Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Król, wróciwszy do Paryża, udał się na radę i pracował przez znaczną część dnia. Młoda królowa, pozostawszy po pożegnaniu się z królem u królowej matki, zalała się łzami.
— O!... moja matko — rzekła — król mnie już nie kocha. Cóż się ze mną stanie, o, Boże!
— Mąż zawsze kocha taką żonę, jaką ty jesteś — odpowiedziała Anna Austrjacka.
— Może przyjść i ta chwila, moja matko, że będzie kochał inną kobietę, nie mnie. Może upodobać sobie inną, mieć z nią dzieci... Ale, tegobym chyba nie przeżyła...
— Marjo! Marjo!... — odpowiedziała królowa matka z uśmiechem, biorąc ją za rękę. — Pamiętaj moje słowa i niech one będą dla ciebie pociechą: Król nie może mieć Delfina bez ciebie, ty zaś możesz go mieć bez króla.
Przy tych słowach, którym towarzyszył znaczący wybuch śmiechu, królowa matka zwróciła się na przyjęcie księżny, którą paź w tej chwili oznajmił. Księżna zaledwie zmieniła ubranie i przybywała z twarzą wzburzoną, zdradzającą, że ma jakiś plan, którego wykonanie zajmuje ją, a skutek niepokoi.
— Przyszłam zobaczyć — rzekła — czy Wasze Królewskie Moście nie są utrudzone naszą małą podróżą.
— Bynajmniej — odpowiedziała królowa matka.
— Cokolwiek — rzekła Marja Teresa.
— Ja zaś, moje panie, najwięcej ucierpiałam, a to z powodu obawy...
— Jakiej obawy?... — spytała Anna Austrjacka.
— Że król zanadto zmęczył się konną jazdą.
— Konna jazda właśnie bardzo służy królowi.
— Ja przecież sama mu ją poradziłam — rzekła Marja Teresa, blednąc.
Księżna nic na to nie odpowiedziała, lecz uśmiech, jej tylko właściwy, przebiegł po ustach, nie zmieniając rysów twarzy, a potem przechodząc do innego przedmiotu, rzekła:
— Zastaliśmy Paryż taki, jakim go zostawiliśmy: zawsze są w nim intrygi, zmowy, miłostki.
— Intrygi? jakie intrygi?... — zapytała królowa matka.
— Mówią tu dużo o panu Fouquet i o pani Plessis Belliere.
— A to będzie już tysiączna zkolei — odpowiedziała królowa matka. — Ale jakież tam znowu są knowania?
— Będziemy mieli, jak się zdaje, coś do czynienia z Holandią.
— Jakto?
— Książę opowiadał mi zdarzenie z medalami.
— A!.. — rzekła młoda królowa — te medale wybite w Holandji, gdzie widać chmurę, zasłaniającą słońce królewskie. Ale mylisz się pani, nazywając to knowaniem, to tylko brudy.
— I tak godne pogardy, że nie zwrócą nawet uwagi króla — odpowiedziała królowa matka.
— Ale cóż to mówiłaś o miłostkach? Czy nie masz czasem na myśli pani d‘Olonne?
— Nie, nie, poszukam trochę bliżej nas.
— Casa de usted (w naszym domu)?... — szepnęła królowa matka do ucha synowej.
Księżna nie usłyszała tego i mówiła dalej:
— Wiecież, panie, okropną nowinę?
— O tak! to rana pana de Guiche.
— I panie zapewne, jak wszyscy, przypisujecie to przypadkowi na polowaniu?
— Ależ tak — odrzekły młode królowe.
Lecz tym razem ciekawość ich była podniecona. Księżna zbliżyła się.
— Był to pojedynek — rzekła zcicha.
— A!.. — odezwała się surowym głosem Anna Austrjacka.
— Okropny pojedynek, w którym książę o mało nie stracił dwóch najlepszych przyjaciół, a król najwierniejszych sług.
— I o cóż był ten pojedynek?.. — spytała młoda królowa, ożywiona tajemnem przeczuciem.
— O miłostki — odpowiedziała z przekąsem księżna — panowie ci rozprawiali o cnocie pewnej damy. Jeden dowodził, że Pallas była niczem w porównaniu z nią. Drugi utrzymywał, że ta pani naśladuje Wenus, podniecającą Marsa. I, na honor, ci panowie tak walczyli, jak Hektor i Achilles.
— Któż to jest ta dama?... — spytała bez ogródki Anna Austrjacka. — Zdaje mi się, że mówiłaś, iż to jedna z dam honorowych.
— Czyż to powiedziałam?.... — zapytała księżna.
— Tak! zdaje mi się nawet, że wymieniłaś jej nazwisko!
— Wiecie, panie, że kobieta tego rodzaju jest niebezpieczną na dworze królewskim.
— To panna La Valliere!... — rzekła królowa matka.
— Mój Boże! tak! ta brzydka mała.
— I przyczyna tego złego — rzekła Anna Austrjacka — jest La Valliere! Wszak takie pani zdanie?
Księżna odpowiedziała poruszeniem, ani twierdzącem, ani przeczącem.
— Nie chcę, aby na moim dworze uzbrajano w ten sposób jednych ludzi przeciw drugim — rzekła powolnie Anna Austrjacka. — Obyczaje te były może dobre wtenczas, kiedy szlachta rozdzielona, nie miała innego celu gromadzenia się prócz zalotności kobiet. Wówczas kobiety panując same, miały niejako przywilej podtrzymywania odwagi szlachty, wystawiając ją na częste próby. Ale, dziś chwała Bogu, jest tylko jeden pan we Francji. I dlatego do niego należą tylko ich siły i ich myśli. Nie ścierpię więc, aby w ten sposób zmarnowano choć jednego ze sług mojego syna.
I, zwróciwszy się do młodej królowej zapytała:
— Co zrobić z tą La Valliere?
— La Valliere — rzekła młoda królowa, udając zdziwioną. — Nie zmam tego nazwiska.
I odpowiedzi tej towarzyszył uśmiech zimny, właściwy tylko ustom panujących. Księżna była sama wielką księżniczką, wielką z umysłu, urodzenia i dumy, jednakże ciężar tej odpowiedzi zgnębił ją: musiała chwilę zaczekać, nim przyszła do siebie.
— Jest to jedna z moich dam honorowych — odpowiedziała z głębokim ukłonem.
— W takim razie — odpowiedziała Marja Teresa tym samym tonem — to twoja, a nie nasza sprawa, moja siostro.
— Za pozwoleniem — rzekła Anna Austriacka — to moja sprawa. I pojmuję bardzo dobrze — rzekła, rzucając wzrokiem porozumienia na księżnę — pojmuję, dlaczegoś mi pani o tem powiedziała.
— Wszystko, co pani czyni — wyrzekła księżniczka angielska — wychodzi jakby z ust bogini mądrości.
— Mnie się zdaje — odezwała się ze słodyczą Marja Teresa — że najlepiej tę pannę odesłać do domu i dać jej pewną pensję.
— Z mojej kasy może!... — odrzekła żywo księżna.
— Nie, nie, pani — przerwała Anna Austrjacka — nie trzeba tego rozgłaszać, król właśnie nie lubi, aby źle mówiono o kobietach. Trzeba to załatwić pocichu. Pani będziesz łaskawą przysłać do mnie tę dziewczynę. Ty zaś, moja córko, będziesz tak dobrą i pójdziesz na chwilę do siebie.
Prośby starej królowej były rozkazami. Marja wyszła do swoich pokoi a księżna rozkazała paziowi przywołać La Valliere.