Wicehrabia de Bragelonne/Tom V/Rozdział XLI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom V Cały tekst |
Indeks stron |
Król siedział w gabinecie, zwrócony plecami do drzwi i przerzucał papiery; naprzeciw było lustro, w które rzuciwszy tylko okiem, mógł widzieć tych, co przychodzili do niego. Nie ruszył się z miejsca za przybyciem d‘Artagnana, tylko zarzucił zieloną jedwabną zasłonę na stolik z papierami i tym sposobem zakrył je przed ciekawemi oczyma. D‘Artagnan zrozumiał to postępowanie i nie ruszył się z miejsca, tak, że król, po kilku chwilach, nie słysząc nic, zmuszony był zawołać;
— Czy niema tu pana d‘Artagnana?...
— Jestem!.... — odpowiedział muszkieter, postępując naprzód.
— Co mi pan masz do powiedzenia?.... — rzekł król, patrząc mu bystro w oczy.
— Ja, Najjaśniejszy Panie!... — rzekł d‘Artagnan, czekając tylko pierwszej zaczepki przeciwnika, aby dobrze ją odeprzeć — nic nie mam do powiedzenia, tylko to, że Wasza Królewska Mość kazałeś mię aresztować, i oto jestem tu!...
Król chciał odpowiedzieć, że go nie kazał aresztować, ale to wydawało mu się tłumaczeniem, zamilkł więc.
D‘Artagnan milczał uporczywie.
— Panie!... — rzekł król, patrząc śmiało w oczy d‘Artagnanowi. — Powiedz mi, proszę, jaki ci dałem rozkaz co do Belle-Isle?
— Nie wiem, Najjaśniejszy Panie!... — odpowiedział lodowatym tonem d‘Artagnan — i nie mnie trzeba o to pytać, ale raczej tego mnóstwa różnego stopnia oficerów, którym dano nieskończoną liczbę rozmaitych rozkazów, gdy tymczasem mnie, dowódcy tej wyprawy, nie dano żadnego stanowczego.
Król uczuł się dotkniętym i okazał to w swej odpowiedzi.
— Dano tylko rozkazy, mój panie, tym, o których wierności nie wątpiono!...
— To też dziwiło to mnie, Najjaśniejszy Panie, że kapitan muszkieterów, równy w stopniu marszałkowi Francji, znajdował się pod dowództwem pięciu czy sześciu poruczników, czy majorów, dobrych może na co innego, ale nigdy na dowódców wyprawy. I dlatego przybyłem prosić Waszą Królewską Mość o objaśnienie, lecz odmówiono mi posłuchania, a zniewaga ta, uczyniona takiemu, jak ja człowiekowi, zmusiła mnie do opuszczenia służby Waszej Królewskiej Mości.
— Panu zawsze się jeszcze zdaje — rzekł król — że żyjesz dotąd w czasach, kiedy królowie byli zależni, i prawie pod rozkazami swoich podwładnych. Zdaje mi się, że zapomniałeś o tem, iż król Bogu tylko samemu zdaje sprawę ze swych czynów!...
— O niczem nie zapomniałem — rzekł muszkieter, dotknięty tą przestrogą. — A zresztą, nie widzę tu, jak człowiek prawy może obrazić monarchę, upraszając go, o oznajmienie, w czem mu źle służył.
— Źle mi służyłeś, mój panie!... biorąc stronę moich nieprzyjaciół!..
— Jacyż to są nieprzyjaciele Waszej Królewskiej Mości?...
— A ci, dla zwyciężenia których posłałem ciebie.
— Dwóch ludzi!... miałoby być przeciwnikami wojsk Waszej Królewskiej Mości?.. To nie do uwierzenia, Najjaśniejszy Panie!...
— Nie do pana należy oceniać moję wolę!...
— Ale do mnie należy oceniać moję przyjaźń, Najjaśniejszy Panie!...
— Kto służy swym przyjaciołom, nie służy swemu panu!...
— Tak, to dobrze pojąłem, Najjaśniejszy Panie, i z największem uszanowaniem prosiłem Wasza Królewską Mość o uwolnienie mnie od służby.
— Którego też panu udzieliłem — rzekł król. — Ale, zanim się z panem rozłączę, chciałem przekonać go, że umiem dotrzymać słowa.
— Wasza Królewska Mość więcej uczyniłeś, niż przyrzekłeś, bo Wasza Królewska Mość kazałeś mię uwięzić, a nigdyś mi tego nie obiecywał — rzekł d‘Artagnan.
Król wzgardził tym żartem i rzekł surowo:
— Patrz, mój panie, do czego mię zmusiło twoje nieposłuszeństwo.
— Moje nieposłuszeństwo?... — odezwał się d‘Artagnan zaczerwieniony.
— Jest to najłagodniejsze określenie, jakie mogłem wynaleźć. Zamiarem moim było uwięzić i ukarać buntowników, a cóż mię to ma obchodzić, że oni są twymi przyjaciółmi?
— Ale było to nietrafnie, Najjaśniejszy Panie!... posyłać mię, aby uwięzić moich przyjaciół i przyprowadzić ich na szubienicę!
— Była to, mój panie, próbka wierności, jaką chciałem zrobić z moimi mniemanymi sługami, którzy jedzą mój chleb i obowiązani są bronić mej osoby. Próba ta nie udała się panu d‘Artagnan.
— Za jednego złego sługę, którego tracisz Wasza Królewska Mość — rzekł d‘Artagnan — znajdujesz dziesięciu, którzy właśnie tego samego dnia dali dowody swej wierności. Ale racz posłuchać mię, Najjaśniejszy Panie!... uważałem za złe ścigać aż do śmierci dwóch ludzi, o których życie pan Fouquet, zbawca Waszej Królewskiej Mości, błagał. Tembardziej, że ci dwaj ludzie byli moimi przyjaciółmi. Mieli zginąć w przystępie gniewu jedynie!.. a potem dlaczegóż nie dozwolono im uciec?... Jakąż zbrodnię popełnili?.. Wyznaję, że nie mam prawa sądzić postępowania Waszej Królewskiej Mości!... Ale dlaczegóż obarczać mię przedwcześnie podejrzeniem?.. Dlaczegóż otaczać mię zausznikami?... Dlaczego odbierać mi cześć w obliczu wojska?... Dlaczego mnie, którego Wasza Królewska Mość aż dotąd zaszczycałeś swem zupełnem zaufaniem, mnie, który od lat trzydziestu przywiązany jestem do Jego osoby i dałem tysiąc dowodów wierności, bo muszę to przypomnieć, kiedy jestem oskarżony; dlaczego zmuszać mię, abym staczał bitwę na czele trzech tysięcy wojska królewskiego z dwoma ludźmi!
— Musiałeś zapomnieć — rzekł król ponuro — co mi ci ludzie zrobili i że ja przez nich o mało nie zginąłem na zawsze.
— A Wasza Królewska Mość racz nie zapominać, że ja tegobym nie dopuścił.
— Panie d‘Artagnan, tworzę państwo, w którem nie będzie więcej nad jednego pana: kiedyś ci to przyrzekłem, i właśnie nadeszła ta chwila. Chcesz ulegać tylko swoim widokom i przyjaźni, krzyżując woli mojej zamiary, broniąc swych przyjaciół?... Albo się rozstaniemy, albo musisz od tego odstąpić. Przyjaciele twoi, już są przeze mnie zniszczeni. Zniknął więc ten punkt oparcia się, który był podstawą twych dziwactw, gdyż w tej chwili wojsko moje, albo uwięziło albo zabiło buntowników w Belle-Isle.
D‘Artagnan zbladł.
W tej chwili wszedł oficer, podając papiery królowi.
Król, przejrzawszy je, stał nieruchomy, milczący przez kilka chwil, poczem rzekł:
— O tem, co mi donoszą, dowiesz się zapewne skądinąd. Lepiej więc, ażebym ci to sam powiedział. Już się bili w Belle-Isle.
— A!... a!... — rzekł d‘Artagnan, udając spokój, chociaż serce ledwie mu z piersi nie wyskoczyło. — I cóż, Najjaśniejszy Panie?
— A!... straciłem stu sześciu ludzi.
— A buntownicy?... — zapytał d‘Artagnan.
— Uciekli — rzekł król — lecz flota moja otacza wyspę i pewien jestem, że ani jedna łódka nie wymknie się, schwycą ich.
— Ręczę, Najjaśniejszy Panie, że ich nie dostaną żywych.
— A!... — rzekł król niedbale. — To na jedno wyjdzie, panie d‘Artagnan, boć i ja dlatego tylko kazałem ich schwytać, aby ich kazać powiesić!
D‘Artagnan otarł pot, spływający mu po twarzy.
— Jużem ci powiedział kiedyś — mówił dalej Ludwik XIV-ty — że będę dla ciebie przywiązanym i stałym. Dziś jesteś jedynym z dawnych ludzi, godnym mego gniewu, lub przyjaźni. Nie będę ci skąpił, według twego postępowania, jednego lub drugiego. A teraz skończmy pomiędzy sobą ten targ, jaki ci przyrzekłem niegdyś w dniu, kiedy mnie uważałeś w Blois za tak mało znaczącego. I bądź mi wdzięczny, panie, za to, że nikomu nie każę płacić za łzy wstydu, jakie wówczas wylałem. Obejrzyj się wkoło!... wszystkie największe głowy ugięły się. Poddaj się więc, jak oni, albo wybieraj najdogodniejsze dla ciebie miejsce wygnania, a tam, zastanowiwszy się, przyznasz może, że król ma szlachetne serce, skoro licząc na twoją prawość, pozostawił cię na wolności, choć posiadasz tak ważną tajemnicę stanu. Wiem, że jesteś prawym człowiekiem, ale dla czegóżeś mię osądził przedwcześnie? Sądź moje postępowanie od dnia dzisiejszego, d‘Artagnanie, z jaką tylko chcesz surowością!
D‘Artagnan stał osłupiały, po raz pierwszy może w życiu niepewny, jak ma postąpić; znalazł właśnie przeciwnika, godnego siebie. To, co słyszał nie było podejściem, lecz jawnością, nie było gwałtem, lecz siłą, nie było gniewem, lecz silną wolą, nie było pogróżką, lecz radą. I młody ten król, który obalił Fouqueta i mógł obejść się bez d‘Artagnana, bardzo pomieszał rachubę w głowie, cokolwiek upartej, kapitana muszkieterów.
— No i cóż cię powstrzymuje?... — rzekł król uprzejmie. — Żądałeś uwolnienia? czy chcesz, ażebym ci go odmówił? przyznaję, że przykro będzie staremu, jak ty żołnierzowi, cofnąć to, co się w zapędzie gniewu wyrzekło!
— O!... — odpowiedział smutno d‘Artagnan — nie to mię zastanawia, ale waham się, czy mam pozostać w służbie, bo jestem już stary i mam nawyknienia, które z trudnością przyjdzie mi zmieniać. Teraz bowiem potrzebować będziesz, Najjaśniejszy Panie dworaków, którzyby cię potrafili bawić i dających się zabijać za te twoje wielkie dzieła. Czuję to, że będą one wielkie!... ale może przypadkiem nie uznałbym je za takie, widziałem już wojnę i pokój, Najjaśniejszy Panie!... służyłem pod Richelieum i Mazarinim, zardzewiałem z ojcem Waszej Królewskiej Mości w ogniu Roszelli; podziurawiony szablą i kulami zmieniłem, jak wąż, więcej niż dziesięć razy moją skórę. Po tylu dotkliwych zdarzeniach doszedłem do dowództwa, które niegdyś miało znaczenie, bo nadawało prawo mówienia prawdy królowi. Ale teraz kapitan muszkieterów będzie tylko stróżem drzwi.
Doprawdy, Najjaśniejszy Panie, jeżeli takie odtąd ma być jego przeznaczenie, korzystaj z okoliczności i odbierz mi ten stopień.
Nie myśl, Najjaśniejszy Panie! ażebym miał choćby najmniejszą urazę!... Nie!... owładnąłeś mną, jak mówisz, ale muszę przyznać, że, czyniąc to, zmniejszyłeś mnie, a przyginając mnie, przekonałeś o mojej słabości. O! gdybyś wiedział, Najjaśniejszy Panie! jak nędzną będę miał minę, wąchając pył dywanów. Najjaśniejszy Panie! żałuję szczerze czasów, kiedy królowie Francji widzieli w przedpokojach swoich szlachtę dumną, wychudłą, przeklinającą, kłótliwą, ale która djabelnie gryzła w dniu bitwy. Ludzie tacy najlepszymi są dworakami dla ręki, która ich karmi; trochę złotych galonów na kołnierzu sukni, trochę siwizny we włosach, a zobaczysz znowu parów, książąt i sławnych marszałków Francji...
Ale na cóż ja to wszystko mówię; król jest moim panem, chce, ażebym pisał wiersze, żąda, ażebym atłasowemi trzewikami polerował mozajkową podłogę jego pokojów, to trudno, aleć robiłem trudniejsze nad te rzeczy.
Będę więc to robił, ale dlaczegóż?... Dlatego, że lubię pieniądze?... mam ich dosyć! a może dlatego, że jestem chciwy tytułów? moja karjera jest ograniczoną! bo lubię dwór? Nie!... pozostanę! dlatego, że od lat trzydziestu przywykłem co wieczór odbierać rozkaz od króla i słyszeć wymówione do mnie wyrazy:
„Dobra noc, d‘Artagnan“ z uśmiechem, którego żebrać teraz będę. Przystajesz na to, Najjaśniejszy Panie?
I d‘Artagnan przychylił siwiejącą głowę, na której król z dumą położył białą swą rękę.
— Dziękuję ci, mój stary sługo! mój pierwszy przyjacielu — rzekł. A ponieważ od dziś nie mam już nieprzyjaciół we Francji, pozostaje mi tylko posłać cię na obcą ziemię, abyś znalazł tam buławę marszałka. Wierz mi, niedługo zdarzy się sposobność, a tymczasem spożywaj mój najlepszy chleb i śpij spokojnie.
— Dobrze! Najjaśniejszy Panie — rzekł d‘Artagnan wzruszony. Ale ci biedacy w Belle-Isle, jeden z nich nadewszystko tak szlachetny!...
— Czy żądasz ich ułaskawienia?
— Na klęczkach, Najjaśniejszy Panie!
— Dobrze!... zawiadom ich o niem, jeżeli czas jeszcze!... Ale ręczysz mi za nich?...
— Ręczę swojem życiem!...
— Jedź więc!... jutro wracam do Paryża, pośpiesz tam czemprędzej, bo nie chcę, abyś mię już więcej opuszczał!...
— Bądź spokojnym, Najjaśniejszy Panie!... — zawołał d‘Artagnan, całując rękę królewską.
I puścił się z sercem, przepełnionem radością, drogą do Belle-Isle.