Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział XLVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Po dwóch wykrzyknikach, które towarzyszyły wyjściu Raula, Athos i d‘Artagnan zostali sam na sam. Athos był znów tak spokojny, jak w chwili, kiedy przybył d‘Artagnan.
— I cóż!.. kochany przyjacielu, cóżeś mi przyszedł zwiastować?...
— Ha!... cóż robić!... — rzekł d‘Artagnan.
— Ja ci chcę to ułatwić, mój przyjacielu. Król rozgniewany, nieprawdaż?..
— Muszę ci przyznać się, że nie jest wcale zadowolony.
— I przychodzisz...
— Od niego, tak.
— Ażeby mnie uwięzić?
— Tak! zgadłeś kochany przyjacielu.
— Spodziewałem się tego! A więc chodźmy.
— O! o! cóż u djabła — rzekł d‘Artagnan — czy ci tak pilno?
— Boję się, ażebyś się nie spóźnił — rzekł Athos z uśmiechem.
— Mamy czas jeszcze! Czy nie chciałbyś dowiedzieć się, jak te rzeczy poszły między mną, a królem?
— Jeżeli zechcesz mi opowiedzieć, mój przyjacielu! posłucham chętnie.
I wskazał d‘Artagnanowi wielkie krzesło, w którem tenże, rozsiadłszy się wygodnie, rzekł:
— Muszę ci to koniecznie opowiedzieć, gdyż rozmowa między nami była bardzo ciekawa.
— Słucham więc.
— Najprzód król kazał mnie przywołać.
— Po mojem odejściu....
— Jeszcześ był na ostatnich stopniach schodów, jak mi mówili muszkieterowie. Przybywam, i wiesz, mój przyjacielu, król nie był czerwony, lecz blady. Nie wiedziałem jeszcze o niczem, co zaszło, tylko spostrzegłem na podłodze szpadę złamana na dwoje. „Kapitanie d‘Artagnan!“... — krzyknął król, spostrzegając mię — Najjaśniejszy Panie!... — odpowiedziałem. „Właśnie wyszedł stąd pan de La Fere, który jest zuchwalcem“. Zuchwalcem — zawołałem takim tonem, że król aż się zatrzymał. — „Kapitanie d‘Artagnan — mówił dalej, ścisnąwszy zęby — powinieneś mię słuchać i być posłusznym!“ — To moja powinność, Najjaśniejszy Panie, „Chciałem temu panu, pamiętając dawniejsze jego zasługi, oszczędzić wstydu aresztowania go u mnie!“ — A! a!... — rzekłem spokojnie. „Otóż — mówił dalej — weź karetę.“ Ja poruszyłem się. „Jeżeli ci przykro samemu go aresztować, przyślij mi kapitana mojej gwardji.“ — Panie — odpowiedziałem — nie potrzebny jest kapitan gwardji, gdyż ja jestem na służbie. — Nie chciałbym ci się narazić — rzekł król z dobrocią — boś mi zawsze wiernie służył, panie d‘Artagnan.“ Wasza Królewska Mość bynajmniej mi się nie narazisz — odpowiedziałem. — Jestem na służbie i dosyć. „Ależ — rzekł król zdziwiony — zdaje mi się, że hrabia jest twoim przyjacielem.“ Gdyby nawet był moim ojcem, to bądź cobądź jestem dziś na służbie, Król popatrzył na mnie, a widząc mój spokój wydał mi się uradowanym. „A więc zaaresztujesz hrabiego de La Fere?...“ — zapytał. — Bez wątpaenia, jeżeli mi Wasza Królewska Mość dasz rozkaz. „A więc daję ci rozkaz!“ Skłoniłem się. — A gdzież jest hrabia, Najjaśniejszy Panie? — „Poszukasz go“. —
I przytrzymam go gdziekolwiekbądź. — „Tak! Jednakże postaraj się, aby był u siebie. Albo jeżeli wyjechał do dóbr swoich, to dogoń go i aresztuj na drodze.“ Znowum się skłonił. Lecz żem się z miejsca nie ruszał: „I cóż?“ — rzekł król: — Czekam, Najjaśniejszy Panie. — „Czegóż czekasz?“ Rozkazu na piśmie! — Król wydał się niezadowolonym. Wziął pióro powoli z nieukontentowaniem i pisał: „Rozkaz, wydany panu d‘Artagnan, kapitanowi muszkieterów, aresztowania pana hrabiego de La Fere, wszędzie, gdzie się tylko znajduje“. Potem zwrócił się ku mnie. Czekałem spokojnie. Bez wątpienia, mój spokój musiał uważać on za jakiś rodzaj pogróżki, gdyż prędko podpisał. Poczem, oddając mi rozkaz: „Idź!“ krzyknął. — Byłem posłuszny i jestem tu.
Athos ścisnął rękę swego przyjaciela.
— Idźmy! rzekł.
— Idźmy — powtórzył spokojnie d‘Artagnan.
— Mój przyjacielu — rzekł hrabia — ponieważ złamałem szpadę u króla, spodziewam się, że to mnie uwalnia od oddania ci szpady.
— Masz słuszność, a zresztą cóżbym miał, u djabła robić z twoją szpadą?
— Czy mam iść przed tobą czy za tobą?... — zapytał, śmiejąc się, Athos.
— Idź obok mnie — odpowiedział d‘Artagnan.
I, wziąwszy się pod ręce, schodzili ze schodów i tak przybyli aż na ganek.
Grimaud, którego spotkali w przedpokoju, patrzył na nich niespokojnie; znał zbyt dobrze świat, ażeby się nie miał domyśleć, że w tem jest coś ukrytego.
— A! to ty, mój dobry Grimaud!.. — rzekł Athos — jedziemy...
— Użyć świeżego powietrza w mojej karecie — przerwał mu d‘Artagnan, kiwnąwszy głową przyjaźnie.
Grimaud podziękował za to wykrzywieniem się, które widocznie miało chęć być uśmiechem, i towarzyszył dwom przyjaciołom aż do drzwiczek karety. Athos wsiadł pierwszy, za nim d‘Artagnan nie mówiąc ani słowa do stangreta. Ten tak zwyczajny odjazd nie zwrócił niczyjej uwagi w sąsiedztwie.
— Jak mi się zdaję, wieziesz mnie do Bastylji?... — rzekł Athos.
— Ja?... — rzekł d‘Artagnan. — Ja cię zawiozę dokąd ci się podoba, a nigdzie indziej.
— Jakto?... — rzekł hrabia zdziwiony.
— Na Boga!... — rzekł d‘Artagnan — pojmujesz przecie, kochany hrabio, że przyjąłem to zlecenie tylko po to, abyś korzystał z niego, podług swojej woli. Nie myślisz zapewne, abym ja cię tak wpakował po grubjańsku bez namysłu. Gdybym tego nie był przewidział, dopuściłbym przecie, ażeby cię aresztował kapitan gwardji.
— Czy tak?... — rzekł Athos.
— A tak i powtarzam ci, jedziemy tam, dokąd zechcesz!
— Kochany przyjacielu, zawsze jesteś ten sam — rzekł Athos, ściskając go.
Zresztą, to rzecz bardzo prosta. Stangret zawiezie cię do rogatki Cours-la Reine; znajdziesz tam konia, którego kazałem mieć w pogotowiu, a na tym koniu przebiegniesz trzy stacje bez odpoczynku, ja zaś wtedy dopiero wrócę do króla, ażeby mu donieść, żeś uciekł, kiedy niepodobieństwem już będzie dogonić cię. Przez ten czas ty dojedziesz do Havru, a z Havru do Anglji, gdzie? znajdziesz piękny domek, który mi darował mój przyjaciel Monck, że już nie wspominam o gościnności z jaką cię przyjmie niezawodnie król Karol. No i cóż? co mówisz o tym projekcie?
Athos kiwnął głową.
— Zawieź mię do Bastylji — rzekł z uśmiechem.
— Uparta głowo!... — rzekł d‘Artagnan — rozważ przynajmniej!
— Kochany przyjacielu — odrzekł Athos spokojnie — chciałbym cię przekonać, że chcę być aresztowanym i że to właśnie jest dla mnie najdogodniejszem.
D‘Artagnan wzruszył ramionami.
— Wiesz — mówił dalej Athos — że, gdybyś mię puścił, to sam dobrowolnie poszedłbym do więzienia; chcę dowieść młodemu królowi, że dlatego jest się najwyższym z ludzi, aby być szlachetnym i mądrym. On mię karze, więzi, dręczy, mniejsza o to. Chcę mu dać uczuć, co to jest wyrzut sumienia, zanim Bóg go nauczy, co to jest kara.
— Wiem, mój drogi, że, gdy ty powiesz: „Nie“, nic już tego nie zmieni dlatego nie nastaję dłużej. A więc chcesz koniecznie jechać do Bastylji?...
— Chcę!...
— To jedźmy. Do Bastylji!... — zawołał d‘Artagnan na stangreta i, wsunąwszy się w głąb karety, przygryzał mocno wąsy, z czego Athos wniósł, że albo ma już jakiś plan powzięty, albo go układa. Cichość panowała w karecie. Athos wziął za rękę d‘Artagnana.
— No, ale nie gniewasz się na mnie?... — rzekł.
— Ja?.. broń Boże!.. Bo, co ty robisz przez bohaterstwo, ja zrobiłbym przez upór.
— Ale czyś także tego zdania, że Bóg mnie pomści?...
— Tak!... i znam ludzi na tym świecie, którzy dopomogą Bogu — odrzekł d‘Artagnan.