Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział XLVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XLVI.
SZLACHETNE SERCE.

Raul wyszedł od ojca pogrążony w głębokim smutku. Ból, rozpacz, niechęć do życia, wszystko odzywało się z coraz większą siłą.
Przyszedłszy do domu udał się do salonu niewielkiego, lecz dosyć gustownie umeblowanego i przyozdobionego kwiatami przez Olivana, który, znając upodobanie swego pana, czynił to bez względu, czy spostrzeże on lub nie tę jego usłużność. W salonie tym był portret panny La Valliere, ręką jej robiony, który niegdyś dała Raulowi. Portret ten, zawieszony nad sofą, obitą ciemnym adamaszkiem, był pierwszym przedmiotem, na który Raul, wchodząc, spojrzał i do którego zwrócił swoje kroki, jak to zawsze zwykł czynić, ile razy wchodził do mieszkania. I tym razem, jak zwykle, podszedł prosto do obrazu, ukląkł na sofie i długo mu się ze wzruszeniem przypatrywał.
Z rękami, założonemi na piersiach, z głową lekko wzniesioną, okiem przyćmionem, ustami, ściągniętemi gorzkim uśmiechem, wpatrywał się w ubóstwiany przedmiot, a wszystko, co kiedy mówił, przeniknęło się przez myśl jego, wszystko co cierpiał zebrało się w sercu, i po dość długiem milczeniu, rzekł:
— O, ja nieszczęśliwy!...
Zaledwie wymówił te słowa, dało się słyszeć za nim głębokie westchnienie. Obrócił się i w kącie salonu spostrzegł stojącą kobietę zasłonięta, którą, wchodząc, sam zasłonił otwierającemi się drzwiami, a później nie mógł jej widzieć, gdyż się nie odwrócił od portretu. Postąpił ku tej kobiecie, o której obecności nikt go nie zawiadomił, chcąc się dowiedzieć, kto ona, gdy wtem kobieta podniosła głowę, a zrzucona zasłona dozwoliła widzieć twarz smutną i bladą.
Raul cofnął się, jakby widmo zobaczył.
— Ludwika!... krzyknął przeraźliwym głosem.
Panna La Valliere, gdyż ona to była rzeczywiście, postąpiła krok naprzód i rzekła zcicha:
— Tak, Raulu — rzekła dziewica — tak, to ja czekałam na ciebie.
— Przepraszam; kiedym wychodził, nie wiedziałem...
— Tak, gdyż zaleciłam Olivanowi, aby cię nie uprzedzał... — i zamilkła, a że Raul nie śpieszył się z odpowiedzią, nastąpiła przez chwilę cisza, w której można było słyszeć uderzenia dwojga serc bijących nie dla siebie, ale z równą mocą, jak jedno tak i drugie.
— Chciałam z panem pomówić — rzekła wreszcie Ludwika — potrzeba było koniecznie, ażebym go widziała sama... bez świadków... Nie cofnęłam się przed tym postępkiem, który powinien zostać tajemnicą, gdyż nikt, prócz ciebie, panie de Bragelonne, nie pojąłby go wcale.
Raul otworzył drzwi i rzekł:
— Olivan, niema mnie w domu dla nikogo.
Potem, zwracając się do La Valliere:
— Czy tego pani żądałaś?... — zapytał.
Niepodobna wyrazić wrażenia, jakie słowa te wywarły na Ludwice, znaczyły one: widzisz, że ja cię jeszcze zawsze rozumiem! Chustka powiodła po oczach, aby otrzeć buntowniczą łezkę, poczem, uspokoiwszy się cokolwiek, wyrzekła.
— Raulu!... nie odwracaj ode mnie twego tak dobrego i szczerego wzroku, nie jesteś bowiem z tych ludzi, którzy pogardzają kobietą, dlatego, że oddała swe serce, chociażby ta miłość miała być dla niej nieszczęściem, lub zranić jej dumę.
Raul milczał.
— Niestety!... — mówiła dalej La Valliere — nadto jestem przekonaną, że sprawa moja jest złą, i nie wiem, od jakich zacząć ją wyrazów. Ale, zdaje mi się, że najlepiej uczynię, opowiadając ci poprostu to co mnie spotkało. A opowiadając prawdę, nie zbłądzę z prostej drogi w tej ciemności, w powątpiewaniu, w przeszkodach, które mam do zwyciężenia, ażeby ulżyć u nóg twoich przepełnionemu sercu.
Raul ciągle milczał.
— Pan de Saint-Agnan był u mnie — rzekła — i powiedział, że wiesz o wszystkiem.
I usiłowała spojrzeć w twarz temu, któremu zadawała tę ranę po tylu innych; lecz niepodobieństwem było spotkać wzrok Raula.
— Powiedział, że powziąłeś do mnie słuszną urazę.
Tym razem Raul spojrzał na dziewicę a pogardliwy uśmiech ściągnął mu usta.
— O!... — mówiła dalej — błagam cię, Raulu, nie mów, żeś inne uczucie przeciw mnie powziął, niż gniew. Zaczekaj, aż ci wszystko opowiem do końca.
Czoło Raula siłą woli rozjaśniło się i fałdy ust wygładziły się.
— A najprzód — rzekła La Valliere ze złożonemi rękami, z czołem pochylonem, — proszę cię o przebaczenie, jako najszlachetniejszego i najwspaniałomyślniejszego z ludzi za to, żem cię pozostawiła w nieświadomości, co się we mnie działo, bo ja przynajmniej nigdy nie miałam zamiaru oszukiwać ciebie!... O, błagam cię, Raulu, na kolanach proszę, odpowiedz mi jedno słowo, choćby ono było obelgą. Przenoszę obelgę z ust twoich nad podejrzenie w twojem sercu.
— Podziwiam twoją delikatność, pani!... — rzekł Raul, usiłując być spokojnym. — Dać poznać, że się oszukuje — to prawość, oszukiwać jednak byłoby źle, i jak się zdaje, zapewne nie uczyniłabyś tego.
— Panie!.. długo mniemałem, że ciebie nadewszystko kocham, i dopóki wierzyłam w moję miłość dla ciebie, powtarzałam, że cię kocham. W Blois kochałam cię; kiedy król przejeżdżał przez Blois zdawało mi się, że ciebie jeszcze kochałam i przy ołtarzu przysięgłabym na to. Lecz nadszedł dzień, który mię wywiódł z błędu.
— Należało więc w tym dniu, gdyż widziała pani, że cię zawsze kochałem, należało mię zawiadomić, że mnie już nie kochasz.
— W dniu tym, Raulu, w dniu, w którym zgłębiwszy moje serce, przekonałam się, że nie ty zapełniasz wszystkie moje myśli, w dniu, w którym spostrzegłam, iż czeka mnie inna przyszłość, niż być twoją przyjaciółką, kochanką, żoną, niestety!... tego dnia, Raulu, nie byłeś już przy mnie.
— Ale wiedziałaś pani, gdzie byłem, i należało do mnie napisać.
— Raulu!... nie miałam odwagi. Byłam nikczemna. A zresztą, znając cię doskonale, wiedząc, jak mnie kochasz, drżałam na samą myśl, jakie ci to sprawi cierpienie; o!.. wierzaj mi, Raulu, i w tej chwili, kiedy do ciebie mówię, schylona przed tobą, z sercem ściśniętem, głosem, przerywanym od westchnień z oczami pełnemi łez, powiadam ci szczerze, że mam tylko tę szczerość obrony i tylko tę boleść, którą czytam w twych oczach.
Raul silił się na uśmiech.
— Nie!... — rzekła dziewica z głębokiem przekonaniem — nie, nie wyrządzisz mi tej obelgi, abyś miał udawać przede mną. Kochałeś mię, byłeś pewny, że mnie kochasz, nie myliłeś się w swojem przekonaniu, nie kłamałeś własnemu sercu, wtenczas gdy ja!... ja!....
I blada, z rękami, do góry wzniesionemi, upadła na kolana.
— Wtenczas kiedy ty, pani — rzekł Raul — mówiłaś mi, że mnie kochasz, a kochałaś kogo innego!
— Niestety!.. tak!.. — odrzekło biedne dziewczę — niestety!.. kocham innego, a ten inny.. Na Boga, pozwól mi powiedzieć, Raulu, gdyż w tem cała moja obrona, ja tego innego kocham więcej, niż życie, niż Boga samego. Przebacz mi mój błąd, albo ukarz zdradę. Przyszłam tu nie po to, aby się uniewinniać, ale żeby ci powiedzieć: „Ty wiesz, co jest kochać!“ a więc, i ja kocham, a kocham tak, że chętnie oddałabym życie za tego którego kocham!... Jeżeli zaś on przestanie mię kiedy kochać, wtedy umrę z boleści i żalu. Chyba że mi Bóg dopomoże i rozciągnie swoje nade mną miłosierdzie. Raulu, przyszłam tu, aby poddać się twojej woli, jakąkolwiek ona będzie, i umrzeć nawet, jeżeli tego będziesz żądał.
— Dobrze!... odrzekł Raul. — Powiedziałaś mi, pani, wszystko, co miałaś powiedzieć, wszystko, co chciałem wiedzieć. A teraz ja, pani, proszę cię o przebaczenie, ja, który nieledwie stałem się przeszkodą w twojem życiu, bo ja myliłem się, bo zwodząc sam siebie, dopomagałem ci, abyś mnie zwodziła.
— O!.. rzekła La Valliere — nie żądam tego od ciebie, Raulu.
— Wszystko to moją jest winą, pani — mówił dalej Raul — bo do mnie, więcej doświadczonego w trudnościach życia, do mnie należało oświecić cię, i nie powinienem był spoczywać w tej niepewności, powinienem był starać się, aby twoje serce przemówiło, gdy tylko usta twoje przemówiły. Powtarzam więc pani: Przebacz mi! Kochałem cię, Ludwiko!... Kochałem tak, że moje serce już umarło, wiara się zachwiała, że przygasłe oczy moje nic już nie widzą na ziemi i w niebie.
— Przebacz mi Raulu!... przebacz, błagam cię!...
— O!.. czyż nie uczyniłem więcej?.. czy nie powiedziałem ci, że cię zawsze kocham!
La Valliere ukryła twarz w dłoniach.
— A powiedzieć ci to, pojmujesz, Ludwiko! powiedzieć ci to w tej chwili, powiedzieć tak, jak ja mówię, to wydać na siebie wyrok śmierci. Żegnam cię.
La Valliere wyciągnęła ręce ku niemu.
— W tem życiu nie powinniśmy się więcej zobaczyć!
Chciała temu przeczyć, lecz on zamknął jej usta ręką. Ona ucałowała tą rękę i zemdlała.
— Olivan — rzekł Raul — weź panią i zanieś ją do powozu.
Raul wyszedł do drugiego pokoju, gdy lokaje wynosili zemdloną La Valliere.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.