<<< Dane tekstu >>>
Autor George Gordon Byron
Tytuł W Koloseum
Podtytuł Z «Wędrówek Childe Harolda»
Pochodzenie Poeci angielscy
Wydawca Księgarnia H. Antenberga
Data wyd. 1907
Druk W. L. Anczyc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Kasprowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
W KOLOSEUM.
(Z «Wędrówek Childe Harolda»).
 

Łuki na łukach, jakby Rzym tu stary,
Zebrawszy razem wszystkie swe trofeje,
W jednym kościele zamknął zwycięstw dary —
To Koloseum! Księżyc blaski sieje:
Własną pochodnię mają w nim te dzieje:
Bo tu niech pada tylko światło boże
Na kontemplacyi zdrój, co stąd się leje,
Niewyczerpany... Lazurowe morze
Nocy włoskiej, co w niebios głębokiem przestworze


Czerpie swe barwy, aby ich językiem
Niebo nam głosić, mroki chwały snuje
Nad tym przedziwnym, olbrzymim pomnikiem.
Tu ziemskiej glinie dan jest duch, co czuje;
Tu, gdzie dłoń czasu nad gruzem panuje,
Choć wyszczerbiła swą kosę, potęga
Mieści się wielka, która nas czaruje:
Pałac dzisiejszy żaden jej nie sięga —
Czekać musi, aż mury czas mu porozprzęga.

Ty, co upiększasz nawet śmierć, co w krasie
Przedstawiasz gruzy zwalone, co soki
Świeże do rannych wlewasz serc, o czasie,
Co nasze błędne poprawiasz wyroki!
Probierzu prawdy! Jedyny, głęboki
Mędrcu, gdy wszystko wokół to mędrkosze!
Co nie przepuszczasz win, nie skąpiąc zwłoki,
Czasie, mścicielu! Ku tobie dziś wznoszę
Swe oczy, ręce, serce i o jedno proszę:

Pośród tych zwalisk, gdzieś wzniósł swe ołtarze,
Kościół samotny, lecz tem bardziej święty,
Do większych ofiar weź i moją w darze:
Lat, pełnych troski, acz nie mnogich, szczęty!
Nie słuchaj ty mnie, gdym był zbyt nadęty,
Lecz jeślim szczęście znosił ze spokojem,
A w dumie broń miał przeciwko zawziętej
Złości: żelazo, skryte w wnętrzu mojem,
Niech, godząc, ból wywoła i między ich rojem!

A ty, Nemezis wielka, co na szali
Ważyłaś zawsze wszystkie ludzkie winy:

Tu, gdzie ci długo starzy cześć składali,
Gdzie wywodziłaś furye z ich głębiny,
Aby Oresta, z sykiem, jak gadziny,
Za jego zemstę ścigały wyrodną —
Słuszną, lecz z ręki innego, z krainy
Twojej cię wzywam! Nie będziesz mi chłodną,
Posłuchu swego duszę mą uczynisz godną!

Moje to grzechy, które samem spłodził,
I błędy ojców zadały mi rany!
I sprawiedliwy gdyby miecz ugodził
We mnie, ten strumień ciekłby niewstrzymany;
Lecz dzisiaj dość już mojej krwi wylanej
Teraz ją tobie poświęcam! Mej doli
Ty bądź mścicielką! Przez cię wyszukany
Niech będzie środek, któregom ich gwoli
Nie użył... Ja spać idę... Niech ciebie to boli!

Lecz gdyby mi się wyrwał krzyk, to zgoła
Nie z tej przyczyny, że mnie ból przygniata;
Kto kiedy widział, abym nagiął czoła,
Lub że cierpienie z słabością mnie brata?
Lecz pamięć tego niech się w pieśń tę wplata!
Głos mój daremnie nie przebrzmi w przestrzeni,
Choć będę prochem! Nadejdzie zapłata!
W prawdę proroctwo tych zwrotek się zmieni
I ludzie klątw mych górą zostaną zgnieceni.

A przebaczeniem me klątwy! Niebiosy!
Ziemio! ty matko moja i obrono!
Nie dość walczyłem tutaj z mymi losy?
Nie dość cierpiałem, by mi przebaczono?

Nie spalon mózg mój? Nie rozdarte łono?
Gdzież me nadzieje? imię? życie życia?
A jeślim w rozpacz nie wpadł, to ztąd pono,
Że wśród innego duch mój jest spowicia,
Niż błoto, co w ich wnętrzach szerzy zapach gnicia.

Żalim nie widział, czem nas świat ten darzy —
Od wielkiej krzywdy aż do drobnej zdrady?
Od wyć rozgłośnych spienionej potwarzy
Aż do tych ryków, gdy pełzliwe gady
Bryzgają na cię subtelnymi jady?
Czym się nie spotkał z Janusów spojrzeniem,
Co bez słów kłamią, chcąc pozorne ślady
Prawdy zachować śród głupców — milczeniem?
Fałsz swój szerzą wzdrygnięciem ramion lub westchnieniem.

Ale ja żyłem, żyłem nie daremnie!
Duch mój niech moc swą, krew niech straci żary,
Ból zgryzie ciało — przecież coś jest we mnie,
O co się stępią czas i tortur kary,
A co nie umrze, choć pójdę na mary;
Coś nieziemskiego — zmilkłej lutni dźwięki
Niezapomniane... Ci nie dadzą wiary:
Jednak w ich duszy, od ich tonów miękkiej,
Obudzi wtedy miłość swych wyrzutów lęki.

Pieczęć już dana... Witaj, groźna mocy,
Tak wszechpotężna, choć nie masz imienia!
Ty, co tu krocząc wśród cieniów północy,
Wstrząsasz, nie budzisz jednak przerażenia!
Tu twój przybytek, gdzie grób rozprzestrzenia
Swój płaszcz bluszczowy! Tej świętej przystani

Tyle nadajesz głębokiego tchnienia,
Że się czujemy z przeszłością związani,
Że tu widzimy wszystko, sami niewidziani!

Tu się w gorączce tłumiły narody
Z szeptem litości, albo bijąc brawa,
Gdy człek z człowieka zbójcze czynił gody!
Dlaczego czynił? Ztąd, że tego krwawa,
A mądra cyrku żądała ustawa,
Że z tego rozkosz Cezarów się tworzy,
Aby z nas była dla robactwa strawa...
Czy paść na scenie, czy w boju — gdzież gorzej?
I tu i tam jest teatr, gdzie giną aktorzy!...

Przedemną, widzę, gladyator leży:
Zgadza się czoło, oparte na dłoni,
Z śmiercią, choć dumnie z jej bolem się mierzy...
Coraz to niżej głowa mu się kłoni,
A w boku rana krew ostatnią roni
Kropla za kroplą, jak te pierwsze deszcze,
Gdy grom ma wypaść z chmurnej niebios toni.
Scenę mu w oczach tulą mgły złowieszcze —
Zakończył, a zwycięzcy oklaski brzmią jeszcze.

On-ci je słyszał, lecz na nie nie baczył:
Oczy za sercem w drogę słał daleką!
Co mu już żywot i co poklask znaczył?
On widział chatkę nad Dunaju rzeką,
Tam, gdzie pod dackiej swej matki opieką
Młodych barbarów gronko się ochoci,
Gdy tu Rzymianom słodkie chwile cieką

Razem z krwią jego! Czyż zgon mu ozłoci
Nadzieja waszej zemsty? O powstańcie, Goci!...

Tu, gdzie mord buchał wyziewem posoki,
Gdzie tłum się cisnął śród szmeru lub wrzasku,
Jak potok górski, lecący z opoki
Lub po kamiennym wijący się piasku;
Tu, gdzie w naganie Rzymian lub oklasku
Życie, bywało, albo śmierć spoczywa —
Tutaj brzmi głos mój, a w gwiazd słabym blasku
Pusta arena swe gruzy odkrywa:
Śród niej mych kroków echo głośno się odzywa.

Oto zwaliska! Lecz jakie! Z ich złomów
Wzniesiono zamki, pałace, półmiasta!
Ale, przechodząc obok tych ogromów,
Dziwić się trzeba, skąd ten łup wyrasta:
Czy tu rabuje człeka dłoń żylasta,
Czy gruz uprząta?... Przed twemi oczyma
Staje dopiero ruina strzępiasta,
Gdy się przybliżysz... Skier dnia nie wytrzyma:
W nich widać, jak człek z czasem obdarli olbrzyma.

Lecz gdy się zacznie wspinać miesiąc siny
Na łuk najwyższy i spocznie u góry,
Gdy gwiazdy mrugną przez czasu szczeliny,
A wiatr pomuska leciutkiemi pióry
Po drzew koronie, wieńczącej te mury —
Jak na pierwszego cezara łysinie
Laur; gdy blask spływa bez żarów purpury,
Zmarli do życia wstają w tej ruinie —
Szermierze, których prochy tutaj depcesz ninie.


«Gdy Koloseum stoi, Rzym stać będzie,
Gdy ono padnie, i Rzym się powali,
A z Rzymem legnie i świat w jednym rzędzie!»
Tak tutaj nasi pielgrzymi wołali
W czasach saksońskich, którym myśmy dali
Nazwisko starych... Oparły się przecie
Trzy śmiertelności bijącej w nie fali:
Rzym i Ruina, chociaż czas ją gniecie,
I świat, złodziei nora, lub jak zwać go chcecie...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Gordon Byron i tłumacza: Jan Kasprowicz.