Wściekłe psy/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wściekłe psy |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie <R. Wegner> |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Katolicka Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po południu wsiadło do wozu kilku nowych pasażerów. Wpuszczono ich dla zabawy. Było to jakieś starsze małżeństwo, łyk małomiejski z dobrodusznie chytrą miną i jego żona, szeroka, tłusta baba, Kozaczka, demonstrująca niesłychaną rewolucyjność i ze wstrętem spluwająca za każdym razem przy słowie „szlachcic.“ Para ta jechała dokądś „po chleb“, a Zaucha domyślił się bez trudu, iż krwi chciwa przewrotność staruszków pochodziła z chęci przypodobania się żołnierzom i ze strachu, aby ich z wozu nie wyrzucono. Żołnierze woleliby byli porozmawiać o tem, co na wsi słychać, prowokowani jednak przez Kozaczkę, potakiwali jej półgębkiem.
Znacznie większe wrażenie zrobiło pojawienie się młodej pary żydowskiej. On, z twarzą bladą, zniszczoną, łajdacką, w granatowym berecie i w takiejże pelerynie, wyglądał jak typowy „apasz“, zaś korzystając z przywilejów nowych czasów, otwarcie przedstawił się żołnierzom jako „warszawskij wor, karmanszczik“,[1] co podróżni przyjęli z uznaniem i wybuchem radości. Ona, młoda, w wojłokowym kaftanie, w mitenkach i pretensjonalnie zaczesana, twarz miała taniej „rogówki”, a przypominała małomiejską Surę.
Para ta korzystnie przyczyniła się do ożywienia nastroju. „Doliniarz” wyśpiewywał kuplety, żołnierze rozpoczęli ożywiony flirt z Surą, znalazła się harmonja, nawet Syberyjczycy zaciekawieni przerwali swój posępny „pean.” Zaczęło się robić wesoło. Jakiś światowiec, przysiadłszy się do Sury i zrobiwszy dowcipną minę, obsypał ją deszczem pornograficznych jednoznaczników, dobierając figur jak najprzejrzystszych i najbardziej rozłożystych, a słów jak najmocniejszych, gwałcących. Zaś siedzący obok niego Tatar za każdem takiem słowem rżał głośno, kręcił głową, zachwycony wodził wzrokiem po twarzach towarzyszów i chwalił:
— Su-kin-syn! Jakby w książce czytał!
Dłużył się czas, ale przecie — jechało się.
Zaucha zdrzemnął się trochę.
Kiedy się zbudził, „doliniarz” grał z kilku żołnierzami w hazard, zaś Sura z piskiem i pokazywaniem skombinowanych „dessous”, wywijając nogami w czerwonych, bawełnianych pończochach, windowała się na górną półkę, dokąd ją wciągało kilka par mocnych, młodych rąk.
Zapadł zmrok, długi, przykry, przygnębiający. Gasły i ciemniały brudne szybki sanitarnego wozu. Bez końca ciągnęła się pokryta śniegiem równina, na której ciemnemi plamami znaczyły się zrzadka zbiegowiska czarnych chat. Syberyjczycy, zbudziwszy się z mocnej, poobiedniej drzemki, zawyli melancholijnie swój „pean“ o pięciuset zwrotkach, inni podróżni drzemali, ziewali, patrząc w coraz bardziej gęstniejący błękit, układali się do snu, lub, chcąc przekrzyczeć turkot kół, rozmawiali gromkiemi głosami.
Wieczorem, kiedy wszyscy prawie posnęli, zrobił się rumor i do wagonu wdarł się nowy pasażer, czysto i przyzwoicie ubrany typowy feldfebel, z wygoloną twarzą, przymarzniętym nosem i jasnemi, zimnemi oczami lokaja lub woźnego, jak się później pokazało — Łotysz. Jechał z papierami z „Głównej Kwatery“, opowiadał dużo o swym poufałym stosunku z głównodowodzącym bolszewickim, chorążym Krylenką, zaś wieści, jakie przynosił, zgalwanizowały cały wagon.
— Giermancy idą na Psków! — biadał na cały głos. — Dawno już mówiłem Krylence: — Towarzyszu, posłuchajcie wy mojej rady, Niemcom nie wierzcie! — Ale — gadaj sobie. Sam mądry. A wottie-na! Teraz co? Teraz g.... w rot nabrał i milczy. A ty, matuszka Rassieja — stradalnica, ratuj się, jak możesz i umiesz. Ale nikt jej ocalić nie chce, każdy myśli tylko, jakby skorzystać...
— Sabotaż burżuazji niszczy rewolucję! — odezwał się ktoś.
— Jaki sabotaż? Prosto — robotnicy zdradzają — wykrzyknął Łotysz.
— Tego już za wiele! Robotnik nie zdradzi!
— A wot — ja jechałem z pociągami Głównej Kwatery. Tak oto kolejarze zatrzymywali pociągi po drodze i żądali okupu. Tor kolejowy rozebrali. Prawda, że w razie ewakuacji należała im się pensja trzymiesięczna, której nie dostali, bo o tem nikt nie pamiętał, ale w każdym razie tor kolejowy przed pociągami Głównej Kwatery rozbierać — to już zanadto.
— Nu, jeśli im nie wypłacono...
— Rzecz w tem, że oni pójdą tam, gdzie im lepiej zapłacą. Oni, swołocz, dla Giermanca rabotajut.
Otwarty i śmiały ton Łotysza, a także oddalenie od frontu ośmieliło i innych — i posypały się wieści. Każdy coś wiedział. Nikomu nie było tajnem, że Niemiec idzie naprzód i na północy i na południu, a prawie wszyscy już kołowali z powodu przerwania bezpośrednich połączeń kolejowych. Tam, bliżej frontu, milczeli, bojąc się, aby ich ajenci bolszewiccy nie zatrzymali po drodze, jednakże, choć się i nie mówi, każdy wie, czego się trzymać. Czemuż to jadą do Moskwy tak długo, czemu posuwają się naprzód tak powoli? Bo droga zabita jest pociągami. A na południe pociągi idą? Nie. Spotkali jeden jedyny eszelon wojskowy. A front? Głupi tylko może jeszcze mówić o jakimś froncie. Frontu już dawno niema.
— Ginie Rosja! — zakonkludował Łotysz. — I ja się obawiam, że z nią przepadnie nasza swoboda.
Ani jeden głos protestu się nie odezwał.
— A na Orszę można jeszcze jechać?
— Na Orszę? Na Orszę Polacy idą, Dowbor-Muśnickij...
— A Polaki poco tu lezą?
— Czort ich znajet... Razem z Niemcami... Lezie, kto chce...
W Zausze serce drgnęło. Dowbór połączył się z Niemcami? Nie może być!... Tożby skompromitował Polskę raz na zawsze przed całym światem!
A potem zaczął rozmyślać, co znaczy właściwie „świat“ i „kompromitacja.“ Wolno wszystko, co się uda. Czy tak? Tak świat żyje, tak państwa przychodzą do „wielkości i chwały...“
Usnął, przysłuchując się plutarchowym opowiadaniom Łotysza o Krylence.