Wicehrabia de Bragelonne/Tom II/Rozdział X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ X.
OBIETNICA.

— Powiedz mi nakoniec, mój panie — odezwała się nagle pani de Saint-Remy — jakim sposobem otrzymałeś to miejsce?..
— Prosiłem o nie.
— Kogo?...
— Jednego z moich przyjaciół.
— I pan masz przyjaciół, mogących zyskać podobne rzeczy?
— Zdaje się.
— A czy można wiedzieć nazwiska tych przyjaciół?...
— Nie mówiłem o przyjaciołach, tylko o jednym.
— A jak się ten przyjaciel nazywa?...
— Cóż u licha!... za wiele pani wymagasz. Kiedy kto ma jak ja, możnego przyjaciela, nie wystawia go na widok, aby go nie ukradziono.
— Bardzo słusznie czynisz, mój panie, milcząc o nazwisku swojego przyjaciela; bo, jak sądzę, trudnoby ci było wymówić to nazwisko.
— Cokolwiek bądź i jakkolwiek bądź — odezwała się Montalais — nominacja jest, a to rozwiązuje wątpliwość.
— Teraz pojmuję — rzekła pani de Saint-Remy, z wdzięcznym uśmiechem kota, który ma drapać — teraz pojmuję, dlaczego zastałam u ciebie tego pana.
— Dlaczegóż więc?
— Przyniósł ci nominicję.
— Tak, zgadłaś pani.
— To zupełnie co innego.
— I ja tak sądzę.
— Zatem niesłusznie czyniłam ci wyrzuty?
— Najniesłuszniej; lecz tan jestem do nich przyzwyczajona, że i te przebaczam.
— Kiedy tak, nie mamy tu co robić. Ludwiko, pójdźmy.
— Co pani mówi?... — zapytała panna de la Valliere roztargniona.
— Moje dziecię, ty nie słuchasz, jak widzę.
— Przepraszam bardzo, byłam zamyślona.
— O czem że myślałaś?
— O wielu rzeczach.
— Ale ty się na mnie nie gniewasz, Ludwiko?... — rzekła Montalais, ściskając jej rękę.
— A za cóżbym gniewać się miała, droga Auroro?... — odpowiedziała wdzięcznym tonem dziewica.
— Gdyby się nawet gniewała na ciebie — odezwała się pani de Saint-Remy — możeby miała słuszność.
— A za cóż takiego, mój Boże!
— Zdaje mi się, ze równie jest dobrego rodu i równie jak ty piękna.
— Moja matko — mówiła, błagając, Ludwika.
— Stokroć piękniejszą, pani, ale nie z lepszego rodu; jednak jeszcze powodu do gniewu nie widzę.
— Czy sądzisz, moja panno, że przyjemnem jest dla niej siedzieć w Blois ukrytą, gdy ty masz świetnieć w Paryżu?
— Czyż Ludwika nie może być także w Paryżu? przeciwnie, będę szczęśliwa, gdy razem będziemy.
— Ale zdaje mi się, że pan Malicorne, który jest wszechwładnym na dworze...
— Na tym świecie każdy dla siebie — odezwał się Malicorne.
— Panie!... — rzekła Montalais.
Następnie, schyliwszy się do niego, rzekła:
— Zajmij panią de Saint-Remy, czy sprzeczką, czy zgodną i grzeczną rozmową; ja potrzebuję pomówić z Ludwiką.
Uścisk ręki nagrodził Malicornowi przyszłe posłuszeństwo.
Malicorne zbliżył się do pani de Saint-Remy, a Montalais mówiła do swojej przyjaciółki, obejmując ręką jej szyję:
— Co tobie, moja droga? czy mnie już nie kochasz, dlatego, że będę żyła na wielkim świecie, jak mówi twoja matka?
— O! nie — odpowiedziała młoda dziewica, zaledwie łzy wstrzymując — przeciwnie, cieszę się z twojego szczęścia.
— A jednak masz łzy w oczach.
— Alboż to tylko z zazdrości się płacze?
— A! rozumiem, ja udaję się do Paryża, a ten wyraz „Paryż“ przypomina ci pewnego młodzieńca...
— Auro!
— Pewnego młodzieńca, który dawniej był w Blois, a teraz mieszka w Paryżu.
— Nie wiem, co mi jest, moja droga, ale czuję, że mnie coś dusi.
— Zatem płacz, kiedy nie możesz się uśmiechać.
Ludwika odsłoniła twarz tak łagodna, że łzy, staczające się jedna po drugiej, błyszczały na niej jak djamenty.
— Przyznaj się, moja droga — mówiła Montalais.
— Do czegóż chcesz, abym ci się przyznała?
— Dlaczego płaczesz? wiem, że się nie płacze bez przyczyny. Jestem twoja przyjaciółka i, co zechcesz, uczynię dla ciebie. Malicorne wiele może, więcej, aniżeli sadzisz. Słuchaj, czy chcesz być w Paryżu?
— Niestety!... — rzekła Ludwika.
— Czy chcesz być w Paryżu?
— Pozostać samą tutaj, w starem zamczysku: mnie, któram przywykła słuchać twoich słodkich pieśni, ściskać twoją rękę i biegać z tobą po gajach. O! jakże okropnie będę się nudziła.
— Więc chcesz być w Paryżu?
Ludwika znowu westchnęła.
— Nie odpowiadasz?
— Cóż ci mam odpowiedzieć?
— Tak, albo nie; sądzę, że to nic trudnego.
— Czyś ty szczęśliwa, Auro?
— To ma znaczyć, że chciałabyś być na mojem miejscu?
Ludwika milczała.
— A uparciuch — rzekła Montalais — czy widział kto kryć się przed przyjaciółką; ale przyznaj się, że pragniesz być w Paryżu, że umierasz z żądzy widzenia Raula?
— Nie mogę wyznać.
— Źle czynisz.
— Dlaczego?
— Bo, bo... widzisz nominację?
— Widzę.
— A gdybym ci wyrobiła podobna?
— Przez kogo?
— Przez Malicorna.
— Auro, czy to być może?
— Zaręczam ci, że Malicorne, co dla mnie uczynił i dla ciebie uczynić musi.
Malicorne, słysząc po dwa kroć wymówione swoje nazwisko, czem prędzej zakończył rozmowę z panią de Saint-Remy i odwrócił się.
— Cóż tam takiego?... — zapytał.
— Pójdź pan tu — rzekła Montalais z miną rozkazującą.
Malicorne był posłuszny.
— Podobna nominację — rzekła do niego Montalais.
— Jakto?
— Podobną do tej, to zdaje się wyraźnie jest powiedziane.
— Ale...
— Potrzeba mi...
— Pani potrzeba?
— Nieinaczej.
— Ależ to niepodobna, wszak prawda, panie Malicorne?... — rzekła Ludwika łagodnym głosem.
— Czy to dla pani?
— Dla mnie, tak, panie Malicorne, to byłoby dla mnie.
— Jeżeli panna de Montalais prosi...
— Panna de Montalais nie prosi, ale wymaga.
— Dobrze, będę pani posłuszny.
— I wyjednasz pan nominację?
— Będę się starał.
— Tylko bez żadnej wątpliwej odpowiedzi. Ludwika de la Valliere ma być damą honorową Jej Królewskiej Wysokości, w przeciągu ośmiu dni.
— Jak pani mówisz?
— W przeciągu ośmiu dni, albo...
— Albo co?
— Albo odbierz sobie, panie Malicorne, swoje nominacje; ja nie opuszczę mojej przyjaciółki.
— Kochana Montalais!
— Dobrze więc, zachowaj pani swoje nominacje; panna de la Valliere będzie damą honorową.
— Czy naprawdę?
— Naprawdę.
— Licz pani na to.
— A! panie Malicorne, jakaż wdzięczność!... — zawołała Ludwika, składając ręce i skacząc z radości.
— A! figlarko, wmawiaj jeszcze we mnie, że nie kochasz Raula.
Ludwika zarumieniła się, jak róża majowa, lecz zamiast odpowiedzi poszła ucałować matkę.
— Mamo — rzekła — czy wiesz, że pan Malicorne przyrzekł wyrobić mi nominacje na damę honorową?
— Jak widzę, ten pan Malicorne musi być chyba przebranym księciem, kiedy wszystko może.
— Czy pani także chcesz być damą honorową?... zapytał Malicorne panią de Saint-Remy. — Póki jestem owym czarodziejem, wszystkich chce zadowolić.
I wyszedł, zostawiwszy poważną matronę zdumioną.
— Dalej — mówił Malicorne, schodząc po schodach — jeszcze tysiąc liwrów będzie to kosztowało — ale trzeba coś poświęcić, bo mój przyjaciel Manicamp nic darmo nie zrobi.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.