Wicehrabia de Bragelonne/Tom V/Rozdział XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXIII.
OBIETNICE.

Zaledwie d‘Artagnan wszedł z przyjaciółmi do mieszkania, gdy tuż za nim żołnierz służbowy przybiegł, prosząc go w imieniu gubernatora. Statek, spostrzeżony przez Raula, któremu tak pilno było zawitać do portu Ś-tej Małgorzaty, przywiózł depesze dla kapitana muszkieterów. D‘Artagnan, otworzywszy kopertę, poznał pismo króla.
„Sądzę — pisał Ludwik XIV-ty — żeś już spełnił moje rozkazy, panie d‘Artagnanie; wracaj coprędzej do Paryża i staw się w mojej rezydencji w Luwrze“.
— Skończyło się wygnanie!... — zawołał muszkieter — chwała Bogu, przestaję być dozorcą więziennym!....
I pokazał list Athosowi.
— Więc nas porzucasz?... — odparł tenże ze smutkiem.
— Zobaczymy się, drogi przyjacielu, przecież Raul nie jest dzieckiem i potrafi sam wybrać się w podróż z panem de Beaufort.
— Kochany przyjacielu — przerwał Athos — nie opuszczę Raula, aż do chwili, gdy okręt, który będzie go unosił zniknie mi z oczu na widnokręgu. Dopóki on będzie we Francji, dopóty razem będziemy.
— Jak wola twoja, drogi przyjacielu, lecz przynajmniej razem opuścimy świętą Małgorzatę; skorzystajcie ze statku, który mnie odwiezie do Antibes.
— Z całego serca; pragnąłbym jak najprędzej oddalić się od tych miejsc, smutne wrażenie na mnie uczyniły...
Pożegnali zatem gubernatora, odpłynęli z złowrogiej wyspy, a przy ostatnich błyskach burzy, ujrzeli raz jeszcze bielejące mury fortecy.
D‘Artagnan zaraz w nocy pożegnał przyjaciela, po obejrzeniu płonącej karety, spalonej przez Saint-Marsa, z rozkazu kapitana.
Uściskawszy Athosa, gdy miał już dosiąść konia, odezwał się:
— Przyjaciele, podobniście bardzo do placówki, opuszczającej stanowisko. Zdaje mi się, że Raula powinien ojciec powstrzymać, lub go nie opuszczać. Czy chcecie, ażebym prosił o pozwolenie jechania do Afryki, z setką walecznych muszkieterów? Król mi nie odmówi, a wtedy razem popłyniemy.
— Panie d‘Artagnan — odparł Raul, ściskając go z uczuciem — dzięki ci za ofiarę, któraby nam więcej szczęścia sprawiła, niż nawet marzyć możemy. Młody jestem, potrzebuję pracy umysłowej i zmęczenia fizycznego; pan hrabia zaś potrzebuje spokoju... Jesteś jego najlepszym przyjacielem: polecam ci mego ojca:.. Czuwaj nad nim, a będziesz miał w ręku dwa nasze istnienia...
— Trzeba jechać; koń się niecierpliwi — rzekł d‘Artagnan, u którego zmiana przedmiotu rozmowy oznaczała najwyższe wzruszenie. — Jak długo jeszcze Raul zabawi na lądzie?
— Trzy dni najwyżej.
— A ile czasu potrzebujesz do powrotu?
— O dużo, bardzo dużo — odparł Athos. — Nie chcę zbyt prędko oddalać się od Raula. Morze i tak uniesie go szybko w stronę przeciwną... Będę jechał bardzo wolno...
— Nic zatem zmienić się nie da — szepnął d‘Artagnan. — Do widzenia, kochany Athosie, jeżeli będziesz dbał o siebie, uściskamy się prędzej...
To powiedziawszy, włożył nogę w strzemię które Raul mu podtrzymywał.
— Żegnam — rzekł młodzieniec, ściskając muszkietera.
— Żegnam — wymówił d‘Artagnan, wskakując na siodło.
Koń pomknął i oddalił jeźdźca od przyjaciół.
Trzy dni szybko upłynęły. Długie serdeczne rozmowy z ojcem dodały sił Raulowi, uspokoiły jego wzburzony umysł. Przyszedł wieczór ostatni, jaki mieli spędzić ze sobą Athos i Raul.
Athos zarzucił swój płaszcz na ramiona Raula i uprowadził go do miasta, gdzie już roiło się od ludzi jak w ogromnem mrowisku.
W niewielkiem oddaleniu spotkali cień jakiś, kryjący się, jak gdyby w zawstydzeniu. To Grimaud, niespokojny o swego pana, czekał tu na niego.
— Kochany Grimaud!.. — zawołał Raul — przyszedłeś powiedzieć, że czas już odjeżdżać, wszak prawda?
— Sam?... — mruknął Grimaud, wskazując Raula i patrząc z wyrzutem na hrabiego.
— Ty zawsze masz rację!.. — rzekł Athos. — Raulu, nie pojedziesz samotnie na, obcą ziemię, nie oddalisz się bez przyjaciela, który cię będzie pocieszać i przypominać wszystkich, których kochałeś.
— Ja!... — rzekł Grimaud.
— Tak, ty!... — zawołał Raul, wzruszony do głębi.
— Kochany Grimaudzie — rzekł Athos — niestety! bardzoś już stary.
— Tem lepiej — odparł tenże z uczuciem.
— Za chwilę odpływamy — dodał Raul — a tyś nie przygotowany...
— Już — rzekł Grimaud i pokazał klucze od swoich i swego młodego pana kufrów, razem związane.
— Nie możesz przecie opuścić pana hrabiego — zaprotestował Raul — nigdy się z nim nie rozłączałeś?
Grimaud spojrzał smutnie na Athosa, jak gdyby chciał jego i swoje postanowienie zbadać.
Hrabia milczał.
— Pan hrabia będzie zadowolony — odpowiedział stary sługa.
— Tak — odparł Athos.
Odezwały się bębny, trąbki i napełniły powietrze wesołym odgłosem.
Z miasta poczęły wychodzić pułki, biorące udział w wyprawie. Szło ich aż pięć, każdy złożony z czterdziestu oddziałów.
Na ostatku ukazał się sam książę, otoczony sztabem swoim.
Raul z Athosem skierowali się ku przystani, aby młodzieniec mógł zająć właściwe miejsce w otoczeniu wodza naczelnego. Grimaud z młodzieńczą werwą transportował bagaże na okręt admiralski. Athos trzymał syna pod rękę i oddawał się czarnej rozpaczy. Nadbiegł oficer ze świty książęcej, donosząc, że pan de Beaufort pragnie mieć Raul a przy boku swoim.
— Chciej pan powiedzieć księciu — zawołał młodzieniec — iż proszę go tę ostatnią godzinę swobody, ażeby ją spędzić z hrabią de La Fere.
— Nie, nie — przerwał Athos — adjutant nie ma prawa odstępować swego generała. Racz pan donieść księciu, że wicehrabia stawi się natychmiast.
Oficer zawrócił i popędził galopem.
— Musimy rozstać się — dodał hrabia — a czy to nastąpi tutaj, czy tam, parę minut później, zawsze to będzie rozstanie. — Poprawił starannie ubranie na synu, a idąc gładził mu ręką włosy.
— Potrzebujesz pieniędzy, Raulu — rzekł — pan de Beaufort otacza się zbytkiem; pewien jestem, że miał ochotę kupić piękne konie i broń wykwintną, a rzeczy te są właśnie doskonałe tam, dokąd się udajesz. Ponieważ zaś jesteś ochotnikiem, nie powinieneś rachować, ani na żołd, ani na żadne inne dochody. Chcę zatem, ażeby ci na niczem nie zbywało w Dżidżeli. Daję ci dwieście pistolów, wydaj je, Raulu drogi, jeżeli chcesz mi zrobić przyjemność.
Raul uścisnął rękę ojca, a tuż na skręcie ulicy zobaczyli pana de Beaufort na pysznym białym dzianecie hiszpańskim, kłaniającego się na wszystkie strony, w odpowiedzi na okrzyki pochwalne mieszczanek. Książę przywołał Raula, a hrabiemu podał rękę. Mówił z nim długo i wlał trochę pociechy w serce nieszczęśliwego ojca. A jednak zdawało się obydwom, tak ojcu jak synowi, że idą na tortury. Nastała okrutna chwila, ta, kiedy, opuszczając ziemię, żołnierze i majtkowie żegnali się po raz ostatni z rodzinami i przyjaciółmi.
Według zwyczaju, admirał ze świtą ostatni opuszczał brzeg; armaty oczekiwały wystrzału, gdy wódz naczelny stanie na pokładzie swego okrętu.
Athos zapomniał i o admirale i o flocie i o swym harcie człowieka silnego, otworzył ramiona i konwulsyjnie tulił syna do piersi.
— Jedź z nami na pokład — rzekł książę wzruszony — skorzystasz jeszcze z dobre pół godziny...
— Nie — rzekł Athos — już się pożegnałem... Nie chce tego czynić po raz drugi.
— A zatem, wicehrabio, siadaj do łodzi co żywo!... dorzucił książę, chcąc oszczędzić łez tym dwum ludziom.
I czule, po ojcowsku, z siłą, jaką tylko Porthos mógł się pochwalić, uniósł Raula i postawił w szalupie, która też zaraz, na znak dany, odbiła od lądu.
I zapominając o przynależnej mu powadze, wskoczył sam na burt szalupy i nogą ją od brzegu odepchną!.
— Żegnam!... — zawołał Raul.
Athos odpowiedział skinieniem jedynie, lecz w tej chwili poczuł, jak coś gojącego padło mu na rękę: był to pocałunek Grimauda, ostatnie pożegnanie wiernego psa. Po tym pocałunku Grimaud wskoczył także do łodzi.
Athos usiadł na schodach portu i pozostał tam ogłuszony, zmartwiały i samotny na zawsze.
Około południa, gdy zaledwie widniał już tylko szczyt masztu na skraju morza, Athos obaczył wznoszący się dym biały, który rozwiał się natychmiast; był to ostatni wystrzał armatni, jakim pan de Beaufort żegnał brzegi ojczyste.
Nakoniec wszystko znikło, wszystko ucichło, i samotny Athos powrócił znękany do oberży.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.