[309]XIII.
Wdzięczność pieska.
Pewnego razu, w porze wiosennéj,
Pod guwernera opieką,
Skończywszy nauk mych trud codzienny,
Chodziłem sobie nad rzeką;
Ożywcze tchnienie cudnéj przyrody,
Rozlało woń swą przeczystą,
A promień słońca, lśniąc w nurtach wody,
Ozłacał falę srebrzystą.
Rosnące w trawie zbiérałem kwiatki,
Chcąc według mego pojęcia,
Uwić z nich skromny bukiet dla Matki,
Jako dar uczuć dziecięcia;
Wtém z gęstwy lasu, po za pagórkiem,
Rozpustne chłopcy wypadną,
I biedną psinę związawszy sznurkiem.sznurkiem,
Cisną w toń rzeki aż na dno.
Po chwili piesek drżący, zmoczony,
Z kroplistéj wypłynie fali,
I błaga niecnych w żałosne tony,
Aby go dręczyć przestali.
Napróżno skomli — szałem omamień
Zwładnięta chłopców gromada,
Wiąże u szyi zwierzęcia kamień,
Wiedząc że tem mu śmierć zada.
Pobiegłem, stanę: „niedobre chłopcy,
Czyliż was litość nie bierze
Nad losem pieska? Czyż wam wstyd obcy,
Że tak dręczycie to zwierze?..”
[310]
„To nasz pies!” krzykną „my mamy prawo,
Robić co chcemy i kwita:
Panicz, niech swoją zajmie się sprawą,
A o nas wcale nie pyta.”
Widząc że proźba w niczém nie zmieni,
Niecnych zamiarów młodzieży,
Rzeknę wyjąwszy piéniądz z kieszeni:
„To życie do mnie należy!
Ja pieska kupię: oto są grosze,
Które mi wręczył Wujaszek,
Zabierzcie wszystkie, tylko was proszę,
Złych zaniechajcie igraszek.”
Odeszli — psina ku mnie poskoczy,
Tuli się, liże mi ręce,
I zwróci ku mnie jasne swe oczy,
W nieméj wdzięczności podzięce.
Wziąłem go z sobą, nad mym nabytkiem,
Śmieją się wszyscy dokoła:
„Ach, to zwierzątko jakże jest brzydkiem!
Czyż je polubić kto zdoła?
Morda szeroka, łapy paskudne,
Obrosłe szerścią obrzydłą,
Cielsko mizerne, chude i brudne:
Zaprawdę, istne straszydło!”
Co tam, niech szydzą! O biedna psino,
Ofiaro niecnéj zabawy,
Czyliż to może być twoją winą,
Że nie masz wdzięcznéj postawy.
Miesiąc upłynął, po nauk znoju,
Gdy noc świat skryła swym cieniem,
Ległem na łożu w moim pokoju,
Dziennem strudzony znużeniem.
[311]
Wszyscy mięszkańcy dworu spoczęli,
Spłynęły z górnych sfer mroki,
Ja również twardo na swéj pościeli,
Spałem wśród ciszy głębokiéj.
Świeże powietrze, przechadzki, trudy,
Zwarły niebawem me oczy,
Lecz mi się zdało wśród sennéj złudy,
Słyszéć głos jakiś w uboczy:
To mały piesek tak się ujada,
Że zbudził wszystkich we dworze..
Zrywam się, patrzę — a sług gromada,
Otacza zewsząd me łoże;
I człowiek jakiś wysoki wzrostem,
O twarzy strasznéj, szkaradnéj,
Z spojrzeniem dzikiem, gęstym zarostem,
Leży na ziemi bezwładny.
To zbój — on wkradł się wśród nocnych cieni,
Chcąc nóż utopić w mem łonie;
A dworscy głosem pieska zbudzeni,
W mojéj stanęli obronie.
Nie mogąc licznych sług przemódz siłą,
Padł pośród walki zgnębiony:
„Boże!... pomyślę,” co by to było,
Bez psa wiernego obrony...
On mi swym czynem dał upominek,
Szczeréj za dobro wdzięczności,
Bo miłosierdzia każdy uczynek,
Stwarza nagrodę w przyszłości!
|