Walka o miliony/Tom IV-ty/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Walka o miliony |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | IV-ty |
Część | druga |
Rozdział | II |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Marchand de diamants |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wstrząsana gorączką niepewności, pożerana niecierpliwością poznania treści listu, Aniela wbiegła wraz z siostrą Maryą do swego pokoju.
Idąc z nią, szeptała z nerwowem podrażnieniem.
— List... list od niego... czy ty pojmujesz? Co on mi pisze?... o czem mnie powiadamia? Ach! czy nie jakie nowe nieszczęście przynosi mi ów list?... Drżę cała... lękam się otworzyć owej koperty, w której mieści się być może rozstrzygnięcie naszych losów. Lękam się... Nie będę miała siły przeczytać tego listu!...
— A jednak, mimo wszystko, przeczytać go trzeba... — odpowiedziała siostra Marya. — Odwagi, moje dzielę... Czytaj go, ukochana.
Aniela usiadła.
Nie mogła oderwać wzroku od listu, który drżał w jej rękach, wstrząsanych nerwowym dreszczem.
— Czytaj... — powtórzyła zakonnica — przeczytać go trzeba.
Biedne dziewczę przywołało na pomoc wszystkie swe siły. Drżącemi rękoma rozdarła kopertę, a rozłożywszy ćwiartkę papieru, rozpocząć chciała czytanie. Wzrok jej wszelako zaćmił się nagle. Mglista jakoby zasłona rozłożyła się między jej źrenicami a listem. Nic nie widziała... nie mogła rozeznać liter, nakreślonych na papierze.
— Nie mogę!... wszak widzisz, że ja nie mogę!... — zawołała stłumionym głosem. — Ach! Maryo... jest to straszliwa przestroga. Boleść mnie czeka okropniejsza nad wszystkie, jakie mnie dotąd dotknęły... ja to odgaduję... przeczuwam...jestem tego pewną! Maryo... och Maryo!... ja drżę z przerażenia... Weź... przeczytaj go sama... miej litość nademną... a po przeczytaniu powiedz mi, czego się mam obawiać... Jestem na wszystko przygotowaną!...
Zakonnica, drżąc równie jak jej kuzynka, wzięła list w rękę.
Krople zimnego potu wystąpiły jej na skronie. Odgadywała ona nowy cios dla swej nieszczęśliwej towarzyszki. Mając jednakże więcej siły i odwagi, czytać głośno zaczęła:
„Sądziłem, iż Bóg w swojej wszechmocnej sprawiedliwości pozwoli mi wyjść zwycięsko z tej walki, której nagrodą ty byłaś. Omyliłem się... Bóg tego nie chciał!
„Człowiek, którego najbardziej na świecie nienawidzę, ma prawo obecnie rozporządzania mem życiem, ponieważ mogąc mi je odebrać, zostawił mi takowe, uchybiłbym honorowi, zaprzeczając mu tego prawa.
— Zapomnieć?!... — przerwała z okrzykiem zdumienia Aniela. — On... on chce o mnie zapomnieć?... Pragnie wykreślić ze swego serca tę miłość... wiedząc, że ja ją podzielam? Ach! zapytuję sama siebie, czy ja śnię, czy marzę?... Zdaje mi się, że dostaję obłąkania!
To mówiąc, ściskała rozpalone skronie drżącemi rękoma. Siostra Marya, nic nie odpowiedziawszy, czytała dalej:
„Mimo to, nie odbiorę życia sam sobie. Byłoby podłością dla żołnierza, za pomocą samobójstwa chronić się od katuszy, jakie go przygniatają. Gdy jednak te cierpienia są nad moje siły, pójdę szukać ulgi na polu bitwy, gdzie śmierć jest przynajmniej śmiercią chwalebną.
„Kiedyś... pomimo wszystko, wbrew własnej woli, będziesz nosiła przeklęte nazwisko człowieka, który nas rozdzielił.
— Nigdy! — zawołała Aniela, podnosząc ręce — nigdy!
„Otrzymałem rozkaz, o wydanie którego prosiłem, rozkaz wyjazdu na Wschód, do armii. Skoro ten list odbierzesz, będę już wtedy daleko.
„Żegnam cię, ukochana!... a raczej do widzenia, lecz nie tu, na ziemi... W chwili mej śmierci, jedno, jedyne imię wymówią me usta... twe imię:... Uleci ono ku niebu wraz z mem ostatniem tchnieniem.
Siostra Marya płakała, skończywszy czytanie tego listu, który był jakoby jednym okrzykiem miłości i bólu, pełen nieładu, jak umysł, który go wysnuł.
Przed zakonnicą, nieruchoma jak posąg, stała Aniela, z błędnemi oczyma, z przyśpieszonym gorączkowym oddechem.
— Żegnaj! a więc on mi przesyła pożegnanie!... — zawołała nagle w chwili, gdy siostra Marya obawiać się poczęła o jej milczenie. — Odjeżdża... odjeżdża:... i nie zobaczę go już więcej!... Chce umrzeć, ażeby zyskać zapomnienie... Chce szukać śmierci na pola bitwy... Ach! to przyprawia mnie o utratę zmysłów! Czuję, iż tracę je w tej chwili... Mój umysł błąka się... zaciemnia... On odjeżdża... Chce umrzeć... A więc i ja odjadę... Umrzemy razem!
— Anielo... ukochana moja... zastanów się, co mówisz? — wołała przestraszona zakonnica.
— Mówię... — zawołała gwałtownie dziewczyna — że nad tym naszym domem zawisło przekleństwo! Mówię, że moje serce należy do Vandama i nigdy do żadnego innego należeć nie będzie! Mówię, że skoro odjeżdża on... mój narzeczony, mąż prawie, moim obowiązkiem jest iść za nim... I pójdę!...
— Ach! drogie, ukochane dziecię... ależ to bezrozumne! Mówisz, jak obłąkana...
— Oby Bóg dał, ażebym nią została... Mniej czułabym moje katusze! Nieszczęściem jednak, mam całą przytomność umysłu.
— Lecz pomyśl o swojej reputacji... o swoim honorze!...
Aniela wzruszyła ramionami.
— Mój honor... — zawołała z gorzkim uśmiechem; — zapytaj mojego ojca, co z nim uczynił?
— Lecz pomyśl o sobie... o swej godności osobistej...
— Ja myśleć chcę jedynie o mojej miłości... reszta mnie nie obchodzi... Chcę widzieć Vandama zanim odjedzie i widzieć go będę!
To mówiąc, panna Verrière zarzuciła okrycie na siebie.
Siostra Marya, straciwszy przytomność wobec tak stanowczego postanowienia kuzynki, zaczęła ją błagać, by zaniechała tego zamiaru, który wywołaćby mógł ogromny skandal.
Ująwszy rękę dziewczęcia, powtarzała:
— Anielo! ukochana moja... najdroższa... uspokój się... rozważ, co czynisz?
— Już rozważyłam...
— Vandame odjechał już bezwątpienia...
— Nieprawda... ja temu nie wierzę!
— Ty chcesz popełnić więcej niż nieroztropność... czyn występny, który Bóg ukarać!
— Ha! czyliż mnie już nie ukarał?... mnie... która go nigdy nie obraziłam... I gdzież jest tu sprawiedliwość Boża?...
— Nie bluźnij!... Przestraszasz mnie... — wołała zakonnica! — Zamiary Boskie są nieodgadnione... w chwili, gdy cię doświadcza, może ci zesłać pomoc nadspodziewaną... miej nadzieję!
— Nadzieję? — zawołała panna Verrière z sarkastycznym uśmiechem; — ja mam ją tylko w sobie samej... Chcę widzieć się z Vandamem... chcę z nim jechać i umrzeć mu nie dozwolić, albo też umrzeć z nim razem. Ja muszę wyjść... odsuń się... nie wzbraniaj mi tego!
I wdziawszy na głowę kapelusz, ku drzwiom pobiegła.
— Ha! — zawołała siostra Marya, biegnąc za nią i chwytając ją w objęcia; — ja ciebie nie opuszczę, pójdę wraz z tobą!
— Ty?
— Wszędzie, gdzie ty się udasz, ja pójdę z tobą... Moja obecność osłoni cię przynajmniej przed zniesławiającą obmową.
— Pójdź więc... pójdź prędko! — wołała panna Verrière z gorączkowym pośpiechem i uprowadziła wraz z sobą zakonnicę.
Aniela, jak to już powiedzieliśmy, miała sobie pozostawioną w domu ojcowskim zupełną swobodę działania. Nikt jej nie śledził, ani się dziwił, cokolwiekbądźby czyniła i gdziekolwiękby się udała. Zatem pomimo zapadającego zmierzchu, odźwierny otworzył jej wyjście na ulicę, bez najmniejszego zdumienia. Prawda, że siostra Marya, towarzysząc dziewczęciu, służyła jej tym razem za dostateczną osłonę.
Wyszedłszy na ulicę, biegły chodnikiem przez bulwar Haussmana.
— Fiakra nam trzeba... fiakra coprędzej!... — wołała Aniela.
Biedne to dziewczę zdawało się być jak półobłąkanem, Siostra Marya zaprowadziła ją do najbliższej stacyi powozów.
Jednocześnie jakiś mężczyzna, okryty cieniem wieczora, stał w bramie naprzeciw pałacu Verrièra.
Spostrzegłszy obie kobiety szybko biegnące, wyszedł ze swego ukrycia i począł iść za nimi, przesuwając się chyłkiem pod ścianami nomów.
Ubiegłszy tak kilkadziesiąt kroków, zszedł z trotoaru, a przeciąwszy wpoprzek ulicę, wszedł na chodnik po prawej stronie i przyśpieszył kroku, ażeby przybyć na stacyę powozów przed przybyciem zakonnicy z panną Verrière.
Na placu znajdowały się cztery fiakry.
— Zawieziesz nas do Vincennes... — rzekła Aniela, zbliżając się do jednego z woźniców — na ulicę, przytykającą do fortu.
Przestraszony długością, kursu, woźnica chciał targować się o zapłatę.
— Otrzymasz pięćdziesiąt franków... przerwała mu panna Verrière — ale jedź co koń wyskoczy!
Argument ten pokonał skrupuły dorożkarza.
— Siadajcie panie. — odrzekł — popędzimy jak wicher!
Tu zamknął drzwiczki po wejściu do powozu obu kobiet, wskoczył na swoje siedzenie i trzasnął z bicza.
Powóz potoczył się z szybkością strzały.