Walka o miliony/Tom VI-ty/XXXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Walka o miliony
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom VI-ty
Część trzecia
Rozdział XXXII
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Marchand de diamants
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXII.

W Malnoue od rana ruch i ożywienie niezwykłe panowały.
Szeregi powozów od godziny dziewiątej wjeżdżały w dziedziniec zamkowy, przywożąc zaproszonych, których przyjmował Verrière, wraz ze swym przyszłym zięciem na pałacowym peronie.
Aniela milcząca, z pochylonem czołem, dozwalała bezwiednie wdziewać na siebie pokojówkom ślubne ubranie.
Twarz jej była bladą, jakby wykuta z marmuru. Od czasu do czasu podnosiła wzrok na wskazówki zegara, szepcząc z cicha:
— Siostra Marya nie przybywa!
Uderzyło w pół do dziesiątej.
Wszedł Verrière, prosząc córkę, by się ukazać zechciała w salonie zaproszonym.
— Idę natychmiast... — odpowiedziała ledwie dosłyszalnym głosem.
I poszła za ojcem w rzeczy samej, dobywszy z toalety i wsunąwszy do kieszeni, białej, jedwabnej swej sukni pokrytej koronkami i kwiatami, maleńki rewolwer z rękojeścią z kości słoniowej, prawdziwe cacko, którym postanowiła odebrać sobie życie, gdyby ją wszelka nadzieja pomocy zawiodła.
W salonie zaczęły się dla niej nowe, niewysłowione męczarnie. Trzeba się było uśmiechać do ludzi obcych, nieznanych, odpowiadać na wyrazy, których nie rozumiała prawie.
Zdawało się jej, iż się znajduje w jakimś śnie strasznem, w marzeniu.
Punkt o dziesiątej kamerdyner oznajmił, iż powozy oczekują, by zawieść obecnych do merostwa i kościoła.
Verrière podał rękę swej córce, prowadząc ją pośród grup, zaproszonych gości, za nim szedł jego przyszły zięć, wiodąc żonę jednego ze znakomitych bankierów Paryża i wszyscy za nimi szli ku drzwiom głównego wyjścia.
Drzwi te nagle się otwarły.
Siostra Marya z Emilem Vandame ukazali się w progu.
Krzyk z trojga piersi wybiegł razem.
Okrzyk radości z głębi serca Anieli i dwa krzyki trwogi i przerażenia z ust Verrièra i jego wspólnika.
— Emil! — zawołała Aniela — ty żyjesz?
I padła w objęcia swojej kuzynki.
— Nie spodziewałeś się mnie zobaczyć, mój wuju — mówił oficer artyleryi, podchodząc ku bankierowi. — Nic dziwnego! sądziłeś bowiem, żem umarł, lecz dzięki Bogu żyję i na czas przybywam.
— Na czas? — powtórzył Verrière, zbierając całą przytomność umysłu. Na czas... jakto, powiedz mi, mam rozumieć?
— Bądź spokojnym, mój wuju... — odparł z lekką ironią Vandame — nie przybywam po odbiór przynależnej mi części spadku po Edmundzie Béraud, lecz aby wstrzymać małżeństwo mojej kuzynki, z tym oto człowiekiem.
Tu wskazał ręką na byłego sekretarza z Kalkuty.
Karol Gèrard, a raczej fałszywy Desvignes, odzyskał całą krew zimną.
— Pytam co to znaczy, panie? — zawołał, zbliżając się do Vandame’a. — Za zbyt pan mówisz podniesionym tonem. Zapominasz, iż w mojem ręku spoczywa prawo twojego życia i śmierci, a prawo to sam mi dałeś.
Obecni skupiać się około przybyłych i szeptać zaczęli.
— Tak, dałem to prawo przeciwnikowi mojemu, sądząc go być uczciwym człowiekiem, ale nie tobie, jak widzisz... — rzekł Vandame. — Dałem je Arnoldowi Desvignes, ale nie tobie, fałszerzu, ukrywającemu swoje prawdziwe, pod ukradzionem nazwiskiem. Ha! wywołujesz swe prawa... Ja im zaprzeczam! Mów zaraz... kim jesteś?
— Wszystka krew twoja nie starczy na zmycie tej obelgi; — zawołał przerywanym z wściekłości głosem zabójca Edmunda Béraud.
— Obelgi... tobie? Pojedynek z tobą? — odrzekł porucznik, pogardliwie wzruszając ramionami. — Powiedz przede wszystkiem, jak się nazywasz?
— Wiesz dobrze, że się nazywam Arnold Desvignes — wołał nikczemnik, zsiniały z zawiści i gniewu.
W chwili, gdy wymawiał te słowa, Misticot ukazał się we drzwiach salonu. Po za nim weszli trzej jacyś nieznani mężczyźni.
— Arnoldem Desvignes!.. — zawołał podrostek z Montmartre, dosłyszawszy ostatnie wyrazy. — Arnoldem Desvigues... to kłamstwo... fałsz!... Arnold Desvignes, został pchniętym przez ciebie nożem w piersi w Londynie, poczem wrzuciłeś go w Tamizę!
— Kłamstwo!... potwarz... a raczej szaleństwo!... chciał wyrzec nędznik, gdy nagle znalazł się w obec stojącego naprzeciw siebie prawdziwego Arnolda Desvignes, który rzekł groźnie:
— Śmiesz-że zaprzeczyć temu Karolu Gèrard? Ha! tym razem sądzę, trudno ci będzie!
Przyciśniony nagle, straciwszy przytomność, morderca kupca dyamentów cofnął się w tył ku drzwiom, jak gdyby pragnął ratować się ucieczką, lecz tu zastąpili mu drogę trzej nieznajomi, którzy weszli do salonu wraz z Misticotem.
Byli to: prokurator Rzeczypospolitej, naczelnik i komisarz policyi.
Na pałacowym peronie, agenci trzymali Agostiniego, silnie skrępowanego łańcuchami.
— Ten człowiek nazywa się w rzeczy samej Karol Gèrard — rzekł prokurator. — On usiłował zabić Arnolda Desvignes, okradłszy go z pieniędzy. On jest mordercą Edmunda Bèraud!
Tu dał znak komisarzowi policyj, który kładąc rękę na ramieniu zbrodniarza, rzekł:
— Karolu Gèrard... w imieniu prawa aresztuję cię!
Jednocześnie dwaj policyjni agenci włożyli mu na ręce kajdany, mimo oporu jaki stawiał bezużytecznie z swej strony.
— Panie! — rzekł prokurator Rzeczypospolitej, zwracając się do Verrièra — zostałeś pan haniebnie oszukanym przez tego zbrodniarza. Podziękuj pan temu oto młodemu chłopcu — dodał, wskazując ręką na Misticota. — Jemu zawdzięczasz bowiem, żeś nie dostał za zięcia złodzieja, fałszerza i mordercy!
Bankier drżąc cały, nie będąc w stanie wymówić jednego słowa, padł na krzesło, jak człowiek rażony apopleksyą.
— Pójdź z nami! — wygłosił rozkaz naczelnik policyi, zwracając się do Karola Gèrard.
Zbrodniarz był posłusznym. Przechodząc jednak pomiędzy dwoma agentami, rzucił na Vandame’a, Anielę, zakonnicę i Misticota spojrzenie pełne nienawiści, mówiąc zcicha:
— Nie wszystko jeszcze skończone!.. Moja głowa trzyma się jeszcze na ramionach. Będę się starał dać wam rewanż!
Zaproszeni, z pośpiechem opuścili salon, dążąc do swoich powozów.
— Siostro — rzekł Misticot do zakonnicy, wskazując Anielę i Vandâme’a, trzymających się za ręce. — Przypominasz sobie tam, na wzgórzach Montmartre ów dzień, w którym ofiarowałem pannie Verrière, mały, poświęcany medalik. Mówiłem wtedy, że ów medalik szczęście jej przyniesie, i nie omyliłem się w tem bynajmniej!..
Siostra Marya chciała coś chłopcu odpowiedzieć, gdy nagle wybuch szalonego śmiechu, z ust Verrièra zmroził lodem obecnych.
Bankier podniósł się, wyprostował, a rzucając się i gestykulując na wszystkie strony, począł wymawiać jakieś urywane niezrozumiałe zdania.
Dostał nagłego pomięszania zmysłów.
Nazajutrz jego obłąkanie w furję się zmieniło.
Odwieziono go do domu dla chorych umysłowo, gdzie we dwa dni zakończył życie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

We trzy miesiące po wypadkach jakie opowiedzieliśmy powyżej, Emil Vandame zaślubił Anielę, oboje oni teraz pozostali jedynymi spadkobiercami Edmunda Béraud, a tym sposobem, właścicielami kolosalnego majątku, co pozwoliło im czynić wiele dobrego.
Na ich żądanie, Arnold Desvignes, ów prawdziwy Desvignes, objął administracyę tegoż.
Marzenie Misticota spełnionem zostało.
Dzięki Anieli i siostrze Maryi, stał się właścicielem pięknej księgarni na bulwarach, ma on nadzieję zostać kiedyś wydawcą.
Agostini nie mając chęci być wysłanym do Nowej Kaledonij, otruł się w więzieniu.
W ciągu prowadzenia procesu Karola Gèrard, ważne a niespodziewane odkrycia dokonanemi zostały.
Policya przetrząsnęła mieszkanie na bulwarze Beaumarchais’ego. Odnaleziono w jego pałacu przy ulicy Tivoli, biurko, zabrane Flogne’mu. Pozyskano dowody, że Karol Gèrard nie tylko zamordował Edmunda Béraud, lecz zgładził inspektora policyi Flogne’go, komisanta handlowego Delvignes, a następnie Wiliama Scott i Trilbego, dwóch swoich wspólników.
Sprawę tę sądziło zebranie sędziów departamentu Sekwany.
Zapadł wyrok śmierci na zbrodniarza przez gilotynowanie, co miało zostać wykonanem w jak najkrótszym czasie.


KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.