Wiedźma (Wotowski, 1932)/Rozdział I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wiedźma |
Podtytuł | Powieść sensacyjna z życia sfer towarzyskich |
Data wyd. | 1932 |
Miejsce wyd. | Piotrków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pani Marysieńka Pohorecka cisnęła z gniewem list na stół. Złośliwy żart, czy też prawda? Raz jeszcze powtórzyła w myślach słowa dziwnego ostrzeżenia, jakie widniało na pomiętej kartce:
„Twój mąż cię zdradza oddawna. Jeśli chcesz się o tem przekonać, udaj się dziś o godzinie 8 wieczór na ulicę Kopernika Nr. 58. Dozorcy o nic się nie pytaj, skręć odrazu do oficyny, po lewej stronie podwórza. Na drugie piętro. Tam odnajdziesz czternasty numer mieszkania. Zadzwoń śmiało, a dowiesz się wielu ciekawych rzeczy.“
W oczach młodej kobiety zakręciły się łzy. Nerwowo przeszła się parę razy po pokoju, a wiszące na ścianie lustro odbiło zgrabną, szczupłą sylwetkę dwudziestokilkuletniej brunetki, ubranej skromnie, lecz gustownie, której ładną twarzyczkę wykrzywił obecnie wyraz wielkiego zawodu i bólu.
Więc Tadeusz ją zdradzał? Okropne! W kilka miesięcy zaledwie po ślubie? On, który wydawał się uosobieniem wszystkich cnót, powagi i rozsądku. Czyż mogła się tego spodziewać?
Zbliżyła się do szafy, aby wyjąć okrycie, gdy wtem tuż obok niej zabrzmiał głos.
— Pani wychodzi? A kolacja?
Drgnęła. Na progu stała młoda i przystojna pokojówka, ubrana niemal elegancko, aż za szykownie, jak na mieszkanko, w którem usługiwała. Złoto blond włosy były ukarbowane starannie, czarną sukienkę zdobił śnieżno biały fartuszek, a na zgrabnych nóżkach połyskiwały lśniące lakierki.
— Pani wychodzi? — padło z jej ust powtórne zapytanie.
— Tak... tak... — Marysieńka zmieszała się nagle, jakgdyby subretka mogła odgadnąć jej myśli i ruchem pośpiesznym ukryła leżący jeszcze dotychczas na stole anonimowy list. — Wychodzę, ale za chwilę wrócę.
— A co mam powiedzieć — oczy dziewczyny świdrowały Marysieńkę, — jeśli pan przedtem nadejdzie.
— Nic... nic... panno Klaro! — mruknęła, unikając jej wzroku oraz szybko nakładając kapelusik na główkę i bez pomocy pokojówki wciągając palto. — Nic! — a w myślach dodała. — Czegoż mi się tak przygląda? Czyżby odgadła, o co chodzi? Przebrzydła dziewczyna!...
Tamta wciąż nie spuszczała wzroku.
— Niedługo powrócę! — rzekła Marysieńka na odchodnem, czując, że coś powiedzieć wypada.
Klara skinęła głową. Przeprowadziła swą „panią“, aż do wyjścia z niewielkiego trzypokojowego mieszkanka i starannie zamknęła drzwi za nią, poczem powróciła do sypialni. Z kolei spojrzała na zegarek, a jej twarz wykrzywił jakiś szatański wyraz.
— Powiadasz, że prędko powrócisz? — szepnęła jakoś mściwie. — A mnie się zdaje... nieprędko, a może i wcale...
Była zima. Padał śnieg, a wiatr siekł policzki Marysieńki. Lecz obchodziło ją to mało.
Podążyła powolnemi krokami wprost przed siebie. Wtem ogarnęła ją wątpliwość.
A jeśli to żart? Jeśli ktoś zadrwił z niej tylko, przysyłając podobne ostrzeżenie.
Marysieńka przystanęła na chwilę, smutnie potrząsając główką.
Za pięć ósma...
Szybciej zabiło jej serce, a krew czerwienią oblała policzki.
Marysieńka skręciła gwałtownie i szybko znalazła się na mrocznej ulicy Kopernika. Jeszcze chwila wędrówki... A potem... Jeden dom, drugi, trzeci... Ot, tu... Poczuła, jak w piersiach jej braknie powietrza. Więc tu... W tym przeklętym domu... Jej Tadeusz w ramionach jakiejś ohydnej rozpustnicy...
Raptownie wpadła do bramy, przebyła ją, nie zatrzymawszy się i znalazła się na dość obszernem podwórku.
Teraz, na chwilę, zabrakło jej odwagi... Co powie, gdy ich tam ujrzy? Jak się zachowa? A może jej wcale nie wpuszczą?
Lecz niechaj się dzieje, co chce!...
Jednym susem Marysieńka znalazła się na schodach. Podniecenie jej było tak wielkie, iż nie zauważyła nawet, że wbiegając na nie, otarła się o jakąś wysoką, czarno ubraną kobietę, której twarz zasłaniał welon.
Czarno ubrana kobieta! O, czemuż Marysieńka nie przyjrzała się jej bacznie.
Lecz cóż ją teraz obchodziły osoby, napotkane po drodze. Sama, nie wiedząc kiedy, wpadła na drugie piętro.... Wszystko się zgadza? Tak, mieszkanie Nr. 14...
Szybko nacisnęło dzwonek.
Ostry odgłos rozległ się wewnątrz mieszkania. Tak ostry, że Marysieńka aż drgnęła.
Ale... Przeszła jedna, druga sekunda.. Wreszcie pół minuty, a po drugiej stronie drzwi panowała martwa cisza.
Zniecierpliwiona Marysieńka jeszcze energiczniej nacisnęła dzwonek. Po tem, raz drugi i trzeci.
I znów ta sama cisza...
Więc nikt się nie odzywa, nie wpuszczą jej, udają, że nikogo w domu niema, przeczuwając niebezpieczeństwo.
Gniew, złączony z zazdrością targnął duszą Marysieńki. Nie, ona nie ustąpi, jeśli zdecydowała się tu przyjść, zbada sprawę do końca. Narobi takiego hałasu, iż tamci zmuszeni będą otworzyć.
Z wielką pasją pochwyciła za klamkę, zamierzając potrząsnąć drzwiami z całej mocy. Ale zbytecznym stał się ten wysiłek. Ledwie dotknęła klamki, drzwi rozwarły się same. Nie były zamknięte od wewnątrz...
Cóż to miało oznaczać?
Teraz miała wolne wejście do mieszkanka. Ostrożnie zerknęła do środka. Typowe jednopokojowe mieszkanko z korytarzykiem i kuchenką.
Śmiało postąpiła naprzód kilka kroków i pchnęła te drugie drzwi tajemnicze.
Nie omyliły jej przewidywania! Ukazał się oświetlony pokój. Rozejrzała się ze zdziwieniem.
Pokój był pusty...
Cóż to miało oznaczać. Opuściła go czuła parka, zapomniawszy drzwi zamknąć za sobą? Czy też wyszli na chwilę i niezadługo powrócą?
Nagle w jej głowie zaświtała myśl o czarno ubranej kobiecie, napotkanej na schodach, na którą przedtem nie zwróciła uwagi. Ona to wyszła z mieszkania? Lecz czemuż pozostawiła drzwi otwarte?
W każdym razie Tadeusza tu niema. Zdążył uciec? A może go wcale nie było? Czemu wogóle ją tu ściągnięto?
Naraz, z poza parawanu dobiegł ją jakiś szmer.
Czyżby tam zaczaił się kto, pragnąc ukryć swą obecność?
Szmer sprawiał raczej wrażenie, że tam za parawanem powoli spływa woda, a jej krople miarowo, w odstępach, uderzają o podłogę...
Źle zakręcony kran?
Marysieńka nie mogła pohamować dłużej swej ciekawości. Nie zważając na skutki jakie mógł wywołać jej postępek, przypadła do parawanu i uchyliła raptownie jedno ze skrzydeł.
A wtedy z jej piersi wydarł się zduszony okrzyk.
Okrzyk przerażenia...
Tam, w fotelu leżał bezwładnie mężczyzna, z głową zwisłą na poręcz, a z jego piersi cienką strugą sączyła się krew, powoli spływająca na podłogę...
Marysieńka drżąc cała ze strachu postąpiła naprzód.
Tak, niema najmniejszej wątpliwości... Zamordowany. W ranie tkwiła głęboko, wbita aż po główkę, rękojeść sztyletu...
Przezwyciężając lęk, pochyliła się nad zabitym — i teraz z jej gardła wydarł się już nie krzyk, a nieludzki jęk bólu...
Tadeusz... Jej Tadeusz... Jej Tadzio...
Przed nią spoczywał jej mąż, zamordowany snać zaledwie przed chwilą, w tej ohydnej spelunce... Niczem oszalała wypadła na schody.
— Ludzie! Ratunku! Morderstwo...
Po chwili mieszkanko i pokój były pełne ludzi. Zewsząd widniały twarze podniecone, niespokojne... A śród nich, Marysieńka, blada, z nieprzytomnemi oczami bełkotała jakieś słowa bez związku.
— Kto pani jest? — rozległo się naraz nad nią ostre zapytanie.
To przedstawiciel urzędu śledczego poczynał ją badać, jako pierwszą, którą zastano na miejscu zbrodni.
— Ja... żona... — ledwo wyszeptała.
— Dobra żona! — wtem zabrzmiał ostry wykrzyknik. — To ona zabiła męża!