Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXII.
PORTRET.

Nazajutrz, to jest w dniu, oznaczonym przez króla dla widzenia się z ukochaną u Saint-Agnana, La Valliere, otwierając parawan, znalazła na podłodze bilet, pisany ręką króla.
La Valliere czytała chciwie bilet, który wyznaczał schadzkę na drugą godzinę po południu i wskazywał sposób otwierania klapy w podłodze.
— Chciej być dziś piękną — dodane było w post scriptum.
Te ostatnie słowa zdziwiły ją cokolwiek, lecz uspokoiły. Ludwika, punktualna jak kapłanka Hero, podniosła klapę z uderzeniem godziny drugiej i ujrzała króla, który czekał z uszanowaniem, aby podać jej rękę i sprowadzić ze schodów. Zszedłszy ze schodów, zastała hrabiego, który podziękował jej za zaszczyt, jaki mu wyświadczyła temi odwiedzinami. Hrabia, zwracając się do króla, rzekł:
— Najjaśniejszy Panie, człowiek umówiony czeka.
La Valliere spojrzała niespokojnie na króla.
— Jeżeli prosiłem panią — rzekł król — abyś mi wyświadczyła zaszczyt, przychodząc tutaj, uczyniłem to nie bez powodu. Wyszukałem malarza, który ma szczególny dar chwytania podobieństwa, i proszę, abyś pozwoliła siebie odmalować. Zresztą, jeżeli koniecznie będziesz tego wymagała, portret zostanie u pani.
La Valliere zarumieniła się.
— Patrz, oto nie będziemy już we troje, ale będzie nas czworo, wszystko to zresztą jedno; skoro nie jesteśmy sami, może być tyle osób, ile zechcesz.
— Przejdźmy do drugiego pokoju, jeżeli się Waszej Królewskiej Mości podoba — rzekł Saint-Agnan, otwierając drzwi.
Król, idąc za La Valliere, nie mógł się dość napatrzeć na jej kształty i białość szyi, spotęgowaną ciemnym kolorem sukni, na ręce nadzwyczaj delikatne, trzymające bukiet z najdroższych kwiatów, między któremi odznaczał się tulipan koloru popielatego z fioletowym, a kosztował on ogrodnika pięć lat pracy dla otrzymania tego koloru, króla zaś pięć tysięcy liwrów.
W pokoju, do którego Saint-Agnan wprowadził swych gości, czekał malarz z przyborami do malowania.
Skłonił się pannie La Valliere z poważną ciekawością artysty, królowi zaś, nie chcąc dać poznać, że go zna, jak prostemu szlachcicowi. Potem prosił La Valliere, aby usiadła. La Valliere usiadła na przygotowanem przez malarza krześle, opierając nogi na aksamitnej poduszce, a że malarz prosił ja, aby obrała jakiś przedmiot, któryby zajął jej uwagę, król natychmiast usiadł na poduszce, służącej jej za podnóżek, i w ten sposób tworzyli tak piękną grupę, że malarz podziwiał ją przez kilka minut z radością, a Saint-Agnan z zazdrością. Malarz prędko szkicował, tak, że ukazały się wkrótce pierwsze zarysy twarzy, ocienionej pięknemi srebrno-blond włosami. Kochankowie mówili mało, lecz ciągle patrzyli na siebie, a często wzrokiem, tak omdlewającym, że malarz musiał zaprzestawać roboty. Wówczas Saint-Agnan albo deklamował wiersze, albo opowiadał powieści, tak dobrze, jak je pisał Patru, albo Tellemant de Reux. Jeśli La Valliere czuła się zmęczoną, zaprzestawano roboty, a natychmiast przynoszono najpiękniejsze owoce i najrzadsze wina. Król upajał się miłością, La Valliere szczęściem, a Saint-Agnan nadzieją wyniesienia. Malarz gromadził wspomnienia na starość.
Dwie godziny tak upłynęły. Nareszcie wybiła i czwarta, La Vallierej wstawszy, dała znak królowi. Ludwik powstał, a zbliżywszy się do portretu, powiedział kilka pochlebnych słów malarzowi. Saint-Agnan chwalił podobieństwo. La Valliere, podziękowawszy także, przeszła do drugiego pokoju, dokąd poszedł i król, wezwawszy Saint-Agnana.
— Do jutra, nieprawdaż?... — rzekł do La Valliere.
— Ależ pamiętaj, Najjaśniejszy Panie, że przyjdą kiedykolwiek do mnie, a jak nie znajdą...
— To cóż?
— Cóż wtenczas stanie się ze mną?
— A jakżeś bojaźliwa, Ludwiko!
— A gdyby księżna kazała mię wołać?
— Alboż nie przyjdzie kiedy ten dzień, gdy sama mi powiesz, ażebym wszystko poświęcił, byle się z tobą nie rozłączać.
— Tego dnia zapewne będę bezrozumną i Wasza Królewska Mość nie powinien mnie wtedy słuchać.
— Do jutra, Ludwiko.
La Valliere westchnęła, nie mogąc się oprzeć woli królewskiej, i rzekła:
— Ponieważ Wasza Królewska Mość tego żądasz, do jutra więc, Najjaśniejszy Panie.
Po tych słowach wróciła do swego pokoju.
— I cóż, Najjaśniejszy Panie?... — spytał Saint-Agnan po jej odejściu!
— I cóż! Saint-Agnan, wczoraj myślałem, żem najszczęśliwszy z ludzi.
— A dziś, Najjaśniejszy Panie — rzekł, śmiejąc się Saint-Agnan — sądzisz, że jesteś najnieszczęśliwszym.
— Nie. Ale miłość to nieugaszone pragnienie, im więcej się pije, tem więcej się pragnie.
— O! Najjaśniejszy Panie, nie rozpaczaj tak. Jużem o tem myślał i może znajdę sposób.
Król kiwał głową z miną powątpiewającą.
— I cóż, znowu jesteś niezadowolony, Najjaśniejszy Panie?
— Owszem, mój kochany Saint-Agnan, ale na Boga wszystko dobrze obmyśl.
— Przyrzekam, lecz jest to już wszystko, co mogę na teraz przyrzec.
Król, popatrzywszy jeszcze na portret i nie mogąc napaść wzroku widokiem oryginału, wskazał kilka poprawek malarzowi i wyszedł. Saint-Agnan pożegnał malarza. Zaledwie ten się oddalił, wszedł Malicorne, którego Saint-Agnan przyjął z otwartemi rękami, ale trochę ze smutkiem. Chmura, co zakryła słońce królewskie, zaćmiła także i jego wiernego satelitę. Malicorne spostrzegł to odrazu.
— O! panie hrabio, jakżeś smutny?
— Alboż nie mam powodu nim być, kochany panie Malicorne? Wyobraź sobie, że król nie jest jeszcze zadowolony.
— Nic dziwnego. Na schadzce miłosnej zamiast dwóch, było was cztery osoby! Jakto, i pan tego nie odgadłeś, panie hrabio?
— A jakże mogłem odgadnąć, kiedy właśnie co do tego spełniłem tylko rozkaz i życzenie królewskie.
— To Najjaśniejszy Pan chciał pana mieć przy sobie?
— A tak.
— I czy Najjaśniejszy Pan chciał także mieć malarza, którego spotkałem wychodzącego?
— Wymagał tego, panie Malicorne, wymagał.
— O!... teraz rozumiem, że Jego Królewska Mość był niezadowolony.
— Niezadowolony z tego, że tak dokładnie wykonano jego rozkazy?
Malicorne poskrobał się w głowę.
— O której godzinie — zapytał — król zapowiedział swoją bytność u pana?...
— O drugiej.
— I pan oczekiwałeś na króla?...
— Od wpół do drugiej.
— A!... doprawdy!
— A to byłoby ślicznie, być niepunktualnym przy rozkazie królewskim.
Malicome pomimo należnego uszanowania dla Saint-Agnana, wzruszył ramionami.
— A czy malarza król obstalował także na drugą godzinę?...
— Nie, lecz ja go już tu miałem od południa, lepiej bowiem, aby malarz czekał dwie godziny, niż król choćby minutę!...
Malicorne zaczął się śmiać.
— Nic, kochany panie Malicorne, nie śmiej się ze mnie, lecz powiedz raczej, co o tem myślisz?...
— Wymagasz pan tego?
— Ja błagam nawet o to.
— Jeżeli chcesz, panie hrabio, ażeby król był zadowolony, to, gdy przyjdzie tu jutro, a ty tutaj będziesz, wymyśl sobie jaki konieczny interes, ażeby wyjść.
— A!... a!...
— Choćby na dwadzieścia minut.
— Jakto?... zostawić mam króla samego przez dwadzieścia minut?... — rzekł Saint-Agnan przestraszony.
— No, jeżeli tak się pan przerażasz, to przypuść, żem nic nie mówił — rzekł Malicorne, zwracając się ku drzwiom.
— Nie, nie, owszem, kochany panie Malicorne, dokończ pan, ja już trochę pojmuję. A co z malarzem?...
— Malarz powinien się spóźnić o pół godziny.
— O pół godziny?
— Tak, o pół godziny.
— Ha!... zrobię, jak pan mówisz.
— A ja przekonany jestem, że będziesz pan z tego zadowolony. Czy wolno mi będzie przyjść jutro i dowiedzieć się, co się stało?...
— Zapewne.
— A zatem mam zaszczyt pożegnać pana hrabiego.
I Malicorne wyszedł.
— To pewne, że ten chłopiec ma więcej dowcipu, niż ja — rzekł Saint-Agnan z głębokiem przekonaniem.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.