Tęcza po niebiosach płynie!
Mgliste słońce odsłania oblicze spłakane,
Niebo chmury strząsnęło i nad wschodem ginie
Groźne burz czoło z obłoków utkane.
Świat cały teraz jak oblubienica,
Która łzami zalawszy czarne swoje oczy
Wkrótce szczęścia uśmiechem maluje swe lica
I błyska złotem rozwitych warkoczy, Nad strumykiem, blisko chatki, Na dolinie rosną kwiatki — Jak druga tęcza na ziemi usłane, Podniosły oczy niebios łzą oblane.
Ale niczém ich lica!...
Z chatki bieży dziewica —
To pierwszy tych dolin kwiatek —
Ledwie dziesięć żyła latek,
Jeszcze serce jej nie bije,
Jeszcze oko jéj nie żyje,
Jeszcze się pierś nie unosi,
Jeszcze w duszy młodej Zosi
Spokojnie, jak w jéj chatce.
Zawsze z matką, lub przy matce,
Jeszcze świata nie poznała,
I nic w świecie nie kochała,
Prócz matki i Boga. Patrz! oto ubita droga
Prowadzi ku dolinie,
Tam strumyczek mały płynie —
Nad strumykiem kwiatki rosną,
Zimą nikną, wrócą z wiosną.
Zosia przybiegła — i niebieskie oczy
Po kwiatach toczy.
Ozdobiła włosy, skronie,
Róże przypięła na łonie.
Zreszty kwiatów plecie wianek —
Ach! szczęśliwy ten kochanek,
Komu wonnych kwiatów pączek,
Z miłych dostanie się rączek!
Lecz nie! zdaleka tam przy lasku W zachodniego słońca blasku Połyska krzyżyk kaplicy, Tam obraz Bogarodzicy Niebieskiém światłem jaśnieje! Tam pierwsze Zosi nadzieje — Tam co wieczory i ranki Najpiękniéjsze nosi wianki — Na ołtarz kładzie w ofierze, Długie odmawia pacierze, Obraz w mdłe przystraja kwiatki — Ale jeszcze serce Zosi O nic więcéj nie poprosi, Tylko — o szczęście matki!!
Całe niebo w płomieniach, a ziemia przelękła Przed panem panów uklękła. I czoło niebios piorunem zorane, W czarne chmury przyodziane, Grozi światu zniszczeniem. Już z bojaźnią, ze drżeniem, W przepaściach światy się chwieją Między bojaźnią, nadzieją. Zlęknione Aniołów chóry Przed Bogiem ugięły czoło — Bóg skinął — a czarne chmury Rozpierzchnęły się w około!
Po niebiosach tęcza płynie — Słychać jeszcze grzmot w oddali; Lecz już słońce ziemię pali, Już jaśnieją na dolinie Krasnych kwiatów świéże lica. Od chatki bieży dziewica — To pierwszy tych dolin kwiatek, PietnaściePiętnaście przeżyła latek. Już jéj serce mocno bije, Już jéj oko ogniem żyje, Pierś westchnieniem się unosi — A na twarzy pięknéj Zosi Od róż kraśniéjszy rumieniec — Ona siadła, plecie wieniec, Siadła, ale zamyślona Kwiatkiem nie zdobiła skroń, A serce biło jéj z łona I wśród splotów drżała dłoń. Okiem biegła pod kaplicę, A w oczach jéj znać tęsknicę, W sercu bojaźń znać już srogą. Patrzy, patrzy, aż ktoś drogą Prosto od owéj kaplicy Przybliża się ku dziewicy. Młody, ładny — to kochanek, I dla niego był ten wianek.
Jesień była — mgły niebo i ziemię pokryły, Wichry północne zawyły. Ostatnie wiosny pamiątki, Lata ostatnie szczątki. Drobne listki, blade kwiatki Oderwane z łona matki,
Jak jedyne człowieka w nieszczęściu nadzieje,
Uleciały z wiatrami! W niebiosach się chwieje
Zaguby nieszczęść, klęsk brzmienie,
Na drżącą spaść mając ziemię.
I niebo z za mgły, jak z zasłon dziewica
Zapłakanego nie odkrywa lica.
Zgasł księżyc, gwiazdy się skryły,
Duchy w głębokie tulą się mogiły.
Na świecie smutno — ponuro — jak w sali
Gdy się tłum biesiadników od stołów oddali,
Ognie zagasną, wiatru konające tchnienie,
Zbitych lutni, puharów ostatki potrząsa,
Po podłodze kwiat wieńców rozerwanych pląsa,
I wycie tylko wiatrów odbija sklepienie.
Na świecie smutno, ponuro, Chmura goni za chmurą — Od kaplicy, odedrogi, Ciągnie się lud mnogi.
Liczne światła migają,
Smutne pieśni śpiewają. Jedni czarne wdzieli szaty, Na drugich błyszczą ornaty. W ręku ich krzyże, różańce,
Roztwarte księgi,
Kadzielnice i kagańce! Nakształt czarnéj długiéj wstęgi
Wzdłuż pagórka, wzdłuż drogi,
Ciągnie się szereg mnogi,
I w oddali ginie....
Pieśń smutna w obłoki płynie —
A nad strumykiem w dolinie,
Łzawego oka, smutnego lica Stoi dziewica —
Z zwiędłych liści wieniec plecie.
Jéj niema kwiatków na świecie!
Powiędły uczucia kwiatki,
Nie ma kochanka i matki!
Splotła listki, bieży drogą,
I ku trumnie się przybliża —
Kładzie wieniec, czoło zniża,
Boleść w sercu tłumi srogą.
Rozpacz duszę jéj przeszywa,
Zbladła, drżąca już się chwieje,
I upada nieszczęśliwa!
Z zimnéj trumny upadł wianek, W trumnie leżą jéj nadzieje, Jedyny serca kochanek.
Na tło niebios poranku wyjaśnione tchnieniem
Słońce ognistym wskoczyło promieniem.
W koło niego złocone pływają obłoki,
Jak łodzie na ocean popchnięte szeroki.
Nad niemi purpurowy płaszcz rozwija zorze,
A świat dnia oczekując oniemiał w pokorze. Za gaikiem, na dolinie; Kraśnemi otoczon kwiatki, Posrebrzany strumień płynie. Daléj chatka, a z téj chatki, Łzawych oczu i lica, Wyszła rankiem dziewica. Na świat, na słońce spojrzała w około — I świat się do niéj uśmiechnął wesoło.
Przed nią wszystko uklękło, jak przed panią świata,
Ale jéj boleść serce skrwawione ugniata, W ręku ma spleciony wianek
Z smutnych kwiatów, jak smutna jej duszy tęsknica
Patrzy — tam widać drogę; nad drogą — kaplica....
Tą drogą dawniéj przychodził kochanek,
I tą samą do niebios powędrował drogą.
Już go łzy i wzdychania obudzić nie mogą,
Już go tęsknemi nie zwabi oczyma, Bo go na świecie niéma.
Tak duma smutna dziewica, Rzuciła wianek u proga, Łzą wybladłą zlała lica. Patrzy — patrzy — zdala droga — Nad drogą stoi kaplica. — Tu strumyk, tu świeże kwiatki, Tam grób kochanka i matki. Dla niéj niéma nic na świecie — Bo na świecie sama jedna! Cóż pocznie sierota biedna? Komu kraśny wianek splecie? — Ach! ostatni splotła sobie, Z nim smutna usnęła w grobie, A tam daleko; tam w niebie,
Wianek z niebieskich kwiatków znalazła dla siebie!