Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział LII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ LII.
JESZCZE JEDNA WIECZERZA W BASTYLJI.

Na zegarze w Bastylji wybita siódma. Zegar ten, zastosowany powierzchownością do więzienia stanu, przedstawiał świętego Piotra w okowach i liczył smutne dla więźniów godziny. Była to pora wieczerzy u tych nieszczęśliwych. Godzina wieczerzy dla więźni była też godziną wieczerzy dla gubernatora, a miał on u siebie gościa.
Rożen więc obracał się bardziej, niż zwykle, obciążony: zwierzyna, ryby kosztowne, przystawki i mnóstwo delikatnych potraw stanowiły kolację gubernatora. Baisemeaux, siedząc u stołu zacierał ręce z radości, patrząc na biskupa Vannes, ubranego w długie buty, suknie szare, ze szpadą u boku, i powtarzającego z niecierpliwością, że mu się jeść chce okropnie. Pan Baisemeaux de Montzelun nie był przyzwyczajonym do poufałości z jego wielebnością biskupem Vannes. Lecz tego wieczora Aramis tak był wesoły, tak wiele czynił mu zwierzeń, słowem, z prałata stał się tak znowu muszkieterem, że Baisemeaux, jak zwykle ludzie pospolici, na tę cząstkę wesołości biskupa odpowiedział wesołością, zupełnie nieograniczoną.
— Słuchaj, Baisemeaux, — mówił wesoło biskup — upij się dzisiaj, pobirbantujemy tak, jak to niegdyś, a jeżeli mam co na sercu, przyrzekam ci, że zobaczysz to tak, jakbyś zobaczył djament na dnie twojej szklanki.
— Brawo!... — rzekł Baisemeaux.
I nalał sobie potężną szklankę i wypił ją w uniesieniu radości, że się choć trochę przyczyni do tak wielkiego grzechu biskupa. Kiedy pił, nie spostrzegł, że Aramis przysłuchiwał się z uwagą odgłosom, dolatującym z dziedzińca. Około godziny ósmej przybył kurjer: było to już przy piątej wypróżnionej butelce, a chociaż kurjer ten narobił wiele hałasu, Baisemeaux nic nie słyszał.
Wszedł Franciszek.
— Wina, łotrze! i to najlepszego!
— Zaraz, ale, panie, przybył kurjer...
— Niech odda papiery w kancelarji, jutro przeczytam. Jutro będzie dosyć czasu, jutro będzie dzień — rzekł Baisemeaux, śpiewając ostatnie wyrazy.
— Zastanów się! — rzekł Aramis — zastanów się.
— Nad czem, kochany parnie d‘Herblay? — rzekł Baisemeaux, nawpół pijany.
— List, który kurjer przywozi do gubernatora cytadeli może być pilnym rozkazem, może nawet królewskim.
— Ha! może masz słuszność — wyjąkał Baisemeaux — rozkaz króla jest święty. Ale rozkazy, które przybywają w czasie wieczerzy, powtarzam, niech je djabli...
— Pamiętaj, Baisemeaux, że i ja nosiłem mundur i przywykłem natychmiast spełniać rozkazy.
— Chcesz pan więc?...
— Chcę, mój przyjacielu, ażebyś dopełnił powinności, i proszę cię o to, ażeby ten żołnierz nie myślał...
— To słuszne — rzekł Baisemeaux.
Franciszek czekał.
— Niechże mi przyniosą ten rozkaz — odezwał się Baisemeaux.
Franciszek przyniósł papier. Baisemeaux rozpieczętował i czytał powoli. Aramis udając, że pije, nie spuścił go z oka.
Baisemeaux, przeczytawszy, rzekł:
— Rozkaz uwolnienia! proszę uniżenie, ważna nowina, ażeby nam przeszkadzać.
— Przyznasz przynajmniej, kochany gubernatorze, że bardzo ważna dla tego, kogo ona dotyczy!
— Jeszcze o ósmej wieczorem!
— Będzie to miłosierny uczynek!
— Wiem, że to będzie uczynek miłosierny, ale dla tego głupca, który się nudzi, lecz nie dla mnie, który się bawię — rzekł z gniewem Baisemeaux.
— Czy dużo na tem stracisz, bo może więzień był na wyższej stopie utrzymania?
— Gdzież tam, jakiś biedak, za pięć franków dziennie! „Pilno!“ i to człowieka, który tu od dziesięciu lat siedzi, dziś jest im pilno uwolnić zaraz, natychmiast, i to wieczorem o ósmej.
— Cóż robić? — rzekł Aramis — narzekajmy, jak chcemy, ale trzeba przecie spełnić rozkaz.
— Oczywiście, jutro to załatwię.
— Dlaczegóż nie dzisiaj, tem więcej, że na rozkazie napisano: „Pilno“.
— Dlatego, że dziś jemy wieczerzę i że nam także pilno!...
— Kochany Baisemeaux, chociaż dziś jestem w ubraniu świeckiem, ale zawsze czuję, że jestem duchownym, a litość ważniejszym jest obowiązkiem, niż głód i pragnienie. Nieszczęśliwy więzień długo cierpiał, gdyż sam powiadasz, że jest tu więźniem od lat dziesięciu. Skróć mu cierpienia, on nie spodziewa się szczęścia, jakie go oczekuje, daj mu je natychmiast, a Bóg latami szczęścia wynagrodzi ci to w raju.
— Ha!... niech tak będzie, skoro pan chcesz. Ale potrawy nam ostygną?....
— Mniejsza o to!...
Baisemeaux zwrócił się z krzesłem ku drzwiom, ażeby zadzwonić.
Rozkaz leżał na stole.
Aramis zaś, korzystając z chwili, kiedy Baisemeaux się odwrócił, zamienił papier ten na inny, tak, jak tamten złożony, a miał go już przygotowany.
— Franciszku — rzekł gubernator — niech tu przyjdzie major z odźwiernym trzeciej wieży.
Franciszek wyszedł, skłoniwszy się, a dwaj biesiadnicy pozostali sami.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.