<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Wodzirej
Podtytuł Powieść
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1896
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały Tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.

Nad brzegiem Sanu, het błękitną strugą wijącego się leniwo, wyszli oboje, syn i matka, na codzienną nadwieczorną przechadzkę.
Mijali powoli ostatnie domki miasteczka i kierowali się ku polom zieleniejącym obszerną płaszczyzną w oddali.
I daleko za sobą pozostawili Przemyśl, te drobną mieścinę, w któréj teraz im zbiegiem losu żyć przyszło.
Szli wolno i w milczeniu: ona — zawsze wyniosła i majestatyczna w obramowaniu swych siwych włosów i czerni wdowiéj; on — zgarbiony i chmurny, z głową pochyloną na lewe ramię, w bolesném i szpetném kalectwie.
Mówili do siebie mało, monosylabami, i to jeszcze matka pierwsza wszczynała rozmowę, wybierając starannie tematy, które nie drażniłyby coraz więcéj zdenerwowanego Tadeusza.
On zwykle przerywał rozmowę, często opryskliwie, czasem smutkiem łagodnym zdjęty.
I jego wielkie błękitne oczy błądziły wtedy po horyzoncie, przygasłe i skarg pełne. Zdawał się być ptakiem, któremu podcięto skrzydła i wypuszczono na wolność. Wlókł się po ziemi i nie miał siły nawet porwać się do lotu. Milczał i wpadł w fatalną apatyę. Często głos matki drażnił go i doprowadzał do szaleństwa. O czém bowiem mówić mogli z sobą na tém wygnaniu, w téj mieścinie, pełnéj plotek głupich i śmiesznych, i żydów zamiatających połami chałatów śmiecie uliczne? Od dwóch lat mieszkali już tutaj: on, nędzny urzędniczyna przy miejscowym staroście, zdegradowany i przeniesiony do Przemyśla; ona, niemająca odwagi rozpocząć w małém miasteczku swéj krawiecczyzny, zdjęta ciągłym jeszcze wstydem przed fałszywą hańbą uczciwego zarobku.
Co wieczór więc szli nad brzeg rzeki i tam siadali na belkach, które leżały na wpół zasypane piaskiem.
On patrzył na zachodzące słońce, nie odczuwając całéj piękności téj chwili; ona patrzyła na niego, i w sercu jéj krwawiła się rana podwójna. To straszne oszpecenie, to cięcie pałaszem Maleniego, które przecięło ścięgna i raz na zawsze skrzywiło głowę Tadeusza, przechylając ją ku lewemu ramieniu, odezwało się moralnie i w jéj sercu. I ona na całe życie była zraniona, cierpiąc męki nieokreślone, ile razy spojrzenie jéj padło na postać dawnego wodzireja. Ten kaleka z tak tragicznie pochyloną głową, milczący i znękany, to był jéj Tadzio, wodzirej kotylionów, strojna laleczka, obwieszona cackami orderów lub dzwoniąca brzękadłami maskaradowego stroju!... I widmo „karyery”, które było celem i ideałem jéj życia, to widmo pierzchło przed oszpeceniem i kalectwem dawniéj tak pięknego chłopaka.
Pojedynek, wybłagany przez nią samą, odbył się nareszcie w olbrzymiéj sali jakiegoś zajazdu na przedmieściu Lwowa. Tadeusz, strwożony, zdenerwowany, niemniejący obchodzić się z bronią, odsłonił się odrazu i tém samém mimowolnie zmusił Maleniego do zadania mu fatalnego i niezmiernie rzadkiego w kronice pojedynków na krzywe pałasze — ciosu.
I wśród tych zachodzących blasków słonecznych Wielohradzka przeżywała codzień tę strasznę chwilę, w któréj stanęła u łoża swego syna, bezprzytomnego i krwią zalanego. Targnęło się w niéj serce i głos wielki, potężny wołać zaczął, jak echo słowa Maleniego:
— Kochałaś go źle!...
I znów odpowiedź drgała w głębi jéj duszy:
— Kochałam tak, jak kochać umiałam i jak mię nauczono.
— Nauczono cię źle!...
Wtedy Wielohradzka ukrywała twarz w dłonie, aby pogrążyć się w zupełnéj ciemni. Byłaż ona odpowiedzialną za to, co się stało? Gdzie szukać miała przyczyny nieszczęścia? Czy wogóle była odpowiedzialną za popełnione czyny?
Tymczasem Tadeusz, siedząc obok niéj zwrócony twarzą ku rzece, zapadał coraz w większą zadumę. Błękitne jego oczy ciemniały i pokrywały się mgłą wielkiéj tęsknoty. Widoczném było, iż ścigał jakieś dawne i przez siebie bardzo ukochane mary. I powoli ręka jego, trzymająca laskę, zaczynała wykonywać ruchy. Laska zanurzała się w piasku i lekko zakreślała koła, cyfry i linie. Piasek pokrywał się symetrycznemi brózdami, a na czole Tadeusza występowała zmarszczka. Z przekrzywioną głową, blady, wycieńczony chorobą i apatyczną wagetacyą, jaką pędzić musiał — kreślił wodzirej mozolnie i pracowicie.. nową figurę kotyliona.


koniec.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.