Wicehrabia de Bragelonne/Tom III/Rozdział XL
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Indeks stron |
Wielki nieład panował w domu Plancheta. Porthos złamał drabinę i dwie wiśnie, objadł wszystkie maliny, lecz nie mógł dostać truskawek, z przyczyny, jak mówił, swego pasa.
Trüchen, która się oswoiła z olbrzymem, mówiła:
— To nie pas winien, ale brzuch.
Porthos uradowany uściskał Trüchen, która mu zbierała truskawki. D‘Artagnan, przybywszy w chwili tych uprzejmych względów, zgromił za lenistwo Porthosa, a w duszy żałował Plancheta. Porthos jadł ze smakiem; kiedy skończył, rzekł, spoglądając na Trüchen:
— Podoba mi się tutaj.
Trüchen uśmiechnęła się.
I Planchet, uśmiechnął się, chociaż z pewnym przymusem.
Wtedy d‘Artagnan rzekł do Porthosa:
— Nie przypuszczam, mój przyjacielu, aby rozkosze Kapui pozwoliły ci zapomnieć o celu przybycia do Fontainebleau.
— O przedstawieniu się królowi?...
— A tak, muszę przejść się po mieście, aby się do tego przygotować. Nie wychodź stąd, proszę cię.
— Dobrze, nie wyjdę — odpowiedział Porthos.
Planchet spojrzał z obawą na d‘Artagnana.
— Czy pan na długo wychodzisz?... — zapytał.
— Nie, mój przyjacielu, dziś wieczorem uwolnię cię od dwóch za natrętnych gości.
— A, panie d‘Artagnan, jak możesz mówić...
— Nie, mój przyjacielu, twoje serce najlepsze, ale domek za szczupły. Serce twoje może ugościć króla i sprawić mu przyjemność.... domek zaś... Ty nie urodziłeś się wielkim panem.
— I pan Porthos także — pomruknął Planchet.
— Ale nim został, mój drogi. Jest on panem stu tysięcy liwrów rocznego dochodu od lat dwudziestu, a nadto od pięćdziesięciu lat posiada dwie pięści, którym równych w całej Francji niema. Mój drogi, Porthos jest wielkim panem przy tobie i więcej nic ci nie powiem. Wiem, że jesteś domyślny.
— Ale nie, nie panie, mów jaśniej.
— Spojrzyj na twój sad, na twoję śpiżarnię, prawie pusta, na połamane łóżko, na wypróżnioną piwnicę, a nawet na panią Trüchen.
— A!.. mój Boże — rzekł Planchet.
— Pani Trüchen jest wyborną osobą, ale zachowaj ją dla siebie, rozumiesz?...
I poklepał go po ramieniu.
W tej chwili kupiec korzenny spostrzegł, jak Porthos i Trüchen oddalają się od altanki. Trüchen z całym wdziękiem flamandzkim, przypinała Porthosowi kolczyki z podwójnych wisien, a Porthos miłośnie się uśmiechał, jak Samson do Dalili. Planchet uścisnął rękę d‘Artagnana i pobiegł ku altance. Chcąc zaś w jakikolwiek sposób przerwać rozmowę Porthosa z Trüchen, zaproponował baronowi du Vallon, aby skosztował wódki gwoździkowej, którą sam przyrządził i chwalił, że jest wyborna. Na to baron zgodził się chętnie. Tak więc przez cały dzień musiał Planchet zajmować swojego nieprzyjaciela, poświęciwszy swój bufet miłości własnej. D‘Artagnan powrócił po godzinie drugiej.
— Wszystko przygotowane — rzekł — widziałem Jego Królewską Mość w chwili, kiedy wyjeżdżał na polowanie, wieczorem czeka nas.
— Król czeka na mnie!... — zawołał Porthos, prostując się.
— Przyznać należy, że serce człowieka jest ruchome jak woda; od tej chwili Porthos nie patrzał na Trüchen z tą czułością, która przed chwilą miękczyła serce Antwerpianki.
O godzinie szóstej muszkieter kazał przygotować konie i ubierać Porthosa, Podziękował Planchetowi za jego gościnność, rzucił kilka niejasnych wyrazów, że może mu wyrobić urząd u dworu, co podniosło Plancheta w umyśle Trüchen, u której biedny kupiec, dobry i szlachetny, doznał poniżenia, od chwili pokazania się dwóch wielkich panów. Bo taka jest natura kobiet: ubiegają się za tem, czego nie mają, a pogardzają tem, co u nich dawniej wiele znaczyło. Taką oddawszy przysługę przyjacielowi Planchetowi, d’Artagnan rzekł cicho do Porthosa:
— Mój przyjacielu, masz piękny pierścień na palcu.
— Trzysta pistolów kosztuje — odpowiedział Porthos.
— Pani Trüchen lepiej będzie cię pamiętała, jeżeli jej zostawisz ten pierścień.
Porthos zaczął się wahać.
— Może myślisz, że nie dość piękny?... — zapytał muszkieter. — Rozumiem cię. Wielki pan, jak ty, nie przebywa u swojego dawnego sługi, aby mu nie zapłacił hojnie za gościnność; ale zaręczam ci, Planchet ma tak dobre serce, że nawet nie pomyśli o tem, że ty masz sto tysięcy liwrów dochodu.
— Mam chęć — rzekł Porthos, nadęty ta mową — ofiarować pani Trüchen mój mały folwarczek w Bracieux... to także pierścionek na palcu, dwanaście włók...
— To na ten raz za wiele, mój drogi... zachowaj to na później.
I zdjął mu pierścionek z palca, z którym, zbliżając się do Trüchen, rzekł:
— Pani, pan baron nie śmie prosić cię, abyś przyjęła od niego ten pierścionek, pan du Vallon jest człowiekiem wspaniałomyślnym i nadzwyczajnie delikatnym. Chciał ofiarować ci folwark, który posiada w Bracieux, ale mu odradziłem.
— O!... — rzekła Trüchen, oczami pożerając djament.
— Panie baronie — zawołał rozczulony Planchet.
— Mój dobry przyjacielu — wyjąkał Porthos uradowany, że d‘Artągnan dał taki obrót rzeczom.
Uściśnięto się.
Trüchen, przyszedłszy do siebie, po zdumieniu z hojności barona, uczuła się na właściwem sobie miejscu i podała tylko do pocałowania czoło wstydliwe i zarumienione wielkiemu panu, z którym zaczęła tak się wczoraj spoufalać. Baron Porthos tak był zachwycany, że byłby chętnie wypróżnił swoje kieszenie dla kucharki i Celestyna. Lecz d‘Artagnan go wstrzymał.
— Teraz na mnie kolej — rzekł.
I dał dwa pistole kucharce i dwa Celestynowi.