Walka o miliony/Tom VI-ty/XXXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Walka o miliony
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom VI-ty
Część trzecia
Rozdział XXXI
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Marchand de diamants
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.

Panna Verrière nie wiedząc wcale, że data jej małżeństwa przyspieszoną o dwa dni została, żyła nadzieją powrotu swojej kuzynki, która jej przyrzekła stawić się z dobrą wiadomością na cztery lub pięć dni najdalej.
Biedne dziewczę liczyło na to, nie wiedząc o szatańskim postępie Karola Gèrard, podrobionego Desvignes, dobrze pojmującego, że nagły wyjazd siostry Maryi, mieścił dlań groźne niebezpieczeństwo.
— Powiadomimy twą córkę o tem w wigilię zaślubin... — mówił do bankiera.
Dzień ten przyszedł nareszcie.
Było to w piątek rano.
Wbrew zwyczajowi, żaden z dwóch wspólników nie wyjechał do Paryża.
O dziesiątej zrana pokojówka panny Verrière, powiadomiła ją, iż bankier życzy się z nią widzieć.
— Proś mego ojca... — odpowiedziało dziewczę.
Bankier wszedł, wszakże mimo przybranego spokoju, zakłopotanie widniało na jego twarzy.
— Moje dziecię... — rzekł, uścisnąwszy swą córkę — przychodzę cię powiadomić o małej zmianie, dotyczącej twego małżeństwa...
Bolesne przeczucie zawładnęło sercem Anieli.
— Odebrałem dziś zrana niespodziewaną depeszę — mówił dalej Verrière. — Pojutrze będę zmuszonym wyjechać do Hawru, dla likwidacyi w nader ważnej sprawie, nieobecność moja potrwa być może siedem do ośmiu dni...
— Zatem małżeństwo opóźnionem zostanie? — zawołała panna Verrière, której przestrach w radość się zmienił.
— Przeciwnie, me dziecię...
Dziewczę pobladło.
— Przeciwnie? — powtórzyła drżącym głosem.
— Tak... Dziś rano, po otrzymaniu owej depeszy, poszedłem do mera w Malnoue, a następnie i do proboszcza. Wszystko już ułożonem zostało... Twe zaślubiny, które miały nastąpić za trzy dni, jutro się odbędą.
Aniela, aby nie upaść, wsparła się o krzesło, nogi chwiały się pod nią.
— Jutro zatem, w merostwie, o wpół do jedenastej, w kościele, a w samo południe zasiądziemy do stołu z zaproszonymi gośćmi, których już o tem powiadomiłem.
— Jutro... — pomyślała panna Verrière ze drżeniem. — Niepodobna, ażeby siostra Marya na jutro wróciła... Nic więc nie ocali mnie przed tem małżeństwem... Jestem zgubioną!..
Usiłując jednakże całą siłą woli odzyskać utraconą energię:
— To niepodobna, mój ojcze... — szepnęła.
— Niepodobna... dlaczego? — zawołał groźnie Verrière. — Jakież szaleństwo znowu tobą owładać poczyna? Wstrzymać zapowiedziane i ogłoszone małżeństwo? Co znaczy, że zostanie ono przyśpieszonem o czterdzieści ośm godzin? Jest to drobny szczegół, nie mający żadnej wagi... Musisz zawrzeć jutro ten związek... słyszałaś? Musisz... ja tak chcę!.. Znasz mnie, iż nic nie zdoła zwalczyć mej woli. Bądź więc posłuszną, jak dobra córka, to lepiej. Twój opór nic tu nie poradzi... bo wszelki opór ja złamię!
Tu wyszedł, zostawiwszy obezwładnioną Anielę.
— Zaślubić tego człowieka, o którego występku powiadomioną zostałam — mówiła do siebie, odzyskawszy przytomność — ach! nigdy! Byłabym równie podłą, jak on, zgadzając się na noszenie ukradzionego przezeń nazwiska, zabranego we krwi i zbrodni być może! Tak... jeśli zbraknie mi siły do stawienia ojcu oporu, w chwili, gdy wszystko mnie opuści, znajdę odwagę by umrzeć! Jutro żyć przestanę!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nazajutrz, o godzinie szóstej rano, pociągiem, przybywającym z Marsylii do Paryża, przybyła siostra Marya z porucznikiem Vandame.
Oboje wsiedli do powozu i zakonnica rozkazała jechać na ulicę Flechièr.
— Pan Stanisław Dumay już przybył zapewne? — pytała stojącej w bramie odźwiernej.
— Pan Dumay, siostro... — powtórzyła kobieta — nie ma go wcale. Już miesiąc przeszło jak wyjechał i nie wiemy co się z nim stało? Jesteśmy o niego nawet bardzo niespokojni; dobry to bowiem był chłopiec.
— Nie obawiajcie się — odparła zakonnica — otrzymałam od niego list przed kilkoma dniami. Wkrótce powróci do Paryża.
— Nadjedzie lada chwila. Przyjdę tu powtórnie.
— Gdyby przybył, powiem mu, aby zaczekał na ciebie, siostro.
— Dobrze... powiedz mu to, pani.
— Trzeba nam będzie zaczekać parę godzin — mówiła zakonnica, zwracając się do oczekującego na nią w powozie Vandame’a. — Misticot nie opóźni się wiele. Pojedziemy do Malnoue w godzinach, w których mój wuj wraz z tym nędznikiem w biurze się znajdują i naradzimy się z Anielą co czynić.
— Przewódź mną siostro... — rzekł Vandame — nie mam innej woli nad twoją.
— A więc pozostań w powozie, ja wstąpię do pałacu na bulwarze Haussmana, zapytać odźwiernego, co słychać w Malnoue.
I pobiegła szybko ku pałacowi.
Na głos dzwonka, odźwierny pośpieszył otworzyć, okazując zdziwienie na widok zakonnicy.
— Ty tu... siostro Maryo? — zawołał.
— Przybywam właśnie z podróży.
— I nie byłaś w Malnoue?
— Śpieszyłam, ażeby przybyć przed zaślubinami mojej kuzynki.
— Przed zaślubinami... Lecz siostro, przybywasz właśnie w chwili obrzędu... Widzę, iż cię to zdumiewa... Nic zatem nie wiesz co się tu działo?
— Wiem, iż małżeństwo miało nastąpić pojutrze.
— Ależ bynajmniej! Przyśpieszonem ono zostało.
— Przyśpieszonem? — powtórzyła zakonnica, bledniejąc.
— Dziś rano, właśnie w tej chwili, panna Aniela zaślubia pana Desvignes.
— Boże... mój Boże! — Zwołała siostra Marya z przerażeniem. I wybiegła na ulicę, pozostawiając w osłupieniu odźwiernego.
Przybiegłszy do oczekującego na nią w powozie Vandame’a:
— Jedźmy... jedźmy! co żywo... — wołała, wsiadając.
— Lecz dokąd? — pytał porucznik.
— Do Malnoue... Aniela dziś zrana ma zaślubić tego nędznika. Ach! czyliż na czas przybyć zdołamy!
Vandame wydał okrzyk rozpaczy.
— Na stacyę Wschodniej drogi żelaznej! — rzekła siostra Marya do woźnicy. — Dwadzieścia franków na piwo... Pędź co koń wyskoczy!
Powóz potoczył się w szalonym biegu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.