Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział LIII
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Przez chwilę zapanowała cisza między biesiadnikami, Aramis zaś nie spuszczał z oka gubernatora. Ten jakby nie miał zbytniej ochoty zająć się czem innem niż wieczerzą. Widocznem nawet było, że szukał jakiegobądź słusznego lub niesłusznego powodu, ażeby opóźnić uwolnienie aż do skończenia wieczerzy. Powód ten, jak mu się zdawało, znalazł.
— Niepodobieństwem jest uwolnić więźnia o tej godzinie, dokądże on pójdzie, nie znając Paryża?...
— Mam powóz i zawiozę go tam, dokąd zechcę.
— Pan masz na wszystko gotową odpowiedź! Franciszku!... niech powiedzą panu majorowi, ażeby uwolnił z więzienia pana Seldon w wieży O.
— Seldon?... — rzekł Aramis z udanym spokojem. — Zdaje mi się, że powiedziałeś Seldon?... Zapewne chciałeś powiedzieć Marchiali?... — rzekł Aramis.
— Marchiali?... gdzież tam!... Seldon!...
— Mnie się zdaje, że mylisz się, panie Balsemeaux!...
— Przecież czytałem rozkaz!...
— I ja także!...
Aramis wziął do ręki rozkaz.
— Czytam! Marchiali — wyrzekł, rozkładając papier. — Patrzaj!
Baisemeaux spojrzał i ręce mu opadły.
— Jakto? człowiek, którego pilnowanie codziennie mi zalecano!
— Napisano wyraźnie: Marchiali — powtórzył raz: jeszcze nieugięty Aramis.
— Tak, w rozkazie napisano: uwolnić Marchialego — powtórzył Baisemeaux, starając się odzyskać przytomność.
— I każesz go uwolnić; a jeżeli chcesz uwolnić i Seldona, oświadczam ci, że wcale temu sprzeciwiać się nie będę!
Aramis skończył ten frazes, z uśmiechem tak ironicznym, że uśmiech ten, wytrzeźwiwszy zupełnie Baisemeaux, dodał mu nawet odwagi.
— Panie!.. — rzekł — Marchiali to ten sam więzień, którego onegdaj spowiednik naszego zgromadzenia tak tajemnie odwiedzał.
— Nie wiem o tem, mój panie!... — odpowiedział biskup.
— Ale przecież to tak niedawno, panie d‘Herblay.
— Być może, ale u nas daleko lepiej jest, kiedy człowiek dzisiejszy zapomina, co robił wczorajszy.
— Bądź cobądź jednak odwiedziny spowiednika były szczęśliwe dla więźnia?
Aramis nie odpowiedział, zaczął tylko jeść i pić na nowo.
Baisemeaux, nie poruszając już tego przedmiotu, wziął rozkaz i obracał go na wszystkie strony.
Takie niedowierzanie w innych okolicznościach oburzyłoby niecierpliwego Aramisa, ale biskup Vannes nie był obraźliwym na takie drobnostki, nadewszystko kiedy sobie wyrozumował, że gniewać się byłoby niebezpiecznie.
— No i cóż, uwolnisz Marchialego?... — zapytał.
— Uwolnię — odpowiedział Baisemeaux — ale nie pierwej aż przywołam kurjera, który rozkaz ten przywiózł, i gdy wypytawszy się, przekonam.
— Rozkazy przychodzą zapieczętowane, a kurjer nie wie nawet, co w nich jest. O czem się więc przekonasz?
— To odeślę rozkaz ten do ministerjum, a tam pan de Lyonne albo go cofnie, albo potwierdzi.
— Wynika stad, że chcesz poradzić się, abyś miał spokojne sumienie?
— Tak jest, Ekscelencjo.
— I że jeżeli starszy ci rozkaże, będziesz posłuszny. Ponieważ obawiasz się, czy rozkaz nie jest podrobiony.
— Tak jest, Ekscelencjo!
— A więc panie de Baisemeaux — rzekł Aramis, rzuciwszy ostrym wzrokiem gubernatora — podzielam tak szczerze twoją wątpliwość i twój sposób widzenia, że wezmę pióro, jeżeli mi je dasz.
Baisemeaux podał pióro.
— I arkusz czystego papieru — dorzucił Aramis.
Baisemeaux podał papier.
— I napiszę rozkaz, któremu jestem pewny, że uwierzysz, jakkolwiek byłbyś niedowierzającym.
Baisemeaux zbladł na tak śmiałe zapewnienie. Zdawało mu się, że głos Aramisa, przedtem tak łagodny i wesoły, stał się ponurym i złowrogim, że światło pokoju zamieniło się na światło grobowej kaplicy, a wino w szklankach w krew się obróciło.
Aramis pisał, a Baisemeaux przestraszony, czytał, stojąc za nim.
„Ad M. D. G. — pisał biskup i położył krzyż pod temi czterema literami, które znaczyły: Ad Majoram Dei Glorjam.
„Podoba się nam, ażeby rozkaz przywieziony panu Baisemeaux de Montlezum, gubernatorowi Bastylji, był uznany przez niego za ważny i dobry i natychmiast wykonany.“
d‘Herblay,
z łaski Bożej generał zgromadzenia.
— No, no — rzekł Aramis po dość długiem milczeniu, podczas którego gubernator Bastylji przyszedł cokolwiek do siebie — nie każ mi wierzyć, kochany Baisemeaux, że obecność generała zgromadzenia jest tak, jak obecność Boga, przerażającą, i że się umiera, patrząc na niego. Odważnie, wstań, podaj mi rękę i bądź posłuszny.
Baisemeaux uspokojony, chociaż niezadowolony, powstał i ucałował rękę Aramisa.
— Natychmiast — rzekł zcicha.
— O! tylko bez żadnych ostateczności, mój przyjacielu, siadaj, i kończmy wieczerzę.
— Ekscelencjo, nie przebaczę sobie nigdy, żem się ośmielił śmiać, żartować z nim, uważając go za równego sobie.
— Cicho! mój stary towarzyszu — odpowiedział biskup, czując, do jakiego stopnia struna była wyciągnięta i że niebezpiecznie ją zerwać. — Cicho! żyjmy każdy, jak przystoi. Tobie ode mnie należy się opieka i przyjaźń, mnie od ciebie posłuszeństwo. Postępujmy tak i bądźmy weseli.
Baisemeaux zamyślił się i jednym rzutem myśli przewidział następstwa, jakie pociągnie za sobą uwolnienie więźnia na mocy fałszywego rozkazu, a porównawszy opiekę, jakiej mu udzielał generał zgromadzenia, nie przewidywał zbyt wielkiej odpowiedzialności. Aramis odgadł jego myśli.
— Kochany Baisemeaux — rzekł — jesteś głupcem. Odzwyczaj się od rozważania, kiedy ja zadaję sobie pracę rozważać za ciebie.
— Jakże mam tu postąpić? — zapytał Baisemeaux.
— A jakże postępujesz, przy uwalnianiu więźnia?
— Mam na to przepisy.
— A więc postąp, według nich, przyjacielu.
Baisemeaux zawołał porucznika i dał mu zlecenie, a ten zaniósł rozkaz do kogo z prawa należało. W pół godziny potem usłyszano zamykające się drzwi wieży, która wypuściła więźnia na wolność. Aramis zgasił świece, prócz jednej, którą zostawił, zasłoniętą drzwiami. Słabe to światło nie dozwalało dokładnie widzieć przedmiotów. Kroki się zbliżały.
— Wyjdź naprzeciw nim — rzekł Aramis do gubernatora i stanął w cieniu, mogąc widzieć, sam nie będąc widzianym.
Podoficer i odźwierni odeszli; Baisemeaux wszedł z więźniem i przeczytał wzruszonym głosem, uwalniający go rozkaz. Wiezień słuchał bez żadnego wzruszenia.
— Teraz wykonasz pan przysięgę (takie bowiem są przepisy), że nikomu, nie powiesz, coś widział lub słyszał w Bastylji.
Więzień, spostrzegłszy krzyż, wyciągnął doń rękę i przysiągł.
— Teraz jesteś pan wolnym, lecz dokąd myślisz udać się?
Więzień oglądał się wokoło, jakby szukał opieki, której się spodziewał. Wówczas przystąpił doń Aramis.
— Jestem, ażeby wyświadczyć panu przysługę, jakiej żądać będziesz ode mnie.
Więzień zarumienił się lekko i wziął pod rękę Aramisa.
— Niech cię Bóg ma w swojej świętej opiece — rzekł takim głosem, że gubernator zadrżał, zdziwiony i tonem i wymową.
Kareta czekała na dole. Baisemeaux odprowadził biskupa aż do niej. Aramis, wsadziwszy swego towarzysza do karety, sam wsiadł po nim i rzekł do stangreta: — „Jedź“!
Powóz jakby leciał, pędzony siłą nadziemską, i tak przybyli aż do Villeneuve-Saint-George, gdzie był przygotowany przeprząg. Tu zamiast dwóch, cztery konie pociągnęły z równąż prędkością powóz ku Melun, zatrzymawszy się trochę wśród lasu Senard. Zapewne woźnica był o tem uprzedzony, gdyż Aramis nawet znakiem nie potrzebował mu tego rozkazać.
— Co to jest?... — zapytał więzień, jakby przebudzony z długiego snu.
— To jest — rzekł Aramis — że zanim dalej pojedziemy, ja i Wasza Królewska Wysokość, musimy cokolwiek pomówić.
— Czekać będę na to stosownej pory — odrzekł książę.
— A teraz jest najlepsza, jesteśmy wśród lasu i nikt nas nie usłyszy.
— A woźnica?
— On jest głuchoniemy.
— A więc służę panu, panie d‘Herblay.
— Czy się podoba Waszej Wysokości pozostać w powozie?...
— Tak, gdyż siedzimy tu wygodnie, a lubię ten powóz, bo on mi przywrócił wolność.