Władysław Herman i jego dwór/XXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Władysław Herman i jego dwór |
Pochodzenie | Pisma Zygmunta Krasińskiego |
Wydawca | Karol Miarka |
Data wyd. | 1912 |
Miejsce wyd. | Mikołów; Częstochowa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Już tydzień upłynął po pogrzebie, kiedy dnia jednego przybył do Biskupa płockiego zdyszany Bardan i po krótkiej z nim rozmowie prędko się oddalił. Wnet potem Stefan wraz z kilkoma duchownymi i dworzanami udał się do mieszkania podskarbnika królewskiego, gdzie nadzwyczajne panowało zamieszanie. Na samym progu spotkał szanowny kapłan wojewodę krakowskiego, który mu oznajmił, że od czasu pogrzebu wpadł skarbnik w niebezpieczną słabość, niewstrzymaną żadnemi sztuki lekarskiej środkami, i że teraz czując blizki koniec, prosił, by wezwać Biskupa, wobec którego i kilku innych panów, chciał wyznać ciężkie jakieś winy.
Zmarszczył brwi Biskup na te słowa i gorzko westchnął.
— Czyż zawsze zbrodnie — zawołał — ziemię ci w obrzydzenie podawać będą, o Boże! — i szedł za Sieciechem.
Pokój, w którym leżał pan Gulczewa, nosił oczywiste jego skąpstwa dowody, ściany żadnem nie zasłonięte obiciem, pokryte były ogromnemi plamami wilgoci, która gdzieniegdzie nawet w kroplach się sączyła. Kilka słomianych stołków widziano tu i owdzie stojących, a łoże z najgorszego drzewa, stało przy brudnym stole. Twarz Skarbimira zawsze odrażająca, okropniejszą jeszcze teraz się stała. Wyrzuty sumienia wyryły na niej ślady swojej zemsty, a oczy dawniej tak żywe, napół przymknięte były, bo już światło słońca było ciężarem zbrodniarzowi. Naokoło stali w przerażeniu dworzanie i sługi, a między nimi znany przez Bardana Ulrych, który podług rozkazu pana, na krok nie odstępował podskarbnika od czasu jego zasłabnięcia. Często zostawał z nim sam na sam, lekarstwa mu podawał, ale nie miał serca zabijać bezbronnego i czekał, aż ostateczna konieczność do tego go zmusi. Zdziwił się wprawdzie nieco za przybyciem Biskupa i zaczął mieć podejrzenia. Może, pomyślał, chce przestraszony blizkością zgonu, wyznać wszystko, ale na Boga, dopełnię mego pana rozkazy, bo wierność pierwszą jest cnotą, a potem ten stary skąpiec niegodny ani życia, ani imienia człowieka.
Zbliżył się wojewoda z Biskupem, za nimi szło kilku innych panów, pomiędzy którymi wmieszał się i Henryk z Kaniowa.
Na widok Stefana, podniósł się trochę Skarbimir i głowę schylił, a potem osłabionym ozwał się głosem:
— Panowie, czuję śmierć blizką, szanowny kapłanie, już kończę życie, ubogi, biedny, samotny, widzisz: nie mam nawet porządnej komnaty ani dobrego łoża, gdziebym spokojnie dech ostatni mógł wyzionąć; ale to wszystko zniósłbym jeszcze, gdyby nie okropne wspomnienia. Tak, dalej mówić nie mogę, wzdrygam się.
— Chrześcianinie umierający, — rzekł mocnym Stefan głosem — skrucha i żal mogą cię z toni piekła wznieść pomiędzy szczęśliwych aniołów. Wyznanie winy przede mną samym, jeśli się ciebie tylko tyczy, przed wszystkiemi, jeśli i inne osoby dotyka, jest twoją powinnością, bez jej wypełnienia nie trafisz do Nieba.
Przerażony Skarbimir spuścił oczy, a potem się odezwał:
— Ach! jakąż sławę zostawię po sobie?
— Obieraj: — zawołał Stefan — ziemską sławę lub szczęście niebieskie.
— Ach! męki piekła, wyznam wszystko. Tak, Biskupie płocki, ja jestem przyczyną śmierci księcia Mieczysława i Hanny z Ciechanowa...
Ale tu dalej mówić nie mógł.
Wtem wszczął się rozruch między otaczającymi, przedarł się przez nich młodzieniec i zbliżył do łoża z przeciwnej strony, tej gdzie stał wojewoda. Sieciech dostrzegł coś dziwnego na twarzy Ulrycha i położył rękę na szabli, a tymczasem giermek schylił się ku podskarbiemu dla podania mu lekarstwa, a postawiwszy potem flaszkę na stole, szybko sztylet wyciągnął i wzniósł do góry, ale prędzej jeszcze wojewoda długiej szabli dobył, i w mgnieniu oka podstawił ją pod spadającą, rękę młodzieńca. Odleciała odcięta od ramienia prawica ściskająca sztylet, a Ulrych ciężki krzyk wydał i upadł bez zmysłów. Natychmiast wojewoda schwytać go i w kajdany okuć rozkazał. Arcybiskup zaś, ledwie oddychającego już Skarbimira po drugi raz zaklął, by wyjawił skryte i tak ciężkie, jak się wydawało zbrodnie; ale Skarbimir ostatni raz już pasował się z śmiercią, okropny rumieniec wystąpił mu na lica i wzdęły się żyły ciągnące się sinemi pasmami na czole. Gardło gwałtownemi ruchami dowodziło trudności oddychania, a nareszcie wybuchnęła nosem, ustami i uszami, czarnym krew potokiem. Biskup przycisnął do ognistych liców krzyż srebrny. Ciężkie westchnienie wydał podskarbnik i podniósłszy się trochę, umoczył palce w własnej krwi, a potem niekształtnem pismem na ścianie napisał: „On wie.“ Po tem ostatniem wysileniu, utracił całą siłę i upadł na zbroczone łoże.
Chwilą potem ustały jego gwałtowne ruchy, rozciągały się drgające członki i zmartwiały.
— On wie — powtórzył Biskup i wskazał na Ulrycha, który odzyskawszy zmysły, wściekle poglądał na odciętą rękę i bezwładne już ramię.
Natychmiast wojewoda, Henryk z Kaniowa i insi otoczywszy młodzieńca, zaczęli mu liczne zadawać Pytania; ale giermek Mestwina z pogardą na nich poglądał, usta ściśnięte trzymając. Najsroższe bole żadnego jęku mu nie wydzierały. Spokojny, śmiałym wzrokiem odpowiadał na badania otaczających, a choć pęta ciało mu ściskały, dusza jego wolną się wydawała, a choć krew sączyła się z rany, nie słabł umysł i z podwojoną męką podwójnej nabywał siły.
Niecierpliwy Sieciech dobył miecza i groźnie wzniósł go ponad głową Ulrycha. Młodzieniec uśmiechem wzgardy i obojętności wyraził wewnętrzne uczucia, i najmniejszego znaku przerażenia nie dał. Długo jeszcze starali się przytomni dowiedzieć się czego, lecz milczenie, giermka wciąż trwało. Rozgniewany wojewoda kazał wtenczas kilku żołnierzy zawołać, oświadczając, że najokropniejsze męki zdołają usta mu otworzyć. Biskup nie zgodził się na to i prosił wszystkich by odstąpili, a sam zbliżywszy się do młodzieńca, tak słodkim głosem przemówił:
— Dzielnąś okazał odwagę i męstwo lepszej sprawy godne. Dopóki równi tobie wojownicy zadawali pytania, mogłeś sobie mieć za chlubę utrzymanie milczenia, którego ani groźby, ani boleści zerwać nie zdołały, ale teraz jako chrześcianina, jako syna Kościoła zapytuję cię w imieniu Pana twego i Boga, powiedz, co wiesz w tej ciemnej sprawie. Twoje serce jeszcze nie tak zatwardziałe, by się nie wzdrygało na myśl zostawienia zbrodni bez kary. Możesz niewinności choć już znikłej z tej ziemi, wrócić jej ozdobę i sławę, a więc zaklinam cię, powiedz co wiesz o Mieczysławie, i jeśli to w twojej mocy, nie dozwól synu mój, by na pamięci Hanny z Ciechanowa, ciężyła plama hańby i zdradzonych powinności.
Na imię Hanny z Ciechanowa, zmieniła się zupełnie twarz młodzieńca, wyraz uporu i nieugiętej woli ustąpił niezrozumianej jakiejś czułości łza zgasiła ponury ogień dotąd błyszczący mu w oczach, ale jeszcze wahanie znać było na ustach napół otwartych. Z czoła wyniosłego zeszła burza gniewu i rozpaczy, ale natomiast osiadła tam chmura żalu, jedno słowo, jedno wspomnienie trafiło do serca, i czułość obudzona, dzikie namiętności w ciele łzami zatopiła. Dłużej już nie mógł wytrzymać i drżącym głosem zawołał:
— Świadkami jesteście wszyscy, że trwoga przystępu do mojej duszy nie miała. Pozbawiony ręki i wszelkiej obrony, okuty w wasze kajdany, nie schyliłem czoła i na chwilę, nawet bladość bojaźni twarzy mojej nie okryła. Męki najsroższe nie wydarłyby tajemnicy z głębi piersi; ale kiedy wezwał mnie Biskup płocki na świadka, kiedy kazał mi w ostatnich życia chwilach uwolnić umarłą piękność od sromotnego zarzutu, wypełnię powinność chrześcianina i rycerza.
Żelazo moje nieraz nasiąkło krwią nieprzyjaciół lub wskazanych ofiar, i umiałem przytłumić wyrzuty sumienia. Słyszałem pienia śmierci i dźwięki wzywających na wieczny spoczynek dzwonów, i przytłumiałem wyrzuty sumienia. Teraz wszystko odkryję. Kilka chwil do życia mi pozostało, poświęcę je prawdzie, ale niech wasze usta szyderczego śmiechu nie przybierają, niech wasze oczy wzrokiem pogardy na mnie nie patrzą. Nie róbcie sobie znaków, bo nie przed waszą uległem przemocą, bo nie wasz oręż mnie przeraził; ale uczucie powinności usta mi rozemknęło... Słuchajcie. —
Tu dopiero zaczął opowiadać znajome nam wypadki, wyjawił przyczynę śmierci księżnej i Mieczysława, usprawiedliwił Zbigniewa, Mestwina uniewinnić się starał wystawując szał namiętności, który go opanował, i nie zostawił żadnej rozsądnej myśli miejsca w jego duszy.
Wszyscy w podziwieniu i trwodze tych słów słuchali, spoglądając na człowieka, któremu w samych zbrodniach pewnego rodzaju szlachetności i cnoty odmówić nie mogli.
Ulrych skończywszy mowę, schylił czoło i przez chwilę dumał głęboko, a potem prosił, by mu zdjęto okowy. Na znak Biskupa uwolniono go od kajdan, a młodzieniec z dumą zrzuciwszy żelazne łańcuchy, zbliżył się do Sieciecha.
— Panie krakowski, — rzekł smętnym głosem, wznosząc ramię pozbawione ręki — tobiem winien okropną ranę, wytrąciłeś mi oręż na wieki i z nim sławę mnie czekającą. Kto w tych wiekach niezgód i zaburzeń zechce spojrzeć na nędznego kalekę ogołoconego z prawicy? nikt okiem litości nawet na mnie nie spojrzy i nie żądam litości. Zawód mój zakończył się na ziemi. Cięcie twojego miecza oddzieliło mnie od chwały a zarazem od Życia; a jednak nie czuję zemsty ku tobie, zrzuciłem z serca ogromny ciężar i ta rana mniej mi dolega. Lecz może jeszcze potrafię się dobić sławy — dodał jak gdyby wracała nadzieja do jego serca — pozwólcie mi tego miecza, spróbuję nim władać lewą ręką.
Jeden z przytomnych ze łzami w oczach podał mu oręż.
— Teraz — zawołał młodzieniec z nadzwyczajnem uniesieniem — nie lękam się już ani waszych mąk, ani szubienic, nie zginie Ulrych haniebną śmiercią zbrodniarzów, bo jeśli pełnił zbrodnie, miał jednak czułe serce. Patrzcie, jakie lewej ręki cięcie.
I nim go kto mógł wstrzymać, utopił w piersiach krótki i ostry pałasz i upadł na ziemię.
Biskup wzdrygnął się i podniósł oczy do Nieba, a wszyscy obecni odwrócili je od okropnego widoku. Jeden Henryk z Kaniowa zachował krew zimną, czyli raczej wściekłość nie dozwoliła mu uczuć litości i przerażenia, wystąpił z grona towarzyszy i stanął przy trupie Ulrycha. Tu wyjął zpod kolczugi pukiel ciemnych włosów i umoczywszy je w krwi nieszczęśliwego, zawiesił na szyszaku między trzema białemi pióry.
— To są włosy księcia i pana mojego. Przysięgam dopóty ten znak nosić na hełmie, dopóki go powtórnie nie zanurzę w krwi drugiego mordercy, Mestwina z Wilderthalu. Niechaj Bóg Ojciec, Bóg Syn i Duch święty słyszą tę przysięgę, i niech święty Stanisław i szabla moja, ku pomocy mi będą.
To powiedziawszy, wyszedł ściskając rękojeść miecza.
W kilka dni później pochowano Skarbimira, ciało Ulrycha za cmentarzem w dół rzucono. Sieciech zaś chcąc przywiązać do swojej służby rycerza z Kaniowa, kazał go do siebie zaprosić; ale nadaremno Jarosz z Kalinowy przebiegł wszystkie Płocka ulice, nigdzie nawet i śladu Henryka nie znalazł. Żołnierze stojący u wałów miejskich, w dzień śmierci podskarbiego, donieśli potem wojewodzie, że rycerz podobny z postawy i ubioru do znikłego, lotem błyskawicy, przeleciał już blizko nich w nocy na czarnym rumaku, i że przez chwilę wśród cieni wieczora ujrzeli migającą się zbroję, na jego piersiach, kiedy pędził drogą na północ wiodącą.