Wieszczka z Ypsylonu/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wieszczka z Ypsylonu |
Podtytuł | Fragment z dziejów burzliwéj młodości |
Pochodzenie | „Kolce“, 1875, nr 2-3 |
Redaktor | S. Czarnowski |
Wydawca | A. Pajewski i F. Szulc |
Data wyd. | 1875 |
Druk | Aleksander Pajewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Szli, szli, aż przyszli.
W oknach jaśniały światła, u państwa *** był wieczór.
Bohater pociągnął za dzwonek, jednocześnie uderzyło jego serce, chociaż nikt za nie nie ciągnął.
Otworzono i wszedł.
W salonie, pomiędzy kanapowym autoramentem, co tak dobrze znaczy jak sztab generalny zabawy, siedziała wujenka, opodal na wygodnym fotelu usiadł Jmć pan Senjor. Damy i dziewice Ypsylońskie prowadziły rozmowę żywą, obecność Senjora i członka dozoru kościelnego nadawała zabawie charakter uroczysty. Wujaszek grał w karty w towarzystwie opasłych mandarynów, i na ustach całego zgromadzenia błądziły uśmiechy.
N. N. wszedł i skłonił się do ziemi. Nastąpiła ceremonja rekomendacyj wzajemnych, a po chwilowej pauzie, N. znalazł się na krzesełku, mając po prawej stronie starą gwardję kanapowego autoramentu, po lewej zaś godnego jej sprzymierzeńca. Rozmowa szła dość żywo o stosuneczkach towarzyskich w Lambda, przyczem szanowne damy, prawdziwie po chrześcijańsku, przypinały łatki śmiertelnym bliźnim swoim.
Tymczasem z sąsiedniego pokoju wyszła ona w całej pełni i blasku swych zachwycających wdzięków.
O ludzie! jeżeliście nie widzieli jej w sukni błękitnej, z klinowatem wycięciem na alabastrowym gorsie, jeżeliście nie widzieli jej artystycznie wdzięcznej turniury, jeżeliście nie widzieli jej rączki małej, mięciuchnej i wejrzenia zabijającego jak baterja elektryczna o kilkunastu ogniwach, toście jeszcze nic nie widzieli!
Szła krokiem cichym i równym. Nie był to chód kobiety kulejącej na potrójnej kondygnacji korków. Płynęła jak łabędź po przejrzystych falach jeziora. Twarz jej wiała chłodem białych Karrary marmurów, oczy przypominały płomienne Wezuwjusza kratery. Zabijała wejrzeniem. — Była milcząca jak sfinx, tajemnicza jak Sybilla.
To wszystko N. pomyślał sobie w jednej chwili. Jak stary znajomy podał jej rękę. Przywitanie ich było wymowne milczeniem. Są momenty, w których się nic nie mówi. Nad calem towarzystwem przeleciał duch milczenia. N. patrzył w jej oczy. Ona patrzyła w sufit. Kanapa spoglądała na nich oboje, a właściwie na troje, bo na Józię, na niego i na sufit.
Takie chwile bywają niekiedy nieznośne.
Milczenie trwało kwadrans. Jakaś chmura ołowiana zawisła nad wszystkiemi. Wezwanie do sali jadalnej dopiero wywołało pożądaną reakcję. N. korzystał z chwilowego zamięszania.
— Czy mam wierzyć ostatniemu listowi? — zapytał.
— Tak, odrzekła głosem zaledwie dosłyszanym.
Ostatni list zawierał wyznanie.
Tego pamiętnego wieczoru, N. N. nie mógł nic więcej ze swojej ulubionej wydobyć.
Po kolacji mandarynowie odprowadzili do domu swoje magnifiki, Senior zniknął jak cień tajemniczy, a nasz bohater zasnął wkrótce na madejowem łożu w Hotel d’Europe.
Na drugi dzień, a miało to miejsce w poniedziałek, miał zaszczyt być zaproszonym na obiad. Po obiedzie zaś, miał uroczystą przemowę do wujaszka, upraszając go o białą rączkę siostrzenicy. Wujaszek w sposobie urzędowym oświadczył, że „ze strony jego, jako wuja i opiekuna głównego, żadne nie zachodzą przeszkody,“ i interes był napół ukończony.
Po obiedzie, poprzedzony wspaniałym z białych kamelji bukietem, przybył włoski artysta niejaki Imć pan Fanszoni, ex-konkurent panny Józi, który w inwentarzu jej adoratorów zaliczony był na rachunek „rezerwy“ lub nieprzewidzianych wypadków.
Bo panny mają wysokie pojęcie o podobnej buchalterji. N. N. nie wiele jednak na obecność Fanszoniego uważał. Wyszli wszyscy do ogrodu, w awangardzie szła sześcioletnia „Niunia,“ żyjący projekt na czarującą dziewczynę. Główny korpus stanowił nasz bohater z Józią. Wujenka z Fanszonim trzymali straż tylną.
Ten pamiętny spacer miał mieć wpływ stanowczy na losy dwojga kochanków. Bohater nasz wykonał zamach stanu i oświadczył się!
Kawalerowie nie oświadczajcie się nigdy w poniedziałki!
Jak się oświadczał o tem zamilczę, bowiem żonaci czytelnicy mają o tem pojęcie z praktyki, bezżenni zaś dowiedzą się kiedyś. Co się zaś tyczy starych kawalerów i panien, którzy już przeżyli krytyczną lat dziewiczych epokę, to tych uczyć byłoby zbytecznem.
Mogę was jednak solennie i uroczyście zapewnić, iż oświadczył się i oświadczyny jego przyjęto.
Poczem był na herbacie, bawił się wesoło i odjechał na drugi dzień szczęśliwy, marzący i rozmarzony.
Złośliwi wskazywali mu zdaleka, czerwone dachy św. Jana Bożego w Lambda, a bryftregier po niedługim czasie przyniósł mu list od Józi.
Niestety! losy chciały, żeby to był ostatni.
Fanszoni zaś przepadł jak kamień w wodę.
Po kilku tygodniach, poczta pantoflowa z Ypsylonu przyniosła wiadomość, jakoby urodzony N. N. z urodzoną Józefą *** miał stanowczo i nieodwołalnie utworzyć harmonijne, zgodne i arcynabożne stadło.
Była to jedna z omyłek poczty pantoflowéj, utrzymywanej kosztem znanej w Europie i Stanach Zjednoczonych Ameryki, kongregacji dewotek w Lambda.
W pewném zaś kółku, studjowano starannie artykuł prawa cywilnego i ustawy kanonicznej o „aresztowaniu ślubów.”
A to po co? zapytacie.
Darujcie, że wam nie odpowiem wprost na to pytanie, ludzie zawsze starają się „brać na sposoby” by w téj nieustannéj walce życia, rujnować szczęście drugich istot.
Ale czego złość ludzka nie wymyśli!?!