Walka o miliony/Tom III-ci/XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Walka o miliony |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | III-ci |
Część | druga |
Rozdział | XXV |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Marchand de diamants |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Lecz cóż ja mogę w tym razie dopomódz, siostro? — zawołał chłopiec. — Nie jestem jeszcze mężczyzną, nazywają mnie podrostkiem. Cóż mogę uczynić? Jakiegoż rodzaju niebezpieczeństwo zagraża pannie Anieli?
— Opowiem ci wszystko... — odparła siostra Marya. — Moja kuzynka kocha i jest nawzajem kochaną...
— Nie dziwno... — przerwał Misticot. — Panna Aniela jest tak piękną i dobrą, iż zasługuje aby ją uwielbiano.
— Ten, którego kocha, jest godnym jej miłości — mówiła dalej zakonnica. — Jest to szlachetny, uczciwy młodzian, którego jedynem marzeniem jest uszczęśliwić moją kuzynkę, zaślubiwszy ją. Służy on w armij... nazywa się Emil Vandame, być może, iż go znasz nawet...
— Znam rzeczywiście... Widziałem go na weselu Eugeniusza Loiseau. Jego piękna oficerska postawa, otwartość w jego spojrzeniu, podobały mi się niewypowiedzianie. Wystarcza raz jeden go widzieć, aby być pewnym, że to uczciwy człowiek.
— Tak... jest to chłopiec nieskalanej prawości charakteru... — odpowiedziała siostra Marya.
— Lecz nie jest zapewne bogatym i ztąd pan Verrière nie chce mu oddać swej córki...
— Gdyby ta tylko istniała przeszkoda — poczęła zakonnica — oboje narzeczeni, ponieważ uważam ich jako narzeczonych w obec Boga, oboje mówię, czekaliby cierpliwie na dojście do pełnoletności mojej kuzynki, a tem samem na prawo z jej strony rozrządzania sobą. Dziś jednak jest ona zależną od ojca w zupełności, który nie tylko odmawia jej ręki Vandam’owi, lecz chce ją wydać za innego. Pojmujesz więc boleść tych dwóch serc, złamanych wolą pana Verrière, gdyby takowa spełnić się miała!
— O! tak... pojmuję w zupełności... całkowicie pojmuję!.. — wołał chłopiec z współczuciem. — Lecz pytam, w jakiż ja sposób mógłbym to odmienić? Czyż mi podobna w takich okolicznościach przynieść jaką pomoc panu Vandam’owi, i pannie Anieli?
— Wszystko ci to wyjaśnię... Ów człowiek, za którego mój wuj chce wydać swą córkę, jest jego wspólnikiem od kilku dni.
— Jego wspólnikiem? — zawołał Misticot; — a! zatem pan Verrière przybrał wspólnika. Miałożby się sprawdzić to, o czem szeptano na zaślubinach Eugeniusza Loiseau?
— O czemże wtedy mówiono?
— Mówiono, że pan Verrière źle stoi w swoich pieniężnych interesach...
— Na to nie mogę ci odpowiedzieć, nie wiedząc nic pewnego w tym względzie; obawiam się jednak, ażeby mój wuj przyciśnięty wydatkami, złym obrotem swych spekulacyj i stratami na giełdzie, nie wziął wspólnika dla ocalenia się przed katastrofą.
— Lecz jakim sposobem, jeżeli pan Verrière jest zrujnowanym, ten drugi ów wspólnik przyniósł pieniądze, bez wątpienia wiele pieniędzy do kas opróżnionych, bez posiadania pewności na odbiór takowych? — pytał chłopiec po chwili namysłu.
— To w samej rzeczy byłoby niewytłómaczonem — odparła siostra Marya — gdyby chodziło tylko o pieniądze. Lecz tu istnieje rzecz inna... Ów człowiek kocha moją kuzynkę, jak to stara się okazać, chce ją zaślubić... i ażeby osiągnąć ów cel, rzuca garściami w przepaść miliony... Posiadam to pewne, niezbite przekonanie, iż owa współka jest prostym handlem! Mój wuj poświęca córkę, dla ocalenia swych interesów!
— Ależ to byłoby podłem!.. lubo rzeczywiście być może... — szepnął podrostek w zamyśleniu. — Cóż począć natenczas?
— Otóż przyszła mi myśl udać się do ciebie... do ciebie, który wiekiem jesteś dzieckiem jeszcze prawie, lecz inteligencyą człowiekiem. Pokładam w tobie me całkowite zaufanie. Wierzę w twą dyskrecyę i poświęcenie.
— O! nie zawiedziesz się siostro! — odparł z przejęciem Misticot — lecz pytam cóż mogę... co powinienem uczynić?
— Posłuchaj!.. Ten człowiek, ów wspólnik mojego wuja, budzi we mnie wstręt instynktowny. Widzę, iż on nie bez przyczyny otacza się tajemniczością podejrzaną. Nic o nim nikt nie wie, prócz tego, że jest bogatym. Kto on jest? Zkąd przybywa? Jakie jest źródło tego wielkiego majątku, jakim podbił mojego wuja i za który chce kupić Anielę?
— A zatem?
— Zatem potrzeba wykryć zkąd pochodzi ów Arnold Desvignes, rozświetlić jego przeszłość. Mam pewne niezwalczone przeczucie, że wnosząc światło w tę jego przeszłość okrytą ciemnościami, ocalimy Anielę. Otóż dlaczego przybywam do ciebie.
— Lecz moja siostro... — zawołał Misticot — zkądże ja o tem się dowiem?
— Tego ja właśnie od ciebie żądam me dziecię. Ani Aniela, ani pan Vandame, ni ja, nie możemy śledzić kroków Arnolda Desvignes, wglądać w jego obecne życie, dowiadywać się o jego przeszłości, otaczać go nareszcie czujnym, bezustannym nadzorem. To, co dla nas jest niepodobnem do spełnienia; ty to możesz uczynić, i myśl o otoczeniu go siecią, nie przyjdzie mu do głowy, ponieważ nie zna cię wcale.
— Zdaje mi się jednak, iż rzecz ta trudną będzie do spełnienia... — odparł podrostek, drapiąc się w głowę. — Czyliż ja będę zdolnym dobrze to wykonać?
— Nie wątp o sobie, gdy ja ufność w tobie pokładam.
— Chcesz zatem siostro szpiega ze mnie uczynić?
— Mów raczej wybawcę! O! jakże piękną będzie twa rola, jakąż ona radością napełni twą duszę, jeżeli przy twej pomocy szczęście Anieli zapewnionem zostanie.
— Brak mi jednakże środków do wykonania tego.
— Te środki... ja je tobie przynoszę. Jestem bogatą. Oddam do twego rozporządzenia część mego majątku. Oddam cały majątek gdyby było potrzeba dla osiągnięcia celu! Jakże... czy zgadzasz się na moją propozycyę?
— Ależ tak... — odrzekł Misticot po krótkim namyśle. — Gotów jestem uczynić wszystko dla ocalenia panny Anieli. Przypominam sobie o pewnej bajce jakiej uczyłem się w szkole Braci. Bajka ta nosi tytuł: „Lew i komar.“ Lew był bardzo strasznym... komar drobnym i słabym... a jednak komar odniósł zwycięztwo. Ja je także otrzymam... Bóg mi dopomoże, tem więcej, że tu nie chodzi o zwyciężenie lwa, lecz drapieżnego szakala!
— Och! dzięki ci kochane dziecię... dzięki z całego serca — wołała zakonnica ze złożonemi rękoma.
— A teraz porozumiejmy się bliżej ma siostro. Chodzi więc przede wszystkiem o dowiedzenie się kim jest ów Arnold Desvignes?
— Tak.
— Potrzeba zręcznie się dowiedzieć czy niema coś złego w jego przeszłości, potrzeba śledzić jego postępowanie?..
— Tak... tak... i to jaknajprędzej... od dziś, zaraz, ponieważ się obawiam.
— Czego?
— Wczoraj wieczorem w salonie mego wuja wszczęła się sprzeczka pomiędzy tym człowiekiem, a porucznikiem Vandame. W ich spojrzeniach widziałam gniew i nienawiść. Vandame wyszedł pierwszy, szepnąwszy coś zcicha Arnoldiwi, czego nie dosłyszałam... lecz oznaczał mu schadzkę, na pewno. Za chwilę po nim wyszedł i Desvignes. Spotkali się z pewnością na bulwarze Haussmana... Kto wie, czyli się nie wyzwali? Na myśl, iż Emil Vandame mógłby zginąć, w pojedynku, drżę cała... To sprowadziłoby śmierć Anieli... lub przyprawiło ją o utratę zmysłów!.. Wiedząc nieco szczegółów z przeszłości tego człowieka może byłoby można powstrzymać pojedynek...
— Zachodzi tu poważna trudność ma siostro — odrzekł Misticot. — Ja nigdy nie widziałem owego pana Desvignes, a chcąc go śledzić, przede wszystkiem znać go potrzeba. Gdzież on mieszka?
— Wiem, że kupił pałac przy ulicy Tivoli, i w nim zamieszkuje...
— Pod numerem?
— Tego to nie wiem.
— No... o tem łatwo się będzie dowiedzieć... Ulica Tivoli nie jest zbyt długą.
— Prócz tego, przychodzi on codziennie do biura Verrièr’a, pod numerem 42, położonego przy ulicy Le Pelletier.
— To tam jest dom bankowy?
— Tak... A co wieczór przybywa na obiad do pałacu na bulwarze Haussmana... Zwykle przychodzi tam wraz z moim wujem.
— W jakim czasie?
— Pomiędzy szóstą a w pół do siódmej.
— Dobrze... Będę się starał dziś już wieczorem rozpatrzeć się w jego obliczu, a skoro je raz odfotografuję w skrzynce mych wspomnień, nie wyjdzie ono ztamtąd już więcej. Lecz jeszcze chciałem o coś zapytać cię siostro...
— Mów, moje dziecię.
— Pojmujesz, iż najlepiej zebrać bym mógł potrzebne o nim objaśnienia w jego rodzinnem miejscu. Zkąd on więc pochodzi... Z jakiego kraju i okolicy?
— Dziś tego nie wiem, będę się jednak starała o tem dowiedzieć i udzielę ci tę wiadomość. Nie szczędź ni trudów, ni kosztów... Pieniądz jest wielką dźwignią na tym świecie. Rozsiewaj pieniądze, gdy będzie potrzeba.
— Rozsiewać pieniądze? — powtórzył chłopiec z komicznym grymasem; — łatwo to powiedzieć... Ziarno to siać łatwo, ale odnaleźć je trudno!
— Mówiłam ci, że mój majątek oddaję do twego rozporządzenia... I otóż przyjmij na twoje pierwsze wydatki.
Tu zakonnica podała chłopcu dwie paczki biletów bankowych, otrzymanych od Arnolda Desvignes.
— Lecz proszę... ileż tu jest? — pytał Misticot, biorąc banknoty.
— Dwadzieścia tysięcy franków.
— Dwadzieścia tysięcy franków!... — zawołał. — Och! ależ to dwadzieścia razy za wiele!
— Powtarzam i proszę, nic nie oszczędzaj. Główną jest rzeczą, ażeby rezultaty śledztwa były jaknajrychlejszemi.
— Zatem, moja siostro, wydam pokwitowanie na tę sumę... — wyrzekł naiwnie podrostek.
— Na co pokwitowanie? — odparła z uśmiechem zakonnica. — Ja tobie ufam w zupełności.
— Tak... rzeczywiście, masz słuszność, siostro... Nie zawiedziesz się na mnie. Potrzeba mi będzie zwinąć mój mały handel... sprzedaż medalików.
— Ma się rozumieć.
— Lubiłem się tem zajmować... Rozpocznę to później...
— Pomyślimy o tem... Może nie będziesz go potrzebował nadal prowadzić...
— Gdzież mam przybywać dla składania sprawozdań z moich czynności?
— Codziennie o tej, jak dziś, godzinie ja tutaj będę, a gdybym cię na tem miejscu nie zastała, będzie to oznaką, iż zatrudniony tą sprawą przyjść nie zdołałeś. W takim razie przybędę nazajutrz. A teraz proszę, rozpocznij natychmiast działanie; ja będę się starała pozyskać objaśnienia co do miejsca urodzenia Arnolda Desvignes.
— Szczegóły te będą mi niezbędnie potrzebnem — rzekł chłopiec. — Co zaś do osobistości pana Desvignes, dziś przed wieczorem poznam owego Pierrota. Licz na mnie, siostro... mam nadzieję, iż dokonam tego dobrego dzieła i że zapewnić zdołamy szczęście pannie Anieli.
— Idę się modlić za nią, me dziecię... Do jutra zatem... do widzenia.
Siostra Marya udała się do kaplicy, gdzie klękła przy ołtarzu, podczas gdy Misticot wracał do swojej stancyjki przy ulicy de la Fontaine, ażeby tam w pewnem miejscu złożyć otrzymane pieniądze.