[77] Varia.
[79]
AMORZE, głośno skarżyć się znów muszę,[2]
By słyszał mnie świat cały
I abym wskazał, jak mam mocy mało.
Wlej nową siłę w moją biedną duszę,
By słowa me wezbrały
Całem cierpieniem, które mnie złamało.
Chcesz, abym zginął; obyż to się stało!
Lecz gdy powodu nie wyznam cierpienia,
Nikt nie da przebaczenia.
Nikt nie uwierzy, gdy męki wyliczę.
Lecz jeśli, panie, dobrem ci się zdało
Dać moc mi, niechaj słów nie słyszy brzmienia
Ta, która winna, że mnie śmierć ocienia,
Bo gdy usłyszy, litości gorycze
Mniej pięknem zrobią jej piękne oblicze.
Nie mogę uciec, bo wciąż znów powraca
Do mojej wyobraźni
I myśl ją każda moja z sobą wodzi.
Szalona dusza hołd jej pięknu spłaca
Nie szczędząc sobie kaźni,
Aż z bolu swego obraz piękny zrodzi;
[80]
Potem ją widzi, tonie w żądz powodzi,
Z których jej oczu blask już nie uleczy,
Sobie wreszcie złorzeczy,
Że wszczęła płomień, który tak ją pali.
Jakiż rozumny powód jej przeszkodzi
Udręczać burzą mój rozum człowieczy?
Ból się przelewa, jak zbyt pełne cieczy[3]
Naczynie, potem przez usta się żali,
Nie skąpiąc oczom łez gorących fali.
Nieprzyjaciółka ma zwycięska, dzika,[4]
Mą wolą ciągle włada
I dumna z mocy słuchać siebie każe;
Do swego tronu wiedzie hołdownika,
Gdzie w majestacie siada,
Boć rzecz pokrewna z krewną idzie w parze.
Wiem, śnieg topnieje przy słonecznym żarze,
Lecz ja bezsilny czynię jak takowy,
Co ma uchylić głowy
Pod miecz i bardzo śmierci się obawia.
Kiedym już blisko, słyszę, czy też marzę,
Czyjś głos: «Litości! Czyż ma paść trup nowy?»
Wtedy me oczy szybko ślę na łowy
Za tym, co wsparcia swego nie odmawia
Konającemu przez jej ócz bezprawia.
Czy cios twój życia mojego nie skróci,
Ty lepiej wiesz, Amorze,
[81]
Bo patrzysz na mnie, gdy padam zemdlony;
A jeśli dusza nawet w serce wróci,
Noc zapomnienia zmoże
Je, skoro będę przez nią opuszczony.[5]
Kiedy się budzę i w piersi zranionej
Widzę ślad razu, co mi odjął pamięć,
Przerażenia zamieć
Do głębi wstrząsa mnie i niepokoi
I twarz pobladła w te spogląda strony,
Skąd grom ów wypadł, co mi groził: Złamięć!
Tyle jej słodki uśmiech może zła mieć,
Że długo jeszcze cień jest w duszy mojej,
Która się zdrad jej i podstępów boi.
Takeś mnie pobił w środku Alp, Amorze,[6]
W dolinie górskiej rzeki,
Wzdłuż której zawsze czułem moc twą srogą.
Daj śmierć, lub życie, jako chcesz! Niech zmoże
Blask dumny me powieki,
Ten, który gromem wzywa śmierć złowroga!
Niestety, panie nie nadchodzą drogą,
Ni mędrcy, co się zlitują nademną.
Nadzieja jest daremną,
Jeżeli ona dać mi jej nie raczy;
Lecz ta, wygnana, Panie, z Twego progu,[7]
Pogardza strzał Twych potęgą tajemną;
Z dumy ukuła na pierś zbroję ciemną
I ostry pocisk wstrzyma bieg swój raczej,
Nim zbrojne serce raną Twą zaznaczy.
[82]
Górska ma pieśni, idź już do Fiorency!
Jeżeli ujrzysz mą ziemię rodzoną,
Z której mnie wypędzono
Tak bez uczucia i tak bez litości,
Wbiegnij w jej mury i powiedz: «Już więcej
Wojen wam z panem moim nie znaczono;
W więzy go skuto tam, daleką stroną,
Skąd wracam; jeśli zaniechacie złości,
I wtedy nawet już tu nie zagości».
[83]
OJCZYZNO godna triumfalnej chwały,
O, wielkodusznych matko!
Ból twój jest większy, niż ból siostry twojej.[9]
Syn, co w miłości do ciebie jest trwały,
Hańbę i wstyd nierzadko
Znosi, gdy w tobie od zła wciąż się roi.
Jakże tłum marny biedzi się i znoi,[10]
Czy jak najszybciej twoją śmierć sprowadzi
I wciąż ludowi radzi
Fałsz zamiast prawdy swym przewrotnym wzrokiem.
Zbudź serca zmarłych i krwi roznieć prądy
A zdrajców swych przed sądy
Prowadź, by prawi twych wdzięków widokiem
Się radowali, któreś utraciła,
Choć z nich wyrasta wszelkie dobro, siła.
Rządziłaś szczęsna w owym pięknym czasie,
Gdy twe potomstwo całe
Stać chciało cnocie, prawdzie za podpory.
O matko chwały, w cnót czystych okrasie!
Wiarą spojona w skałę,
Szczęśliwa byłaś i siedmiu pań chóry[11]
[84]
Cię otaczały! Zdjętoć od tej pory
Klejnoty, w boleść i grzechyć odziano
A dobrym iść kazano[12]
Precz od tej, której pokój stał się wrogim,
O, zniesławiona ty, stronnictw zwierciadło!
Nasienie Marsa padło
W ciebie, że w piekło każesz iść tym mnogim,[13]
Którzy chronili lilję owdowiałą, —[14]
Że kto cię kocha, nie ujdzie już cało.
Wytęp do szczętu splot zgubnych korzeni,
Złych synów, coć skrzywdzili
I kwiat twój w brudu utopili toni!
Daj, by przez cnotę byli zwyciężeni!
Niech wierność znów się sili
I sprawiedliwość wstanie z mieczem w dłoni!
Niech Justynjana światło cię osłoni[15]
I w zapalczywem twem, niesłusznem prawie
Tyle zmian słusznych sprawi,
Że świat i niebo zabrzmią twoją chwałą;
A tego łaska niech hojna obdarza,
Kto chwały ci przysparza,
By złym z twych bogactw nic się nie dostało!
Mądrość i wszystkie siostry jej na swoją[16]
Stronę przeciągnij! Nie wódź z niemi boju!
Radosna, sławna, w tem szczęśliwem gronie
Władać będziesz zaszczytnie,
Jeśli to zrobisz, a twe imię świetne,
[85]
Florencjo, dzisiaj o tak przykrym tonie,
Pięknem dawnem odkwitnie,
Gdy cię ozdobi uczucie szlachetne;
Komu dasz życie, w pokolenia setne
Chwalony będzie. Chwała mknie twym śladem,
Gdyż światu lśnisz przykładem.
Lecz gdy w swej nawie nie zmienisz sternika,
Większa cię burza, śmierć straszniejsza czeka,
Niż ta, która od wieka
Wrzaskiem boleści życie twe przenika.
Rozważ, że pokój bratni cię zaszczyca
Bardziej, niż gdyś jest krwawa, jak wilczyca!
Odejdziesz, pieśni płomienna i dzika,
Bo miłość ciebie wiedzie
W kraj, dla którego z rozpaczy się wiję.
Dobrym tam brak już nadziei promyka,
Toną w okrutnej biedzie,
Cnota ich w błocie wala się i gnije.
Krzyknij : «Powstańcie! Wam na alarm biję!
Za broń uchwyćcie w zbuntowanem mieście
I z nędzy je podnieście,
Nim przez Aglaura, lub Jugurtę skona![17]
Mahomet ślepy, Szymon — mag, Grek zwodny,
Kapaneus, Krassus głodny
Nastają na nie w ślady Faraona.
Więc sprawiedliwym mów obywatelom,
Niech drogę chwały Florencji uścielą!».
[86]
WIDZISZ, me oczy nie przestają łzawić
Przez ból, co serce moje znowu ściska;
Klnę Cię na litość, która w Tobie błyska,
Panie, Ty racz je od łęz tych wybawić!
Prawicą swoją musisz sąd odprawić
Ponad zbrodniarzem, co prawo w proch ciska,[19]
A wielki tyran kryje te igrzyska[20]
I chce trucizną cały świat znieprawić.
Serca Twych wiernych takim strachem ścina,
Że każdy milczy, w cieniu się ukrywa;
Lecz Ty, Miłości świetlana, jedyna,
Podnieś tę cnotę, co leży nieżywa
I okryj nagą w płaszcz Bożego Syna,
By ziemia kwitła w pokoju szczęśliwa!
[87]
PONIEWAŻ z nikim nie mówię o Panu,
Któremu dawno służymy oboje,
Teraz chcę spełnić to życzenie swoje
I ubrać w słowa dobrą myśl wspomnianą.
Iżem tak długo milczał, niechaj staną
Te względy przeciw wyrzutom za zbroję:
Wstrętnem jest miejsce, w którem teraz stoję
I dobro tutaj jest rzeczą nieznaną.
Niemasz tu pani, co Miłość uznaje,
Ni męża, coby tęsknie wzdychał za nią,
A który tęskni, ten głupim się zdaje.
Ah, messer Cino, jakiż czas nastaje!
Temci nam gorzej, naszemu śpiewaniu,
Że dobro taki zły owoc wydaje.
[88]
ZDAWAŁO mi się, żem za siódmą górą
Od tych poezyj twoich, messer Cino,
Że łodzi naszych drogi się rozminą,
Bo z mojej brzegi już nikną ponuro.
Lecz usłyszawszy jedną wieść i wtórą,
Że cię odurza miłość jak jak wino,
Pozwól, że znowu na chwileczkę skiną
Zmęczone palce po me stare pióro.
Kto wciąż się kocha (jak o tobie wnoszę),
Z rozkoszy w rozkosz rzuca się i tonie,
Miłość widocznie ból mu sprawia mały.
Gdy serce twoje żądzą taką płonie,
Więc popraw serce, w imię Boga proszę,
By słowa słodkie z czynem się zgadzały!
|