Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ I.
PO WIECZERZY.

Król ujął pod rękę pana de Saint-Agnan i poszedł z nim do pokoju sąsiedniego.
— Dlaczego się tak spóźniłeś, hrabio?... — spytał król.
— Najjaśniejszy Panie, raczyłeś pisać wierszem i panna de La Valliere tą samą chciała odpłacać moneta, to jest złotem za złoto.
— Wierszem!... Saint-Agnan... — zawołał król uradowany. — Dawaj, prędzej dawaj.
I Ludwik przełamał pieczątkę maleńkiego biletu, który w rzeczy samej obejmował wiersze, zachowane nam przez historję, zdradzające więcej dobrej chęci, niż talentu. Jakiekolwiek atoli były, bardzo uradowały króla. Odwrócił się zatem i włożył bilecik do kieszeni, poczem, postępując ku swoim gościom, rzekł:
— Panie du Vallon, widziałem cię w moim domu z największą przyjemnością i z równą chcę cię jeszcze widzieć.
Porthos skłonił się, a poruszenie jego podobne było do zachwiania się kolosu Rodyjskiego, gdy cofał się tyłem.
— Panie d‘Artagnan — mówił dalej król — czekaj w galerji na moje rozkazy, jestem ci obowiązany, żeś mi dał poznać pana du Vallon. Panowie, jutro powracam do Paryża — dodał — dla odprawienia, posłów hiszpańskich i holenderskich.
— Do jutra więc.
Sala natychmiast się opróżniła. Król wziął pod rękę pana de Saint-Agnan i kazał sobie raz jeszcze odczytać wiersze panny de La Valliere.
— Jak ci się podobają... — zapytał.
— Prześliczne, Najjaśniejszy Panie.
— A czy oddałeś jej moje?
— O! Najjaśniejszy Panie, nie mogła się niemi nasycić.
— Lękam się, czy nie były za słabe.
— A! panna de La Valliere nie tak o nich mówiła.
— Zatem przypadły jej do gustu.
— Jestem tego pewien, Najjaśniejszy Panie.
— Jakże się czuje panna de la Valliere?
— Bardzo niespokojna...
— Dlaczego?
— Z powodu wypadku biednego hrabiego de Guiche.
— A! mój Boże! cóż mu się przytrafiło?
— Najjaśniejszy Panie, rękę ma przestrzeloną i ranę w piersiach, jest prawie umierający.
— A! mój Boże, kto ci o tem powiedział?
— Manicamp w tej chwili sprowadził go do lekarza w Fontainebleau, i wieść natychmiast się rozbiegła.
— Sprowadził!... Biedny Guiche!... jakim się to stało sposobem?
— O! tak, Najjaśniejszy Panie.
— A to szczególniej mi odpowiadasz, panie de Saint-Agnan. Ja chcę szczegółów?
— A więc, Najjaśniejszy Panie, słychać o sprzeczce pomiędzy dwoma panami.
— Kiedy?
— Dzisiejszego wieczora, przed wieczerzą Waszej Królewskiej Mości.
— To niczego nie dowodzi. Tak surowo zakazałem pojedynków, że sadzę, iż nikt nie poważy się przestąpić mego zakazu.
— Dlatego, Boże, mnie uchowaj, abym kogokolwiek oskarżał — zawołał Saint-Agnan — Wasza Królewska Mość kazałeś mi mówić, więc mówiłem.
— Powiedz mi więc, jakim sposobem hrabia de Guiche został raniony?
— Najjaśniejszy Panie, mówią, że na czatach na dzikiego zwierza.
Dzisiaj wieczorem?
— Dzisiaj wieczorem.
— Ręka przestrzelona, rana w piersiach? Kto był na czatach z panem de Guiche?
— Nie wiem, Najjaśniejszy Panie, ale Manicamp powinien wiedzieć o wszystkiem.
— Coś ukrywasz przede mną, panie de Saint-Agnan.
— Nic, Najjaśniejszy Panie, nic.
— Zatem wytłumacz mi wypadek. Czy broń wypaliła?
— Być może. Ale jeżeli zważyć, Najjaśniejszy Panie, że znaleziono przy panu de Guiche pistolet, jeszcze nabity, trudno w to uwierzyć.
— Pistolet!... ależ przecie nikt z pistoletem nie chodzi na łowy.
— Najjaśniejszy Panie, dodają, że koń pana de Guiche jest zabity i że trup koński jest jeszcze na łączce.
— Jego koń!... Guiche był na łowach konno!... Saint-Agnan, nie pojmuję nic z tego, co mi mówisz, a gdzież się zdarzył ten wypadek?
— W lesie Rochin, w samym środku.
— Dobrze, przywołaj mi pana d‘Artagnan.
Saint-Agnan wykonał rozkaz, a muszkieter wszedł.
— Panie d‘Artagnan — rzekł król — wyjdziesz bocznemi drzwiami i schodami.
— Dobrze, Najjaśniejszy Panie.
— Udasz się na polankę lasu Rochin. Czy znasz to miejsce?
— Najjaśniejszy Panie, biłem się tam dwa razy.
— Jakto!... — zawołał król, zdziwiony tą odpowiedzią.
— Najjaśniejszy Panie, to jeszcze za czasów kardynała Richellego — odparł d‘Artagnan ze zwykłą powolnością.
— A to co innego. Udasz się tam i pilnie zbadasz miejscowość. Człowiek był tam raniony i znajdziesz jeszcze na miejscu zabitego konia. Po zbadaniu, powiesz mi, co myślisz o tym wypadku.
— Dobrze, Najjaśniejszy Panie.
D‘Artagnan wyszedł bocznemi schodami.
— Teraz niech mi zawołają lekarza — dodał Ludwik.
W dziesięć minut lekarz królewski przybył zadyszany.
— Panie — rzekł do niego król — udasz się, dokąd cię pan Saint-Agnan zaprowadzi i opowiesz mi o stanie zdrowia chorego, którego zobaczysz.
Lekarz wykonał rozkaz, nie czyniąc żadnej uwagi, bo już w owej epoce przywyknięto słuchać Ludwika XIV-go, i wyszedł, poprzedzając pana de Saint-Agnan.
— Panie Saint-Agnan — odezwał się król — przyślij mi Manicampa, zanim lekarz będzie z nim mówił.
Saint-Agnan wyszedł.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.