Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział XLV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Zapewne czytelnik zapyta, jakim sposobem Athos tak w porę znalazł się u króla, kiedy o nim słychać nie było. Oto jak się to stało.
Porthos, wierny swoim obowiązkom pośrednika, opuściwszy Pałac Królewski, połączył się z Raulem około Reformatów w lasku Vincennes i powtórzył mu szczegółowo rozmowę z panem de Saint-Agnan. Zakończył zaś, dowodząc, że pobyt Saint-Agnan u króla opóźni cokolwiek ich spotkanie, lecz że Saint-Agnan, opuszczając króla, pośpieszy, aby stawić się na oznaczone miejsce. Ale Raul mniej łatwowierny, niż jego stary przyjaciel, gdy się dowiedział od niego, że Saint-Agnan poszedł do króla i że mu wszystko opowie, pomyślał, iż król w takim razie niezawodnie wzbroni stawić się Saint-Agnanowi. W tem przekonaniu prosił Porthosa, aby pozostał na miejscu, w razie gdyby Saint-Agnan przybył, lecz aby nie czekał dłużej nad godzinę lub półtorej; Porthos jednak oświadczył, że będzie choćby rok czekać w tem miejscu na Saint-Agnana i prosił Raula, aby, wracając od ojca wstąpił do jego mieszkania i powiedział służącemu, gdzie ma szukać Porthosa, gdy by pan de Saint-Agnan przybył na miejsce schadzki. Bragelonne, opuszczając Vincennes, udał się wprost do Athosa, który już od dwóch dni znajdował się w Paryżu. Hrabia został o całem zdarzeniu uprzedzony listem d‘Artagnana. Przybycie Raula nie zdziwiło go więc bynajmniej.
Kiedy Raul opowiedział całą sprawę ojcu, ten rzekł mu stanowczym tonem:
— Nie wierzę niczemu, co mówią, nie wierzę i temu, czego się obawiasz, Raulu; nie dlatego, abym chciał uwłaczać osobom wiarogodnym, które mi to opowiadały, lecz dlatego, że nie mogę tego przypuścić. Staję więc w obronie króla i wkrótce przyniosę ci dowód tego, co mówię.
— Idź więc, panie hrabio, będę czekał.
To rzekłszy, usiadł z głową, ukrytą w obu rękach. Athos, ubrawszy się, wyszedł. Wiemy już, co się stało u króla, bośmy go tam widzieli, wchodzącego i wychodzącego. Kiedy wrócił do domu, Raul blady i ponury, nie pozbył się jeszcze rozpaczliwej postawy.
Lecz na odgłos otwierających się drzwi, na odgłos kroków ojca, zbliżającego się do niego, młodzieniec podniósł głowę. Athos był blady, poważny, wszedł z odkrytą głową; oddał płaszcz i kapelusz służącemu, a odprawiwszy go skinieniem ręki, usiadł obok Raula.
— I cóż, panie! — rzekł Raul, potrząsając smutnie głową — czyś pan się już teraz przekonał?
— Teraz już! król kocha pannę La Valliere!
— A więc przyznał się do tego? — zapytał Raul.
— Najzupełniej — odrzekł Athos.
— A ona?
— Nie widziałem jej.
— Nie! ale król zapewne o niej mówił. Cóż więc mówił?
— Mówił, że ona go kocha!
— A widzisz pan! widzisz.
I młodzieniec poruszył się z rozpaczą.
— Raulu — rzekł hrabia — wszystkom powiedział królowi, to cobyś ty sam mógł powiedzieć i to w wyrazach przyzwoitych, lecz jasnych.
— I cóżeś mu powiedział, panie?
— Powiedziałem wszystko, powiedziałem, że nie będziesz więcej mu służył i że ja sam usuwam się nawet. Teraz pozostaje mi się dowiedzieć o jednej rzeczy.
— O jakiej? panie.
— Czyś już co postanowił?
— Co do czego?
— Co do miłości i... zemsty, gdyż boję się, abyś o tem nie pomyślał.
— O! panie! miłość... może kiedyś, później.... potrafię ją wyrwać z serca. Spodziewam się tego, przy pomocy Boskiej i twoich rozsądnych radach. O zemście nie marzyłem, chyba pod wpływem złych myśli, i zaniechałem jej...
— Więc już nie myślisz o szukaniu sprzeczki z panem de Saint-Agnan?
— Nie, panie, chociaż go wyzwałem. Jeżeli pan Saint-Agnan stanie, nie odmówię, jeżeli nie, nie będę na to nastawał.
Athos spuścił głowę.
— Biedne dziecko — rzekł zcicha.
— Pan myślisz zapewne, że się czegoś jeszcze spodziewam i dlatego mnie żałujesz. O, bo też dużo, okropnie nad tem cierpię, że muszę pogardzać tą, którą tak kochałem. Dlaczegóż nie mogę siebie nazwać względem niej winnym, o! byłbym wówczas szczęśliwym i przebaczyłbym zupełnie.
Athos ze smutkiem spojrzał na syna. Te kilka słów, które Raul wyrzekł, wydały mu się takiemi, jakby pochodziły wprost z jego serca. W tejże chwili lokaj oznajmił pana d‘Artagnan. Zapowiedziany muszkieter wszedł z niepewnym uśmiechem na ustach. Raul zatrzymał się, Athos postąpił ku swemu przyjacielowi z wyrazem twarzy, który nie uszedł baczności Bragelonna. d‘Artagnan odpowiedział Athosowi prostem mrugnięciem, poczem, biorąc za rękę Raula:
— I cóż — rzekł, zwracając mowę naraz do ojca i syna — pocieszamy dziecko, o ile mi się zdaje.
— A ty, jak zawsze dobry, przychodzisz i teraz dopomóc mi w tak trudnem dziele.
I to mówiąc, Athos oburącz uścisnął rękę d‘Artagnana.
Raulowi zdawało się, że uściśnięcie to ma inne znaczenie, niż wyrzeczone słowa.
— Tak — odrzekł muszkieter, pokręcając wąsa ręką, wolną od uścisków Athosa — tak, i ja przychodzę.
— Ale — mówił Raul — przybyłeś pan właśnie, kiedy hrabia chciał mi opowiedzieć szczegóły, widzenia się swego z królem. Wszak pan pozwolisz, ażeby dokończył.
A oczy młodzieńca chciały przeniknąć serce muszkietera do głębi.
— Widzenia się z królem? — spytał d‘Artagnan tonem, tak naturalnym, iż nie można było wątpić o jego zadziwieniu — to widziałeś się z królem, Athosie?
Athos uśmiechnął się.
— Tak — rzekł — widziałem się z nim.
— Jakto? doprawdy nie wiedziałeś pan, że hrabia widział się z królem — spytał Raul w połowie uspokojony.
— Na honor, nie, nic a nic.
— No, to jestem spokojniejszy — rzekł Raul.
— Spokojniejszy? o cóż? — spytał hrabia.
— Panie — rzekł Raul — przebacz, ale, znając przyjaźń, jaką mię zaszczycasz, bałem się, ażebyś nie za ostro wyraził królowi mój żal, a swoje oburzenie, i że król...
— I że król? — powtórzył d‘Artagnan — no cóż? dokończ, Raulu.
— Przebacz także, panie d‘Artagnan — rzekł Raul. — Przez chwilę bałem się, wyznaję, żeś pan tu przybył nie jako d‘Artngnan, lecz jako kapitan muszkieterów.
— Oszalałeś, mój biedny Raulu — wykrzyknął d‘Artagnan ze śmiechem, od którego ścisły badacz żądałby może więcej szczerości.
— Tem lepiej — rzekł Raul.
— Tak! jesteś warjatem, a wiesz, cobym ci poradził?
— Cóż, panie? rada od pana zawsze jest dobra!
— A więc radzę ci, abyś po podróży, z której wracasz, po odwiedzinach u pana de Guiche, u księżny, czy u Porthosa, po przejażdżce do Vincennes, radzę ci, powtarzam, abyś spoczął. Połóż się, prześpij się parę godzin; a jutro, wstawszy, wsiądź na dobrego konia i zmachaj go dobrze.
I przyciągając go do siebie, uścisnął, jak własne dziecko, Athos uczynił z nim to samo, lecz widoczne było, że pocałunek ojca był czulszy i silniejszy, niż przyjaciela. Młodzieniec raz jeszcze spojrzał na tych dwóch ludzi, starając się owładnąć ich myśli. Lecz wzrok jego ześlizgiwał się z twarzy, śmiejącej się muszkietera, jak i ze spokojnej i słodkiej hrabiego de la Fere.
— Dokąd idziesz, Raulu? — spytał ten ostatni, widząc, że Bragelonne chce wyjść.
— Do siebie, panie! — rzekł tenże głosem słodkim, lecz smutnym.
— A więc tam cię znajdziemy, jeżeli ci będziemy mieli co do powiedzenia.
— Tak. panie! a czy przewidujesz, że będziesz mi miał co do powiedzenia?
— Kto to może wiedzieć! — rzekł Athos.
— Tak, może nową jaką pociechę — rzekł d‘Artagnan, popychając Raula lekko ku drzwiom.
Raul, widząc spokój na twarzach dwóch przyjaciół, wyszedł od hrabiego, nie unosząc z sobą nic, prócz uczucia osobistej boleści.
— Chwała Bogu!.. — rzekł — mogę teraz o niczem nie myśleć tylko o sobie.
I, owijając się płaszczem tak, aby przechodnie jego smutku nie widzieli, udał się do swego mieszkania, jak przyrzekł Porthosowi.