Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział LII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Na zegarze w Bastylji wybita siódma. Zegar ten, zastosowany powierzchownością do więzienia stanu, przedstawiał świętego Piotra w okowach i liczył smutne dla więźniów godziny. Była to pora wieczerzy u tych nieszczęśliwych. Godzina wieczerzy dla więźni była też godziną wieczerzy dla gubernatora, a miał on u siebie gościa.
Rożen więc obracał się bardziej, niż zwykle, obciążony: zwierzyna, ryby kosztowne, przystawki i mnóstwo delikatnych potraw stanowiły kolację gubernatora. Baisemeaux, siedząc u stołu zacierał ręce z radości, patrząc na biskupa Vannes, ubranego w długie buty, suknie szare, ze szpadą u boku, i powtarzającego z niecierpliwością, że mu się jeść chce okropnie. Pan Baisemeaux de Montzelun nie był przyzwyczajonym do poufałości z jego wielebnością biskupem Vannes. Lecz tego wieczora Aramis tak był wesoły, tak wiele czynił mu zwierzeń, słowem, z prałata stał się tak znowu muszkieterem, że Baisemeaux, jak zwykle ludzie pospolici, na tę cząstkę wesołości biskupa odpowiedział wesołością, zupełnie nieograniczoną.
— Słuchaj, Baisemeaux, — mówił wesoło biskup — upij się dzisiaj, pobirbantujemy tak, jak to niegdyś, a jeżeli mam co na sercu, przyrzekam ci, że zobaczysz to tak, jakbyś zobaczył djament na dnie twojej szklanki.
— Brawo!... — rzekł Baisemeaux.
I nalał sobie potężną szklankę i wypił ją w uniesieniu radości, że się choć trochę przyczyni do tak wielkiego grzechu biskupa. Kiedy pił, nie spostrzegł, że Aramis przysłuchiwał się z uwagą odgłosom, dolatującym z dziedzińca. Około godziny ósmej przybył kurjer: było to już przy piątej wypróżnionej butelce, a chociaż kurjer ten narobił wiele hałasu, Baisemeaux nic nie słyszał.
Wszedł Franciszek.
— Wina, łotrze! i to najlepszego!
— Zaraz, ale, panie, przybył kurjer...
— Niech odda papiery w kancelarji, jutro przeczytam. Jutro będzie dosyć czasu, jutro będzie dzień — rzekł Baisemeaux, śpiewając ostatnie wyrazy.
— Zastanów się! — rzekł Aramis — zastanów się.
— Nad czem, kochany parnie d‘Herblay? — rzekł Baisemeaux, nawpół pijany.
— List, który kurjer przywozi do gubernatora cytadeli może być pilnym rozkazem, może nawet królewskim.
— Ha! może masz słuszność — wyjąkał Baisemeaux — rozkaz króla jest święty. Ale rozkazy, które przybywają w czasie wieczerzy, powtarzam, niech je djabli...
— Pamiętaj, Baisemeaux, że i ja nosiłem mundur i przywykłem natychmiast spełniać rozkazy.
— Chcesz pan więc?...
— Chcę, mój przyjacielu, ażebyś dopełnił powinności, i proszę cię o to, ażeby ten żołnierz nie myślał...
— To słuszne — rzekł Baisemeaux.
Franciszek czekał.
— Niechże mi przyniosą ten rozkaz — odezwał się Baisemeaux.
Franciszek przyniósł papier. Baisemeaux rozpieczętował i czytał powoli. Aramis udając, że pije, nie spuścił go z oka.
Baisemeaux, przeczytawszy, rzekł:
— Rozkaz uwolnienia! proszę uniżenie, ważna nowina, ażeby nam przeszkadzać.
— Przyznasz przynajmniej, kochany gubernatorze, że bardzo ważna dla tego, kogo ona dotyczy!
— Jeszcze o ósmej wieczorem!
— Będzie to miłosierny uczynek!
— Wiem, że to będzie uczynek miłosierny, ale dla tego głupca, który się nudzi, lecz nie dla mnie, który się bawię — rzekł z gniewem Baisemeaux.
— Czy dużo na tem stracisz, bo może więzień był na wyższej stopie utrzymania?
— Gdzież tam, jakiś biedak, za pięć franków dziennie! „Pilno!“ i to człowieka, który tu od dziesięciu lat siedzi, dziś jest im pilno uwolnić zaraz, natychmiast, i to wieczorem o ósmej.
— Cóż robić? — rzekł Aramis — narzekajmy, jak chcemy, ale trzeba przecie spełnić rozkaz.
— Oczywiście, jutro to załatwię.
— Dlaczegóż nie dzisiaj, tem więcej, że na rozkazie napisano: „Pilno“.
— Dlatego, że dziś jemy wieczerzę i że nam także pilno!...
— Kochany Baisemeaux, chociaż dziś jestem w ubraniu świeckiem, ale zawsze czuję, że jestem duchownym, a litość ważniejszym jest obowiązkiem, niż głód i pragnienie. Nieszczęśliwy więzień długo cierpiał, gdyż sam powiadasz, że jest tu więźniem od lat dziesięciu. Skróć mu cierpienia, on nie spodziewa się szczęścia, jakie go oczekuje, daj mu je natychmiast, a Bóg latami szczęścia wynagrodzi ci to w raju.
— Ha!... niech tak będzie, skoro pan chcesz. Ale potrawy nam ostygną?....
— Mniejsza o to!...
Baisemeaux zwrócił się z krzesłem ku drzwiom, ażeby zadzwonić.
Rozkaz leżał na stole.
Aramis zaś, korzystając z chwili, kiedy Baisemeaux się odwrócił, zamienił papier ten na inny, tak, jak tamten złożony, a miał go już przygotowany.
— Franciszku — rzekł gubernator — niech tu przyjdzie major z odźwiernym trzeciej wieży.
Franciszek wyszedł, skłoniwszy się, a dwaj biesiadnicy pozostali sami.