Wicehrabia de Bragelonne/Tom III/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.
BALET.

Po wieczerzy, która odbyła się około godziny piątej, król powrócił do swego gabinetu, gdzie czekali na niego krawcy. Chodziło o przymierzenie kostjumu Wiosny, który kosztował wiele pomysłów i wysileń rysowników i ornamencistów dworu. Role innych uczestników były znane, król tylko swoją postanowił sprawić niespodziankę. Dlatego, skoro tylko skończył naradę i powrócił do siebie, zażądał, aby przywołano dwóch marszałków ceremonji, Villeroy i Saint-Agnan. Obaj odpowiedzieli, że czekają rozkazu królewskiego i gotowi są do rozpoczęcia, byle tylko dopisała pogoda. Król otworzył okno, złoty pył wieczorny przez gałęzie drzew zwolna opadał na ziemię; księżyc biały jak śnieg, wzniósł się w obłokach. Nie było najmniejszej zmarszczki na zielonych wodach, nawet łabędzie, spoczywając na rozpostartych skrzydłach, jak statki na kotwicy, zdawały się napawać ciepłem powietrza, świeżością wody i uroczą ciszą wieczoru. Król, obejrzawszy to wszystko i napieściwszy się pysznym widokiem, wydał rozkaz, którego żądali panowie de Villeroy i de Saint-Agnan. Dla wykonania tego rozkazu, po monarszemu, jedno pytanie było potrzebne, które Ludwik XIV-ty w trzech zadał wyrazach:
— Czy macie pieniądze?...
— Najjaśniejszy Panie!... — odpowiedział Saint-Agnan — w tym względzie porozumieliśmy się z panem Colbert.
— Bardzo dobrze.
— Tak, Najjaśniejszy Panie, a pan Colbert oświadczył, że już ułożył program dalszych uroczystości i czeka na zatwierdzenie króla.
— Zatem niech przybywa.
Colbert jakby słuchał pod drzwiami, wszedł bowiem, gdy król wobec dworzan wymówił jego nazwisko.
— A! dobrze... jest Colbert — rzekł król — panowie możecie wrócić na swoje stanowiska.
Saint-Agnan i Villeroy ukłonili się i wyszli.
— Panie Colbert, dziś odbędzie się balet.
— Skoro tak, Najjaśniejszy Panie, ja jutro płacę rachunki.
— Jakto?
— Przyrzekłem dostarczycielom zapłacić rachunki nazajutrz po odegraniu baletu.
— Skoro przyrzekłeś, płać.
— Dobrze, Najjaśniejszy Panie; lecz na zapłacenie, jak mówił pan de Lesdiguieres, potrzeba pieniędzy.
— Jakto?... czy cztery miljony, przyrzeczone przez Fouqueta, nie wpłynęły? Zapomniałem zapytać o nie.
— Najjaśniejszy Panie, w oznaczonej godzinie były u Waszej Królewskiej Mości.
— A więc?
— Najjaśniejszy Panie, szkła kolorowe, fajerwerki, muzyka i kuchnia w ciągu tygodnia pochłonęły cztery miljony.
— Zatem nie masz pieniędzy, panie Colbert?
— Ja nie mam, Najjaśniejszy Panie, ale ma Fouquet.
I twarz Colberta zajaśniała jakiemś złowróżbnem światłem.
— Co chciałeś powiedzieć?... — zapytał Ludwik.
— Najjaśniejszy Panie, już poleciliśmy panu Fouquet wypłacić sześć miljonów. Dał je chętnie, przyrzekł zaś dać więcej, gdy zajdzie istotna potrzeba. Otóż dziś jest potrzeba. Niechaj więc daje.
Król zmarszczył brwi.
— Panie Colbert — rzekł z przyciskiem, wymawiając nazwisko finansisty — ja nie tak rzeczy pojmuję; ja nie chcą przeciw mojemu słudze używać środków przymusu, które krzyżują jego zamiary, pan Fouquet w ciągu tygodnia dał sześć miljonów, to pieniądz!
Colbert zbladł.
— Zatem plan Waszej Królewskiej Mości...
— Wszak potrzebujesz pieniędzy, panie Colbert?
— Siedemkroć sto tysięcy liwrów, Najjaśniejszy Panie.
— Weź je zatem z mojego prywatnego skarbu.
Colbert ukłonił się. Król pożegnał Colberta, aby dać posłuchanie krawcom. Rozkaz, wydany przez króla, wiadomy był w Fontainebleau; wiedziano, że król przymierza suknie i że balet odbędzie się wieczorem. Wiadomość ta z szybkością błyskawicy i w przelocie zapaliła wszelkie kokieterje, wszystkie żądze i wszystkie dziecinne rojenia. W tej samej chwili, jakby cudem wszystko co umiało wziąć igłę do ręki, wszystko, co umiało rozróżnić wyższą odzież od niższej, jak mówi Moliere, wszystko to, mówimy, powołane zostało do pomocy elegantom i elegantkom. Król, ukończywszy toaletę o dziewiątej, ukazał się w karecie odkrytej i przybranej w liście i kwiaty.
Królowe zajęły miejsce na wspaniałem wzniesieniu, urządzonem nad brzegami stawu w teatrze cudownej wytworności.
Kiedy król się ukazał, sala już była pełna i przedstawiała błyszcząca grupę złota i drogich kamieni, w której na pierwszy rzut oka, żadnej fizjognomjj rozróżnić nie było można. Teatr przedstawiał gaj; kilku faunów, drepcząc kończatemi nogami, skakało tu i owdzie, ukazująca się drjada podniecała ich do pogoni; wystąpili jej obrońcy i kłócono się, tańcząc. Nagle, dla przywrócenia porządku i spokoju, ukazać się miała „Wiosna“ wraz ze swoim dworem. „Żywioły“, władze, uległe „Wiośnie“, rzuciły się w jej ślady. „Pory roku“, sprzymierzone z Wiosną, przybyły ze swej strony, aby odtańczyć kadryl, który po słowach mniej lub więcej pochlebnych, rozpoczynał tańce; muzyka, klarnety, flety i skrzypce malowały wiejskie przyjemności. Ukazanie się króla wywołało grzmot oklasków. Ubrany był w tunikę z kwiatów, która zamiast obciążać, odsłaniała jego piękną budowę. Noga jego, najpiękniejsza z całego dworu, korzystnie wyglądała w jedwabnych pończochach cielistego koloru, tak cienkich i przezroczystych, że ciało było niemal widoczne.
Ukazanie się jego wzbudzało zachwyt. Nagle ujrzano hrabiego de Saint-Agnan, który usiłował zbliżyć się do króla i do bratowej królewskiej. Księżna ubrana była w długą i przezroczystą suknię, utkaną z cienkich włókien, która uwydatniała niezwykle kształtną kibić; mała jej stopa, obuta w jedwab, unosiła ją promieniejącą na czele orszaku Bachantek i wiodła na miejsce, przeznaczone do tańca.
Oklaski tak długo trwały, że hrabia miał czas dogonić króla.
— Cóż tam, Saint-Agnan?
— Bożku, Najjaśniejszy Panie — odpowiedział zbladły dworak — czy Wasza Królewska Mość zapomniałeś o „Owocach“?
— Bynajmniej, ale rola ta usunięta.
— Wcale nie, Najjaśniejszy Panie, nie wydano rozkazu i muzyka ją zachowała.
— A! to okropność!... — mruknął król. — Ale cóż począć, kiedy niema hrabiego de Guiche? Trzeba będzie ją wykreślić.
— Najjaśniejszy Panie, kwadrans milczenia zabije powodzenie baletu.
— Ale hrabia...
— Hrabia de Guiche jest tutaj.
— Tutaj?... — powtórzył król, marszcząc brwi — tutaj? czy jesteś tego pewny?
— Nawet ubrany do baletu, Najjaśniejszy Panie.
Król uczuł, jak mu na twarz występuje rumieniec.
— Zapewne się mylisz.
— Bynajmniej, Najjaśniejszy Panie, racz tylko spojrzeć naprawo, a zobaczysz go.
Król żywo zwrócił się w tę stronę i w rzeczy samej ujrzał na prawo błyszczącego wdziękami, pod kostjumem Vertumna, hrabiego de Guiche, czekającego, aby do niego przemówiono.
Król otworzył usta i w milczeniu patrzył na hrabiego. Hrabia zbliżył się do niego pochylony i z uszanowaniem.
— Najjaśniejszy Panie — rzekł — najnikczemniejszy z poddanych twoich przychodzi dzisiaj służyć ci, jak służył niegdyś w dniach bitew. Król, nie mając roli owoców, utraciłby najpiękniejszą scenę baletu. Nie chciałem, aby z mojej przyczyny nastąpiła podobna przeszkoda dla wdzięków, zręczności i piękności królewskiej, opuściłem mój majątek, aby przybyć na pomoc mojemu królowi.
Każdy z tych wyrazów wpadał miarowo, harmonijnie, wymownie do ucha Ludwika XIV-go; pochlebstwo zarówno mu się podobało, jak zadziwiało odwaga. Poprzestał wiec na odpowiedzi:
— Nie mówiłem, abyś powracał, hrabio.
— Zapewne, ale Wasza Królewska Mość, nie dałeś rozkazu, abym został.
Król czuł, jak czas ubiega. Scena, przedłużając się, wszystko mogła popsuć. Jeden cień w tym obrazie mógł już zaszkodzić. Zresztą, król miał serce, przepełnione dobremi myślami; w oczach księżnej nowe zaczerpnął natchnienie.
Spojrzenie Henrjetty mówiło mu:
— Ponieważ zazdrośni są o ciebie, podziel podejrzenia; kto nie ufa dwóm współzawodnikom, lęka się każdego z nich.
Księżna tem zdaniem przeważyła. Król uśmiechnął się do hrabiego de Guiche. Guiche nie zrozumiał ani jednego wyrazu z niemej rozmowy z księciem. Zauważył tylko, że nie chce ona patrzeć na niego. Otrzymaną łaskę przypisał jednak sercu księżnej. Król był życzliwym dla wszystkich. Tylko książę nic nie pojmował.
Rozpoczęto balet, który był świetny. Guiche jaśniał, jak słońce, ale jak słońce-dworak, któremu należy się podrzędna rola. Lekceważąc to powodzenie, na które księżna żadnej nie zwracała uwagi, nie myślał już o odzyskaniu jej życzliwości. Księżna nie spojrzała na niego. Powoli cała jego radość zgasła w bólu i niepokoju, tak, że nogi mu ociężały, ręce obwisły i głowa pochyliła się. Król był odtąd pierwszym tancerzem w kadrylu.
Spojrzał na pokonanego współzawodnika. Guiche nie był tym samym, co dawniej, dworzaninem. Najprzód tańczył źle, potem ustał zupełnie. Król i księżna odnieśli zwycięstwo.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.