Wicehrabia de Bragelonne/Tom V/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.
COLBERT.

Historja pozostawiła nam opis świetnej zabawy, danej nazajutrz po przybyciu króla do Vaux. Jednakże król, któremu Colbert jadem napełnił serce, król z myślą, zajętą wczorajszymi wypadkami, król, przez cały ten dzień, tak świetny, tak urozmaicony niespodziewanemi zabawami, wśród których wszystkie cuda z tysiąca i jednej nocy zdawały się wyrastać pod jego stopami zimnym był, ostrożnym, milczącym.
Przez cały dzień król, który zapewne czuł potrzebę oddalania ponurych myśli, szukał starannie towarzystwa La Valiere, unikając, o ile mógł, rozmowy z Colbertem i Fouquetem. Nadszedł wieczór. Król oświadczył, że pójdzie na przechadzkę dopiero po skończonej grze w karty. Pomiędzy wieczerzą a przechadzką grano więc w karty, a król, wygrawszy tysiąc pistolów, schował je do kieszeni i powstał, mówiąc:
— Chodźmy teraz, moi panowie, do zwierzyńca.
Tam zastał damy.
Zbliżył się do La Valliere i, biorąc ją za rękę, rzekł:
— Czy nie będzie to niegrzecznością zapytać panią, co jej jest? gdyż widzę, że jesteś wzruszoną, a oczy pełne są łez.
— O!... Najjaśniejszy Panie!... jeżeli jestem wzruszana, jeżeli oczy są łez pełne i jeżeli jestem smutna, to smutkiem Waszej Królewskiej Mości.
— Moim smutkiem, źleś to zrozumiała, nie, to, czego doświadczam, nie jest wcale smutkiem.
— A czegóż doświadczasz, Najjaśniejszy Panie?
— Poniżenia!
— Co mówisz? poniżenia?
— Mówię ci, że tam, gdzie ja się znajduję, nikt inny nie powinienby być panem! a patrz, czym nie zniknął, jak król Francji, wobec króla tego mieszkania. O!... — mówił dalej, zaciskając zęby i pięści — o!... i kiedy pomyślę, że ten król...
— Cóż takiego?... — rzekła La Valliere przestraszona.
— Że ten król jest przeniewierczym służalcem, pyszniącym się z ukradzionego dobra mojego! Ale ja temu bezwstydnemu ministrowi przemienię radość na wieczną żałobę, taką, że Nimfa Vaux, jak mówią poeci, pamiętać będzie o tem długo.
— O!... Najjaśniejszy Panie!
— Cóżto?... moja panno?... czy myślisz bronić pannę Fouquet?... — rzekł król zniecierpliwiony.
— Nie, Najjaśniejszy Panie, ośmielę się zapytać tylko, czy dobrze jesteś objaśniony. Gdyż nieraz już Wasza królewska mość przekonałeś się o prawdzie oskarżeń u dworu.
Ludwik XIV-ty dał przechodzącemu się obok Colbertowi znak, aby się zbliżył.
— Mów, panie Colbert — rzekł król — bo doprawdy zdaje mi się, że panna La Valliere aż twego potrzebuje potwierdzenia, ażeby uwierzyć słowom króla. Powiedz, panie, co zrobił Fouquet, ty zaś, pani, bądź łaskawą posłuchać go cierpliwie, gdyż nie zajmie to wiele czasu.
— O!... nic to wielkiego, pani — rzekł Colbert — proste tylko nadużycie zaufania...
— Opowiedz to Colbercie, a gdy skończysz, zostaw nas samych i uprzedź d‘Artagnana, że mu dać mam pewne rozkazy.
— Pana d‘Artagnana!... — zawołała La Valliere — i nacóż wołać pana d‘Artagnana, błagam cię, Najjaśniejszy Panie, powiedz mi?
— Na Boga!... dlatego, ażeby uwięzić tego dumnego Tytana, wiernego swej dewizie: „Wedrę się do twego nieba“.
— Uwięzić człowieka, który rujnuje się, ażeby godnie podejmować króla!
— Doprawdy, zdaje mi się, że stajesz w obronie tego zdrajcy?
Colbert zaśmiał się zcicha. Król na ten głos obrócił się.
— Najjaśniejszy Panie!... — rzekła La Valliere — nie w pana Fouqueta obronie staję, ale w twojej własnej.
— Mojej własnej?
— Tak jest, Najjaśniejszy Panie, poniżasz się, wydajać podobny rozkaz.
— Poniżam się?... — pomruknął król, zsiniały z gniewu. — Doprawdy, szczególna przywiązujesz wagę do tego, co mówisz.
— Przywiązuję wagę nie do tego, co mówię, Najjaśniejszy Panie, ale do tego, aby ci wiernie służyć, i poświęcę chętnie życie, jeżeli tego będzie potrzeba.
Colbert chciał się odezwać, lecz La Valliere wyniosłem spojrzeniem nakazała mu milczenie, mówiąc:
— Mości panie, gdyby król czynił krzywdę mnie lub komu mnie obchodzącemu, a postępował sprawiedliwie, milczałabym, ale gdyby wyświadczył mi dobrodziejstwo a niesłusznie, powiedziałabym mu otwarcie.
— Ale zdaje mi się — rzekł Colbert — że i ja przywiązany jestem do króla.
— Tak, panie, prawda, kochamy go oboje, ale każde z nas po swojemu — rzekła La Valliere z uczuciem. — Ja kocham go tak mocno, że cały świat wie o tem, tak bezinteresownie, że król nie wątpi o mojem przywiązaniu. On jest dla mnie królem i panem, ja zaś jego pokorną sługą, ale ktokolwiek targnie się na jego honor, targa się i na moje życie. A ci, co doradzają królowi uwięzienie pana Fouqueta w jego własnem mieszkaniu, narażają jego honor i sławę.
Colbert spuścił głowę, przeczuwając bowiem, że król nie przyjdzie mu w pomoc, pomimo to jednakże rzekł:
— Miałbym jeszcze słowo do powiedzenia!
— Cóżbyś mi powiedział nadto, że pan Fouquet dopuścił się zbrodni?.. wierzę, bo mi to król powiedział! a od chwili, w której król powiedział: „Wierzę“, nie potrzebuję, aby mi inne usta mówiły: „Potwierdzam“! Ale mówię otwarcie, że, chociażby pan Fouquet był ostatnim z ludzi, osoba jego święta jest dla króla, gdyż król jest jego gościem!... gdyby dom jego był jaskinią zbójców, kryjówką fałszerzy monet, jest świętym i nietykalnym, gdyż żona jego w nim mieszka, a schronienia tego kat nie powinien gwałcić!
Ludwik ucałował rękę La Valliere, padając przed nią na kolana.
— Jestem zgubiony — pomyślał Colbert.
Lecz nagle twarz jego rozjaśniła się!
I kiedy król, osłonięty cieniem odwiecznej lipy, ściskał La Valliere z wyrazem szczerej miłości, Colbert najspokojniej przerzucał notatki w pugilaresie, skąd wyciągnął papier, złożony w kształcie listu, trochę wprawdzie zżółkły, lecz wielkiej zapewne ceny dla niego, gdyż intendent uśmiechnął się, rzucił złośliwym wzrokiem na króla i na La Valliere, uszczęśliwionych sobą, a oświeconych zbliżającemi się pochodniami.
Król, spostrzegłszy światło, rzekł do La Valliere:
— Odejdź, Ludwiko!... bo nadchodzą!
— Pani, pani, nadchodzą — dodał Colbert, ażeby przyspieszyć odejście La Valliere.
Ludwika zniknęła między drzewami, a kiedy król, klęczący przed nią powstał:
— A!.. panna La Valliere coś zgubiła — rzekł Colbert.
— Co takiego?.. — spytał król.
— Jakiś papier, czy list, coś białego. Oto leży, Najjaśniejszy Panie!...
Król schylił się i podjął list, który zgniótł w ręku.
W tej chwili pochodnie przemieniły noc w jasny dzień.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.