Wieś mojej matki/Ciocia Maniusia
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wieś mojej matki |
Podtytuł | Opowieść |
Wydawca | Nakład Księgarni św. Wojciecha |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań — Warszawa — Wilno — Lublin |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ciocia Mania była śliczną i bardzo dobrą dziewczynką o najlepszem w świecie sercu, zawsze najlepszym humorze, bardzo zgrabną i wielce podobną do Mamy. Różnica polegała na tem, że Mama była dzieckiem wsi, przyrody i pracy, podczas gdy ciocia Mańcia była już miejską panienką, pełną przyzwoitości, znajomości form towarzyskich i innych, rzeczy, które mogłyby były zrobić z niej latunię, gdyby nie jej dobre serce.
Z nami, swymi siostrzeńcami, małymi wówczas chłopaczkami, była w najlepszej w świecie zgodzie. Nie zdarzyło się, aby kiedykolwiek zrobiła nam jakąś przykrość. Co więcej, w stosunku do nas była zawsze tak serdeczna i miła, że dziś rozumiem, dlaczego w młodości nigdy się nie kochałem; prawdopodobnie podkochiwałem się w cioci Mani, nad czem się nie zastanawiałem, bo to było tak proste, jak to, że na wiosnę słońce świeci.
Z ciocią Manią, przechrzczoną później na „Marychnę“, uganialiśmy po ogrodzie, byliśmy z nią na „ty“, póki babcia nie zabroniła wbrew jej woli; i wogóle ta ciocia nie była nam ciotką, lecz starszą siostrą. Jeśli sobie wyobrazić dystyngowane pod względem wychowania panieństwo, temperament, wdzięk, instynkt macierzyński, okazujący się nawet wobec lalek, i miłość dla tak żywych i bliskich sercu lalek, jakiemi byli siostrzeńcy, to wierząc w dobre serce panienki, można przypuścić, że istotnie była dla nas najczulszą z ciotek. Ile razy myślę o niej, tyle razy widzę słoneczną ścieżkę, wysoko podniesioną sukienkę, szybko migające pończoszki i wysokie czarne trzewiki zapinane i słyszę jej wesoły, szczerze dziewczęcy śmiech. Tak goniła za nami po ogrodzie.
A gdy przyjdzie nudna i szara niedziela, podczas której człek, nie wiedząc, co ma począć ze sobą, wygląda na ulicę, płaszcząc nos o szybę, przypominam sobie zawsze ciocię Manię, która, otaczając nas wszystkich chłopców swem czystem i serdecznem „ciepełkiem“, zawsze w jakiś sposób umiała się postarać o cukierki, któremi nawet w Grobli zapychała nam w słotny dzień buzie i śmiała się z głupstw, jakieśmy jej opowiadali.
Nie była to żadna Joanna d‘Arc, ale zwykła przezacna i trochę banalna panna z zamożnej mieszczańskiej rodziny. Gdy Mama czytała książki poważne, ciocia Mania noce całe ślęczała nad Ohnetem i Bourgetem. Gdy Mama żyła Szopenem, to ciocia Mania grała Szopena. Ponieważ wychowana na wsi moja Mama nigdy konno nie jeździła, skutkiem tego ciocia Mania, chcąc być modną, jeździła konno w ściśle opiętej amazonce, sznurówce i na damskiem siodle, przed czem ją mój Ojciec, jako lekarz, surowo przestrzegał — napróżno.
Nie wchodzę bynajmniej w to, czy ciocia Mańcia w robótkach swoich lub też w życiu prywatnem była genjalna. Była bardzo dobrą, i to mi najzupełniej wystarcza.
Pewnego dnia, po wielu latach od czasu śmierci mej Matki, stojąc przed jakiemś wystawowem oknem na ulicy Akademickiej, nagle ujrzałem w szybie profil Mamy. Zatrząsłem się. Ale profil minął mnie i przeszedł. Nigdy w życiu, choć bardzo sentymentalny, za nikim nie chodziłem, ale wówczas zacząłem w tłumie szukać. Zobaczyłem ztyłu drobną figurkę, której jednak nie śmiałem zaglądnąć w twarz, ponieważ miała na karku dobrze mi znany puszek, już siwiejący. Bałem się obrazić ciocię Marynię i jeszcze kogoś innego. Ale na drugi dzień byłem znowu na tem samem miejscu i o tej samej godzinie i patrzyłem w stronę, z której spodziewałem się, że nadejdzie. I przyszła. Wskrzeszenie mojej Matki. Gdyby można było zgarnąć jednym ruchem ramion wszystkie kamienice z obu stron ulicy i rzucić jej je pod nogi, tobym to zrobił, ale czytelnik sam uzna, że tak przyzwoitej kobiety kompromitować nie można. Ciocia Marynia zaś uśmiechnęła się tylko do mnie łagodnie, swemi morskiemi oczami spojrzała mi w oczy, które się z pewnością paliły, podała mi rączkę w dziurawej rękawiczce, albowiem bolszewicy odebrali jej mężowi cały majątek, i powiedziała:
— Pójdziesz z nami na obiad?
Poszedłem i dałem sobie ten obiad zapłacić, choć w porównaniu z ich kasą miałem wówczas o wiele więcej. Siostra mej Matki ma zawsze prawo zapłacić za mnie.
Siostro mej Matki! Zawsze cię kochałem za to, że miałaś dobre serce dla dzieci.
Że zaś byłaś bliźniaczo podobna do Mamy, w myślach mych jesteś od niej nieodłączna.
Może byłaś słodziutkim cukierkiem — nie wiem; przypuszczam, że ciężkie przejścia i twoją duszę wytrawiły. Cokolwiekby było, ciociu Maniusiu, do śmierci będę ci wdzięczny za twój śmiech i cukierki w szare, nudne niedzielne popołudnia.