<<< Dane tekstu >>>
Autor Franciszek Krupiński
Tytuł Wczasy warszawskie
Data wyd. 1872
Druk Drukarnia S. Orgelbranda Synów
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.


MATERYALIZM.



Jak utylitaryzm jest w naszych czasach zasadą postępowania dla jednostek i społeczeństw, a więc motorem życia praktycznego, tak materyalizm stał się zasadą i celem wszelkich badań teoretycznych. Zobaczmy więc, na czém polega materyalizm, i o ile uroszczenia jego są uzasadnione.
Materyalizm jest taką nauką, która twierdzi, że oprócz materyi nic nie istnieje, i że w zjawiskach tak fizycznych jak umysłowych i społecznych wszystko się daje wytłómaczyć za pomocą materyi i jéj własności czyli sił przyrodzonych. Tak więc materyalizm przeczy istnieniu Boga jako ducha, istnieniu duszy ludzkiéj jako istoty odrębnéj od fizycznego organizmu ciała. Lecz przeczenie samo nie wystarcza: trzeba tego dowieść. Jakoż materyalizm zbiera na to swoje dowody ze wszystkich nauk przyrodzonych. Zdaje mu się, że nauki przyrodzone wykazały, jakoby się nasza ziemia, tak proprio motu, gdy się jéj zachciało, z jakiejś massy ognisto-płynnéj, gazowéj, stopniowo zamieniła na taką, jaką dziś widzimy. Że daléj, z téj ziemi zawierającéj ciała proste czyli pierwiastki, kiedyś tam przed wiekami wylęgła się jakaś istota bardzo prosta i maleńka, a następnie przechodząc szereg przeobrażeń, została człowiekiem. Że tedy w tym człowieku nie ma nic prócz pewnéj ilości związków chemicznych, że duch jest utworem dziecinnéj wyobraźni, lub téż biorąc rzecz poważniéj, dechem, oddechem, powietrzem. Wszystko zatem co jest, jest tylko zbiorem atomów, tak lub inaczéj z sobą ułożonych, tu w formie kryształów, tam w formie tkanek organicznych: dla tego człowiek uczony albo pracujący nad nauką, winien się zajmować jedynie poznaniem téj kombinacyi atomów, a zaś ducha zostawić niańkom do straszenia nim krzykliwych dzieci.
Jasném jest, że zaprzeczenie Boga jako ducha i Stwórcy świata, oraz duszy ludzkiéj, pociąga za sobą wielki przewrót w pojmowaniu świata fizycznego i w zapatrywaniu się na indywidualne postępki człowieka, na jego stosunki z innymi ludźmi. Nic zatem dziwnego, że podobna nauka okrutnie mąci w głowach ludzkich, osobliwie takich, co na wiarę przyjmują wszystko i same nad niczém się nie zastanawiały. Że zaś takich głów jest między oświeconymi niezmierna większość, ztąd obawy, iż nauka materyalizmu grozi wywróceniem całego porządku towarzyskiego. Dla tego téż ci, co na nią powstawali lub powstają, tym głównie dowodem walczyli, wykazując, że za przyjęciem teoryi materyalistycznéj musi zniknąć moralność, odpowiedzialność przed prawem i pójść rozbój powszechny. Materyalistów téż ścigano zawsze niemiłosiernie, jeżeli nie w sądach to w pismach, przypisując im najhaniebniejsze czyny społeczeństwa. I Epikur, i Spinoza, i Hobbes, i Cabanis, i Moleschott, i Vogt, i Czolbe, byli lub są pod przekleństwem opinii publicznéj. Nie można téż zaprzeczyć, żeby z mniemań tych ludzi, o ile je piśmiennie wyrazili, nie można było wyprowadzić jak najzgubniejszych wniosków dla pomyślności człowieka. Najjaskrawszy z dawniejszych materyalistów Hobbes, broni z takim cynizmem, a przytém z taką logicznością absolutyzmu, że nie na filozofa, ale na mandaryna wygląda. Wnioski swoje wyprowadza sam ze swojéj teoryi, a więc nie podsuwają mu ich nieprzyjaciele dla zohydzenia jego pamięci.
Nowsi materyaliści mają tyle sprytu i tyle nielogiczności, że nie wszystkie wnioski sami wywodzą ze swoich teoryj, lecz pozwalają innym bawić się z ogniem. Jest to taktyka o tyle bezpieczniejsza, że można się wyprzeć wniosków wyciągniętych przez kogo innego z naszych mniemań, skoro te wnioski za wiele czynią hałasu. Inne zaś wnioski, za które już nie biorą na tortury, wygłaszają sami. Ztąd przeciwnicy ich twierdzą, że są mocni w gębie i deklamacyi, ale tchórzem podszyci, gdy chodzi o jakąś ofiarę z siebie — innych bowiem gotowi są posłać na wodę i ogień, przypatrując się z dala, jak téż teorya w praktyce wygląda.
Nie wdając się w oskarżenia, jakie materyalistom czynią ich przeciwnicy, warto tu nadmienić, że walka przeciw materyalizmowi nie na właściwém toczy się polu. Jeżeli bowiem z pewnéj teoryi wyciągnie ktoś wnioski niemoralne, to przeciwnik odpowie mu, że i z jego teoryi, dajmy na to spirytualistycznéj, także powyciągano wnioski niemoralne. Dla tego to słusznie powiedziano, że wszelką teoryę, nie bacząc na jéj następstwa, trzeba zwalczać w jéj zasadach. Tak téż ma się rzecz i z materyalizmem. Narzekając na spirytualistów, że w dogmata swoje każą wierzyć, tworzy on sam własne dogmata, w które także wierzyć każe — a jeżeli nie zechcesz, to cię zaliczy do reakcyonistów, obskurantów, obywateli ciemnogrodzkich, nareszcie do głów baranich — poczém oczywiście, jeżeliś bardzo czuły na te wymysły, powiesz sobie: A to kapitalna głowa! dalipan, już my tu nie mamy co robić, niech oni tam jako młodsi daléj rzecz prowadzą.
Trzeba tedy uderzać na materyalizm ze strony jego dogmatów, bo te są niby fortami niezdobytéj, jak się zdaje, głównéj twierdzy. Jako dogmata materyalistyczne wcale niedowiedzione są następujące twierdzenia: 1) Świat cały nie był stworzony, nie ma początku i końca mieć nie będzie, jest odwieczny.
Ażeby z taką pewnością o tém mówić, jak czyni materyalizm, trzebaby także być odwiecznym, to jest być bez początku i trwać na wieki ze światem. Wieczność, czy téż od wieczność w naszym mózgu zmieścić się nie może. Wieczność, to pojęcie bezwzględne, nie ma go do czego odnieść, tak jak sama wieczność nie ma nic ani przed sobą, ani za sobą. My zaś biedni ludziska możemy rozumować i to bardzo ostrożnie o rzeczach, a tém samém i o pojęciach względnych, ograniczonych. Materyalizm zatém wdaje się w metafizykę, bo naznacza pierwszą przyczynę bytu i tę przyczynę widzi tylko w materyi. O tém zaś nic pewnego nie wiemy, i żaden rozumny, uczciwy człowiek nie będzie wmawiał w drugiego, że coś wie, gdy na prawdę nic nie wie.
Drugi dogmat materyalistów brzmi: 2) Materya jest jedyną matką wszech rzeczy, i tego co nazywamy ciałem, i tego co nazywamy myślą.
I to niedowiedzione. Materyaliści nie wiedzą czém jest materya. Wiedzą tak jak i inni, że się składa z atomów, ale nie wiedzą czém są i jak wyglądają atomy. Mówią o ruchu i siłach materyi, a nikt nie wie w czém siła leży, czy w samych atomach, czy w ich kombinacyi, zkąd się nareszcie wzięła ta materya lotna, gazowa, ognista, z jakiéj miała powstać nasza ziemia? Cóż dopiero mówić o innych siłach niebieskich? Alboż wiadomo co jest eter, albo co to jest nieskończoność i nieśmiertelność materyi? Materyaliści rozprawiają o tém wszystkiem z taką pewnością, jak gdyby to były prawdy równające się temu, że 2 a 2, czyni 4. Tymczasem są to przypuszczenia, czyli hypotezy naukowe, nie mające za sobą dostatecznych dowodów.
Trzecim dogmatem materyalistów jest twierdzenie, że: 3) Duszy w człowieku nie ma jako osobnéj istoty, i objawy zwane duchowemi, psychicznemi, są tylko pewną własnością systemu nerwowego, a bliżéj mówiąc mózgu.
I to niedowiedzione, żeby czynności umysłowe były własnością tylko systemu nerwowego — bo własności nerwów opisuje fizyologia i zalicza do nich: własność odbierania wrażeń i własność wywoływania poruszeń; ale nie wykazała, że myśl jest własnością systemu nerwowego, albowiem ta wewnętrzna robota naszéj głowy, zwana myśleniem, jest dotychczas osłoniona taką tajemniczością, iż żaden sumienny fizyolog jéj nie odgadł, mechanizmu nie zrozumiał, a nawet wdawać się w to nie chce. Fizyologia nas nauczyła, że system nerwowy, a głównie mózg służy za narzędzie do odbywania czynności zwanych duchowemi, ale żeby ten system nerwowy miał tak wydzielać myśl jak wątroba żółć, albo gruczoły ślinowe ślinę, o tém fizyologia nic nie wie. I daléj jeszcze można się zapytać tych, co mózg uważają, za narzędzie myślenia, czy to narzędzie ma się tak rozumieć jak kanał pokarmowy jest narzędziem trawienia, lub narząd kostny i mięśniowy narzędziami ruchu? Jesteśmy w lesie, panowie materyaliści. Juściż, że sami myślicie, tego, nie zaprzeczycie; utrzymujecie tylko, że narzędziem tego myślenia jest mózg jedynie, nie zaś jakaś osobna istota. Ale dla czego tak niefortunnie używacie wyrazu narzędzie? Jeżeli coś jest narzędziem, to ktoś albo coś posługuje się tém narzędziem. Jest to lapsus linguae, który kryje w sobie brak logiczności. Dla czego nie chcecie powiedzieć, że nic nie wiecie? Nie wiecie o tém, co to jest materya, co są atomy i siły, a ciągle o tém rozprawiacie; nie wiecie o tém, co to jest życie, ani jak się poczyna; nie wiecie czynnościach umysłowych, ani jak powstają, ani ile ich jest, (nie mówię nic o duchu, żeby waszych uczonych uszu nie obrażać). Słowem wiecie o tych sprawach tyle co wasi przeciwnicy idealiści, a mimo tego jak kramarze sprzedajecie tę mądrość już po ulicach w artykułach, które obrzucają błotem inaczéj myślących, i w miejsce starych dogmatów dajecie nowe, w miejsce jednéj metafizyki drugą, a wołacie: Postęp! postęp! Hola z drogi, wy marudery starego porządku! To jest kramarszczyzna i blichtr, a nie dobry towar i nie złoto. Naśladujcie tych naturalistów, co mozolnie zbierają litery i wiersze wielkiéj zagadkowéj księgi na pożytek ludzki, ale nie trąbcie, że wszystko odgadnione. Trochę sceptycyzmu zawsze się wam przyda. Dogmatyzm w naukowych badaniach jest nadzwyczaj szkodliwy, bo wprowadza zastój umysłowy. Każdy mówi sobie. Skoro to a to pewne, to już nie potrzeba o tém myśleć. Tymczasem w lat kilkadziesiąt lub kilkaset przychodzi energiczny sceptyk, i bystrzéj wglądając w definicye i związek dogmatów, powiada: Alboż podobna, żebyście to mieli za prawdę, kiedy brak tego a tego, kiedy się jedno z drugiem nie wiąże, a doświadczenie czego innego uczy? Wówczas uczeni otwierają gęby, a czasem i oczy, i mówią do siebie: Prawda, byliśmy jak w rogu. I stary dogmat staje się w lat paręset głupstwem. Próbkę tego mamy na teoryi Darwina, o zmienności rodzajów. Nawet naturaliści z rzemiosła zaczynają się chwiać w swojéj wierze o stałości form rodzajowych organicznych.
Materyalizm grzeszy właśnie dogmatyzmem, wyrywa jedno zdanie z tego naturalisty, drugie z innego, i buduje teoryę, w którą każę ci wierzyć, pod karą zaliczenia do zacofanych. Że zaś każdy fryc i filister woli uchodzić za postępowego, więc nie rozumiejąc o co się spór toczy, powtarza jak kos słyszanéj śpiewki melodyę. Najgorsza zaś z tego wszystkiego, że z zachwianiem pojęć starych i w braku nowych, ufryzowany materyalista nie szuka pomocy w książce, gabinecie, obserwatoryum, lecz uważa się za upoważnionego do szukania jéj w szulerce, romansiku, fałszowaniu weksli, powtarzając z dumą: Ha! przecię téż nasi uczeni raz tego ducha wygnali ze świata, przynajmniéj człowiek spokojnie pohula! Wiem co na to odpowiedzą materyaliści teoretycy: Nie nasza wina, i dla tego, że się ktoś nożem zarznął, nie można zakazać wyrobu noży. Ale wasza wina, odpowiadam, o tyle, o ile gdzie grunt umysłowy nieuprawny porządnie, a tém samem gdzie wasze wnioski prowadzą demoralizacyę w rodziny, tchórzowstwo do duszy (może wolicie do mózgu?). I wasza wina o tyle jeszcze, o ile dogmatów swoich nie umiecie poddać krytyce, ogłaszając je za prawdy, prowadzące jedynie do zbawienia. Pozwólcie ludziom myśleć samodzielnie: jeżeli w waszéj teoryi jest coś prawdziwego, to się ostoi; jeżeli nie, to żadne wymysły na obskurantów nie ochronią was od śmieszności.
Czytelnik zapewne zauważył, zastanawiając się nad historycznym rozwojem mniemań naukowych lub politycznych, że gdy jedno z nich rządziło umysłami przez pewną epokę, zepchnęło je drugie, żeby ustąpić miejsca trzeciemu, czyli że biegiem tych mniemań kieruje zasada twierdzenia i przeczenia, to jest antyteza dziejowa. Po gorących apologiach monarchii, przychodzą stronnicy polyarchii; po idealistach, realiści; po spirytualistach, materyaliści. Ci ostatni głoszą, że do nich świat należy: gdy się światu ta ich śpiewka sprzykrzy, pójdzie słuchać innéj. Świat, to jest ludzie nie są tak konsekwentni jak niektórzy teoretycy, i w téj niekonsekwencyi znajdują swoje ocalenie. Gdyby świat chciał iść tylko za jedną teoryą i wnioski tak wyciągał jak twórcy teoryi, dawnoby zginął. Sceptycyzm i samo życie stanowią dlań klapę bezpieczeństwa.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Franciszek Krupiński.