Walka o miliony/Tom III-ci/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Walka o miliony |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | III-ci |
Część | druga |
Rozdział | III |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Marchand de diamants |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Około trzeciej Jerzy de Nervey powrócił do Melanii.
Oczekiwała go radosna, rozpromieniona.
— No! przynosisz mi dwieście luidorów? — pytała żartobliwie.
— Daj mi pokój!... nie mam do żartów humoru... — mruknął zagniewany. — Znasz dobrze obecne moje położenie.
— Cóż twoja matka?
— Nie drażnij mnie swem zapytaniem!... Wśród nader gwałtownej sceny omal, że nie rzuciła na mnie przekleństwa... Do wściekłości mnie to doprowadza!
— Uspokój się... uspokój...
— Zapewne... uspokój się... gdy nie masz grosza w kieszeni...
— Kto wie, czy dziś wieczorem nie będziesz miał tysięcy?
— Co?! — zawołał de Nervey, wpatrując się w Melanię, jak gdyby z jej oczu wyczytać pragnął, czy mówi seryo, lub też żartuje.
— Będziesz je miał... — powtórzyła, śmiejąc się wesoło.
— Ile?
— Pięćdziesiąt tysięcy franków.
— To niepodobna!
— Nie wierzysz temu... pojmuję. A jednak jest to najczystsza prawda. Bardzo mi wdzięcznym być powinieneś. Potrafiłam zręcznie uwikłać pewnego bogatego lichwiarza. Mam przybyć do niego wraz z tobą dziś, o godzinie siódmej, wieczorem dla podpisania rewersu i odebrania pieniędzy. Jak widzisz, nie zasypiam tej sprawy. A teraz jedzmy do Bulońskiego lasku.
O siódmej Jerzy z Melanią, wysiadłszy z powozu na rogu Ratuszowej ulicy, udali się na Paon-blanc.
Agostini pośpieszył im otworzyć.
— Wiedziałem, że państwo się nie spóźnicie... — wyrzekł z uśmiechem. — Raczcie wejść.
— Pan wicehrabia de Nervey... — rzekła Melania, przedstawiając Jerzego.
— O! ja znam pana... i znam oddawna... — odparł Agostini. — Spocznijcie państwo, proszę.
— Przystępujmy do rzeczy... — wołała Melania niecierpliwie. — Jakże... zrobiłeś pan interes?
— Tak... lecz z wielkim trudem. Pan wicehrabia jest mocno w kredycie zachwianym... Zaledwiem zdołał nakłonić mojego znajomego, ażeby dał pieniądze! Ta sprawa będzie państwa drogo kosztowała.
— Mniejsza o to... — rzekł Jerzy, z ulgą oddychając, gdyż mimo upewnień swojej kochanki, nie wierzył do ostatniej chwili w pomyślne zakotwienie interesu.
Agostini, otworzywszy w biurku szufladę, wyjął z niej paczkę banknotów, pozostawionych przez Arnolda, i położył je przed sobą.
Oboje przybyli śledzili jego poruszenia.
Jerzy zatapiał wzrok chciwie w jedwabiste papiery francuskiego banku, szkliste jego źrenice ogniem zabłysły, wychudłe palce u rąk konwulsyjnie mu drgały.
Melania pokraśniała zarówno.
— Oto pieniądze... — rzekł Włoch — wypłacę je państwu, skoro po odczytaniu przezemnie aktu, podpiszecie takowy.
— Czytaj, kochany panie... czytaj prędko.
Agostini rozwinął arkusz stemplowanego papieru i czytać począł ze swym narodowym akcentem:
— Ja, niżej podpisany wicehrabia Jerzy de Nervey, zeznaję, jako pozostaję dłużnym panu Wiliamowi Scott sumę osiemdziesiąt tysięcy franków...
— Co... co? — zawołał, zrywając się, Jerzy — co pan powiadasz?
— Mówię, że pan będziesz dłużnym osiemdziesiąt tysięcy franków.
— Osiemdziesią tysięcy za pięćdziesiąt?... i to pan nazywasz, że będzie nas nieco drogo kosztowało? — wykrzyknął de Neryey. — Nie... ja nie podpiszę takiego wekslu... nie!... nigdy w życiu! Do tego stopnia obdzierać się nie pozwolę. Za pięćdziesiąt tysięcy dam sześćdziesiąt, ani jednego sous więcej! Jak pan chcesz.
— Dobrze, łaskawy panie... — mówił zwolna, spokojnie Agostini; — ja nie przynaglam, możesz pan wziąść, lub nie brać.
I wziąwszy paczkę banknotów, kładł ją napowrót w szufladkę, zamykając na klucz takową.
Oblicze Melanii sposępniało.
Widząc znikające ze stołu banknoty, Jerzy rzucił się na krzesło, pomrukując zcicha:
— Ależ u czarta... zastanów się pan! Winieneś zrozumieć, że to przechodzi możność... sumienie!...
— Ja nic rozumieć i nic rozważać nie chcę... — Włoch odrzekł. — Nie moje to pieniądze... Jestem pełnomocnikiem, wypełniającym dane sobie polecenia. Zmienić nie mogę ani jędnego wyrazu w tej sprawie.
— Lecz...
— Po co mamy mówić daremnie, panie wicehrabio... — przedstawiał Agostini. — Tak lub nie... oto do wyboru dwa słowa. Decyduj się pan, a decyduj prędko, ponieważ mam wyjść na oznaczoną godzinę.
— Czy jest bogatym ów pan Wiliam Scott, o którym po raz pierwszy słyszę? — zapytał Jerzy.
— Bardzo bogaty.
— Zechciałżeby on następnie wejść zemną i w inne interesa?
— Tak sądzę... skoro się nie cofnął przed pierwszym.
— A więc przyjmuję warunek dla dalszych z nim. stosunków. Czytaj pan, proszę, dalej...
—...sumę osiemdziesiąt tysięcy franków — czytał głośno Agostini — otrzymaną przezemnie tytułem pożyczki, uważając takową, jako dług honorowy. Obowiązuję się zapłacić pomienioną sumę na pierwsze żądanie wierzyciela, skoro tylko obejmę spadek po mojej matce, hrabinie de Nervey. Procenta będą przezemnie zapłaconemi z kapitałem, licząc rocznie po pięć od sta.
— Jakto... jeszcze prócz tego procenta? — wykrzyknął powtórnie, zrywając się, Jerzy. — Nie! to niepodobna... to wszelką miarę przechodzi!
— Wszak jeszcze nie podpisałeś pan... — odrzekł Włoch — skoro się nie podoba, zerwać układ możemy.
— A może coś więcej jest ukryte... jakiś szczegół, którego pan nam nie wyjaśniłeś? — pytał szyderczo de Nervey.
— Nic nie ma.
— Nakoniec... przecie!...
— Jakże... zgadzasz się pan?
— Ha! i cóż robić? Umie jednakże dobre ciągnąć zyski ze swych tysiąców ów pański Wiliam Scott...
— Jest w swojem prawie... Daj mu pan pierwszy numer hypoteki na pałacu swej matki, a nie weźmie wtedy większego procentu ponad towarzystwo kredytowi.
— No... podaj mi pan papier... niech to podpiszę, kiedy inaczej być już nie może.
Agostini podał papier ostemplowany, który odczytawszy Jerzy półgłosem, wziął pióro i podpisał:
— Oto jest... — rzekł.
Włoch, wziąwszy papier, odczytał z uwagą wyrazy, napisane przez Jerzego, następnie otworzywszy szufladę, dobył z niej pięćdziesiąt tysięcy franków w biletach bankowych, a odliczywszy z nich czterdzieści dziewięć, położył takowe przed Neryeyem.
— Oto czterdzieści dziewięć tysięcy franków... — rzekł.
Jerzy po raz trzeci podskoczył, wołając:
— Jakto... co znowu... zkąd czterdzieści dziewięć wszak miałem dostać pięćdziesiąt?
— Pani Gauthier przyobiecała mi w pańskiem imieniu tysiąc franków za pośrednictwo w tym interesie!
— Tak, w rzeczy samej... — rzekła Melania; — pan Agostini zasłużył na to wynagrodzenie, tem więcej, iż obiecuje ci wyjednać u pożyczającego na tych samych warunkach powtórną sumę pięćdziesiąt tysięcy franków.
— Obiecuję to napewno — rzekł Włoch. — Powiem jutro o tem panu Wiliamowi Scott, oddając mu ten rewers, a odpowiedź przyniosę pani do jej mieszkania.
— Staraj się pan, ażeby była pomyślną — odezwał się Jerzy — dostaniesz odemnie natenczas dawa tysiące franków.
— Będę chciał na nie zasłużyć.
Wicehrabia de Nervey, zwinąwszy czterdzieści dziewięć tysięcy franków, wsunął je do kieszeni i wyszedł z Melanią, obiecującą sobie skorzystać conajmniej z połowy owych pieniędzy.
Cały dzień następny został przeznaczonym przez Arnolda na załatwianie różnych interesów, i tak: Miał być u Agostiniego; zinkasować czeki, wydane sobie przez Rènarda. Następnie odebrać sprzęty i meble, mające być dostarczonemi do jego domu na ulicę Tivoli, dowiedzieć się, czy stangret i kucharka tamże przybyli, wreszcie udać się do notaryusza dla podpisania wraz z panem Berthier aktu nabycia nieruchomości.
Na dzień następny zostawił punkt najważniejszy, to jest bytność swoją u Juliusza Verrière, która to wizyta miała być wstępem do strasznego dramatu, jaki ten zbrodniarz osnuł w swoim umyśle.
Wyszedłszy od siebie, udał się najprzód do Agostiniego.
— No! jakże... podpisał? — zapytał, wchodząc.
— Tak.
— Bez stawiania oporu... bez uwag?
— Owszem... stawiał przeszkody co do formy, zasady, ale to tylko, jak sądzę, dla pozoru. Lecz gdybyś pan był nawet zażądał stu tysięcy franków zamiast osiemdziesięciu, był-podpisał zarówno. Dowodem tego, iż żąda ponowienia pożyczki od pana na tych samych warunkach, w tejże samej sumie.
— Dlaczego nie? dam mu takową najchętniej.
— Co?! — zawołał Włoch osłupiały; — pan będziesz jeszcze ryzykował więcej?
— Tak... dam, skoro zażąda.
— Lecz pomyśl pan...
— Proszę... — zawołał niecierpliwie Desvignes; — są to moje osobiste interesa; nikomu wglądać w to nie pozwalam. Skoro mi się podoba ryzykować moje pieniądze i stracić je nawet, wolno mi to uczynić... mam wszelkie prawo ku temu. Powiedz pan wicehrabiemu de Nervey, że otwieram mu kredyt na dwieście tysięcy franków częściowo, aż do wybrania przezeń tej sumy. A teraz proszę o rewers.
Agostini podał mu takowy.
— Dobrze... dziękuję. Zajmij się pan teraz ścisłem zesumowaniem długów wicehrabiego, potrzebuję wiedzieć, jakich ma wierzycieli i ile się komu od niego należy. Proszę o dokonanie tego w najrychlejszym czasie.
— Biorę się natychmiast do dzieła.
— Na teraz nic innego nie mam panu do polecenia — rzekł Desvignes i wyszedł z gabinetu.