Wacek i jego pies/Rozdział dziewiętnasty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wacek i jego pies |
Wydawca | Seminarium Zagraniczne |
Data wyd. | 1947 |
Druk | Drukarnia św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Młody byczek z guzami na łbie, gdzie na ich miejscu miały wkrótce wybić się pierwsze rogi, spłoszony. szczekaniem psa, oderwał się od swego stadka i sadził teraz poprzez knieję.
Spod jego racic wylatywały grudki wilgotnej ziemi, skrawki mchu i darniny.
Mikuś pogonił go.
Pędził poszczekując wesoło.
Bo też pies czuł w sercu wielką wesołość.
Pragnąłby biec tak długo, długo, choćby przez całe życie.
Nie chciał dogonić łosia.
Cieszył się, że może razem z nim pędzić gdzieś ku słońcu, które z tej właśnie strony ukazało już wąskie, czerwono-złote pasemko swej płomiennej tarczy.
Nie była to już pogoń drapieżnika za zwierzyną, ani chęć morderstwa.
Była to jak gdyby zabawa dwóch młodych, wolnych istot.
Łoś jednak wcale nie uważał tego za zabawę i nabierając coraz większego rozpędu, pomykał ku rzece.
Mikuś, wciąż poszczekując wesoło jakimś nie swoim, dziwnie cienkim głosem, postanowił przeciąć drogę ściganemu przez siebie łosiowi i nawrócić go na bagienko.
W tym celu pomknął krótszą drogą ku rzece.
Nad nią kłębiły się białe zwały mgły.
Gdzieś, szybując nad wodą, pojękiwała rybitwa.
Był to zły skwir, gdyż głodny ptak nie mógł poprzez mgłę upatrzeć zdobyczy.
Brzeg rzeki był już zupełnie blisko.
Poprzez coraz bardziej rzadkie krzaki, tu i ówdzie połyskiwało szerokie pasmo nurtu.
Mikuś wypadł wreszcie na piaszczysty brzeg i popędził na ukos, przecinając drogę łosiowi.
Wi tej samej chwili ktoś krzyknął przeraźliwie.
Był to głos człowieka.
Mikuś w biegu rozejrzał się wokół.
Ujrzał nieznajomego.
Przedzierał się z trudem przez krzaki.
W ręku trzymał broń.
Mikuś poznał strzelbę, gdyż tyle razy oglądał ją i obwąchiwał, kiedy gajowy, wchodząc do domu, pozostawiał ją na ganku.
— Obcy człowiek w puszczy! — mignęła w psim łbie trwożna myśl.
Mikuś w jednej chwili zatrzymał się i skoczył ku nieznajomemu, uwikłanemu w haszczach.
Zapomniał o małym łosiu, o pogoni i zabawie.
Musiał teraz bronić puszczy, jak to czyniła Nora.
Ze złym skowytem Mikuś wpadł na człowieka, skoczył mu na grzbiet, schwycił kłami za kark i obalił.
Czuł na języku słony smak krwi.
Ściskał szyję leżącego i warczał groźnie.
Jak długo to trwało — tego Mikuś nie wiedział.
Oprzytomniał, kiedy przed oczami mignął mu duży, czarny cień.
Otworzył szerzej ślepie i poznał Norę.
Stara suka z drugiej strony wczepiła się w ramię leżącego i odrywając się odeń na chwilę, szczekała głośno i niecierpliwie.
Podpatrzyła ona dziś wyślizgującego się z podwórka Mikusia i wyszedłszy ze stajni, usiadła na ganku i długo nasłuchiwała.
Kiedy dobiegło ją szczekanie Mikusia, popędziła do puszczy, by bronić jej przed nim, bo w kniei uważała każdego człowieka i obce zwierzę za wroga.
Gdy zajrzała na stanowisko łosi i powęszyła dokoła, Nora zrozumiała wszystko: i to, że Mikuś rozpędził stadko, i to, że goni młodego byczka.
Pędząc krótszymi drogami dogoniła Mikusia i już zamierzała mu dać łupnia, kiedy nagle wszystko się odmieniło.
Mikuś trzymał za kark kłusownika.
Wdzięczność podniosła się z dna starego serca wiernej Nory.
Wczepiła się natychmiast w kłusownika, żeby dopomóc Mikusiowi.
Szczekała przy tym, wołając gajowego.
Pan Piotr przybiegł wkrótce.
Odebrał kłusownikowi strzelbę, naboje, nóż i siekierę, a potem uwolnił go od psów i obejrzał poszarpany przez Mikusia kark chłopa.
Przemówiwszy do niego surowym głosem, odwrócił się i poszedł.
Psy szły za nim.
Były smutne i niezadowolone.
Nie rozumiały, dlaczego musiały puścić złego człowieka ze strzelbą?
Zabiegały więc drogę gajowemu i pytającym wzrokiem zaglądały mu do oczu.
Pan Piotr mruczał do nich:
— No, no, dość tego! I tak już podziurawiłyście mu skórę. Nieprędko ją zaceruje lub załata! Miał za swoje!
To powiedziawszy machnął ręką w stronę gajówki.
Tym ruchem nakazywał psom powrót do domu.