Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ X.
PIERWSZA SPRZECZKA.

La Valliere weszła do królowej matki, nie wiedząc wcale, jaki przeciw niej uknuto spisek. Mniemała że służba jej tego wymaga, a w podobnych razach królowa matka zawsze była dla niej uprzejmą. Nie zależąc wreszcie bezpośrednio od królowej matki, pełniła jej polecenia, powodowana tylko grzecznością, a wysoki stopień łaskawości dodawał jej bodźca, tak, że czyniła to z największą uprzejmością. Postąpiła wiec ku królowej z tym słodkim uśmiechem, który stanowił jej główny wdzięk. A że nie przystąpiła zbyt blisko, Anna Austrjacka przywołała ją znakiem aż do swego krzesła. Wówczas weszła księżna, na pozór zupełnie spokojna i wzięła robotę, rozpoczętą przez Marję Teresę. La Valliere, zamiast rozkazu, którego oczekiwała, widziała te przygotowania, i patrzyła z ciekawością a może i z bojaźnią na twarze obu pań.
Anna rozważała. Księżna udawała obojętność, jakaby przestraszyć mogła nawet mniej bojaźliwych.
— Panno — wyrzekła królowa matka, zapominając złagodzić akcent hiszpański (co zwykle czyniła, kiedy nie była w gniewie) — zbliż się tutaj, abyśmy pomówiły, skoro wszyscy gadają.
— O mnie, — krzyknęła La Valliere, blednąc.
— Tak, udawaj, że nie wiesz o niczem, a czy wiesz o pojedynku między panami de Guiche i de Wardes?
— Mój Boże!.. pani, wczoraj pogłoska ta doszła do mnie — odpowiedziała La Valliere, składając ręce.
— Czy nie znasz przyczyny tego pojedynku?
— Nie wiem o nim wcale.
— Jest to cokolwiek oklepany, obronny sposób, takie uparte zaprzeczanie, a ty, co masz tyle dowcipu, moja panno, powinnaś unikać tego sposobu.
— Ależ, mój Boże!... Wasza Królewska Mość przestrasza mnie tą oziębłością... Miałażbym nieszczęście popaść w niełaskę?
Księżna roześmiała się. La Valliere spojrzała na nią z osłupieniem. Anna odpowiedziała:
— Moją niełaskę!... Popaść w moją niełaskę!... ależ nie myślisz o tem, co mówisz, moja panno La Valliere; czyżbym potrzebowała jeszcze myśleć o tych, którzy popadają w moją niełaskę. Ależ ja myślę o pannie tylko dlatego, że o niej trochę za dużo mówią, a nie lubię, żeby mówiono o pannach mojego dworu.
— Wasza Królewska Mość robi mi zaszczyt, mówiąc o tem — odpowiedziała La Valliere przestraszona — ale nie pojmuję, co by mogli o mnie mówić.
— A więc ja ci powiem. Pan de Guiche ujął się za ciebie.
— Za mnie?
— Tak, za ciebie. Jest to człowiek rycerski, a piękne awanturnice lubią, kiedy młodzież bierze się do oręża za nic. Ja nie cierpię pojedynków a zatem i podobnych zdarzeń i... zapamiętaj to sobie.
La Valliere upadła na kolana przed królową, lecz ta odwróciła się do niej tyłem; wyciągnęła błagalnie ręce do księżny, ale i ta tylko naigrawała się z niej. Uczucie dumy oburzyło ją.
— Pani!... — rzekła — pytałam, jaką jest moja zbrodnia. Wasza Królewska Mość winnaś mi to była powiedzieć, a uważam, że Wasza Królewska Mość mnie potępiłaś, nim pozwoliłaś mi się usprawiedliwić.
— A!.. — krzyknęła Anna Austriacka. — Patrzcież, co za piękne wyrazy, co za piękne uczucia, a to jakaś księżniczka ta dziewczyna, to studnia czułości romantycznej. Widać dobrze, moja ty piękna, że kształcimy nasz umysł w salonach królewskich.
La Valliere, dotknięta do żywego, już nie zbladła, ale zbielała i siły ją opuściły.
— Chciałam ci powiedzieć — przerwała dumnie królowa — że, jeżeli będziesz dobrze podniecać podobne uczucia, poniżysz nas, nas, kobiety, tak dalece, że wstydzić się będziemy stanąć narówni z tobą. Pozostań w swoich granicach, moja panno. Ale powiadano mi nadto, że jesteś podobno zaręczona?
— Tak, pani.
— Jak się nazywa twój narzeczony?
— Wicehrabia de Bragelonne.
— A, wiesz moja panno, że to bardzo pomyślny los dla ciebie, bez znaczenia, majątku, i niezbyt pięknej: powinnaś dziękować niebu, że ci taki los zsyła.
La Valliere nic nie odpowiedziała.
— A gdzież jest teraz wicehrabia de Bragelonne?... — pytała dalej królowa.
— W Anglji — rzekła księżna — dokąd odgłos powodzenia tej panny dojdzie go niezawodnie.
— O nieba... — szepnęła La Valliere, prawie nieprzytomna.
— A więc, moja panno — rzekła Anna Austrjacka — każemy powrócić temu chłopcu, i pojedziecie potem oboje dokądkolwiek. Jeżeli zaś jesteś innego zdania, bo dziewczęta czasem mają dziwaczne przywidzenia, zdaj się na mnie, ja ciebie zwrócę na dobra drogę, już ja to zrobiłam dla niejednej, która więcej wszakże była warta od ciebie.
La Valliere nic już nie słyszała.
Królowa mówiła dalej bez litości:
— Odeślę cię w takie miejsce, gdzie będziesz miała czas dojrzale rozważać. Rozwaga uspakaja burzliwa krew i trawi wszystkie złudzenia młodości. Spodziewam się żeś mię zrozumiała.
— Pani!.. jestem niewinną tego wszystkiego, co sobie Najjaśniejsza Pani wyobraża. Patrz pani na moją rozpacz. Ja tak poważam, tak kocham Waszą Królewską Mość.
— Byłoby może lepiej, gdybyś mnie nie poważała — odrzekła królowa z uśmiechem zimnego naigrawania. — Myślisz może, że byłabym zadowolona, gdybyś popełniła jaki błąd?
— A, pani mnie zabijasz!
— O!... bez tych wykrzykników, bardzo proszę, bo inaczej, prędko skończę to wszystko. Wróć do siebie i korzystaj z mojej przestrogi.
— Pani — rzekła La Valliere do księżny Orleańskiej, ująwszy ja za rękę. — Proś za mną, wszakże jesteś pani tak dobra?
— Ja — odpowiedziała księżna z uwłaczającą radością — ja dobrą? A, moja panno, ty sama w to nie wierzysz.
I z gniewem odepchnęła rękę młodej dziewczyny. Ta, zamiast upaść pod ciężarem obelg, jak się tego obie księżne po jej bladości i łzach spodziewały, przybrała w jednej chwili wyraz spokoju i godności i wyszła, żegnając głębokim ukłonem królową.
— I cóż — rzekła Anna Austrjacka — myślisz, że zacznie na nowo?
— Nie ufam tym słodkim i cierpliwym charakterom. Nic bowiem niema odważniejszego nad serce cierpliwe, nic bardziej pewnego siebie nad umysł łagodny.
— Ja ci ręczę, że dobrze pomyśli, nim spojrzy na Marsa.
— Byle tylko nie użyła jego tarczy — odpowiedziała księżna.
Dumne spojrzenie królowej-matki było odpowiedzią na tę uwagę, której wszakże nie brakło dowcipu, i obie damy, prawie pewne zwycięstwa, wyszły, aby połączyć się z Marją Teresa, która, oczekując na nie, ukrywała, o ile mogła, niecierpliwość. Było już wpół do szóstej wieczorem i król zjadł już podwieczorek, a nie tracąc czasu po skończonej uczcie i naradach, wziął pod rękę Saint-Agnana i kazał się zaprowadzić do panny La Valliere. Dworak opierał się temu.
— No i cóż — rzekł król — trzeba się do tego przyzwyczaić, ażeby zaś to weszło w zwyczaj trzeba przecież zacząć.
— Ależ, Najjaśniejszy Panie, tutaj pokoje panien są jak latarnie, wszyscy widzą wchodzących i wychodzących. Mnie się zdaje, że należałoby wynaleźć jaki pozór... ot ten naprzykład...
— Jaki?
— Gdyby Wasza Królewska Mość chciał zaczekać, aż księżna wróci do siebie.
— Nie chcę pozorów!.. Nie chcę oczekiwania!.. Dość już tych obsłonek, dość tych tajemnic. Nie rozumiem, czem król Francji może sobie uchybić, że lubi towarzystwo dowcipnej panienki. Honny soit qui mal y pense!
— A królowa?
— To prawda!.. tak, to prawda. Chcę, ażeby królowe były zawsze poważne. A więc dziś wieczorem pójdę jeszcze do panny La Valliere, ale jutro zgadzam się na wszystkie pozory, jakie sam chcesz. Jutro pomyślimy o tem, dziś nie mam czasu.
Saint-Agnan nic nie odpowiedział, zeszedł ze schodów przed królem i poszedł przez dziedziniec z uczuciem wstydu, którego nawet nie zmniejszyła wysoka łaska, jaką było towarzyszenie królowi. Gdy król przybył, La Valliere właśnie ocierała łzy, a czyniła to tak nieostrożnie, że król spostrzegł.
Spytał ją o przyczynę łez, jak troskliwy kochanek.
— Nic mi nie jest, Najjaśniejszy Panie.
— Ależ przecie płakałaś?
— O nie, Najjaśniejszy Panie!
— I oczy masa czerwone — rzekł król.
— To od kurzu w podróży, Najjaśniejszy Panie.
— Ale nie, nie. Nie masz nawet tej uprzejmości, jaka cię czyni tak piękną i pociągającą. Nie patrzysz nawet na mnie.
Istotnie odwróciła się.
— Ależ, na imię nieba, co to jest?... — zapytał Ludwik, a krew już się w nim burzyła.
— Nic a nic, Najjaśniejszy Panie. Jestem gotowa dowieść ci, Najjaśniejszy Parnie, że umysł mój jest daleki od trosk
— Ależ ja widzę wprost przeciwnie. Czy ciebie czem dotknięto, obrażono?
— Nie, nie, Najjaśniejszy Panie!
— Trzeba mi powiedzieć, kto obraził — rzekł młody król z iskrzącem okiem.
— Ależ nikt, Najjaśniejszy Panie, nikt mnie nie obraził.
— A więc wróć do tej samej wesołości, albo do tego rozkosznego zadumania, które tak uwielbiałem tego poranku, no, bądź tak dobra.
— Dobrze, Najjaśniejszy Panie.
Król tupnął noga.
— Nie, to nie do wytłumaczenia.
I spojrzał na Saint-Agnana, który również spostrzegł ponurą oziębłość La Valliere i niecierpliwość króla.
Chociaż król prosił i używał tysiącznych dowcipnych sposobów, ażeby zmienić to smutne usposobienie, nic nie pomogło. Młoda dziewczyna była zgnębiona, nawet widok śmierci nie byłby jej obudził z tego odrętwienia. Król, widząc w tem jakąś niemiłą tajemnicę, oglądał się wokoło z podejrzliwą miną.
Wypytywał na nowo z goryczą.
La Valliere nie mogła mu powiedzieć, gdyż musiałaby oskarżyć królowę-matkę i księżnę. Byłaby to otwarta walka między nią i dwiema możnemi księżnemi. Zdawało się jej, że król jednak łatwo może czytać w jej sercu, pomimo tej zasłony milczenia. Że jeżeli ją kocha prawdziwie, powinienby wszystko zrozumieć i wszystko odgadnąć. Milczała więc, wzdychając, płacząc i ukrywając twarz w dłonie. Te westchnienia, ten płacz, najprzód rozczuliły Ludwika XIV-go, potem przestraszyły, w końcu rozgniewały. Nie mógł znieść oporu, nawet oporu w postaci westchnień i łez. Jego mowa stała się cierpką, a nawet obrażającą. Było to nowe cierpienie, dodane do poprzednich cierpień La Valliere. La Valliere nie starała się nawet bronić, znosiła te wyrzuty i odpowiadała na nie tylko poruszeniem głowy, nie wymawiając innych słów nad te dwa, które wydzierały się z głęboko zranionego serca.
— Mój Boże, mój Boże!
Król unosił się coraz więcej. Postąpił trzy kroki naprzód, ażeby już wyjść, lecz wrócił. Biedna dziewczyna nie podniosła nawet głowy, chociaż odgłos kroków oznajmiał jej, że ją opuszcza kochanek. Zatrzymał się chwilę przed nią z założonemi rękami.
— Po raz ostatni, moja panno!... — rzekł czy chcesz wskazać mi przyczynę tej zmiany czyli tego kaprysu?
— Cóż ja mam powiedzieć?... mój Boże — rzekła La Valliere — widzisz dobrze, Najjaśniejszy Panie, że jestem tak przygnębiona boleścią, widzisz dobrze, że nie mam ani woli, ani myśli, ani słów!...
— Czyż to tak trudno powiedzieć prawdę?... Mniej na to potrzeba słów, niżeli te, które dotąd wyrzekłaś.
— Ale jaką prawdę?.. o czem?...
— O wszystkiem?
Biedne dziecię nie było jeszcze dość nieszczęśliwe, aby ośmielić się i odsłonić prawdę.
— O niczem nie wiem — bąknęła.
— O!.. to więcej niż zalotność — krzyknął król — więcej niż urojenie, to zdrada.
I tym razem, jakby go już nic nie zatrzymywało, rzucił się ku drzwiom i wybiegł z pokoju pełen rozpaczy. Saint-Agnan wyszedł za nim bardzo z tego zadowolony. Ludwik XIV-ty nie zatrzymywał się aż na schodach, a oparłszy się na poręczy, rzekł:
— Widzisz!... jakem był niegodnie zwodzony?..
— Jakto?.. Najjaśniejsizy Panie, — zapytał ulubieniec...
— Ona kocha Bragelonna!... Doprawdy, umrę ze wstydu, jeżeli za trzy dni pozostanie w sercu mojem choć ślad z tej miłości.
I Ludwik XIV-ty szedł dalej ku swoim pokojom.
— Ja to mówiłem Waszej Królewskiej Mości — rzekł, zcicha Saint-Agnan, idąc za królem i oglądając się bojaźliwie na wszystkie okna. Jedna firanka podniosła się, a za tą firanką była księżna.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.