Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział XLIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Dwie godziny upłynęły od opuszczenia Ludwika XIV-go przez Saint-Agnana, a w obecnem podnieceniu miłości, król, kiedy nie widział panny La Valliere, musiał koniecznie o niej mówić. Jedyna zaś do tego osobą był Saint-Agnan, który też stał mu się koniecznie potrzebnym.
— Ah!... to ty, panie hrabio!... — zawołał król. — Tem lepiej, rad jestem, że cię widzę. Wszak będziesz należał do naszej podróży, nieprawdaż?...
— Do podróży, Najjaśniejszy Panie?... — spytał Saint-Agnan — a do jakiej podróży?...
— Do podróży, którą przedsiębierzemy, aby korzystać z zabawy, jaką nam daje pan nadintendent w Vaux. Ot dopiero zobaczysz zabawę, królewską zabawę, wobec której nasze rozrywki w Fontainebleau są tylko dziecinnemi zabawkami.
— Chętnie, jeżeli od dziś za osiem dni nie będę już na dłuższej i mniej przyjemnej drodze.
— Jakiej?
— Przez rzekę Styx, Najjaśniejszy Panie!
— Ja ciebie nie rozumiem, mój kochany. Wiem, że jesteś poetą, ale staraj się na teraz być zrozumiałym.
— Czy Najjaśniejszy Pan zna pana barona du Vallon?...
— Jakto, czyżby cię pan du Vallon chciał zabić?... O!... to pocieszne!...
— Nie śmiej się, Najjaśniejszy Panie, niema nic prawdziwszego.
— Bądź spokojny! ja cię obronię. Ależ opowiedz mi całą sprawę, mój biedny Saint-Agnan. Cóżeś mu zrobił?
— O jemu nic, ale zdaje się, żem coś zrobił jednemu z jego przyjaciół.
— A cóżeś mu zrobił?
— Do licha, dopomogłem komuś do odmówienia mu jego kochanki.
— I ty to sam przyznajesz?
— A juścić nie mogę nie przyznać, gdyż tak jest rzeczywiście.
— W takim razie, winieneś.
— A! i to Wasza Królewska Mość mówi, żem winien?
— Tak, i na honor, gdyby cię zabił...
— To cóż?
— To... będzie miał słuszność.
— W takim razie co prędzej podpisz, Najjaśniejszy Panie, ułaskawienie dla mego przeciwnika, który na mnie czeka około Reformatów.
— Jego imię i kawałek pergaminu.
— Pergamin leży na stoliku Waszej Królewskiej Mości, a co do jego imienia... to wicehrabia Bragelonne.
— Wicehrabia Bragelonne — krzyknął król, przechodząc ze śmiechu do największego osłupienia. I po chwili milczenia, w ciągu której otarł pot, jaki mu na czoło wystąpił: — Bragelonne!... — rzekł zcicha.
— Tak, on, Najjaśniejszy Panie — rzekł Saint-Agnan.
— Ale przecież on był w Londynie?
— Ale mogę zaręczyć Waszej Królewskiej Mości, że tam nie jest.
— I wie o wszystkiem?
— I o wielu jeszcze innych rzeczach! Jeżeli Wasza Królewska Mość zechce przeczytać list, który do mnie pisał...
Saint-Agnan wyjął z kieszeni list, już nam znany, a następnie powtórzył rozmowę z Porthosem i swoje domysły o obejrzeniu przez Bragelonne‘a tajemnego przejścia.
Ludwik zwiesił głowę i zamyślił się smutnie. Może w tej chwili coś nakształt zgryzoty przemknęło przez jego serce.
— O!... — rzekł — a więc tajemnica odkryta?
— Najjaśniejszy Panie, postaram się, aby tajemnica ta umarła w piersiach, które ja posiadają — rzekł Saint-Agnan tonem prawdziwie hiszpańskiej chełpliwości.
I uczynił poruszenie, jakby chciał wyjść z pokoju, lecz król go zatrzymał.
— Dokąd idziesz?... — spytał.
— Bić się!
— Ty bić się!... — wykrzyknął król. — Zaraz, mości hrabio, proszę zaczekać.
Saint-Agnan poruszył głową, jak uparte dziecko, któremu nie pozwalają skoczyć do studni albo bawić się nożem.
— Potrzebuję jeszcze objaśnień!
— Jeżeli tylko o to idzie, niech Wasza Królewska Mość raczy pytać, a ja go objaśnię.
— Kto ci powiedział, że Bragelonne był w pokoju, o którym mówimy?
— Bilet w zamku jest tego dowodem.
— Jakże się on tam dostał?
— A! ta wiadomość jest bardzo ważną, tembardziej, że wszystkie drzwi były zamknięte, a mój służący, Basquet, miał klucze w kieszeni.
— Ależ, musiał mu ktoś sprzedać tajemnicę tej klapy.
— Sprzedać, albo wydać.
— Dlaczegóż kładziesz tę różnicę?
— Ponieważ są pewne osoby, Najjaśniejszy Panie, które, będąc wyższe nad cenę zdrady, wydają tajemnice, ale ich nie sprzedają.
— Co mówisz?
— Najjaśniejszy Panie, ty, co posiadasz tyle domyślności, nie zechcesz mi przykrości sprawić, ażebym miał wymienić nazwisko.
— Księżna?
— Tak — odrzekł Saint-Agnan.
— I myślisz, że ona porozumiała się z Bragelonnem, tak dalece, że mu opowiedziała szczegóły?
— Może jeszcze coś więcej.
— Coś więcej?... dokończ!
— Może mu towarzyszyła.
— Dokąd? na dół... do ciebie?
— Czy myślisz, Najjaśniejszy Panie, że to jest niepodobieństwem?
— Ależ!
— Wiesz, Najjaśniejszy Panie, że księżna lubi perfumy nade wszystko różane.
— Wiem!
— Otóż cały mój pokój pełny jest tego zapachu.
Król zamyślił się.
Saint-Agnan znów ruszył ku drzwiom, lecz i tym razem król go zatrzymał.
— Ależ, Najjaśniejszy Panie, przeszło od godziny czekają na mnie około Reformatów, i będę zhańbiony jeżeli tam nie pójdę.
— Pierwszym zaszczytem szlachcica jest posłuszeństwo dla króla. Rozkazuję, żebyś pozostał.
— Ha, jak się podoba Waszej Królewskiej Mości.
— Zresztą, chcę zupełnie wyjaśnić tę sprawę, chcę wyjaśnić, kto z taką śmiałością zażartował ze mnie i dostał się do moich najtajniejszych pokojów. Tych, którzy to zrobili, nie ty, panie Saint-Agnan, ukarzesz, bo oni nie na twój, lecz na mój honor nastają.
— Ale jakże postąpić z panem de Bragelonne, Najjaśniejszy Panie? Przecież on mnie będzie szukał i...
— Ja z nim pomówię o tem, albo każę z nim pomówić tego jeszcze wieczora.
— Błagam Waszą Królewską Mość o przebaczenie.
— Panie hrabio — rzekł król, marszcząc brwi — dość długo byłem pobłażającym i czas już pokazać niektórym osobom, że jestem panem u siebie.
Zaledwie król wyrzekł te słowa, dowodzące, że do nowej urazy przyłączyła się i dawniejsza, kiedy lokaj wszedł do gabinetu.
— Cóż tam?... dlaczego przychodzisz, kiedy cię nie wołam?...
— Najjaśniejszy Panie — odrzekł lokaj — Wasza Królewska Mość rozkazał mi raz na zawsze, ażebym wpuszczał pana hrabiego de la Fere, ile razy tylko zażąda.
— No i cóż?...
— Pan hrabia de la Fere jest w przedpokoju.
Król i Saint-Agnan spojrzeli po sobie wzrokiem, w którym więcej było niepokoju, niż zdziwienia.
Ludwik zawahał się przez chwilę, ale prawie natychmiast powziąwszy postanowienie, rzekł do Saint-Agnana:
— Idź, zobacz się z Ludwiką; opowiedz jej, co tu się przeciw nam knuje; nie taj tego, że księżna rozpoczęła znów prześladowanie i że użyła do tego ludzi, którzy daleko lepiejby zrobili, gdyby się do tego nie mieszali.
— Gdyby się Ludwika tem przestraszyła — mówił dalej król — uspokój ją, powiedz jej, że miłość królewska jest dla niej nieprzebitą tarczą. A jeżeli już wie o wszystkiem, albo jeżeli ją zaniepokojono, powiedz jej, Saint-Agnan — dodał król, drżąc z gniewu — powiedz jej, że w takim razie zamiast jej bronić, zemszczę się za nią, ale to tak surowo, że nikt później nie będzie śmiał wznieść na nią oczu.
— I to już wszystko, Najjaśniejszy Panie?...
— Wszystko. Idź prędko, bądź wiernym, ty, co żyjesz w tem piekle, a nie masz tak, jak ja nadziei raju.
Saint-Agnan, przyrzekłszy wierność i poświęcenie, ucałował rękę króla i wyszedł, pełen radości.