<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wiry |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1910 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
— Niech pan obaczy, com dziś otrzymał — rzekł Władysław, pokazując Grońskiemu list, który nadszedł między innymi poranną pocztą.
Groński spojrzał i zmarszczył brwi.
— Ach! — rzekł — wyrok śmierci.
— Tak.
— Z pieczątką P. P. S. Ci szafują nią hojnie...
— Tak jak i sądy wojenne.
— Wart Pac pałaca. Rejent ma wyrok także, a doktór podobno kilka. Co o tem myślisz?
— Je m’en fiche! Ale bawi mnie położenie. Nie wiem, czy pan słyszał, że dwa miesiące temu straż ziemska wykryła w Jastrzębiu szkołę tajną, którą przed rokiem założyłem, bo tak kazało mi sumienie. Jest to sprawa, mimo żem ją smarował, jeszcze nie zupełnie zasmarowana skutkiem czego obecnie mam nad głową pięść rządu i pięść socyalistów. Wesoło — co?
— Mnie nieraz przychodzi do głowy, że gdzieindziej ludzie nie potrafiliby chyba żyć w podobnych warunkach, a my jednak, nie tylko żyjemy, ale czasem i śmiejemy się — naprawdę wesoło.
— Taka widać nasza żyłowata, lechicka natura.
— Może być. Musisz się wszelako strzedz, a kobiety trzeba wyprawić.
— Trzeba, trzeba — powtórzył Krzycki — i to zagranicę, bo w Warszawie nie jest bezpieczniej. Ale niech pan o tym głupim wyroku nie mówi ani matce, ani nikomu.
— Oczywiście.
— Matka i tak chce koniecznie, bym z nią pojechał — i ja się od tego nie uchylam — o nie, bynajmniej! Ale nadchodzi lato, a potem przyjdą żniwa. Ekonom jest dość uczciwy człowiek, ale muszę jednak dać mu przed wyjazdem szczegółowe instrukcye, jak i co ma robić. Po rozjeździe wszystkich chciałbym tu posiedzieć jeszcze z tydzień, albo dziesięć dni. Matka nie będzie sama i bez opieki, bo naprzód pojedzie z nią młodsze rodzeństwo, a powtóre, słyszał pan, co mówiła kuzynka Marynia, że i te panie wybierają się tam, gdzie ona będzie. Całe życie będę wdzięczny pannie Anney za ten projekt, bo dla matki nie może być nic milszego i lepszego.
— Mnie się zdaje, że i dla syna — rzekł, uśmiechając się Groński.
Krzycki przez chwilę milczał, a potem zaczął obu dłońmi przyciskać skronie i odpowiedział:
— Tak. Poco miałbym wypierać się tego, do czego sam przed sobą jużem się przyznał i co wszyscy widzą, prócz matki, która tylko dlatego nic jeszcze nie spostrzegła, że teraz rzadziej widuje nas razem. Ale ona także ją pokochała. Ktoby jej nie pokochał? Takie drogie, złote stworzenie... Ja dlatego tylko z matką nie mówiłem, że ona ułożyła sobie panią Otocką i będzie jej przykro rozstać się z tą myślą. Boję się, żeby nie odczuła jakiejś urazy. A to przecie byłoby okropnie niesłuszne. Zresztą — ja wiem tylko to, co się we mnie dzieje — więcej nic. Nie śmiem nawet powiedzieć, że mam powód do złudzeń. I boję się, żeby wszystko od razu nie prysło jak bańka mydlana... Ach, jaki byłbym nieszczęśliwy! Ja już świata za nią nie widzę... Po prostu nie wiedziałbym, co zrobić ze sobą, z Jastrzębiem i z całem życiem.
I chwyciwszy rękę Grońskiego, mówił dalej:
— Gdyby pan tak pogadał z panią Otocką i dowiedział się przez nią, czy ja mogę mieć jakąś nadzieję. Bo one przecie przyjaciółki — i pewno nie mają dla siebie tajemnic. Gdyby pan chciał to dla mnie zrobić, a w swoim czasie pomówić i z matką! Ale z panią Otocką jak najprędzej! — dobrze?
— Ja z panią Otocką chciałem już o tem mówić — odrzekł Groński — ale wyobraź sobie, że odpowiedziała mi, iż nie może mi nic powiedzieć, gdyż panna Anney powierzyła jej pewną osobistą ważną tajemnicę, której nie ma prawa wyjawić. — Wyznaję, że mnie to zdziwiło. Oczywiście, tajemnica nie może mieć nic uwłaczającego dla panny Anney, gdyż inaczej pani Otocka nie byłaby z nią w tak serdecznej przyjaźni, w jakiej jest. A one są jak siostry i w Warszawie mieszkają nawet razem, a przynajmniej drzwi w drzwi. Zresztą pani Otocka jest, o ile mi się zdaje, szczerze po twojej stronie, i czasem miałem nawet takie wrażenia, jakby jej coś zależało, aby przyszło do tego, do czego przyszło. Co do Maryni, to ta strzyże uszkami, ale i na tem koniec. W każdym razie bądź pewien, że nie masz w tych paniach nieprzyjaciółek, a jeśli chcesz wiedzieć moje osobiste zdanie, to w pannie Anney tembardziej.
— Dałby Bóg! — dałby Bóg! — odpowiedział Krzycki. — Dodał mi pan trochę otuchy — i trochę mi lżej oddychać.
— Aleś ty, widzę, zapadł po uszy — zauważył Groński.
— Daję panu słowo, że wolałbym jeden jej palec, albo promień włosów, niż wszystkie kobiety na świecie. Nie miałem pojęcia, żeby można było się tak dać i oddać. — Czasem już sam nie wiem, co się ze mną dzieje i co będzie, bo niech pan tylko pomyśli: przecie ja mam Jastrząb, gospodarstwo, sprawy rzęślewskie, wyjazd matki, a tu o niczem nie mogę myśleć, tylko o niej, o niej — i do niczego nie mam głowy. Żal mi każdej chwili, w której na nią nie patrzę. Dziś naprzykład, dostałem wezwanie do Dyrekcyi, żebym przyjechał w interesie testamentu i Rzęślewa — i odkładam to na jutro. Nie mogę — po prostu — nie mogę! Pojechałbym na noc, gdyby nie to, że Dyrekcya w nocy zamknięta.
— Pamiętaj jednak o wyroku śmierci.
— A niech ich tam dyabeł porwie razem z ich wyrokiem albo niech mi wreszcie w łeb strzelą. Jeszczebym też o nich myślał, zwłaszcza po tem, co mi pan powiedział. Ale skąd pan wie, że pani Otocka jest po mojej stronie? To poczciwe, złote serca te obie kuzynki! Jak to pan powiedział? — że i ona nie jest moją nieprzyjaciółką? — Dzięki Bogu choć i za to! Bo przecie nie miałaby za co mnie nienawidzieć. — Ale niech pan jeszcze pomówi z panią Otocką. Nie chodzi o to, żeby zdradziła jaką tajemnicę, tylko żeby, znając pannę Anney, powiedziała cośkolwiek... tak czy owak... pan wie, o co mi chodzi... choćby o odrobinę pewności...
— Owszem — rzekł, śmiejąc się, Groński — poszukam sposobności jeszcze dziś.
— Dziękuję! dziękuję!
Jakoż sposobność znalazła się łatwo, gdyż pani Otocka miała także wiadomość, którą pragnęła podzielić się z Grońskim, i w tym celu przysłała po niego swoją pannę służebną z zaproszeniem, by przyszedł do alei grabowej nad stawem. Gdy się tam zeszli, podała mu, zupełnie tak, jak przed chwilą Krzycki, list, który nadszedł tą samą poranną pocztą i rzekła:
— Niech pan przeczyta i poradzi, co z tem zrobić.
List był od Laskowicza do Maryni i brzmiał, jak następuje:
»Wielka idea jest, jak olbrzymi ptak, skrzydła jej rzucają cień na ziemię, ale sama pławi się w słońcu.
»Kto nie wzleci z nią razem w górę, tego otoczy ciemność.
»A ciemność to śmierć.
»W tej ciemności widzę Ciebie, jak alabastrowy posąg. Z tej nocy dochodzi mnie głos twojej muzyki.
»I oto, w mej samotnej izbie myślę o Tobie — i żal mi Cię.
»Albowiem mogłabyś być lotnem piórem w skrzydłach olbrzymiego ptaka-idei i oddychać czystem powietrzem zawrotnych wyżyn i grać w blasku legionom żyjących, a ty oddychasz powietrzem grobów i grywasz życiu, które mrze, i duszom, które więdną, i — nie ludziom — lecz cieniom.
»Żal mi Cię — srebrna moja.
»I myśli moje lecą, jak orły ku Tobie.
»Gdyż dotychczas w sile mojej tkwiła część szczęścia ludzkości, ale nie było w niej mego szczęścia.
»Dopiero Ty wnikłaś nagle przez oczy moje, jako światło, a przez uszy moje, jako muzyka i napełniłaś pierś moją tęsknotą do rzeczy, których nie znałem przedtem — i napełniłaś mnie Twą treścią, jak potrzebą i widzeniem i świadomością mego szczęścia.
»Przetom Cię umiłował tego samego wieczora, w którym ujrzałem Cię i usłyszałem po raz pierwszy.
»Odtąd, choć Ty nie jesteś przy mnie, jam jest przy Tobie i pójdę za Tobą, gdziekolwiek będziesz.
»Albowiem Tyś mi jest potrzebna, ażebym żył, a jam Ci potrzebny, by Cię wskrzesić...
»Aby wyrwać Cię z zatraty: z pośród mających umrzeć!
»A oddać Cię wielkiej idei — i wysokościom, i światłu i zastępom żywych, którzy cierpią głód chleba i pieśni.
»Ciebie i Twą muzykę.
»Niech zatrata nie spada na was obie.
»O, umiłowana!...
∗
∗ ∗ |
»A gdy nadejdzie czas przebudzenia, to Cię zbudzę na krótkie chwile rozkoszy, którą daje miłość, i na trud bez końca, o który woła idea.
»Na trud, a może i na męczeństwo!
»Lecz w męczeństwie dla nowych zórz życia więcej jest szczęścia niż w mroku, zaduchu, popiele i pieśni grobów.
»Więc pójdź, choćby na męczeństwo.
»I póki nasze istnienia nie spłyną w morze nicości — zostań przy mnie.
»O, umiłowana!«
Na twarzy Grońskiego odbiła się troska. Przez jakiś czas on i pani Otocka szli w milczeniu.
— Co z tem zrobić, panie? — i co to znaczy?
— To jest rzecz przykra i kłopotliwa, a list znaczy, że Laskowicz, który podobnej istoty do Maryni w życiu nie widział, zakochał się w niej, jak sam pisze, od pierwszego poznania. — Ja to zresztą po kilku dniach zauważyłem, i jeślim o tem z panią nie mówił, to tylko dlatego, że Laskowicz miał i tak wkrótce wyjechać. Ale on zakochał się głową, nie sercem, gdyby bowiem było przeciwnie, to zamiast tych górnych wyrazów, zapożyczonych jakby z jakiejś szkoły literackiej, znalazłby prostsze i serdeczne. Jego egzaltacya może być szczera, może go pochłaniać i trawić jak gorączka, może trwać lata całe, ale główne jej źródło wypływa z głowy, nie z serca.
Lecz pani Otocka, której w tej chwili bynajmniej nie chodziło o analizę uczuć Laskowicza, przerwała dalsze wywody.
— Ale co mamy wobec tego robić i jak postąpić? Mnie idzie o Marynię.
— Oczywiście — odpowiedział Groński — i niech mi pani wybaczy te niewczesne refleksje, ale zawsze lepiej jest wiedzieć, z kim i z czem ma się do czynienia. Mojem zdaniem, najlepiej jest nic nie robić, tak jakby list wcale nie przyszedł. Możnaby go wprawdzie Laskowiczowi odesłać, ale byłoby w tem coś nadzwyczaj pogardliwego, a ten list zasługuje może na to, by go wrzucić do kominka, ale, podług mnie, nie zasługuje na pogardę. Jest on, jeśli pani pozwoli mi się tak wyrazić, narwany i zuchwały, ale zachowuje pewną miarę w wyrażeniach i niema w nim nic zbyt brutalnego. Przytem wypowiada on raczej myśli, które Laskowiczowi do głowy przychodzą, niż jakiekolwiek rzeczywiste nadzieje, i to do tego stopnia, że możnaby prawie Maryni wytłómaczyć, że to jest nie list do niej, ale poemat dla niej — zresztą niezbyt udany... A cóż Marynia? jakie to na niej zrobiło wrażenie i co mówi?
— Marynia — odrzekła z pewną komiczną troską pani Otocka — jest trochę obrażona, trochę zakłopotana i przestraszona, ale w skrytości serca — i trochę dumna, że ktoś do niej taki list napisał.
— Otóż to! Byłem tego pewien — zawołał, śmiejąc się mimowoli, Groński.
Po chwili zaś począł mówić poważniej:
— Przyjdą pewno i dalsze listy, ale ponieważ ton ich może stać się jaskrawszy, trzeba namówić małą, żeby ich nie czytała. Jeśli pani pozwoli, to ja się tego podejmę. Potem panie wyjadą do Warszawy, potem wkrótce zagranicę, i rzecz skończy się sama przez się.
— Co prawda — odrzekła pani Otocka — to i ja chciałabym już wyjechać z Jastrzębia jaknajprędzej. Ciotce tu nie jesteśmy potrzebne i raczej stanowimy zawadę w przygotowaniach przed podróżą, a wyznaję, że mnie ogarnia strach. Niech pan przeczyta jeszcze raz ten list uważnie. Przecie tam jest groźba dla wszystkich mieszkańców Jastrzębia, a nawet i dla Maryni, jeśli zostanie z nami.
Groński pomyślał, że Krzycki otrzymał jednocześnie wyrok śmierci — i w pierwszej chwili przeszło mu przez głowę, że mogło to mieć związek z listem Laskowicza. Ale po chwili przypomniał sobie, że podobne wyroki przesłano doktorowi i nawet staremu rejentowi — więc dla uspokojenia pani Otockiej rzekł:
— Teraz są czasy ciągłych pogróżek i wszyscy je otrzymują, ale nie sądzę, by Laskowicz przestrzegał Marynię przed jakim blizkim zamachem, grożącym nam w Jastrzębiu. Chce on zapewne tylko powiedzieć, że fala socyalizmu zmiecie wszystkich, którzy nie płyną z nią razem, a więc i nas. Ale ponieważ chodzi o spokój pani i Maryni, więc, co do wyjazdu, to owszem! Dlaczegobyśmy nie mieli choćby jutro wyjechać.
— Ja już o tem myślałam, ale ciocia bardzo nalega, żebyśmy na nią zaczekały — i Aninka jej przyrzekła.
— To niech ona zostanie, a panie niech jadą. Ach! Więc to panna Anney wstrzymuje wyjazd? Dobra nowina dla Władka! Czy mogę mu ją powiedzieć? Przed chwilą prosił mnie właśnie, żebym się czegoś od pani dowiedział — bo już biedak ledwo żyje. Jest to najbardziej zakochany mydłek, jakiego można spotkać w granicach dawnej Rzeczypospolitej.
— Więc to już tak daleko zaszło?
— Ale jak! widocznie w powietrzu jastrzębskiem jest coś podniecającego. Tu się wszyscy kochają — otwarcie, albo skrycie.
Słysząc to, pani Otocka zapłoniła się niespodzianie, jak piętnastoletnia dziewczyna, a choć przytrafiało jej się to często i z lada powodu, jednakże Groński, nie mogąc odgadnąć, co jej przyszło w tej chwili na myśl, spojrzał na nią z pewnem zdziwieniem.
— Jakże — rzekł — Władek, Laskowicz, Dołhański. Ale Dołhański ma najwięcej energii, bo po ostatniej klęsce wyruszył zaraz na nową wyprawę, a Władek się boi.
— Czego? — zapytała, podnosząc oczy, pani Otocka.
— Naprzód klęski, z której myśli, że jużby się nie podniósł, a powtóre rozprawy, która go czeka z matką.
— Kuzynka Władzia czeka może jeszcze i co innego, ale Aninki niema potrzeby się bać.
— Umrze z radości, jak mu to powiem — a swoją drogą, ja, jako znany pani wścibski, mogę umrzeć z ciekawości.
— Cóż, kiedy nie mam prawa o tem mówić.
— Nawet gdy wyjedziemy z Jastrzębia?
— Nawet wówczas. Wszystko zresztą samo się wkrótce wyjaśni.
— W takim razie postaram się dożyć tej chwili, a tymczasem wracam do Władka, by powiedzieć mu dobrą nowinę i oznajmić o naszym wyjeździe. O liście Laskowicza wcale mu nie wspomnę, albowiem on jutro rano wybiera się do miasta i, gdyby się spotkali, mogłoby dojść do brzydkiej awantury.