<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Władysław Herman i jego dwór
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ V.
Królu mój, straszna twoja powinność!
Twoje święte przeznaczenie
Jest: karać zbrodnie, pomścić niewinność
Cierpiącym podać ulżenie.
Serbska Duma.

W przedpokoju królewskim zastał Mieczysław z Wszeborem Sieciecha wojewodę krakowskiego, hetmana Władysława i wodza jego straży. Siedział on otoczony zbrojnem rycerstwem i nie powstał za zbliżeniem się księcia, choć bowiem jeszcze wtenczas nie nabył tej ogromnej na dworze przewagi, która się stała później przyczyną wielu kłótni i niezgód, dumny jednak z swego męstwa i znaczenia, nikomu kroku nie ustępował. Jeszcze młody, choć już pożegnał się z wiosną życia, wysokiego był wzrostu i męskiej postawy. Wiele usług oddał królowi, a choć często poświęcić był gotów dobro powszechne własnej chwale, umiał cenić szlachetne uczucia, i nieraz im się jego serce poddawało. W lekkiej zbroi i świetnym szyszaku rozmawiał z swoimi żołnierzami, których umiał przywiązywać do siebie hojnemi podarunki, i przepuszczaniem największych bezprawiów. Z drugiej strony komnaty siedział w szerokiem krześle człowiek otwartej i wesołej twarzy, na blizkim stole leżała czapka z czaplemi pióry, torba borsukowa ze srebrnemi guzikami i nóż myśliwski; na lewej ręce trzymał ogromnego sokoła, który do tego przyzwyczajony, snem twardym ujęty, spuścił był głowę.
— Wolimirze z Moskorzewa, jak się masz — rzekł Wszebor, wchodząc do pokoju.
— Jakem sokolnik króla Władysława, tak to Wszebor z Ciechanowa — zawołał Wolimir; — a cóż, gdzie córka? czy puścić za nią mego sokoła — i to mówiąc wzniósł rękę. Ptak roztoczył skrzydła jak gdyby gotował się do lotu, i bystrym wzrokiem szukał zdobyczy, ale za słówkiem wymówionem przez Wolimira „niżej, niżej z piórami“, znów do dawnej wrócił ospałości.
— Niema córki mojej, i na nieszczęście idę teraz mojemu królowi i panu to oznajmić.
— Nie można się teraz widzieć z najjaśniejszym panem — rzekł Sieciech, udając, że nie poznaje Wszebora ani Mieczysława.
— A ja mówię, że można, mój Sieciechu — odparł książe z uśmiechem pogardliwym na ustach, i nie dając więcej na słowa wojewody, wszedł do Władysława, prowadząc za sobą Wszebora.
— Odpłacisz mi to mój Sieciechu! — zawołał gniewny hetman, i tak ściął usta gwałtownie, że aż mu krew z dolnej wytrysła wargi.
Nie słyszał tej groźby książe, bo już był przy krześle, na którym król siedząc oglądał przyniesione pergaminy i podpisywał się na nich znakiem krzyża, bo nie było wtenczas zwyczajem, żeby monarcha swoje imię kładł na jakim przywileju lub nadaniu.
— Witamy was moi mili — ozwał się Władysław. — Ale cóż widzimy? czoło twoje zachmurzone synowcze, a łzę smutku napróżno usiłuje wstrzymać wierny nasz Wszebor. Czyż Hanna dotąd nie wrócona ojcu?
— Miłościwy królu i stryju mój, nie mogliśmy odkryć zbrodniarzy, nie odpoczęliśmy ani dniem ani nocą. Po wszystkich okolicach Płocka daremnieśmy błądzili.
— Królu mój — zawołał Wszebor i rzucił się do nóg Władysława — sprawiedliwości, sprawiedliwości się domagam, królu wyrwij mnie z toni nieszczęść, ocal cześć i życie mojej córki.
— Wszystko zrobimy w tym względzie, co będzie w naszej mocy, i na to dajemy ci nasze słowo królewskie; może chcecie ludzi zbrojnych, każemy wam ich z własnej dać straży, poszlemy z wami Sieciecha, rozgłosimy po całem królestwie, żeby wszyscy wzięli się do broni i siedli na koń dla szukania twojej córki, nie powiedzą, że Władysław król polski opuścił poddanego w nieszczęściu.
— Powiedz mu domysły nasze o Zbigniewie — rzekł pocichu Wszebor do Mieczysława — bo ja się nie mogę odważyć na zmartwienie tak dobrego pana.
— A ja nie chcę oskarżać, kiedy tylko same mam domysły — odparł Mieczysław — ale pójdźmy a radą Skarbimira, bo choć chytry i niegodziwy, w tej okoliczności nic nie mamy innego do uczynienia. Gdybyś mnie nie był wstrzymał, możebyś już teraz błogosławił córkę.
— Dobrze — rzekł Wszebor, i znów się obrócił do króla. — Najjaśniejszy panie, mam prośbę do ciebie, której wykonanie może ci przykrem będzie, ale mam nadzieję, że nie odmówisz mi tego, co może wróci mi szczęście i zgon mój niedaleki przytomnością córki pocieszyć!
— Nie, zapewne że nie odmówię — odparł Władysław, ale znać było na twarzy, że się lękał przyrzekać.
— Królu Polski, wzywam więc twojej sprawiedliwości i zanoszę do podnóża twego tronu pokorne prośby, byś kazał zebrać się panom twoim radnym i rycerstwu i wobec wszystkich oświadczył, że srodze sprawcę niesłychanej zbrodni; tę obietnicę przysięgą stwierdził i rozkazał wszystkie domy w Płocku obejrzeć i przetrząść, bo może w tych murach jęczy moja Hanna, w mocy tak potężnego zbrodniarza, że go własny monarcha, i... — ale zatrzymał się tu Wszebor bo chciał już wymówić i ojciec, ale po chwili dodał — własny monarcha i pan nie ustraszy.
— Boże! — zawołał nieszczęśliwy Władysław, domyślając się przyczyny chwilowego zamilknienia Wszebora, i łza boleści na siwą brodę spłynęła. — Boże! dodaj mi mocy, pokrzep mój umysł. — To mówiąc, wstał z krzesła, poszedł do blizkich drzwi, za których otwarciem okazał się mały ołtarz oświecony srebrną lampą. Klęknąwszy przed nim, krótką modlitwę odmówił. Obrócił się potem do Wszebora i z powagą prawdziwie królewską: — Zadosyć się stanie — rzekł — twojej prośbie, Bóg dobrotliwy udzielił mocy mej duszy. Oddam ci sprawiedliwość. Jutro zasiędę na tronie i ogłoszę to, o coś, mnie prosił. Czuję, że to moja powinność i dlatego ją wypełnię, — Nie mógł dalej mówić, i upadł na krzesło, a Wszebor i Mieczysław ucałowawszy mu rękę wyszli z komnaty.
— Synowcze — zawołał król osłabionym głosem za odchodzącym młodzieńcem — powiedz Sieciechowi, by jeszcze dzisiaj rozkazał uwiadomić panów moich i biskupa płockiego o jutrzejszej naradzie, bo Bóg zesłał na mnie ciężkie bóle, i nie mógłbym teraz z nikim rozmawiać.
Ukłonił się Mieczysław i przymknąwszy drzwi królewskiego pokoju, poszedł do Sieciecha.
— Hetmanie królewski, Władysław Herman, król i stryj mój, każe ci przez moje usta powiedzieć, żebyś uwiadomił natychmiast wszystkich panów radnych, biskupa płockiego i znakomitych rycerzy o wezwaniu królewskiem stawienia się jutro tutaj w zamku, i zgromadzenia się w tronowej sali.
— Niezwyczajnym odbierać rozkazy pana mego i króla przez trzecią osobę, więc...
— Więc przyzwyczaj się teraz — przerwał groźnie Mieczysław — i wypełnij co ci powiedziałem.
To mówiąc wyszedł. Sieciech wstał z miejsca, a choć go Wolimir z Moskorzewa chciał wstrzymać, wyszedł i dognał księcia u bram zamkowych.
— Synu przeklętego ojca — zawołał — wstrzymaj swe kroki, bo mam kilka słów ci powiedzieć
— Sieciechu, do kogóż się tak odzywasz — rzekł Wszebor — czy nie wiesz, czyś zapomniał, że tu książe Mieczysław?
— Właśnie dlatego, żem nie zapomniał — odparł dumny wojewoda — mianuję go synem mordercy i świętokradzcy.
— Nie mówiłbyś ani słowa więcej — krzyknął Mieczysław, z trudnością poskramiając gniew gwałtowny — gdyby te mury zamku królewskiego nie przypominały mi, że jest zbrodnią na tym dziedzińcu potykać się z wrogiem.
— Krokiem dalej postąp, a już nie cię nie wstrzyma — zawołał Sieciech, dobywając miecza.
— Stój wojewodo — odparł z zimną krwią Mieczysław — owszem byłoby zasługą uwolnić króla mego i monarchę od tak bezczelnego sługi, co później spodziewam się, że przy pomocy Boga i mojej szabli uczynię. Ale ważniejsza sprawa nad wszystkie względy ziemskie zajmuje teraz mój umysł. Po jej ukończeniu, po uwolnieniu najcnotliwszej i najpiękniejszej dziewicy, spotkam się z tobą jak na rycerza i Polaka przystoi. Ale pierwiej nie więcej pomogą twoje krzyki i obelgi od skowyczeń małego psa, którego podróżny kijem z swojej drogi odpędza. Milcz więc, jeśli prawy z ciebie rycerz, i czekaj, aż pan i książe twój zniży się do walczenia z tobą.
— Dobrze, będę milczał, ale głos mój, kiedy się odezwę, będzie do pioruna podobnym, legniesz pod mojemi ciosy.
To mówiąc, z dumą na czole wrócił do zamku, a Mieczysław i Wszebor z zasępionem obliczem oddalili się.
— Wojewodo krakowski i hetmanie króla Władysława — rzekł do wchodzącego Sieciecha Wolimir. — Nie udało ci się polowanie, bo ani zwierza, ani nawet farby na mieczu nie widzę. Podobno lepszy mój sokół.
Nic nie odpowiedział Sieciech, usiadł w milczeniu, a Wolimir zaczął ulubionego ptaka nakarmiać kawałkami mięsa, które z świetnej torby wyjmował.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Krasiński.