Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXIII.
HAMPTON COURT.

Wiadome zwierzenie, jakie Montalais uczyniła La Valliere, naprowadza nas naturalnie na głównego bohatera tej powieści, biednego rycerza, podróżującego dla kaprysu królewskiego.
Raul przebywa obecnie w Hampton Court.
Hampton Court, murowany, z cegły, z dużemi, pięknie zakratowanemi oknami, z tysiącem wieżyczek dziwacznej budowy i mnóstwem wodotrysków, podobnych do znajdujących się w Alhambrze, Hampton Court jest kolebką róż, jaśminów i niezapominajek. Tam rozkosz jest dla wzroku i powonienia, to najpiękniejsza ramka obrazu miłości, jaki namalował Karol II-gi, pośród lubieżnych malowideł Tycjana i Van Dycka. Hampton Court posiada w swej galerji obraz Karola I-go, króla męczennika, a ramy podziurawione są od kul purytańskich żołnierzy Kromwella w dniu 24 sierpnia 1648 roku, wówczas właśnie, kiedy tenże przyprowadził Karola I-go do Hampton Court, jako więźnia. Tam miał swój dwór król, upojony zawsze rozkoszą, król niegdyś tułacz nieszczęśliwy, a teraz wynagradzający sobie dniami rozkoszy każdą chwilę, spędzoną w ucisku i nędzy.
Dzień, w którym przybywamy do Hampton Court, był pogodnym, jasnym, tak, jak dnie we Francji, a mnóstwo kwiatów wokoło zamku roztaczało upajający rozkoszą zapach. Była pierwsza godzina po południu, król, właśnie wróciwszy z polowania, zjadł obiad, odwiedził księżnę Castelmaine, uprzywilejowaną faworytę, a po takim dowodzie stałości, mógł być już niewiernym aż do wieczora. Cały dwór bawił się i kochał.
Był to czas, kiedy damy jako o najważniejszej rzeczy, rozmawiały z panami o tem, jaka noga wygląda piękniej, czy ubrana w pończochę różową, czy zieloną. Był to czas, kiedy Karol drugi powiedział, że niema zbawienia dla kobiety, która nie nosi zielonych pończoch, bo panna Lucy Stewart nosiła pończochy tego koloru. Kiedy król i wszyscy, otaczający go, zajęci byli tak ważnym przedmiotem, dwie damy, odłączywszy się od towarzystwa, przeszły przez cały taras aż nad brzeg Tamizy i tam usiadły pod cieniem drzewa.
— Dokądże idziemy, Stewart? — rzekła młodsza z nich do swojej towarzyszki.
— Widzisz dobrze, moja kochana Graffton, że idziemy tam, dokąd ty mnie prowadzisz.
— Ja?
— Ty bez wątpienia!... do tej ławki na końcu pałacu, na której siedzi młody Francuz i wzdycha.
Mis Mary Graffton nagle się zatrzymała.
— Nie!... nie!... — rzekła — ja tam nie pójdę.
— Dlaczego?
— Wróćmy, Stewart.
— Przeciwnie, idźmy tam i wytłumacz się.
— Z czego?
— Z tego, że wicehrabiego Bragelonne i ciebie zawsze można razem spotkać?
— A ty stąd wnosisz zapewne, że się kochamy?
— Dlaczegóżby nie? Jest to bardzo miły człowiek, ale czy mnie kto tylko nie podsłuchał — rzekła Miss Lucy Stewart, oglądając się z uśmiechem, który wskazywał, że niepokój jej nie był wielki.
— Nie, nie — rzekła Mary — król jest w gabinecie owalnym z panem de Buckingham.
— A! pan de Buckingham, Mąrjo?
— Cóż?
— Zdaje mi się, że po powrocie z Francji ogłosił się za twego czciciela, w jakim więc stanie jest twoje serce co do tego.
Mary Graffton wzruszyła ramionami.
— Dobrze! dobrze! spytam o to pięknego Bragelonna, chodźmyż prędzej do niego.
— Poco?
— Mam mu coś powiedzieć!
— Zgoda, ale powiedz mi, Stewart, ty, co znasz wszystkie tajemnice króla...
— Tak myślisz?
— Naturalnie, jeżeli ty ich nie znasz, któżby je znał! Powiedz mi, dlaczego Bragelonne jest w Anglji i co tu robi?
— Słuchaj!... — rzekła z udaną powagą Stewart — dla ciebie zdradzę nawet tajemnicę stanu. Chcesz, abym ci powtórzyła list osobisty, jaki Ludwik XIV-ty pisał przez pana de Bragelonne do Karola II-go?
— O, powiedz, powiedz.
— Słuchaj więc: „Mój bracie! posyłam ci mojego dworzanina, pana de Bragelonne, syna kogoś, którego kochasz. Przyjm go dobrze i spraw, proszę cię, aby pokochał Anglję“.
— I cóż stad wnosisz, albo raczej co król wniósł stąd?
— Że jego Królewska Mość król Francji ma pewne powody, ażeby oddalić pana de Bragelonne i gdzieindziej go a nie we Francji ożenić.
— Tak, że wskutek tego listu...
— Król Karol II-gi przyjął pana de Bragelonne wspaniale i po przyjacielsku, dał mu najpiękniejsze mieszkanie w Withe-Hall, a że ty jesteś najdroższą na jego dworze osobą, chociaż odmówiłaś mu swego serca, chciał z ciebie uczynić podarunek Francuzowi. Otóż dlatego ty, dziedziczka trzystu tysięcy funtów, ty, przyszła księżna, ty, tak piękna i dobra, należałaś do wszystkich przechadzek, do których należał pan de Bragelonne. Była to podsadzona mina, od ciebie więc zależy zapalić ją, gdyż dałam ci lont tlejący.
Miss Mary uśmiechnęła się uprzejmie, a ściskając ręce swojej przyjaciółce, rzekła:
— Podziękuj za to królowi!
— Ale strzeż się, bo pan de Buckingham jest zazdrosny!
Zaledwie te słowa zostały wymówione, kiedy pan de Buckingham, wychodząc z jednego z pawilonów, otaczających taras i zbliżając się do dam, rzekł z uśmiechem:
— Mylisz się, Miss Lucy, nie jestem wcale zazdrosny, a Miss Mary jest dowodem, iż żałuję tego, co może być przyczyną mojej zazdrości. Wicehrabia de Bragelonne siedzi sam jeden zamyślony. Biedny chłopiec! Pozwól więc, pani, abym odstąpił jemu na kilka chwil jej miłego towarzystwa, gdyż mam trochę do pomówienia z Miss Lucy Stewart.
I zwracając się do niej, rzekł:
— Czy zechcesz pani podać mi rękę i pójść ze mną na powitanie króla.
I po tych słowach, Buckingham, ciągle uśmiechając się, podał rękę i odszedł z Miss Lucy. Mary Graffton poszła śmiało do ławki, na której Raul, jakeśmy mówili wyżej, siedział zamyślony. Odgłos kroków Miss Mary ocucił Raula. Odwrócił głowę, postąpił naprzeciw towarzyszki, którą mu zsyłała szczęśliwa gwiazda.
— Przysyłają mię do pana — rzekła — czy przyjmujesz pan moje towarzystwo?
— Z wdzięcznością! — odpowiedział młodzieniec i zamyślił się.
Miss Mary postanowiła rozpocząć rozmowę.
— Wszak się panu w Anglji niepodoba, nieprawdaż?
— Nie wiem — rzekł Raul nieprzytomnie i z westchnieniem.
— Jakto! nie wiesz pan?...
— A! przepraszam — odrzekł Raul, zbierając myśli. — Nie uważałem, co pani mówiła?
Miss Mary Graffton odpowiedziała wzdychając:
— O! oni są szczęśliwi. Ale opuść mię, panie hrabio! gdyż towarzystwo męczy cię, serce twoje jest gdzieindziej i zaledwie obdarzasz mię Jałmużną swojego dowcipu. Przyznaj pan, nieprawdaż? Byłoby bowiem nieszlachetnie z twej strony nie przyznać się do tego?
— Przyznaję.
Mary patrzyła na niego. Był tak skromny i piękny, w oczach błyszczała tak szczera otwartość, że nie mogło przyjść na myśl kobiecie takiej, jaka była Miss Mary, ażeby młodzieniec ten był niegrzecznym, lub niedorzecznym. Widziała tylko, iż w sercu jego jest szczera miłość dla innej kobiety.
— A! rozumiem — rzekła — jesteś pan zakochany... we Francji?
Raul skłonił się.
— I książę wie o tej miłości?
— Nikt o tem nie wie — odpowiedział Raul.
— A dlaczegóż pan mi o tem mówisz?
— Pani!
— No, powiedz pan!
— Nie mogę.
— A więc ja panu powiem. Nie chcesz mi pan powiedzieć nie dlatego, iż jesteś teraz już przekonany, że nie kocham księcia, ale że sądzisz, iż mogłabym ciebie pokochać, a jesteś człowiekiem, pełnym delikatności; zamiast więc przyjąć rękę, którą ci podaję choćby dla chwilowej zabawy, zamiast odpowiedzieć uśmiechem na mój uśmiech, wolałeś, chociażeś młody a ja piękna, powiedzieć: „Kocham we Francji“. Dziękuję ci, panie de Bragelonne, jesteś człowiekiem szlachetnym, i ja jeszcze bardziej cię kocham... przyjaźnią. Teraz nie mówmy o mnie, ale o tobie. Zapomnij, że Mary Graffton o sobie mówiła. Powiedz mi pan, dlaczego jesteś smutnym, szczególnie od dni kilku.
Raul, wzruszony jej głosem słodkim i smutnym, nie był w stanie jej odpowiedzieć.
Mary jeszcze raz przyszła mu z pomocą.
— Winieneś mnie pan żałować — wyrzekła. — Matka moja była Francuską. Mogę więc śmiało ci powiedzieć, że i ja z serca jestem Francuską, Lecz nad moją wesołością zawisła mgła i smutek Anglji. Często marzę o szczęściu, lecz ono prędko znika. I tym razem tak się też stało. Ale dość o tem. Podaj mi rękę i powierz przyjaciółce twoje cierpienie.
— Czy masz pani jakich krewnych we Francji?... — spytał Raul z zajęciem.
— Mam siostrę starszą ode mnie o siedem lub osiem lat, zamężną we Francji, ale i ta już owdowiała. Nazywa się pani de Belliere.
Raul uczynił poruszenie.
— Znasz ją pan?
— Słyszałem jej nazwisko.
— I ona także kocha, a ostatnie jej listy donoszą, że jest szczęśliwa. Mam w połowie jej duszę, ale nie mam połowy jej szczęścia. Ale mówmy o panu. Pan kochasz we Francji?
— Młodą dziewicę, miłą i skromną, jak lilija.
— Dlaczegóż więc jesteś smutnym, kiedy i ona cię kocha?
— Powiedziano mi, że mię już nie kocha.
— Ale zapewne w to nie wierzysz?
— Ten, co mi to doniósł, nie podpisał się!
— Anonim. O! to jakaś zdrada — rzekła Miss Craffton.
— Patrz, pani!... — wyrzekł Raul, podając list, który już ze się razy odczytał.
Mary Graffton wzięła go i czytała.
„Dobrze czynisz, wicehrabio, że mile spędzasz czas między paniami dworu Karola II-go, bo na dworze Ludwika XIV-go zamek twojej miłości silnie jest oblegany. Pozostań więc na zawsze, biedny wicehrabio, w Londynie, albo powracaj natychmiast do Paryża“.
Niema podpisu — rzekła Miss Mary — nie wierz temu.
— Dobrze, ale oto drugi list.
— Od kogo?
— Od pana de Guiche.
— O! to co innego. I cóż on pisze?
— Czytaj pani.

„Mój przyjacielu! Jestem raniony, chory. Powracaj, Raulu, Powracaj! Guiche“.

— I cóż pan myślisz czynić?... — spytała dziewica ze ściśniętem sercem.

— Król przysłał mnie tu, i nie odwołał rozkazu — odparł krótko Bragelonne.
Mary zmarszczyła brwi w zamyśleniu.
— I pan zostajesz — zapytała.
— Muszę.
— Książę nadchodzi, więc przerwijmy tę rozmowę.
W istocie Buckingham, ukazał się na końcu ulicy i, uśmiechając się, zbliżył do rozmawiających i podał im ręce.
— I cóż, porozumieliście się?... — spytał.
— Co do czego?... — spytała Miss Graffton.
— A co do tego, co ciebie może, kochana Marjo, uszczęśliwić, Raula zaś uczynić mniej nieszczęśliwym.
— Nie rozumiem cię, milordzie — rzekł Raul.
Mary chwilę się zastanowiła.
— Milordzie!... — rzekła — pan de Bragelonne jest szczęśliwy. Kocha i jest wzajemnie kochany.
— Kocha tak, wiem o tem. Lecz kocha kobietę, niegodną jego — rzekł spokojnie Buckingham.
Miss Mary Graffton krzyknęła; krzyk ten, nie mniej jak wyrazy, wymówione przez Buckinghama, wywołały na twarzy Bragelonna bladość pognębienia i dreszcz przestrachu.
— Książę!... zawołał tenże — wymówiłeś wyrazy, które natychmiast jadę sprawdzić w Paryżu.
— Pan nie masz prawa odjechać, bo się nie opuszcza służby królewskiej dla kobiety.
— A więc powiedz mi pan wszystko!...
— Chętnie!... Ale zostaniesz pan.
— Zostanę, jeżeli mi wszystko powiesz otwarcie.
Właśnie Buckingham miał mówić, kiedy spostrzegli na przeciwległym końcu ulicy lokaja królewskiego, poprzedzającego kurjera, jak się zdawało z ubioru, tylko co przybyłego.
— Kurjer z Francji. Kurjer od księżny!... — krzyknął Raul, poznając barwę.
Lokaj i kurjer udali się do króla.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.