Wartość nauki/Wartość przedmiotowa nauki/Nauka a Rzeczywistość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henri Poincaré
Tytuł Wartość nauki
Część Wartość przedmiotowa nauki
Rozdział Nauka a Rzeczywistość
Redaktor Ludwik Silberstein
Wydawca G. Centnerszwer i Ska.
Data wyd. 1908
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Ludwik Silberstein
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział Jedenasty.
Nauka a Rzeczywistość.


§ 5. — Przypadkowość i determinizm.

Nie zamierzam tu rostrząsać kwestyi przypadkowości praw przyrody, nierozwiązalnej oczywiście, a tylekroć już omawianej.
Chciałbym natomiast podnieść tylko, w ilu różnych znaczeniach używano wyrazu »przypadkowość« [contingence] i jak dobrze byłoby odróżniać je wzajemnie.
Jeżeli rozpatrujemy jakiekolwiek prawo szczególne, możemy z góry być pewni, że może ono być jedynie przybliżonem. Istotnie, wywodzi się ono ze sprawdzeń doświadczalnych, te zaś były tylko przybliżone i nie mogły być inne. Należy zawsze oczekiwać, że pomiary dokładniejsze zniewolą nas do wprowadzenia nowych wyrazów do wzorów naszych; tak naprzykład rzecz się miała z prawem Mariotte’a.
Pozatem, wysłowienie jakiegokolwiek prawa jest z konieczności niezupełne. Istotnie, powinnoby ono zawierać wszystkie warunki, przy których nastąpić może dany skutek. Należałoby przedewszystkiem opisać wszystkie warunki doświadczenia, które mamy wykonać, a wówczas prawo brzmiałoby: jeżeli wszystkie te warunki będą spełnione, zastąpi takie a takie zjawisko.
Będziemy jednak pewni, że nie zapomnielibyśmy o żadnym z tych warunków, wówczas dopiero, gdy opiszemy dla chwili t stan całego wszechświata; istotnie, wszystkie części wszechświata mogą wpływać w mniejszym lub większym stopniu na zjawisko mające nastąpić w chwili t + dt.
Otóż opis taki nie daje się, oczywiście, ująć w sformułowaniu prawa, a gdyby to zresztą uczyniono, prawo przestałoby być stosowane; gdyby wymagano spełnienia się tak licznych jednocześnie warunków, byłoby mało prawdopodobnem, aby się one kiedykolwiek wszystkie społem urzeczywistniły.
Ponieważ tedy nie będziemy nigdy pewni, iż nie zapomnieliśmy jakiegoś warunku istotnego, nie będziemy mogli powiedzieć, że jeżeli takie a takie warunki urzeczywistnią się, nastąpi takie a takie zjawisko, lecz tylko: jeżeli urzeczywistnią się te a te warunki, nastąpi prawdopodobnie zjawisko mniejwięcej takie a takie.
Weźmy np. prawo ciążenia, które ze wszystkich znanych praw jest najmniej niedoskonałe. Daje nam ono możność przewidywania ruchu planet. Posługując się niem, naprzykład, w celu obliczenia orbity Saturna, zaniedbujemy działanie gwiazd, a postępując w ten sposób, jesteśmy pewni, że nie popełniamy błędu; wiemy bowiem, że gwiazdy są zbyt odległe, aby działanie ich mogło być dostrzegalne.
Twierdzimy tedy z zupełną niemal pewnością, że spółrzędne Saturna o pewnej godzinie będą zawarte między takiemi a takie mi granicami. Czyż pewność ta jednak jest bezwzględna?
Czyż nie mogłaby kędyś we wszechświecie istnieć jakaś olbrzymia masa, większa znacznie od wszelkich znanych gwiazd, a której działanie dawałoby się odczuć na wielką bardzo odległość? Masa taka mogłaby się poruszać z olbrzymią prędkością, a krążąc aż dotąd w tak odległych dziedzinach, iż wpływ jej byłby dla nas niedostrzegalny, mogłaby nagle przejść niedaleko nas. Z pewnością wywołałaby ona wówczas w naszym układzie słonecznym potężne zakłócenia, których nie moglibyśmy przewidzieć. Otóż, na to można jedynie odpowiedzieć, że ewentualność taka jest zupełnie nieprawdopodobną, a więc zamiast twierdzić, że Saturn znajdzie się w pobliżu pewnego punktu sklepienia niebieskiego, powinnibyśmy ograniczyć się do twierdzenia, że Saturn znajdzie się prawdopodobnie w pobliżu tego punktu. Aczkolwiek prawdopodobieństwo to jest praktycznie równoważne pewności, jest ono przecież tytko prawdopodobieństwem.

Ze wszystkich tych względów każde prawo będzie zawsze tylko przybliżone i prawdopodobne. Uczeni nie zapoznawali nigdy tej prawdy; sądzą oni jednakże, słusznie czy też nie, że każde prawo da się zastąpić przez inne, bardziej przybliżone i prawdopodobniejsze, że nowe to prawo będzie ze swej strony również tylko prowizoryczne, że jednak postęp ten będzie trwał nieograniczenie, tak iż nauka w miarę swego rozwoju posiadać będzie prawa coraz to prawdopodobniejsze, że przybliżenie wreszcie różnić się będzie dowolnie mało od dokładności a prawdopodobieństwo od pewności.
Jeżeli uczeni, którzy tak sądzą, mają słuszność, czyż można jeszcze twierdzić, że prawa przyrody są przypadkowe, aczkolwiek każde prawo, wzięte z osobna, zasługuje może na tę nazwę?
Czy też może należałoby, przed zawyrokowaniem przypadkowości praw przyrody, wymagać, aby postęp ów miał swój kres, aby uczony w poszukiwaniu coraz to lepszego przybliżenia został wreszcie wstrzymany kiedyś, i po za pewną granicą napotykał w przyrodzie sam tylko kaprys?
Według poglądu, o którym dopiero co mówiłem, (a który nazwałbym poglądem naukowym), każde prawo jest niedoskonałem tylko i prowizorycznem wypowiedzeniem, lecz będzie kiedyś zastąpione przez inne, wyższe prawo, którego grubym jest tylko obrazem. Nie pozostaje tedy miejsca na interwencyę wolnej woli.
Zdaje mi się, że kinetyczna teorya gazów dostarczy nam wybitnego przykładu.
Jak wiadomo, w teoryi tej tłumaczy się wszystkie własności gazów za pomocą pewnej prostej hypotezy; przypuszcza się mianowicie, że wszystkie cząsteczki gazu poruszają się we wszelkich możliwych kierunkach z wielkiemi prędkościami i biegną po torach prostolinijnych, od których zbaczają wówczas tylko, gdy zbliżają się bardzo do ścian naczynia lub też do innych cząsteczek. Skutki, które tępemi zmysłami naszemi dostrzedz możemy, są wynikami przeciętnemi, a w przeciętnych tych znaczne odchylenia kompensują się wzajemnie, a przynajmniej jest bardzo nieprawdopodobnem, aby się nie kompensowały, — tak iż zjawiska postrzegalne podlegają prostym prawom, jak prawo Mariotte’a lub Gay-Lussaca. Lecz owa kompensacya odchyleń jest ostatecznie tylko prawdopodobną. Cząsteczki zmieniają bezustannie swe położenia, a figury, które przy tych ustawicznych przesunięciach tworzą, przechodzą kolejno przez wszystkie możliwe kombinacye, tylko że kombinacye te są bardzo liczne i wszystkie prawie są zgodne z prawem Mariotte′a; niektóre tylko odchylają się odeń. I te również urzeczywistnią się, lecz należałoby długo na nie czekać; gdybyśmy obserwowali dany gaz w ciągu dość długiego czasu, z pewnością spostrzeglibyśmy nareszcie, jak odchyla się, na krótki bardzo odstęp czasu, od prawa Mariotte’a. Jak długo należałoby czekać? Gdybyśmy chcieli obliczyć prawdopodobną liczbę lat, okazałoby się, że jest ona tak wielka, iż dla podania tylko samej liczby jej cyfr należałoby wypisać liczbę dwunastocyfrową. Mniejsza o to; wystarcza nam to, że jest ona skończoną.
Nie zamierzam rostrząsać tu wartości tej teoryi. Jeżeli zgodzimy się na nią, prawo Mariotte’a będzie dla nas, oczywiście, przypadkowem tylko, przyjdzie bowiem czas, gdy nie będzie już ono prawdziwe. A przecież, czy zwolennicy teoryi kinetycznej są przeciwnikami determinizmu? Bynajmniej; są to najniezłomniejsi z pośród wszystkich wyznawców mechanistycznego poglądu. Cząsteczki ich biegną po torach niezmiennych, od których odchylają się jedynie tylko pod wpływem sił zmieniających się z odległością według prawa zupełnie określonego. W systemie ich niema żadnego miejsca ani dla wolności, ani dla czynnika ewolucyjnego we właściwem znaczeniu wyrazu, ani też dla czegokolwiekbądź, co możnaby nazwać przypadkowem. Aby uniknąć nieporozumienia, dodam jeszcze, iż niema tu nawet ewolucyi samego prawa Mariotte’a; po nie wiem ilu stuleciach przestaje ono być prawdziwe, lecz już po upływie małego ułamka sekundy staje się znowu prawdziwem, i to na niezliczoną liczbę dalszych stuleci.
A skoro już wymówiłem słowo »ewolucya«, usuńmy jeszcze jedno nieporozumienie. Częstokroć mówi się: kto wie, czy prawa nie rozwijają się, i czy nie okaże się kiedyś, te w epoce węgla były innemi niż dzisiaj? Cóż mamy przez to rozumieć? To, co zdaje się nam, iż wiemy o stanie przeszłym naszego globu, wyprowadzamy z jego stanu teraźniejszego. A czynimy to za pomocą praw przypuszczalnie znanych. Prawo, jako związek między antecedensem a następstwem, pozwala nam zarówno wyprowadzić drugie z pierwszego, t. j. przewidywać przyszłość, jak też pierwszy z drugiego t. j. wnioskować z teraźniejszości o przeszłości. Astronom, znając obecne położenie ciał niebieskich, może stąd wyprowadzić za pomocą prawa Newtona ich położenie przyszłe, co też czyni istotnie, układając efemerydy; z położenia obecnego może on również wyprowadzić ich położenie przeszłe. Otóż rachunki takie nie mogą go pouczyć, że prawo Newtona przestanie być prawdziwe w przyszłości; samo to bowiem prawo stanowi właśnie jego punkt wyjścia. Z rachunków takich nie będzie on też mógł wyczytać, że prawo to nie było prawdziwe w przeszłości. Co do przyszłości przynajmniej, efemerydy ułożone przez naszego astronoma będą mogły uledz kiedyś kontroli, i potomkowie nasi przekonają się może, że były one fałszywe. Co do przeszłości jednak, przeszłości geologicznej, która nie miała świadków, wyniki jego rachunku, podobnie jak wyniki wszelkich wogóle spekulacyj, w których chodzi o wyprowadzenie przeszłości z teraźniejszości, wymykają się z samej już istoty rzeczy z pod wszelkiej kontroli. Gdyby więc prawa przyrody były inne w epoce węgla niż obecnie, nie moglibyśmy nigdy dowiedzieć się o tem, dlatego, że o epoce owej możemy wiedzieć jedynie to, co wyprowadzamy z przypuszczenia trwałości tych praw.
Mógłby ktoś odpowiedzieć na to, że przypuszczenie to mogłoby prowadzić do wyników sprzecznych i że wówczas bylibyśmy zniewoleni do porzucenia go. Tak naprzykład, co do pochodzenia życia, można wnosić, że istniały zawsze istoty żywe, ponieważ w świecie teraźniejszym widzimy zawsze tylko, iż życie rodzi się z życia; z drugiej jednak strony można twierdzić, że nie istniały one zawsze, ponieważ z zastosowania obecnych praw fizyki do teraźniejszego stanu naszego globu wynika, iż był on niegdyś tak gorący, że życie było na nim niemożliwe. Sprzeczności tego rodzaju dają się atoli zawsze usunąć, a mianowicie w dwojaki sposób: można przypuścić, że teraźniejsze prawa przyrody nie są dokładnie takie, jakie założyliśmy, albo też że jest tak obecnie, lecz że nie zawsze tak było.
Oczywista, że aktualne prawa nie będą nigdy dość dobrze znane, abyśmy nie mogli uciec się do pierwszego z tych rozwiązań i abyśmy byli zniewoleni do przyjęcia ewolucyi praw przyrody.
Z drugiej strony, dopuśćmy na chwilę podobną ewolucyę; załóżmy, że ludzkość trwa dość długo, aby ewolucya ta mogła mieć świadków. Ten sam antecedens niechaj wytworzy np. następstwa różne w epoce węgla i w epoce czwartorzędnej. Będzie to znaczyło oczywiście, że antecedensy są w przybliżeniu tylko jednakowe: gdyby bowiem wszystkie okoliczności były identyczne, epoki te nie dałyby się wzajemnie odróżnić. Oczywiście więc nie to się przypuszcza. Sprawa redukuje się ostatecznie do tego, że ten lub ów antecedens, któremu towarzyszą takie a takie okoliczności akcesoryczne, daje takie a takie następstwo, i że ten sam antecedens przy pewnych innych okolicznościach akcesorycznych daje pewne inne następstwo. Czas sam nic tu nie stanowi.
Prawo w tej postaci, w jakiej wygłosiłaby je nauka źle poinformowana, a według którego pewien antecedens sprowadzałby zawsze pewne następstwo niezależnie od okoliczności akcesorycznych, prawo to, powiadam, które było jedynie przybliżonem i prawdopodobnem, należy zastąpić przez inne prawo, dokładniejsze i bardziej prawdopodobne, w którem owe okoliczności akcesoryczne byłyby uwzględnione. Wracamy tedy wciąż do tegoż procesu, który zanalizowaliśmy powyżej, a gdyby ludzie odkryli coś podobnego, nie powiedzieliby, że rozwinęły się prawa, lecz że zmieniły się okoliczności.
Mamy tedy sporo różnych znaczeń wyrazu »przypadkowość«. Le Roy posługuje się wszystkiemi, nie odróżniając ich dostatecznie, nadto zaś wprowadza jeszcze jedno nowe znaczenie. Prawa doświadczalne są tylko przybliżone, a jeżeli niektóre z pośród nich wydają się nam ścisłemi, to dlatego jedynie, że przekształciliśmy je sztucznie na to, co powyżej nazwałem zasadami. Przekształcenie to wykonaliśmy dowolnie, a ponieważ kaprys, który nami przy tem powodował, jest czemś wybitnie przypadkowem, przeleliśmy tę przypadkowość na samo też prawo. W tem to znaczeniu powiedzieć można, że determinizm opiera się na założeniu swobody, gdyż dobrowolnie właśnie stajemy się deterministami. Czytelnik zgodzi się może na to, iż w rozumowaniu takiem przypisuje się zbyt wielką rolę nominalizmowi, i że wprowadzenie tego nowego znaczenia »przypadkowości« nie będzie bardzo pomocnem w rozwiązaniu wszystkich tych zagadnień, które nasuwają się same przez się, a o których powiedzieliśmy słów kilka.
Nie zamierzam tu bynajmniej badać podstaw zasady indukcyi; wiem zbyt dobrze, że nie podołałbym temu zadaniu; również trudno jest usprawiedliwić tę zasadę, jak pominąć ją. Chciałbym jedynie pokazać, jak posługują się nią uczeni i jak zmuszeni są do tego.
Ilekroć odtworzy się ten sam antecedens, musi również odtworzyć się to samo następstwo; oto zwykłe sformułowanie. W tej jednak postaci zasada ta nie mogłaby do niczego służyć. Aby można było powiedzieć, że odtworzył się ten sam antecedens, musiałyby odtworzyć się wszystkie okoliczności, gdyż żadna nie jest zupełnie obojętną, i musiałyby odtworzyć się dokładnie. Ponieważ zaś to nie ziści się nigdy, zasada nie znajdzie żadnego zastosowania.

Należy tedy zmienić jej wysłowienie i powiedzieć raczej: jeżeli antecedens A sprowadził kiedyś następstwo B, natenczas antecedens A′ nie wiele różny od A, wywoła następstwo B′ niewiele różne od B. W jakiż jednak sposób poznamy, że A i A′ są »niewiele różne«? Jeżeli jedna z okoliczności daje się wyrazić przez liczbę i liczba ta posiada w obydwu wypadkach wartości bardzo bliskie siebie, znaczenie wyrazów tych jest względnie jasne, a zasada wyraża wówczas, że następstwo jest funkcyą ciągłą antecedensu. Jako prawidło praktyczne wynika zaś stąd, że mamy prawo posługiwać się interpolacyą. Istotnie też uczeni czynią to na każdym kroku, i bez interpolacyi nauka byłaby zgoła niemożliwa.
Zwróćmy jednak uwagę na następującą jeszcze okoliczność. Prawo poszukiwane może wyrazić się przez pewną krzywą. Doświadczenie dało nam pewne tylko punkty tej krzywej. Otóż, na mocy powyższej zasady sądzimy, że punkty te można połączyć linią ciągłą, i linię tę rysujemy »na oko«. Przypuśćmy teraz, że nowe doświadczenia dają nam nowe punkty krzywej. Jeżeli punkty te leżą nazewnątrz linii uprzednio narysowanej, będziemy musieli zmienić naszą krzywą, nie zaś porzucić naszą zasadę. Otóż przez jakiekolwiek punkty i nie wiem jak liczne, można zawsze przeprowadzić krzywą ciągłą. Jeżeli krzywa ta będzie zbyt kapryśną, zdziwi nas to niezawodnie (a nawet wzbudzi w nas podejrzenie, że popełniono błędy doświadczalne), nie obali jednak wprost samej zasady.
Dalej, pośród okoliczności danego zjawiska uważamy pewne jako dające się zaniechać i powiadamy, że A i A′ mało różnią się od siebie wówczas, gdy są od siebie różne jedynie ze względu na te właśnie okoliczności akcesoryczne. Tak np. stwierdzam, że wodór i tlen łączą się pod wpływem iskry, i jestem pewny, że dwa te gazy połączą się znowu kiedyindziej, nie bacząc na to, że tymczasem zmieniła się znacznie długość Jowisza. Przypuszczamy np., że stan ciał odległych nie może mieć dostrzegalnego wpływu na zjawiska ziemskie, przypuszczenie to istotnie narzuca się nam; są atoli wypadki, w których wybór takich okoliczności praktycznie obojętnych jest połączony z większym stopniem dowolności, i wymaga, że tak powiem, więcej węchu.
Jeszcze jedna uwaga: zasada indukcyi nie dałaby się stosować, gdyby w przyrodzie nie istniało wiele ciał podobnych do siebie, lub mniejwięcej podobnych, i gdyby nie można było wnioskować np. z jednego kawałka fosforu o innym kawałku fosforu.
Skoro zastanowimy się nad powyższemi uwagami, problemat determinizmu i przypadkowości przedstawi się nam w nowem oświetleniu.
Przypuśćmy, że możemy ogarnąć cały szereg zjawisk wszechświata w całej rozciągłości czasu. Moglibyśmy wówczas rozpatrywać to, co nazwałbym sekwencyami, t. j. związki między antecedensem a następstwem. Nie mam tu na myśli związków stałych czyli praw, lecz rozważam z osobna (indywidualnie) poszczególne sekwencye urzeczywistnione.
Otóż, poznalibyśmy wówczas, że między temi sekwencyami niema dwóch zupełnie jednakowych. Jeżeli jednak zasada indukcyi, w postaci powyższej, jest prawdziwa, będą istniały sekwencye mniejwięcej jednakowe i dające się obok siebie umieścić. Innemi słowy: będzie można przeprowadzić ich klasyfikacyę.
Do możliwości i prawomocności takiej właśnie klasyfikacyi sprowadza się ostatecznie determinizm. Oto wszystko, co pozostaje zeń po analizie powyższej. Być może, że w tej skromnej postaci wyda on się moralistom mniej strasznym.
Powie ktoś niezawodnie, że tym sposobem wrócilibyśmy na okólnej drodze do wniosku Le Roy, który niedawno, jak się zdawało, odrzuciliśmy, a mianowicie do wniosku, że jest się deterministą dobrowolnie. Istotnie, wszelka klasyfikacya implikuje czynną interwencyę klasyfikatora. Przyznaję, że można tak utrzymywać, zdaje mi się jednak, że ta okólna droga nie była bez korzyści i że przyczyniła się poniekąd do wyjaśnienia nam sprawy.

§ 6. — Przedmiotowość nauki.

Jaka jest wartość przedmiotowa nauki? Przedewszystkiem zaś; co mamy rozumieć przez przedmiotowość?
Poręką przedmiotowości świata, w którym żyjemy, jest dla nas to, że świat ten jest wspólny nam i innym istotom myślącym. Dzięki styczności naszej z innymi ludźmi otrzymujemy od nich pewne gotowe zupełnie rozumowania, o których wiemy wprawdzie, że nie pochodzą od nas, w których jednak poznajemy dzieło istot podobnie jak my rozumnych. A ponieważ rozumowania te zdają się dotyczyć świata naszych własnych czuć, sądzimy, że można stąd wnosić, iż rozumne te jestestwa widziały to samo co my; dzięki temu jedynie wiemy, że nie śniliśmy tylko.
Taki jest tedy pierwszy warunek przedmiotowości: co jest przedmiotowe, musi być wspólne wielu umysłom, a więc takie, iżby jeden mógł je udzielić drugiemu, a ponieważ to daje się uskutecznić jedynie za pomocą »mowy« [»discours«], która napawa Le Roy taką nieufnością, przeto zmuszeni jesteśmy do wniosku, że bez mowy niema przedmiotowości.
Czucia innych są dla nas światem raz na zawsze zamkniętym. Czy czucie, które nazywam »czerwonem«, jest to samo co czucie, które mój bliźni temże imieniem nazywa? Nie posiadam żadnego środka, aby to sprawdzić.
Przypuśćmy, że wiśnia i mak polny wywołują we mnie czucie A, w bliźnim zaś moim czucie B, że natomiast liść wywołuje we mnie czucie B, w nim zaś czucie A. O tem nigdy oczywiście nie dowiemy się niczego, albowiem ja będę nazywał »czerwonem« czucie A, »zielonem« zaś B, podczas gdy on nazywać będzie pierwsze »zielonem«, drugie zaś »czerwonem«. Za to jednak będziemy mogli skonstatować, że zarówno we mnie jak i w nim wiśnia i mak wywołują to samo czucie, ponieważ czuciom swym daje on tę samą nazwę i ja to samo czynię.

Same więc czucia nie dają się komunikować [sont intransmissibles], a raczej wszystko to, co jest w nich czystą jakością, jest nieprzenośne i nie daje się nigdy przeniknąć. To jednak nie dotyczy stosunków między czuciami.
Z tego punktu widzenia wszystko, co jest przedmiotowe, jest pozbawione wszelkiej zgoła jakości i sprowadza się do czystego stosunku. Nie poszedłbym wprawdzie aż tak daleko, aby powiedzieć, Że przedmiotowość nie jest niczem innem jak czystą ilością (co równałoby się zbytniemu zacieśnieniu istoty rozważanych stosunków); pojmujemy jednak, jak — nie pamiętam już kto mógł posunąć się do twierdzenia, że świat jest tylko równaniem różniczkowem.
Przy wszelkich zastrzeżeniach co do tego paradoksalnego twierdzenia, musimy bądź co bądź przyznać, że nic nie jest przedmiotowem, co nie byłoby przenośnem, że więc wartość przedmiotową mogą posiadać jedynie stosunki między czuciami.
Zarzuci mi ktoś może, iż wzruszenie estetyczne, wspólne wszystkim ludziom, jest przecież dowodem, że również strony jakościowe naszych czuć są u wszystkich ludzi te same, a więc też przedmiotowe. Po pewnem jednak zastanowieniu, zrozumiemy, że nie jest to żadnym dowodem; właściwie dowiedzionem jest to tylko, że wzruszenie to powstaje zarówno u Piotra jak u Pawła dzięki czuciom, które obaj nazywają tem samem imieniem, albo też dzięki odpowiednim kombinacyom tych czuć, — bądź to, że emocya ta kojarzy się u Piotra z czuciem A, które Piotr nazywa »czerwonem«, podczas gdy równolegle kojarzy się ona u Pawła z czuciem B, które Paweł nazywa »czerwonem«, bądź też raczej dlatego, że emocya ta zostaje wywołana nie przez same własności [strony jakościowe] czuć, lecz przez harmonijne zestawienie ich stosunków, które wywiera na nas niewiadome wrażenie[1].

Czucie jakieś jest piękne nie dlatego, że posiada taką a taką własność [jakość], lecz dlatego, że zajmuje pewne miejsce w wątku naszych asocyacyj, tak iż nie można go wywołać nie wprawiając w ruch »odbieracza« [»receptora«], który znajduje się na drugim końcu nici i odpowiada wzruszeniu artystycznemu.
Czy zajmiemy stanowisko moralne, czy też estetyczne lub naukowe, jest to zawsze ta sama sprawa. Tylko to jest przedmiotowe, co jest identyczne dla wszystkich; otóż, o identyczności takiej wówczas jedynie może być mowa, gdy możliwe jest porównanie i gdy to daje się przetłumaczyć na »monetę wymienną«, czyli przenieść od jednego umysłu do drugiego. Wartość przedmiotową posiadać więc będzie to tylko, co daje się przenosić za pomocą »mowy«, a więc to, co jest zrozumiałe.
Jest to atoli jedna dopiero strona sprawy. Zbiorowisko zupełnie nieuporządkowane nie miałoby żadnej wartości przedmiotowej, albowiem byłoby niezrozumiałe, lecz zbiór dobrze uporządkowany może również być pozbawiony wartości, skoro nie odpowiada czuciom rzeczywiście doznanym. Uważałbym za zbyteczne przypomnienie tego warunku i nie myślałbym nawet o nim, gdyby nie to, że w ostatnich czasach utrzymywano, iż fizyka nie jest nauką doświadczalną. Aczkolwiek pogląd ten nie posiada żadnych widoków na powodzenie ani u fizyków, ani też u filozofów, dobrze jest przecież być ostrzeżonym, aby nie stoczyć się po pochyłości, która mogłaby doń doprowadzić. Mamy tedy dwa warunki do spełnienia, a jeżeli pierwszy z nich dzieli rzeczywistość[2] od sennych marzeń, drugi pozwala ją odróżnić od powieści.
Czemże tedy jest nauka? Wyłuszczyłem to w poprzednim paragrafie: przedewszystkiem jest to klasyfikacya, pewien sposób zestawiania faktów, które dzieliły pozory, nie bacząc na to, że były one związane ze sobą pewnem ukrytem pokrewieństwem naturalnem. Innemi słowy, nauka jest układem stosunków. Powiedzieliśmy już, że jedynie w stosunkach należy szukać przedmiotowości; nadaremnie szukalibyśmy jej w samych rzeczach uważanych jako wzajemnie odosobnione.
Jeżeli ktoś powiada, że nauka nie może posiadać wartości przedmiotowej, dlatego że zapoznaje nas jedynie ze stosunkami, rozumuje na wspak, albowiem same tylko stosunki właśnie można uważać za przedmiotowe.
Przedmioty zewnętrzne, naprzykład, dla których wynaleziono wyraz przedmiot, są przedmiotami, a nie pozorami przemijającemi i nieuchwytnemi, dlatego właśnie, że nie są poprostu tylko grupami czuć, lecz grupami spojonemi stałym węzłem. On to właśnie, i on jedynie stanowi ich przedmiotowość; a węzłem tym jest stosunek.
Gdy więc zapytujemy, jaką jest wartość przedmiotowa nauki, nie ma to znaczyć »czy nauka zapoznaje nas z prawdziwą istotą rzeczy?« — lecz »czy zapoznaje nas ona z prawdziwemi stosunkami rzeczy?«
Na pierwsze pytanie wszyscy bez wahania odpowiedzą przecząco. Sądzę zresztą, że można iść dalej jeszcze: nietylko nauka nie może zapoznać nas z istotą rzeczy, lecz nic wogóle nie zdoła zapoznać nas z nią, i gdyby jakiś bóg znał istotę rzeczy, nie znalazłby słów dla jej wyrażenia. Nietylko nie możemy odgadnąć odpowiedzi, lecz gdyby jej nam udzielono, nie moglibyśmy jej zgoła zrozumieć: wątpię nawet, czy rozumiemy samo chociażby pytanie.
Jeżeli więc jakaś teorya naukowa chce nam powiedzieć, co to jest ciepło, lub elektryczność, lub też życie, będzie ona z góry skazaną na zagładę; wszystko bowiem, co nam dać może, będzie grubym tylko obrazem; jest tedy prowizoryczną i znikomą.
Skoro więc pierwsze pytanie nie wchodzi w rachubę, pozostaje drugie: Czy nauka może nas zapoznać z prawdziwemi stosunkami rzeczy? Czy też może to, co ona zestawia lub łączy, powinno być rozdzielone, a to co rozdziela, połączone?
Aby zrozumieć znaczenie tego pytania, należy uprzytomnić sobie to, co powiedziano wyżej o warunkach przedmiotowości. »Czy stosunki te posiadają wartość przedmiotową?« znaczy tyle co pytanie, czy są one te same dla wszystkich i czy będą te same również dla przyszłych pokoleń.
Otóż, nie są one — oczywiście — te same dla uczonego i dla nieuka. Mniejsza jednak o to; jeżeli bowiem nieuk nie dostrzega ich odrazu, uczony może utorować mu do nich drogę przez szereg doświadczeń i rozumowań. Ważnem jest to, że istnieją punkty, co do których wszyscy ci, co znają doświadczenia uczynione, mogą się zgodnie porozumieć.
Zachodzi pytanie, czy zgodność ta będzie trwała i czy utrzyma się w przyszłych pokoleniach, czy zestawienia dokonywane przez naukę dzisiejszą będą potwierdzone przez naukę jutrzejszą. Dla poparcia twierdzenia, iż tak będzie, nie można uciec się do żadnych względów apriorycznych; jest to jednak pytanie faktyczne, a nauka żyła już dość długo, aby zwracając się do jej historyi można było przekonać się, czy wznoszone przez nią budowy wytrzymują próbę czasu, czy też są tylko konstrukcyami efemerycznemi.
Otóż, co się okazuje? Na pierwszy rzut oka zdaje nam się, że teorye trwają dzień tylko i że gromadzą się ruiny na ruinach, że teorye rodzą się dziś, aby jutro stać się modnemi, pojutrze klasycznemi, popojutrze przestarzałemi, i aby wreszcie popaść w zapomnienie. Przy bliższem atoli rozejrzeniu się widzimy, że upadają w ten sposób jedynie teorye właściwie tak zwane, a więc te, które chciały nas pouczyć co do istoty rzeczy. Częstokroć jednak zawierają one coś, co trwa nadal. Jeżeli mianowicie pewna teorya zapoznała nas z prawdziwym jakimś stosunkiem, sam ten stosunek będzie raz na zawsze zdobyty i odnajdziemy go, acz pod osłoną nowej szaty w innych teoryach, które kolejno zamiast tamtej panować będą.
Weźmy jeden chociażby przykład. Teorya falowań eteru mówiła nam, że światło jest ruchem; obecnie moda popiera teoryę elektromagnetyczną, według której światło jest prądem. Nie zajmiemy się tu pytaniem, czy możnaby teorye te pogodzić ze sobą i powiedzieć, że światło jest prądem, a prąd ten ruchem. Ponieważ w każdym razie ruch ten nie byłby prawdopodobnie identycznym z ruchem, który przyjmowali zwolennicy dawniejszej teoryi, możnaby twierdzić, że teorya ta jest zdetronizowana. Przecież jednak pozostało z niej coś; albowiem między prądami hypotetycznemi Maxwella zachodzą te same stosunki co między ruchami hypotetycznemi, jakie przyjął Fresnel. W upadku więc tej teoryi ostało się coś przecież, i to coś istotnego. Dlatego też fizycy nowocześni przechodzą tak łatwo od języka Fresnelowskiego do Maxwellowskiego.
Nie brak wprawdzie zestawień naukowych, które uważano niegdyś jako dobrze ugruntowane, a które porzucano następnie; większość ich przetrwała jednak i, jak się zdaje, trwać będzie nadal. Dla tych zaś, które się ostały, jakaż będzie miara przedmiotowości?
Otóż, zupełnie ta sama co dla wiary naszej w przedmioty zewnętrzne. Te są rzeczywiste o tyle, że odpowiadające im czucia nasze wydają nam się spojonemi nie przez grę znikomego przypadku, lecz jakimś łącznikiem niezniszczalnym. Podobnie też nauka odsłania nam między zjawiskami inne nici łączne, subtelniejsze może, lecz nie mniej trwałe. Nici te są tak cieńkie, iż długo pozostawały niewidoczne, lecz odkąd je spostrzeżono, nie można już wcale nie widzieć ich; nie są więc one mniej rzeczywiste od tych, które nadają swą rzeczywistość przedmiotom zewnętrznym. Nic to nie stanowi, że poznano je nie tak dawno; jedne bowiem zginą niewcześniej niż drugie.
Można powiedzieć, naprzykład, że eter jest niemniej rzeczywisty niż pierwsze lepsze ciało zewnętrzne. Jeżeli powiadamy, że ciało takie istnieje, rozumiemy przez to, że między jego barwą, smakiem i zapachem istnieje trwałe i głębokie połączenie; jeżeli twierdzimy, że istnieje eter, chcemy przez to powiedzieć, że zachodzi pewne naturalne pokrewieństwo między wszystkiemi zjawiskami optycznemi, a jedno z tych twierdzeń nie posiada oczywiście ani mniejszej ani większej wartości niż drugie.
Syntezy naukowe posiadają nawet więcej poniekąd rzeczywistości niż syntezy powszednie, obejmują bowiem więcej i dążą do pochłonięcia syntez szczegółowych.
Powie ktoś, że nauka jest tylko klasyfikacyą, a jako taka nie może być prawdziwą, lecz tylko wygodną? Ależ jest ona istotnie wygodną, i to nietylko dla mnie, lecz dla wszystkich ludzi, i będzie wygodną dla naszych potomków, a wszystko to wreszcie nie może być zrządzeniem przypadku.
Jednem słowem, jedyną rzeczywistość przedmiotową stanowią stosunki rzeczy, skąd też wynika harmonia powszechna. Prawda, że stosunki te, że ta harmonia nie dają się pomyśleć poza umysłem, który je ujmuje lub który je czuje. Pomimo to są one jednak przedmiotowe, ponieważ są, staną się lub pozostaną wspólnemi dla wszystkich istot myślących.
Naprowadza nas to znowu na sprawę obrotu ziemi, której rozważenie nastręczy nam jednocześnie sposobność objaśnienia powyższych myśli na przykładzie.

§ 7. — Obrót ziemi.

»Twierdzenie, że ziemia się obraca, — powiedziałem w Nauce i Hypotezie (str. 100) — nie ma żadnego sensu... albo raczej, dwa te twierdzenia: »ziemia się obraca« i »dogodniej jest przypuścić, że ziemia się obraca« — posiadają jeden i ten sam sens«.
Słowa te dały początek najdziwniejszym interpretacyom. Chciano widzieć w nich rehabilitacyę systematu Ptolemeusza a może nawet i usprawiedliwienie wyroku skazującego Galileusza.
Ci atoli, którzy przeczytali uważnie cały ów tom, nie mogli się w tej sprawie pomylić. Prawdę tę, że »ziemia się obraca«, umieściłem tam wszakże na jednej stopie z postulatem Euklidesa, naprzykład; czyż znaczy to, iż ją odrzuciłem? Nie dość na tem. Używając tego samego sposobu wyrażania się, można bardzo dobrze powiedzieć:
Dwa twierdzenia: 1) że świat zewnętrzny istnieje, i 2) że wygodniej jest przypuścić jego istnienie, posiadają jedno i to samo, jedyne tylko znaczenie. — Wobec tego zaś hypoteza obracania się ziemi posiadałaby tenże stopień pewności co i samo istnienie przedmiotów zewnętrznych.
Po tem jednak, co wyłuszczyliśmy w części czwartej [p. Nauka i Hypoteza], możemy pójść dalej. Teorya fizyczna, — powiedzieliśmy tam, — jest tem prawdziwsza, im więcej odsłania prawdziwych stosunków. Rozważmy tedy zajmującą nas tu sprawę w świetle nowej tej zasady.
Istotnie, przestrzeni bezwzględnej niema; z dwojga więc sprzecznych [napozór] twierdzeń: »ziemia się obraca« i »ziemia nie obraca się« jedno nie jest kinematycznie prawdziwsze od drugiego. Gdybyśmy przyjęli jedno z nich i zaprzeczyli drugiemu w znaczeniu kinematycznem, równałoby się to przyjęciu istnienia przestrzeni bezwzględnej.
Lecz jeżeli jedno z nich odsłania nam stosunki prawdziwe, które drugie przykrywa, będziemy je przecież mogli uważać jako fizycznie prawdziwsze od drugiego, skoro posiada treść bogatszą. Pod tym zaś względem nie może być żadnej wątpliwości.
Oto dzienny ruch pozorny gwiazd i dzienny ruch innych ciał niebieskich, z drugiej zaś strony spłaszczenie ziemi, obrót wahadła[3] Foucaulta, wirowanie cyklonów, wiatry zwrotnikowe, i t. d. Dla zwolenników systematu Ptolemeusza wszystkie te zjawiska nie mają żadnego ze sobą związku, podczas gdy dla zwolenników Kopernika powstają one z jednej i tej samej przyczyny. Mówiąc, że ziemia się obraca, twierdzę więc właściwie, że między wszystkiemi temi zjawiskami zachodzi ścisły stosunek; to zaś jest prawdą i pozostanie nią, chociaż nie istniałaby i nie mogła istnieć przestrzeń bezwzględna.

Tyle co do obrotu ziemi naokoło własnej jej osi. Co się zaś tyczy obrotu jej naokoło słońca, mamy również trzy zjawiska, które dla Ptolemejczyka są zupełnie niezależne od siebie a dla Kopernikańczyka sprowadzają się do tego samego źródła; są to mianowicie przesunięcia pozorne planet na sklepieniu niebieskiem, aberacya gwiazd stałych i paralaksa tychże gwiazd. Jestże to czysty przypadek, że wszystkie planety posiadają nierówności o okresie rocznym, że ten sam właśnie okres przysługuje zarówno aberacyi jak i paralaksie? Kto przyjmuje układ Ptolemeusza, odpowiada tem samem twierdząco, kto zaś przyjmuje system Kopernika, odpowiada przecząco na to pytanie i twierdzi, że między trzema temi zjawiskami zachodzi pewien związek, a to znowu jest prawdą pomimo iż nie istnieje przestrzeń bezwzględna.
W systemacie Ptolemeusza ruchy ciał niebieskich nie dają się wytłumaczyć przez działanie sił centralnych, mechanika niebieska jest tu niemożliwą. Otóż, ścisłe stosunki, które mechanika niebieska odsłania między wszystkiemi zjawiskami nieba, są istotnie stosunkami prawdziwemi; twierdzić, iż ziemia jest nieruchoma, byłoby to samo, co przeczyć tym stosunkom, a więc to samo, co mylić się.
Prawda, za którą cierpiał Galileusz, pozostaje więc prawdą, chociaż nie posiada tego samego zupełnie znaczenia, co dla gminu, i chociaż właściwa jej treść jest znacznie subtelniejsza, głębsza i bogatsza.

§ 8. — Nauka dla nauki.

Nie przeciw Le Roy zamierzam tu bronić nauki dla nauki; stanowi ona może to, co on potępia, lecz zarazem to, co uprawia, albowiem kocha on prawdę, szuka jej i nie mógłby żyć bez niej. Pragnę atoli dodać tu kilka jeszcze uwag.
Nie możemy poznać wszystkich faktów i musimy wybrać te, które są godne poznania. Gdybyśmy mieli wierzyć Tołstojowi, uczeni wybieraliby na chybił-trafił, zamiast mieć przytem na względzie zastosowania praktyczne. Uczeni, tymczasem, uważają pewne fakty jako bardziej interesujące od innych, dlatego że uzupełniają one harmonię niedokończoną lub też pozwalają przewidzieć wiele innych faktów. Jeżeli się mylą, jeżeli owa hierarchia faktów, którą postulują domyślnie, jest czczem tylko złudzeniem, natenczas nie mogłaby istnieć nauka dla nauki, a więc też nie byłoby wcale nauki. Co do mnie, sądzę, że mają oni słuszność; pokazałem też — naprzykład — wyżej, jak wielką wartość posiadają fakty astronomiczne, nie dlatego, aby nadawały się do zastosowań praktycznych, lecz dlatego że są najbardziej pouczające ze wszystkich faktów.
Jeżeli cywilizacya posiada wartość, to jedynie dzięki nauce i sztuce. Dziwiono się formule: Nauka dla nauki; a przecież jest ona tyleż przynajmniej warta co »życie dla życia«, skoro życie jest tylko nędzą, a nawet tyleż, co »szczęście dla szczęścia«, skoro nie sądzimy, aby wszystkie przyjemności były jednakie, skoro nie zgodzimy się na to, aby cywilizacya miała na celu dostarczanie alkoholu tym, którzy lubią pić.
Każda czynność musi mieć swój cel. Musimy cierpieć, musimy pracować, musimy płacić za miejsce na widowisku; lecz czynimy to wszystko, aby widzieć, — a przynajmniej, aby inni widzieli kiedyś.
Co tylko nie jest myślą, jest czystą nicością, gdyż myśl jedynie pomyśleć możemy i wszystkie wyrazy, za pomocą których mówimy o rzeczach, nie mogą wyrażać niczego, oprócz myśli; jeżeli ktoś powiada, że poza myślą jest jeszcze coś innego, wygłasza więc twierdzenie, które nie może mieć sensu.
A przecież — dziwna sprzeczność dla tych, co wierzą w czas — historya geologiczna uczy nas, że życie jest tylko krótkim epizodem między dwiema wiecznościami śmierci i że w samym tym epizodzie myśl świadoma trwała i trwać będzie krótką tylko chwilę. Myśl jest tylko błyskiem na tle długiej nocy.
Lecz błysk ten właśnie jest wszystkiem.






  1. Koniec tego ustępu brzmi dosłownie: »l’harmonieuse combinaison de leurs relations dont nous subissons l’impression inconsciente«.
  2. Używam tu wyrazu »rzeczywisty« jako synonimu »przedmiotowego«, stosując się tym sposobem do powszechnego zwyczaju; niesłusznie, być może, albowiem sny nasze są rzeczywiste, lecz nie są przedmiotowe.
    (Przyp. autora).
  3. t. j. obrót płaszczyzny wahań
    (Przyp. tłum.).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Henri Poincaré i tłumacza: Ludwik Silberstein.