Wrażenia z podróży po południowych okolicach Królestwa Polskiego/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Bronisław Rejchman
Tytuł Wrażenia z podróży po południowych okolicach Królestwa Polskiego
Pochodzenie „Ateneum“, 1881, T. 1, z. 1, 3
Redaktor Piotr Chmielowski
Wydawca Włodzimierz Spasowicz
Data wyd. 1881
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
Dwa Hoteliki. — Szukając Heterosteginy znajdujemy jeszcze rzadszy okaz: dobrze zachowanego liberbarona. — Skorocice. — Groty. — Ograniczoność tematów turystycznych. — Grób aryański. — Wandalizm.

Wyjechaliśmy z Buska ku południo-zachodowi. Minęliśmy dwie wsie, Hotelek czerwony i Hotelek zielony, — niewiem dla czego tak oryginalnie nazwane — i zatrzymaliśmy się wśród pola, z którego roztaczał się widok na Busk. Widok ten był ważny dla geologów z tego względu, że konfiguracya okolicy rzuca światło na pochodzenie wody słono-siarczanéj. Tu bowiem rozległy się gipsy, które rozkładając się dostarczają wodzie siarkowodoru.
Niektórzy włościanie żęli, drudzy paśli bydło i żadnemu nie przyszło na myśl zapytać się, co robimy, albo téż kwestionować nam prawa obserwacyi na ich gruntach. Zapewne czytelnik pomyśli, iż zbyt jestem łaskaw, uważając za grzeczność to, co się samo przez się rozumie. I ja tak dotąd sądziłem, ale wyprowadził mnie z błędu wypadek, który nam się zdarzył w najbliższéj wsi S. należącéj do pana J.
Pan Krutkiewicz, który już kilkakrotnie zwiedzał te okolice, zdając sprawę ze swéj pracy kierownikowi poszukiwań, zaprowadził nas do pewnego punktu terytoryum wsi S. do wapieni obfitujących w pewną ważną skamieniałość (Heterostegina Puschii). Ponieważ zarówno geologom powyższym, jak i umyślnie przybyłemu dla obznajmienia się z najnowszemi badaniami professorowi uniwersytetu warszawskiego, potrzeba było zebrać pewną ilość tych skamieniałości, więc zaczęliśmy rozbijać kamienie na powierzchni leżące aby z nich drobne skorupy wydostać.
Po kwadransie zjawia się przed nami figura ekonoma czy pisarza.
— Dzień dobry panom!
— Dzień dobry.
— Panowie zapewne w celu naukowym.....
— Tak jest.
Chwila milczenia, przerywana stukiem maleńkich młotków i wzajemném zwracaniem uwagi na skamieniałości.
— Może panom potrzeba pomocy? p. J. chętnieby przysłał.
— O serdecznie dziękujemy za tę uprzejmość — ale nam żadnéj pomocy nie potrzeba.
Znowu, chwila milczenia.
— Przepraszam panów, p. J. chciałby wiedziéć, kto panowie jesteście i w jakim celu tu przyszliście! czy można wiedziéć?
— O, z największą przyjemnością! odezwał się geolog, który nas oprowadzał. Jesteśmy geologami, wysłanymi przez ministra spraw wewnętrznych dla zbadania tych okolic oraz dla poszukiwań soli.
Figura kłania się. Znowu milczenie i kucie młotkami.
— Możeby panowie byli łaskawi zajść do dworu, dziedzic wielceby rad był panom.
— Zechciéj pan najuprzejmiéj podziękować p. J. w naszém imieniu i przeprosić, że z jego grzeczności korzystać nie możemy, dla braku czasu. Dzisiaj pozostała nam jeszcze wielka przestrzeń do zwiedzenia.
— Przepraszam panów, ale sam obowiązek.
— Co?
— Sama grzeczność nakazuje....
— Co i komu nakazuje? — zapytało naraz kilku zdziwionych tym zwrotem rozmowy, wskazującym, że jakoś „nie sama grzeczność“ przysłała tego zbytecznego rozmówcę.
— Panom nakazuje — ciągnie daléj figura — abyście zaszli do dziedzica i opowiedzieli co na jego gruntach robicie?
Homeryczny śmiech był odpowiedzią na tę dziką pretensyą.
Jeden z nas odrzekł.
— Zboża nie depczemy, bośmy przyszli dróżką lub po ściernisku, stodół tu nie ma, więc nie możecie nas posądzać o chęć kradzieży lub podpalenia...
— Ach, któżby panów o to posądził! — ale zawsze obowiązek grzeczności...
— Bądź pan łaskaw przestać mówić o obowiązkach grzeczności i sam lepiéj o nich pomyśl — rzekł ktoś zniecierpliwiony tém natręctwem.
Figura ruszając ramionami ustąpiła, my zaś śmieliśmy się do rozpuku.
Po skończeniu roboty, skierowaliśmy się do wózków pozostawionych przy drodze i zdziwieni spostrzegliśmy przed dworem kłaniającą się nam osobę, która odezwała się.
— Jestem J. właściciel téj wsi.
— A my jesteśmy ci a ci.
Wzajemne ukłony.
— Panowie nie byli na mnie łaskawi...
— Ach, wybacz pan, ale mamy nadzwyczaj mało czasu i niepodobna nam wstępować do obywateli, których grunta oglądamy. Choćby to było bardzo przyjemne, aleby rezultat pracy odroczyło.
— Ale przecież dla saméj formy uzyskania pozwolenia....
— Przepraszam pana, pan się myli. Pan nie może dać pozwolenia czynienia badań naukowych na swoim terytoryum, bo pan nie może ich także zabronić. Gdybyśmy zmuszeni byli jaką szkodę panu wyrządzić np. gdyby nam wypadło iść przez pole zasiane, to wtedy uważalibyśmy, za stosowne poprosić pana o pozwolenie. W każdym innym razie, pozwolenie jest zbyteczne. Więc tu może tylko chodzić o formę. Ale zrozumiesz pan, że gdybyśmy nawet chcieli, to nie moglibyśmy jéj zadość uczynić, bo przeglądając dziennie kilkanaście wiorst, musielibyśmy się legitymować kilkudziesięciu właścicielom, którzyby jeszcze, czyniąc zadość znanéj gościnności obywatelstwa naszego, nie puszczali nas od siebie, nienakarmiwszy i nienagawędziwszy się do woli. Jużeśmy pańskiemu ekonomowi oświadczyli, że chętnie złożylibyśmy panu wizytę, gdyby to tylko było rzeczą możliwą.
— Panowie fałszywie się na to zapatrują, ja jestem właścicielem tych gruntów i mam prawo wymagać, aby obce osoby, które na nie wjeżdżają, legitymowały się i prosiły o pozwolenie!
— A! jeżeli tak, to oświadczamy panu, że nam się nie podobało wstępować do pana i że nie podoba nam się dłużéj z panem rozmawiać.
To rzekłszy odeszliśmy.
— Proszę papiery pokazać — zawołał liber baron — może jesteście jacy emisaryusze!
Rumieniec nie tyle gniewu, ile wstydu pokrył mi czoło. Wstydziłem się za p. J.
— Każ nas pan aresztować, to pokażemy właściwéj władzy jacyśmy emisaryusze.
Ale p. J. nie posunął się już daléj widocznie nie dla tego, żeby nie prześladować swych rodaków, dokonywających tak ważnéj pracy dla kraju, ale dla tego, że lękał się możliwego „wygoworu“ od władzy, za zaczepianie ludzi zaopatrzonych w papiery od samego ministra.
Opuściliśmy grunta S. bardzo zasmuceni z powodu tego wypadku. Ale gdy pierwsze wrażenie minęło, przyszła uzasadniona refleksya, że p. J. jest z pewnością jednym i jedynym wyjątkiem wśród całego obywatelstwa, i że jako unikat „dobrze zachowanego“ aż do obecnych czasów okazu „liber barona“ raczéj na śmiech niż na gniew zasługuje.
Ztamtąd pojechaliśmy do Skorocic dla obejrzenia grot gipsowych.
Okolica jest bardzo malowniczą. Jest tu strumyk wijący się pomiędzy gipsowemi wzgórkami, jest stawek eliptyczny przedstawiający piękny widok z góry. Groty, w znacznéj liczbie to miejsce ozdabiające, są utworem owego strumyka. Jedne z nich są obszerne, otwarte; po nich widocznie dawno już obfita woda nie płynęła i dla tego téż można się w nich spodziewać skarbów archeologicznych. Inne, po których płynie ów strumyk, podobne są do sklepionych kanałów. Była to widocznie początkowo jedna tylko grota, ale podzieliła się na trzy, wskutek zapadnięcia się sklepienia. Natura, obfitującą w rozmaitość, różnie ukształtowała jéj dno, boki i sklepienia, upiększywszy wyjścia bujną roślinnością.
W językach dalszego zachodu istnieje wiele dzieł, już to specyalnie, już to częściowo grotom poświęconych. Dla czegóż u nas nie ma ani jednego? A przecież mamy tyle nietkniętego prawie jeszcze materyału około Złotego Potoku, Olsztyna, Ojcowa i zapewne w wielu innych miejscowościach, tak mało znanych jak Skorocice. Sądzę, że nietylko przyrodnik, ale i malarz oraz poeta mogliby w nich znaleść materyał faktyczny i czerpać natchnienie pełne uroku romantycznego. Czyż zawsze kraj własny będzie nam najmniéj znany?
Rzecz dziwna, jak mało mamy samodzielności. Przez długi czas powtarzaliśmy w historyi polskiéj to co napisał Naruszewicz i Lelewel, w historyi literatury szliśmy ciągle za Bętkowskim, Wiszniewskim itd. Każdy się jakoś lękał zajrzéć do źródeł, a jeśli zajrzał, to patrzył na nie oczyma poprzedników. Toż samo i co do opisów kraju. Ktokolwiek podróżował, ograniczał się na opisie jakiegoś starego zamku, zajrzał co najwyżéj do akt genealogicznych właściciela i zajmował się historyą kościoła. I dobrze jeszcze, jeżeli zaglądał do tych akt, bo inni zadawalniali się podaniami już znanemi. Zwracano chyba jeszcze uwagę na charakter etnograficzny okolicy, zbierano bajki i pieśni, ale to także tylko dlatego, że tak czynili Chodakowski, Zmorski, Pauli, Kolberg za którymi najczęściéj tylko powtarzano. Wreszcie mieliśmy opisy Morskiego oka, doliny kościeliskiéj, Czorsztyna, Rabsztyna, Ojcowa, Piaskowéj skały; — cały legion naśladowców, albo je na nowo opisywał z tych samych punktów widzenia, albo przerabiał dawne opisy, już to wprost podając całe ustępy już téż je tylko parafrazując. Zjawisko to dające niezaszczytne testimonium paupertatis naszéj niedawnéj literatury turystycznéj, trwało czas długi i tak się ustaliło, że publiczność czytająca jest pewną, iż oprócz Ojcowa, Piaskowéj skały i gór Ś-to Krzyskich, nic zajmującego w przyrodzie królestwa nieznajdziemy, że są to nudne monotonnością płaszczyzny, które ani dla umysłu ani dla fantazyi przedmiotu niedadzą. I piszący był długi czas tego samego przekonania, dopóki go przypadkowe wycieczki nie zaprowadziły do wielkich i majestatycznych grot Olsztyna, do zarówno pouczających jak pięknych grot Skorociskich, o których żaden wykształcony warszawiak nie słyszał! A ileż to jeszcze jest takich miejscowości! I dokądże one czekać będą na pomiary inżeniera, opis naturalisty i ołówek malarza?!
Grzechem byłoby opuścić Skorocice nie odwiedziwszy Grobu Aryańskiego, na wzgórku, niedaleko dworu. Trzeba iść do niego przez koniczynę, coprawda, w tym roku bardzo rzadką, ale bądź co bądź stanowiącą cudzą własność. Postanowiliśmy więc prosić obywatela o pozwolenie, lecz jeden z naszych towarzyszy, który już przedtém zwiedzał tę okolicę i doznał jaknajlepszego przyjęcia od właściciela Skorocic, zaręczył nam, że choćbyśmy nawet szkodę jaką zrządzili, właściciel nie będzie nam miał tego za złe, bo umie cenić uczucia, skłaniające do zwiedzania pamiątek przeszłości. Wybraliśmy drogę najkrótszą i stawialiśmy stopy w wielkie przestwory pomiędzy pojedynczemi roślinkami. Ludzie na to patrzyli, ale nikt nie przyszedł kwestyonować nam praw chodzenia po cudzym gruncie. Bardzo mnie ten fakt cieszył, ale z drugiéj strony, nie mogłem zrozumiéć, dlaczego właściciel obsiewa grób dokoła, nie zostawiając nawet wązkiéj ścieżynki. Może nikt grobu nie zwiedza?
Weszliśmy do grobu. Jest on zupełnie otwarty, bo żelazne drzwi, które go do niedawnych czasów zamykały, odbił jeden z poprzednich właścicieli Skorocic i sprzedał, czy téż użył do celów gospodarczych. Ha! postępujemy! Rzucili się potém chłopi na trumny i nietylko obdarli materye, któremi trumny były obite, ale nadto ściągnęli piękną i dobrze zachowaną odzież ze szkieletów. Teraz wszystkie kości — kilkunastu jak się zdaje osób, leżą w jednéj trumnie pomieszane z sobą.
Kaplicę aryańską, która miała stać nad grobem, już dawno zburzono... Samego grobu nie ruszano — widać dlatego, że się lękano umarłych. Ten czyn wandalski pozostawiony był osobie, która wzniosła się do takiego stopnia „rozumu praktycznego“, że materyał drzwi żelaznych więcéj ceniła nad pamiątkę najświetniejszych czasów...
Chcieliśmy odczytać resztkę napisu wybitego ćwieczkami miedzianami czy mosiężnemi na trumnie. Nie udało się to nam, gdyż prawie połowę ćwieczków wyrwano wraz z materyą. Pomarzyliśmy więc tylko pod sklepieniem, o które obijały się żałobne pienia czasów Reja i Kochanowskiego, i zostawiliśmy obszerny grób straży jaszczurki, która się przewijała wśród gruzów...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bronisław Rajchman.