Wicehrabia de Bragelonne/Tom I/Rozdział XXXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXVIII.
WINO PANA DE LA FONTAINE.

Powozy i karety zajeżdżały jedne po drugich, zwożąc gości pana Fouqueta do Saint-Mande.
Dom cały był w ruchu z powodu przygotowań do uczty, w chwili, gdy minister pędził drogą do Paryża swemi rumakami angielskiemi, nie mającemi równych w szybkości biegu.
Omijał główne ulice, aby nie napotkać tłumów, i bulwarami nadrzecznemi dostał się do ratusza. Było trzy kwadranse na ósmą.
Fouquet z Gourvillem wysiedli na rogu ulicy Długiego-Mostu, i piechotą udali się na plac Greve.
Na rogu placu ujrzeli jakiegoś mężczyznę w ubiorze czarno-fioletowym, przyzwoicie wyglądającego, który właśnie wsiadał do najętego powozu, i mówił woźnicy, aby go zawiózł do Vincennes.
Na przodzie powozu stał ogromny kosz, pełen butelek z winem, kupiony widocznie tuż obok, w winiarni, pod znakiem Panny Marji.
— To Vatel, mój marszałek!... — rzekł Fouquet do Gourvilla.
— Tak, proszę pana — odparł tenże.
— Co on tu robił?
— Zapewne wino kupował.
— To dla mnie wino kupuje się w karczmie?... — rzekł Fouquet. — Moja piwnica taka już mizerna?
Zbliżył się do marszałka dworu, ustawiającego wino z wielkiem staraniem:
— Hola!... Vatel!... — rzekł głosem rozkazującym.
— Ostrożnie, panie łaskawy — rzekł Gourville — możesz być poznanym.
— I owszem... nie dbam o to, Vatel?...
Mężczyzna, ubrany czarno i fjoletowo, odwrócił się.
Na twarzy miał wyraz dobroci profesora i słodycz matematyka, tylko bez zarozumiałości właściwej ludziom tego rodzaju. W oczach błyszczał ogień, uśmiech dosyć miły krasił usta, lecz dobry spostrzegacz domyśliłby się odrazu, że ten ogień i uśmiech nic nie oznaczał i nic nie oświecał.
Vatel śmiał się bezmyślnie, a zajmował się swoją robotą jak dziecko. Na dźwięk głosu posłyszanego, odwrócił się:
— O!... — rzekł, — jaśnie pan...
— Tak, ja sam. Co tu robisz, u djabła, Vatelu?... Kupujesz wina w szynku przy placu Greve?...
— Ależ, jaśnie panie, — odparł Vatel spokojnie, a patrząc na Gourvilla ponuro — poco się pan do tego miesza?... — Czyż źle utrzymuję piwnicę pańska?...
— No, nie, Vatelu, ale...
— Co za ale!... — odrzekł Vatel.
Gourville dotknął ręki ministra.
— Nie gniewaj się, Vatelu, sadziłem, że moja piwnica, to jest twoja piwnica, tak jest zaopatrzona, iż nie potrzebuje się uciekać do pomocy jakiejś tam winiarni.
— E!... panie, — rzekł Vatel, z niejaką pogardą, nie dodając już tytułu jaśnie-pańska piwnica jest w ten sposób uprowidowana, że niektórzy goście, zaproszeni na obiad, nie piją wcale.
Fouquet, zdziwiony, spojrzał na Gourvilla, potem na Vatela.
— Co ty mówisz?...
— Mówię, że pański piwniczy nie posiada wina, stosownego dla wszystkich; że pan de la Fontaine, pan Pellisson i pan Conard, nie piją wcale, gdy do nas przyjadą. Ci panowie nie lubią dobrych gatunków, cóż na to poradzić?...
— A zatem?...
— Znalazłem tu wino Joigny, za którem przepadają poprostu. Wiem, że schodzą się i zapijają je w winiarni pod znakiem Panny Marji, przynajmniej raz na tydzień. Otóż dlaczego tu się wybrałem i zrobiłem zakup.
Fouquet, wzruszony, nie wiedział, co odpowiedzieć. Vatel, przeciwnie, był podniecony i dużo miał jeszcze do powiedzenia.
— To zupełnie, jaśnie panie, jakbyś mi czynił wymówki, że jeżdżę na ulicę Planche-Mibray i kupuję osobiście jabłecznik, który pije pan Loret, gdy jest u nas na obiedzie.
— To Loret u mnie jabłecznik pije!... — zawołał Fouquet, śmiejąc się serdecznie.
— Tak, panie, tak!... dlatego właśnie z taką przyjemnością obiaduje u nas.
— Vatelu, — rzekł Fouquet, ściskając ręce swego marszałka dworu — tyś zacny człowiek!... Dziękuję ci za zrozumienie, że dla mnie La Fontaine, Conard i Loret tyle znaczą co najwyżsi dostojnicy, tyle co książęta, że daleko więcej dbam o nich, niż o siebie. Vatelu, jesteś dobrym służącym, podwajam ci wynagrodzenie.
Vatel nie podziękował, wzruszył lekko ramionami i mruknął:
— Odbierać podziękowanie za spełnioną powinność, to poniżające...
— Ma rację, — rzekł Gourville, zwracając gestem uwagę Fouqueta w inną stronę. Wskazywał mu niski wóz, ciągniony przez parę koni, na którym chwiały się dwie szubienice, związane ze sobą łańcuchami.
Fouquet zadrżał.
— Widzi pan, że to już postanowione; — rzekł Gourville.
— Przecież brakuje jeszcze mojego zatwierdzenia.
— Pan de Lyonne za pana to zrobił.
— Jadę do Luwru.
— Nie pojedziesz pan.
— Tybyś mi śmiał radzić taką nikczemność? — zawołał Fouquet, — radziłbyś mi opuścić przyjaciół?... chciałbyś, abym, mogąc walczyć, cisnął o ziemię broń, którą mam w ręku?...
— Nic z tego nie doradzam, łaskawy panie, ale czy możesz pan rzucić swój urząd w tej chwili?...
— Nie mogę.
— Gdyby jednak król chciał pana kim innym zastąpić?...
— W takim razie, czy pojadę do niego, czy nie...
— Tak, ale go przynajmniej nie obrazisz.
— Tak, ale zostanę podłym; a ja nie chcę dopuścić śmierci moich przyjaciół, i przysięgam, że ich ocalę.
— Na to potrzeba, abyś pan nie jechał do Luwru.
— Gourvillu?...
— Strzeż się, panie... bo gdy staniesz w Luwrze przed królem, to albo będziesz musiał bronić głośno swoich przyjaciół, czyli uczynić wyznanie wiary, lub będziesz zmuszony opuścić ich bez możebnego ratunku.
— Nigdy.
— Wybacz mi, panie... król postawi panu takie warunki, lub też pan mu je sam postawisz.
— To prawda
— Dlatego właśnie nie trzeba gmatwać sprawy... Wracajmy do Saint-Mande, panie mój.
— Gourvillu, nie ruszę się z tego miejsca, gdzie ma się dokonać zbrodnia, nie ruszę się, powtarzam, dopóki nie znajdę sposobu, zwalczenia moich wrogów.
— Panie — odparł Gourville — litowałbym się nad panem, gdybym nie wiedział, że jesteś najrozumniejszym na świecie człowiekiem. Posiadasz sto pięćdziesiąt miljonów, stanowisko twoje równa się królewskiemu, a bogactwem stoisz wyżej. Pan Colbert nie miał nawet tyle rozumu, ażeby przyjąć zapis Mazariniego. Otóż, gdy się jest najbogatszym w całym kraju, gdy się ma ochotę wydawać pieniądze, wtedy robi się wszystko, według własnej woli i co się chce żywnie, chyba, że się jest człowiekiem słabego charakteru. Wracajmy do Saint-Mande, proszę pana.
— Jedźmy!... — rzekł Fouquet z wzrokiem zaiskrzonym — tak, do Saint-Mande!...
Wsiadł do karety, Gourville za nim pośpieszył.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.