla ciebie jest rzeczą stać tam nago na górze, to obróć prośby swoje ku temu, w którego objęciach nie było ci przykro leżeć nago owej pamiętnej nocy, gdym ja zębami szczękał i jak zwierzę miotał się po dziedzińcu, śniegiem zasłanym. Jego proś o pomoc, jemu każ podać sobie suknie i drabinę do wieży przystawić, w nim współczucie obudzić się postaraj, dla niego bowiem tysiąc razy cześć swą narażałaś. Dlaczegóż jego na ratunek nie wołasz? Któż, jak nie on, pomoc ci nieść powinien? Wszak miłośnicą jego jesteś; komuż zatem pomagać winien, kogo strzec, jeśli nie ciebie? Wołaj go tedy, głupia białogłowo, i przekonaj się, zali miłość, którą dla niego żywisz, a takaż mądrość jego i twoja własna zarazem zdołają cię od mojej głupoty ocalić.
Przypomnij sobie dobrze jak się go pytałaś, co jest większe: moja głupota, czy też miłość, którą dla niego żywisz? Nie okazuj mi teraz wielkiej swojej szczodrobliwości i nie częstuj mnie hojnie tem, czego już nie pragnę, a czego odmówić mi nie byłabyś w stanie!
Zachowaj te rozkoszne noce na później dla twego miłośnika, jeśli oczywista z życiem stąd ujdziesz. Dla siebie i dla niego je przeznacz; ja poprzestanę na tej jednej, którą otrzymałem. Wystarczy raz być wyszydzonym. Jak widzę, dawna chytrość jeszcze ze słów twoich przebija; silisz się pochwałami wspaniałomyślność moją obudzić i spodziewasz się, że dzięki wielkoduszności złość twoją w niepamięć puszczę. Aliści pochlebstwa twoje nie zdołają już teraz, tak jak niegdyś, zaćmić oczu mojej duszy. Poznałem wreszcie sam siebie. Mój długi pobyt w Paryżu nie nauczył mnie tyle, ile ty w ciągu jednej nocy. Gdybyśmy nawet założyli, że wspaniałomyślny jestem, to ty przecie nie należysz do ludzi, wobec których tę cnotę objawiać należy. Kresem pokuty dla takich zwierząt jak ty, a również i kresem pomsty nad niemi, śmierć tylko sama być winna. Jeśli ja orłem nie jestem, to i z ciebie bynajmniej nie gołębica, ale żmija jadowita, którą, jako mego zaklętego wroga, z zaciekłością i srogością, równą twojej, dręczyć postanowiłem. To, co z tobą czynię, nie zemstą ale karą właściwie nazywać się winno, zemsta bowiem zwykle przewyższa obrazę, mój zaś odwet — cokolwiekbym uczynił — nie zdoła nigdy twojej winie dorównać. Gdybym się chciał pomścić, biorąc pod uwagę obecny stan duszy mojej, który tobie zawdzięczam — to życie twoje, co mówię, życie stu tobie podobnych białogłów nie wystarczyłoby mi potemu, bowiem zabiłbym nic więcej jeno podłą, złą i przewrotną białogłowę. Czemże do czarta byłabyś lepszą (gdyby ci odjąć urok pięknego oblicza, które za lat kilka czas pomarszczy i docna popsuje), czemże byłabyś lepszą od każdej nędznej dziewki? A jednak taka nędzna istota, jak ty, o mały włos nie przyprawiła o śmierć szlachetnego człowieka, którego życie w ciągu jednego dnia na znacznie więcej przydać się może, niźli stu tysięcy tobie podobnych przez cały czas istnienia świata. Chcę ci tedy pokazać, dzięki tej karze, którą znosisz, co to znaczy żartować i drwić z uczonych mężów, abyś, jeżeli wyjdziesz stąd żywa, w przyszłości w podobny błąd nie popadła. Jeśli zaś masz już tak nieodpartą i gwałtowną żądzę wydostania się stąd, to dlaczego nie skaczesz na dół? Mniemaćby należało, że przy pomocy bożej kark skręcić powinnaś i tym sposobem uwolnić się od męczarni, które, jak powiadasz, srodze cię dręczą. Uczyniłabyś mnie wówczas najszczęśliwszym na świecie człowiekiem. Więcej ci już nic do powiedzenia nie mam. Kończę tedy i dodam tylko tyle: mojem staraniem było, abyś się na tę wieżę dostała, teraz twoją jest już rzeczą wynaleść środek zejścia z niej, jak swego czasu wynalazłaś środek wydrwienia mnie.
W czasie tej przemowy filozofa nieszczęśliwa wdowa bez przerwy łzami się zalewała. Tymczasem słońce podnosiło się coraz wyżej. Helena, widząc to, rzekła w te słowa:
— Okrutny człeku! Jeżeli owa przeklęta noc tak srogą dla ciebie była, dzięki czemu wina moja tak wielką ci się teraz wydaje, że ani młodzieńcza piękność moja, ani łzy rzewne i błagania pokorne zmiękczyć cię nie są w stanie, to daj się przynajmniej nieco wzruszyć i pozbądź się swej okrutnej surowości przez względ, iżem ci zaufała od nowa i wszystkie tajemnice moje ci odkryła, dając ci tak upragnioną sposobność przekonania mnie o winie mojej. Gdybym ci się bowiem tak ufnie w ręce nie oddała, nigdybyś był nie znalazł środka pomszczenia się w tak skuteczny sposób. Dlatego też przestań być gniewny na mnie i chciej mi na ten raz przebaczyć.
Jeżeli pozwolisz mi stąd odejść, będę gotowa wyrzec się całkiem wiarołomnego młodzieńca, ciebie zasię za jedynego pana mego i kochanka uznam, mimo że piękność moją lekce sobie ważysz i nie szacujesz jej wysoko. Jednakoż, jakąkolwiekby ta piękność, zarówno moja, jak i innych białogłów była, tyle wiem z pewnością, że będzie ona stanowiła przedmiot pożądania wielu młodych ludzi; do których i ty się zaliczasz. Nie wątpię, że mnie wysłuchasz, bo chocia okrutnie ze mną dotąd się obchodziłeś, przecie uwierzyć nie mogę, abyś w samej rzeczy pragnął ujrzeć mnie rzucającą się z tej wieży i ginącą haniebną śmiercią na oczach twoich. Na Boga, miej litość nade mną! Słońce mocno przypiekać zaczyna i tak jak w nocy chłód mnie dręczył, tak teraz znowu żar mnie trapi okrutnie.
Filozof, znajdujący osobliwą uciechę w tej wymianie słów, odparł:
— To prawda, Madonno, że ufność twoja wydała cię w ręce moje. Płynęła ona jednak nie z miłości do mnie, jeno z pragnienia odzyskania tego, kogoś utraciła, na tem większą tedy pomstę zasługujesz. Jeśli zaś przekonana jesteś, że tylko tą drogą mogłem dojść do wywarcia zemsty nad tobą, to ci rzeknę, że głupio mniemasz. Tysiąc innych środków miałem w pogotowiu, tysiącem sieci byłbym cię omotał, tak, iż w ten, czy w inny sposób w moc moją byś popadła. Każdy z owych środków pomsty pociągnąłby za sobą jeszcze większy twój srom i karę, niźli ten, którego obecnie użyłem. Jeśli go wybrałem, to jedynie dlatego, aby się wcześniej pomstą nasycić. Gdyby mnie nawet wszystkie inne plany odwetu zawiodły, to zawsze jeszcze miałem w ręku pióro, którem ciebie i sprawki twoje mógłbym tak opisać, że, czytając te słowa, tysiąc razy przeklinałabyś dzień swoich narodzin. Potęga pióra jest o wiele groźniejsza, niźli sądzą ci, którzy jej na sobie nie wypróbowali. Ja zaś, klnę się na Boga, który oby mi rozkosz obecnej pomsty w takiej sile do końca zachował, jaką mi dał odczuwać z początku, napisałbym o tobie rzeczy takie, że, czytając je, nie tylko przed innymi, ale i przed sobą samą rumieńcem wstydu byś się zalewała i oczy sobie pragnęła wydrzeć, aby siebie samej więcej nie widzieć. Nie uczyniłem tego jednak, podziwiaj więc umiarkowanie moje! O miłość twoją i o to, aby ciebie posiadać — jak już powiedziałem — nie dbam zgoła. Jeśli możesz, oddawaj się temu, do któregoś dotąd należała, a którego ja teraz za to, że źle z tobą postąpił, miłuję na tyle, ile go niegdyś nienawidziłem. Wy, białogłowy, pożądacie miłości młodzieńców, dlatego, że mają świeżą cerę, czarniejsze brody, że walczą na turniejach lub też wyskakują w tańcu. Te same przymioty znaleśćbyście jednak mogły i u dojrzałych mężczyzn, którzy nadto tę wyższość posiadają, że młodzieńców nie jednego nauczyćby mogli. Sam zgadzam się z tem, że młodzież w samej rzeczy mocniej was przetrząść może, aliści przyznać także trzeba, że ludzie źrali wiedzą lepiej, gdzie raki zimują. Rzecz wiadoma, że smaczna odrobina o wiele więcej jest warta, niż obfitość bez smaku. Ostry kłus strzęsie i umęczy prędko każdego, choćby najmłodszego jeźdźca, gdy tymczasem powolniejszy choć nieco później, ale zato przyjemniej i wygodniej do miejsca spoczynku doprowadzi.
Wy, nieroztropne białogłowy, nie podejrzewacie nawet, ile zła pod marnym powabem powierzchowności się kryje. Młodzieńcy nigdy na jednej nie poprzestaną, pożądają oni bowiem każdej, którą ujrzą, jako pożądania godnej. Dlatego też miłość ich stała być nie może. Najlepszem świadectwem tego jesteś ty sama. Jeśli mniemasz, że nikt, krom mnie i służącej twojej, miłostek twoich nie jest świadom, grubo się mylisz. Cała ulica, na której mieszkasz, i wszyscy sąsiedzi tylko o tem mówią. Jak to jednak często się zdarza, rzeczy takie bardzo późno dochodzą do uszu osoby, której dotyczą. Skoroś już tak zły wybór uczyniła, ostań przy swoim miłośniku, mnie zasię pozostaw innej, znalazłem bowiem kochankę, zacniejszą od ciebie, kochankę, która lepiej niż ty na wartości mojej poznać się umiała. Jeżeli wreszcie chcesz zabrać na tamten świat prawdziwsze pojęcie o rzeczach, które, mimo wyjaśnień moich, ciemne dla ciebie pozostały, a takoż przekonać się dowodnie o tem, czego moje oczy pragną, to zechciej jaknajśpieszniej z tej wieży na dół się rzucić. Mniemam, że dusza twoja, w pazurach djabelskich już wówczas się znajdująca, będzie mogła upewnić się, że oczy moje widokiem upadku twego wcale się nie przerażą. Obawiam się jednak, że nie zechcesz podobną rozkoszą mnie obdarzyć. Dlatego też radzę ci, abyś, gdy słońce dopiekać pocznie, wspomniała na ów mróz, na który mnie naraziłaś i porównała go w myśli z obecnym skwarem; wówczas słoneczna spieka przyjemnem ciepłem ani chybi ci się wyda.
Niepocieszona wdowa z tych ostatnich słów uczonego poznała wreszcie wyraźnie jego okrutny zamysł. Wybuchnęła tedy płaczem od nowa i rzekła:
— Jeżeli już nic litości wzbudzić w tobie nie może, to niechaj cię pobudzi do niej chociaż miłość, którą pałasz do owej damy, o tyle rozumniejszej odemnie i jak sam mówisz, miłującej cię wielce. W imię jej miłości zaklinam cię, przebacz mi, podaj mi suknie i wypuść mnie z tego miejsca udręki.
Uczony na te słowa parsknął śmiechem, poczem, widząc, że trzecia godzina ranna już minęła, odrzekł:
— Zaiste, teraz, gdyś mnie na tę damę zaklęła, odmówić twojej prośbie nie mogę. Powiedz mi więc, gdzie się twoje suknie znajdują, a pójdę po nie i uwolnię cię stąd.
Wdowa, uwierzywszy jego słowom, uspokoiła się nieco i opisała mu miejsce, gdzie szaty ukryła. Rinieri oddalił się od wieży, poleciwszy swemu słudze, aby się nie ważył odchodzić na krok, ale czekał w pobliżu i wszelkiemi siłami bronił do tego miejsca przystępu, dopóki on sam nie powróci. Wydawszy to zlecenie, pospieszył do domu swego przyjaciela, gdzie, posiliwszy się nieco, na spoczynek się udał.
Wdowa tymczasem, na krótki czas głupią nadzieją nieco skrzepiona, siedziała na wieży w głębokim smutku, tuląc się do muru od strony, w cieniu pogrążonej. Tysiąc gorzkich myśli ją dręczyło. To wątpiła, to znów wierzyć poczynała, że uczony wkrótce z sukniami przybędzie, wreszcie w głęboką rozpacz popadła.
Tymczasem słońce wzniosło się wysoko i poczęło piec niemiłosiernie promieniami swemi delikatne i niczem nieosłonięte ciało wdowy, które nietylko opaliło się, ale i pękać poczęło. Śpiąca poczuła ból tak wielki, że ocknęła się z krzykiem. Przy pierwszem poruszeniu zdało się jej, że skóra płatami z niej opada, niby pergamin spalony. Głowa bolała ją tak, jakby za chwilę pęknąć miała. Dach wieży był tak rozpalony, że wdowa, na jednem miejscu ustać nie mogąc, z płaczem to w tę, to w tamtą stronę się rzucała. Na domiar złego zupełna cisza panowała w powietrzu; tysiąc much i bąków usiadło na ranach ciała i tak je kłuło, że każde ukłucie zdawało się nieszczęśnicy ciosem sztyletu. Helena nieustannie machała rękoma, złorzecząc bez przerwy doli swojej, kochankowi i uczonemu. Krom spiekoty, much i owadów, dręczył ją głód i pragnienie. Wyciągnęła się jak długa na dachu wieży, wypatrując zali nie obaczy w pobliżu kogoś, ktoby mógł jej z pomocą pospieszyć, aliści złowrogi los i tu jej nie sprzyjał. Okoliczni wieśniacy z powodu skwaru z pól zeszli; nikt tego dnia w całej okolicy do pracy nie wyszedł. Poprzestano na młóceniu zboża w pobliżu domów. Helena nie słyszała nic, krom koników polnych i nie widziała niczego, prócz fal Arna, które widokiem swoim powiększały jeszcze palące ją pragnienie. Nieszczęsna wdowa patrzyła na krzewy, cieniste gęstwiny i domy, a widok ten męczył ją okrutnie. Cóż mamy jeszcze rzec o cierpieniach biednej białogłowy? Słońce z góry, rozpalony dach pod stopami, ukłucia much i bąków, wszystko to tak ją umęczyło, że ciało jej, które niedawno białością swoją cienie nocy zwyciężało, teraz czerwone całe, przypieczone i zbroczone krwią, czyniło z niej istotę tak szpetną, jak to tylko wystawić sobie można. Utraciwszy wszelką nadzieję, Helena już tylko na śmierć czekała. Tymczasem nadeszła ósma godzina i nasz uczony się przebudził. Ocknąwszy się, natychmiast pomyślał o wdowie i podążył ku wieży, aby obaczyć co się z ofiarą jego stało. Wdowa, ujrzawszy go, zbliżyła się, chwiejąc się i zataczając do barjery, usiadła przy niej i płacząc rzewnie rzekła:
— Rinieri! Pomściłeś się już nad wszelką miarę. Jeślim ja ciebie nocą na dziedzińcu moim o mało nie zamroziła, to ty upiekłeś mnie na tej wieży, dając mi przytem odczuć mękę głodu i pragnienia. Zaklinam cię na Boga wejdź tutaj i śmierć mi zadaj, ponieważ ja, słaba białogłowa, zabić się nie mam odwagi. Tego jednego domagam się od ciebie, tak wielka jest bowiem męczarnia, którą znoszę. Jeśli jednak nie chcesz i tej łaski mi wyświadczyć, to podaj mi szklankę wody, abym nią sobie usta zwilżyła. Gorączki, która mi wnętrze pali, samemi łzami przecie nie ugaszę.
Uczony po głosie mógł poznać mękę Heleny. Gdy obaczył okropny stan, w jakim jej ciało się znajdowało, poczuł litość od nowa. Oparł się jednak raz jeszcze temu wzruszeniu i rzekł:
— Nie umrzesz z moich rąk, przewrotna i zła kobieto, umieraj natomiast z swych własnych, jeśli masz ochotę potemu, szklanki wody zasię ku ugaszeniu gorączki tak się ode mnie spodziewaj, jak ja niegdyś, zmarznięty, spodziewałem się, że mnie w domu swoim ogrzejesz. Żałuję niezmiernie, że gdy mnie przy pomocy śmierdzącego nawozu z choroby wyleczono, to ty od zadanych twej piękności szwanków będziesz się mogła uwolnić pachnącą wodą różaną. Mnie groziła utrata życia lub kalectwo, ty zasię po poparzeniu, na kształt węża, który starą skórę zrzucił, piękniejszą jeszcze będziesz.
— O ja nędzna! — zawołała na to wdowa — oby Bóg wrogów moich tak pozyskaną pięknością obdarzył. A ty, okrutniejszy od dzikiego zwierzęcia, powiedz, jak śmiesz mnie w ten sposób zadręczać? Gdybym wśród mąk najokrutniejszych wytępiła rodzinę twoją lub któregokolwiek innego mężczyzny, zaliż sroższa kara spotkaćby mnie mogła? Nie wiem, zaiste, jaką sroższą torturę możnaby wymyślić dla zdrajcy, który całe miasto na zgubę wydał. Mało tego, żeś mnie udręczył znojem, wystawił na pożarcie przez muchy i osy, odmówiłeś mi jeszcze kropli wody, chocia morderców, na kaźń prowadzonych, często winem poją, gdy tylko tego zażądają. Widzę teraz, że nic cię od okrutnego zamysłu twego odwieść nie zdoła, żeś głuchy i ślepy na cierpienia moje, dlatego też bez jęku będę czekała na śmierć, poruczając duszę moją Bogu. Jego wzywam, do Niego się odwołuję, i przed Niego cię pozywam na Sąd sprawiedliwy!
To rzekłszy, powlokła się z wielkim wysiłkiem na sam środek tarasu, gdzie słońce najmocniej dopiekało, aby się rychlej śmierci doczekać. Tonąc we łzach nieustannych, znosiła tysiąc śmierci miast jednej i z bólu a pragnienia o mało rozumu nie postradała.
Tymczasem zbliżył się wieczór. Uczony pomyślał, że dość już tej kary będzie, dlatego też kazał słudze swemu wziąć suknie wdowy, poczem udał się do domu nieszczęśnicy. Na progu spotkał jej służkę, w wielkiej rozpaczy i trwodze pogrążoną.
— Gdzie się znajduje twoja pani? — zapytał.
— Panie — odrzekła służąca — nie wiem, co się z nią stało. Dzisiaj rano spodziewałam się, że znajdę ją w łóżku, do którego wczoraj przy mnie się położyła, aliści nie znalazłam jej tam ani gdzieindziej, mimo troskliwych poszukiwań, dlatego też widzicie mnie w ciężkiej obawie i trosce. Może wy, panie, możecie mi dać o niej wieść jakąś?
— Należałoby cię zaprowadzić na to miejsce, gdzie ona teraz się znajduje i ukarać cię podobnie za przewinę twoją — odparł uczony. I tak jednak, dalipan, nie ujdziesz moich rąk, ukarzę ciebie bowiem tak przykładnie, że nie przyjdzie ci już nigdy ochota na wydwarzanie się z ludzi.
Oddaj jej suknie i wskaż, gdzie ma szukać swojej pani.
Służka, poznawszy suknie, okrutnie się przeraziła, sądziła bowiem, że już swoją panią martwą znajdzie.
Pohamowawszy z trudem okrzyk zgrozy, zaraz po odejściu Rinieri, pobiegła ku wieży.
Tymczasem zdarzyło się, że jednemu robotników wdowy zabłąkały się gdzieś dwie świnie. Wybrał się na poszukiwanie ich, a zbliżywszy się do wieży, usłyszał nagle jęki nieszczęśliwej białogłowy. Zaciekawiony co to znaczy, obejrzał się za drabiną, która w pobliżu na ziemi leżała. Przystawił ją do wieży, wdrapał się po niej i, stanąwszy na ostatnim szczeblu, zapytał:
— Kto tam tak płacze?
Wdowa poznała swego robotnika po głosie. Zawoławszy nań po imieniu, rzekła:
— Idź po służącą moją i duchem tu ją przyślij.
— O dla Boga, Madonno, co was tutaj przywiodło — zawołał kmieć. Służka wasza szuka was przez dzień cały. Komuż jednak mogło przyjść na myśl, że się tu znajdujecie.
Rzekłszy te słowa, przymocował drabinę jak należało, a potem po służkę pobiegł. Spotkał ją po drodze. Wnet więc pojawili się oboje. Poczciwa dziewczyna, wstąpiwszy na drabinę, dała folgę łzom i, załamując ręce, zawołała:
— Pani moja, gdzie jesteście?
— Jestem tutaj, siostro moja — odrzekła dama. Nie czas teraz na łzy. Podaj mi coprędzej moje suknie.
Dziewczyna, uspokojona nieco jej głosem, wbiegła na dach. Ujrzawszy jednak swoją panią, nie do boskiego stworzenia, ale do na pół zwęglonego pnia podobną, oszpeconą i nago na ziemi leżącą, rwać sobie włosy poczęła i wylewać łzy jak nad umarłą. Wdowa wezwała ją, aby się uspokoiła i pomogła jej przedewszystkiem się ubrać. Dowiedziawszy się zaś od służki, że krom niej i robotnika nikt o całej sprawie nie wie, pocieszyła się znacznie i zaklęła tylko świadków, aby wieczną i głęboką tajemnicę zachowali.
Po krótkiej rozmowie robotnik wziął na plecy damę, nie mogącą iść o własnych siłach i zniósł ją szczęśliwie z wieży. Natomiast nieszczęsna służka, która w tyle pozostała, schodząc widać z mniejszą ostrożnością z drabiny, poślizgnęła się na jednym z wyższych szczebli, spadła na ziemię i złamała nogę.
Ból, jaki poczuła, był tak wielki, że jak lew zaryczała. Usłyszawszy ten krzyk, robotnik położył damę na trawie i pobiegł zobaczyć, co się stało. Ujrzawszy, że służąca ma nogę złamaną, wziął ją również na plecy i zaniósł do pani, obok której ją złożył. Dama, na widok tego nowego nieszczęścia i na myśl, że ostatnia istota, któraby jej w danej chwili pomóc mogła, leży obok niej bezsilna, strapiła się niezmiernie i wybuchnęła na nowo tak rzewnemi łzami, że robotnik nie tylko uspokoić jej nie mógł, ale i sam zapłakał.
Ponieważ jednak noc się zbliżała, kmieć, na prośbę zrozpaczonej damy, pobiegł do domu. Wziąwszy z sobą dwóch braci swoich i żonę i zabrawszy nosze, przybył na miejsce wypadku. Dziewczynę złożono na nosze i zaniesiono do chaty wieśniaka. Robotnik pokrzepił damę wodą i łagodnemi słowy, wziął ją na plecy i zaniósł do swego domu. Tam poczęstowano ją podpłomykami i położono do łoża. Następnej nocy postarał się wieśniak o odwiezienie damy i służki do Florencji.
Wdowa, której nigdy na zręcznych wybiegach nie zbywało, wymyśliła o swojej przygodzie bajkę, nic wspólnego z istotą sprawy nie mającą. Potrafiła wmówić w braci swoich, siostry i we wszystkich znajomych, że pospołu ze służką, padła pastwą jakiejś sztuczki djabelskiej. Znaleźli się pod ręką doktorzy, którzy wdowę nie bez trudu i wysiłku z gorączki i innych przypadłości wyleczyli, a takoż nastawili złamaną nogę służki. Odcierpiały jednak obydwie za swoje, a wdowa nie jedną skórę, przylegającą do prześcieradeł, postradała. Przypadek ten miał jednak pewien dobry skutek, wymazał bowiem z jej pamięci niewiernego kochanka i odjął szelką ochotę równie do drwin z ludzi, jak i do nowych afektów.
Uczony zasię, dowiedziawszy się o wypadku służki, osądził, ze dostatecznie jest pomszczony. Dlatego też pozwolił się wdowie, wedle zręczności i woli, wykłamywać.
Tak oto wyszła głupia białogłowa na niewczesnej chętce wyszydzenia uczonego. Była nieświadoma, że mężczyźni (jeśli już nie wszyscy, to większa ich część) dobrze wiedzą, gdzie raki zimują. Dlatego też, miłe damy, wystrzegajcie się drwin z ludzi uczonych.