Wspomnienia damy polskiéj z XVIII. wieku/Dnia 3. Maja 1794. w Drążkowie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Archiwum Wróblewieckie |
Wydawca | Władysław Tarnowski |
Data wyd. | 1869 |
Druk | J. I. Kraszewski |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kiedy, po najsroższéj niewoli w któréj Polska przez Moskalów pognębiona jarzmo ciężkie i kajdany dźwigać musiała, kiedy w stolicy saméj poseł moskiewski prawa haniebne nam dawał, a Polak nieszczęśliwy w upadku swoim głowy podnieść nie śmiał, w rospaczy zanurzony, czarną myślą serce i oczy zaćmione mając, czuł się tylko na mocy rąk swoich, nie mogąc oręża z pochwy dobyć; Bóg, którego skryte wyroki, który wszystkiem włada światem, do którego modły nasze zapewne doszły, który karze zbrodnie a nagradza cnotę; zmiłował się nad upadłą już ojczyzną naszą, wybrał i ukazał narodowi człowieka — a naród powstał. Dzień który sławny będzie pamiętną epoką na zawsze przez ustanowienie nowéj konstytucyi w roku 1791. na dniu 3. Maja nie różni się od dnia dzisiejszego, tylko tém, że w r. 91. Polak wesoło go ogłaszał, dziś się wesoło bije i wypędza nieprzyjaciela z kraju, aby ten dzień na zawsze sławnym utrzymał. Co się teraz stało w Polszcze każdy zna i czuje, mnie jest miłą pamięć tego dla siebie na papier rzucić; abym, jak będę starą przypomnieć sobie mogła, żem to czuła i znała nie jak pospolita białogłowa. Już Polska w ostatniéj jęczała niewoli pod tyranią Moskalów i rozumiała tylko że nie było sposobu do powstania, kiedy skryte wyroki Boskie inaczéj wszystko obrócić zdawały się, stawiając nas w takiéj porze, w któréj cała Europa zatrudniona będąc potęgą francuzką, a Moskwa uzbrajając się przeciwko Turkowi, nie zostawiła w Polsce nad 20,000 żołnierza swojego pod przewodnictwem Igelströma posła, tego samego człeka, który dawniéj brał naszych biskupów i senatorów z senatu w niewolę do Kazania, za to że nie chcieli ulegać przemocy moskiewskiéj. Wszystko działo się w Polszcze jak najgorzéj, zdawał się przecie pod popiołem ukryty pożar, który miał prędko wybuchnąć.
Znajomy z czynów swoich poczciwy, pobożny i waleczny Kościuszko ukazał się światu polskiemu a wnet cały kraj powstał. 1794 dnia 24. Marca w Krakowie, z pomiędzy samych Moskali w mieście i w okolicy będących pokazał się raptem Kościuszko, w mieście stanąwszy tam już z ułożeniem swojém. Wojsko tam stojące Polskie i wszyscy obywatele miasta, tegoż samego dnia wykonało przysięgę i akt powstania narodowego uczyniło. Widok ten przymusił komendę moskiewską do wyjścia z miasta za którą zaraz wojsko polskie poszedłszy, tém najpierwszém dziełem uczyniło się straszném Moskalom całą komendę ich zabrawszy, a imię samo Kościuszki w bojaźń ich wprawiało. Odgłos zdarzenia tego w moment jeden rozszedł się po całym kraju i utwierdził wrażenie czynności Madalińskiego brygadyera, który kilka dni przedtém w wielkiéj Polszcze na granicy będących Prusaków zbił i orły czarne powycinał, a poszedłszy zaraz pod Kraków złączył się tam z wojskiem polskiem. Moskale w Warszawie będący, czyli Igelström, sam, miał sobie to za żart tylko i ważył się w gazetach publicznych kazać ogłosić Kościuszkę i Madalińskiego za buntowników. — Jak tylko wyrzekł słowo Kościuszko do wojska, jak tylko wydał rozkaz zgromadzania się do niego, w jednym prawie momencie wojsko polskie ruszyło się do niego z największym zapałem, ogłosiwszy: obywatele, wojskowi, miasto Kraków i lud cały Kościuszkę za naczelnika siły zbrojnéj. W ten sam raz po kilku okolicach były potyczki z Moskalami a 4. Kwietnia pod Działoszycami zniósł Kościuszko trzy kolumny moskiewskie, położywszy na placu 4000; zabrał im harmat 14, cały obóz i dwóch generałów Moskiewskich zginęło i wielu oficerów. To sławne zwycięztwo tak mocno przeraziło Moskwę, że Igelström zaczął myśleć o sposobach okrutnych które oddawna knowała tyrania moskiewska; aby w Warszawie wszystkich w pień wyciąć. Nie zdołał acz tego uczynić; ręka Najwyższego przemogła tę okrutną nad nami wisząca plagę i męztwo Polaków i obywatelów miasta Warszawy. Uprzedzając myśl nawet samego naczelnika na dniu 17. Kwietnia, w sam wielki czwartek, o piątéj z rana rzuciło się do broni na Moskalów i wszystkich w pień wycięli, których tam było 6000. Walka była krwawa; wszystkich prawie generałów pozabijano lub wzięto w niewolę, kasę, bagaże, harmaty, amunicyą zabrano; sam tylko Igelström uciekł z Żubowem, dwa razy będąc ranny. Dom, w którym mieszkał, ze wszystkiém zrabowany został; bitwa trwała przez trzydzieści sześć godzin, przez Czwartek i Piątek, a reszta Moskwy w pole wyszedłszy, około Kozienic i Karczewa stanęła. Król był w zamku otoczony strażą bezpieczną, dowodził tém Stanisław Mokronowski; a pospólstwo uspokojone, porwawszy Zakrzewskiego na ręce, zaniosło go na ratusz. Ten był dawniéj prezydentem podczas sejmu konstytucyjnego, i teraz nim ogłoszony został.
Zrobili zaraz akt powstania do aktu krakowskiego pod naczelnictwem Tadeusza Kościuszki, ustanowili radę tymczasową i sąd kryminalny. Obrali Mokronowskiego za komendanta miasta Warszawy, wysłali delegacyą do króla: Działyńskiego i Horaina, donosząc, co się stało; wzięli w areszt Ożarowskiego hetmana koronnego, Zabiełłę hetmana litewskiego, Ankwicza rady nieustającéj prezesa, i kilku innych, którzy wchodzili do robót moskiewskich i im przyjaźni byli. W kilku dniach tyle dobrego zrobili i więcéj daleko, jak przez cały czas sejm targowicki i grodzieński.
Przed tą rewolucyą, trzeba wiedzieć, że Prusacy weszli już w kraj polski, pod pretekstem znieważenia granic swoich przez Madalińskiego, i pod samą Warszawą stanąwszy, w czasie akcyi zaczęli już strzelać do naszych. Ale porażeni cofnęli się bardzo daleko, do których i Igelström uciekł z małą bardzo garstką ludzi.
Tymczasem Moskale, zewsząd prawie zebrawszy się, bez komendanta prawie, w okrutnéj trwodze, zrobili obóz około Kozienic, wszędzie paląc i rabując wsie i miasta.
Co za okropna wiadomość odbiła się o uszy moje tu na wsi mieszkając od Kozienic, gdy dowiedzieliśmy się, że dońcy, przeprawiając się zawsze za Wisłę, rabują prawie całą tę tu okolicę, w któréj i jednego żołnierza polskiego w ten moment nie było. Już blisko dwadzieścia domów znajomych i sąsiadów zrabowali byli, okrucieństwa wyrządzając; wszyscy z domów pouciekali, nie wiedząc, co czynić w tym razie zamięszania powszechnego. Aż téż obywatele odważniejsi przedsięwzięli w domach swoich wziąć się do obrony. Mój mąż dał im do tego najlepszy powód nie chcąc z domu odjechać; w zapale czynności przytomność obywatela w domu jest potrzebną: gdyby wszyscy odjechali, nie byłby zrobiony tak prędko w Stężyckiém akt powstania.
Przeto mąż mój tu u siebie uzbroił się w siły domowe od rabusiów, co téż i inni nadwieprzni[1] mieszkańcy uczynili. Byłam tedy jak w obozie: pikiety, piki, kosy, pistolety, szable, wszystko to widzieć się dało w kilkudniowym czasie.
Co do mnie, miałam wiele do przezwyciężenia; trwoga pospolitych kobiet nie była jednak moim udziałem. — Mąż mój chciał, abym do Galicyi odjechała; to oddalenie się było bezpieczne, lecz nierównie dla mnie trwożliwsze. W niewiadomości zostawać, co się tu dzieje, byłoby dla mnie nierównie okropniéj, jak razem z mężem nieodstępnie czekać losu naszego. To więc wzięłam przedsięwzięcie razem odjechać lub razem z mężem zostać. Widok uciekających znajomych naszych, ich zrujnowanie, codziennie miałam przed oczyma; a przez niedziel trzy w ciągłéj żyjąc niespokojności, doświadczyłam, co może w sercu białogłowy miłość ojczyzny i miłość męża i dzieci. Dońcy dnia jednego wpadli już byli do Dęblina, Mniszka, marszałka przeszłego, dóbr o dwie mile od Drążkowa leżących; tam na pałac uderzyć chcieli. Dworscy ludzie i kilku chłopów na pikiecie stojąc, strzelali do nich i postrzelili im komendanta i zaraz oni nazad uciekli.
Ten był ostatni postrach okolicy naszéj, ponieważ komendy polskie téj nocy nadciągnęły i wszędzie brzegi Wisły opanowały. Z Warszawy zaś wysłany korpus z 6000 ludzi posuwał coraz daléj Moskwę, która za Pilicę poszła, a w tym razie okolica nasza zabezpieczoną została.
Mój mąż profitując z czasu, z innymi obywatelami zrobili jak najprędzéj akt (co się stało 7. Maja w Stężycy) powstania narodowego pod naczelnictwem Tadeusza Kościuszki, na którym i ja przytomną byłam z sąsiadką moją Bętkowską, któréj mąż tamże w komisyi zasiadł. Wszędzie téż województwa i ziemie poczyniły takież akty, jak tylko można było najprędzéj.
Muszę tu wyrazić partykularność, która, że mnie interesuje, powinna mieć tu miejsce.
W akcie krakowskim ustanowiono z piątego dymu rekruta: dla nagłéj potrzeby ratowania ojczyzny, nagłe musi być uzbrojenie. Województwo lubelskie zawsze sławne przez nieporządne swoje ustawy, przez prawnictwo, które tam duchem obywatelów rządzi, przez skępstwo, małości, drobności swoje i prywatę partykularnych: ustanowiło u siebie tylko z dziesiątego komina rekruta. Nie wiem dla czego ziemia Stężycka w tém naśladować go umyśliła i, mimo gorliwego obstawania męża mojego, z dziesiątego komina ustanowiła rekruta. Wtedy mój mąż sam jeden oponował się temu, a idąc za przykładem krakowskiego, opozycyą swoją zapisawszy, z dóbr tutejszych z piątego komina dał rekruta.
Litwa téż długo cicho nie była; a ponieważ najgłówniejszych patryotów Moskwa pod różnemi pozorami w areszt wzięła, w których liczbie był: pan Sołtan marszałek litewski, Brzostowski, Wawrzecki, Radziszewski, nie czekało wojsko i obywatele miasta Wilna jak niedziel cztéry od powstania krakowskiego i dnia 22. Kwietnia w nocy o godzinie 1. pułkownik Jasiński, z małą dosyć mocą wojska polskiego, uderzył na garnizon moskiewski, który się składał z 3000.
Zabrał harmat dwanaście, generała Arseniewa komendanta i oficerów w areszt. Reszta Moskwy uciekła do Grodna złączyć się z drugą tam stojącą armią, paląc i rabując wszystko na swoim przechodzie. A że był przytomny wtenczas Kossakowski hetman, z targowickiego szelmostwa znany od całéj Polski za zdrajcę ojczyzny i w służbie nawet moskiewskiéj będący, który hetmanem polskim Księstwa Litewskiego ważył się nazywać, ten w momencie od naszych wzięty i powieszonym został.
Tu się człek nie posiada z radości nad zdarzeniem raptowném, które całą Polskę ogarnia od dwóch dopiero miesięcy, i w którém oczywiście rękę Najwyższego widać nad nami.
Boże, błogosław orężowi polskiemu, niech gromią nieprzyjaciół swoich! W Twojéj jedynie dufamy opiece.
Dnia 10. Maja kurjery, których często tu miewamy, od naczelnika do Warszawy wysyłanych, doniosły nam tę wiadomość, że sam naczelnik postępując z wojskiem, jest już w Sandomierzu, w samém mieście, gdzie w przytomności jego akt powstania w województwie sandomierskiém już stanął. Moskwa przed nim ucieka, którą nasi, mając ze trzech stron na oku, za Wisłę nie puszczają i w tych dniach staną się ofiarą okrucieństw swoich.
Tu jest już słyszany huk harmat. — Boże dopomóż! a Polska powstanie na ruinach nieprzyjaciół swoich.
Tymczasem wczoraj stał się widok niepamiętny w Polszcze, widok przerażający zdrajców ojczyzny naszéj, a Moskalom odejmujący sposób intrygowania, pozbawiając ich pierwszych osób sobie przyjaznych. Wzięci w areszt w dzień 17. Kwietnia: Ożarowski i Zabiełło hetmani, Kosakowski biskup i Ankwicz, pierwsi w Polsce zdrajcy ojczyzny, moskiewską wolę wypełniający, którzy kraj swój zaprzedając, pensyi nie wzdragali się brać od imperatorowéj; gdy w papierach, zabranych u Igelströma znaleziono dowody oczywistéj ich zbrodni, lud nieczekając ustanowienia rady najwyższéj, zebrawszy się gromadnie, przymusił prawie sąd kryminalny do wyroku. Sąd kryminalny na te osoby dekret śmierci dał, a to natychmiast. Co się i wykonało dnia wczorajszego, to jest dnia 9. Maja 1794. Ci ludzie byli powieszeni za dekretem sądu przez pospólstwo. Hetmani i Ankwicz w rynku przed ratuszem, a biskup przed kościołem OO. Bernardynów na krakowskiém przedmieściu. Z biskupa audytor zdejmował sakrę, a to w krótkości, bo lud czekać nie chciał na długie ceremonie.
Widok ten straszny głębokie wrażenie zdrajcom uczynił. Pan Ankwicz, człowiek wymowny, z postaci piękny, rozumny, ambitny, nie sądził i nie wierzył, aby go to miało spotkać; knowając intrygę z metresą swoją, która obiecywała mu wszystkich użyć sposobów, aby go z niewoli wybawić. Jakoż koniuszy jego, podmówiony od niéj, uczynił był alarm fałszywy w mieście, rozgłaszając, że Prusaki idą, i tém miał w momencie panu swojemu porę do ucieczki nastręczyć. To wszystko gdy się wydało, i koniuszy i metresa wzięci do więzienia zostali, a u Ankwicza znaleziono bilet pod koszulą przyszyty od jego metresy, która mu przyrzekała staranie czynić o uwolnienie go.
Ten miał mowę przed śmiercią w izbie sądowéj, któréj nawet i słuchać nie chciano; i ten talent piękny wymowny, który tyle razy łudził słuchających, na nic mu się nie przydał przy sercu nieprawém. Poszedł na śmierć z wielką odwagą. Ożarowski zaś był tak pomięszany, że w krześle go do izby sądowéj przynieśli; dla słabości nie mógł mówić, bo mowa jego niebyła zrozumiana z wielkiego pomięszania. Zabiełło płakał; — Kossakowski powoływał wielu w złości; chciał, aby mu pozwolili do kościoła wnijść, aby tam uczepiwszy się ołtarza, oderwany gwałtem został. Lecz to się nie stało — a tak ci ludzie zakończyli życie haniebne śmiercią także haniebną, lecz nie tak haniebną, jak życie zdrajcy ojczyzny.
Nigdy zbrodnia nie jest bez kary, wyroki Boga są skryte; pozwalał długo w polskim kraju być zdrajcami, lecz już zakończone ich dzieło — niech się boją zdrajcy! a potomność będzie obszernie o tém decydować.
Przy dekrecie tym prezydował w sądach kryminalnych Stanisław Tarnowski, synowiec mego męża, człowiek młody, pierwszy raz prawie na czynności tak znacznéj, musiał ściągnąć rękę swoją na podpis śmierci zdrajcy ojczyzny.
Dnia 3. Augusta. Ciąg wojny teraźniejszéj spiesznym idzie krokiem, a skutki jéj są okropne i niepewne. Już był naczelnik przygotował umysły narodu mówiąc do niego: „Nie tryumfuj ze zwycięztwa, nie rozpaczaj w klęskach.“ Widok wojny jednak jest straszny a skutki okropne.
Jeszcze Polska nie była w takim zapale. „Lepiéj jest nam zginąć z bronią w rękach, jak patrzeć na niewolę naszą!“ — to jest hasło wszystkich ludzi w Polszcze; i w ten moment, kiedy Moskwa chciała dezarmować wojsko polskie i rozpuścić je, w tenże moment wzięli się wszyscy do broni.
Gdy w Warszawie stanęła insurekcya, wojsko pruskie, stojące około Powązek, przysłało było trębacza do króla z zapytaniem: czyli chce posiłku z Prusaków i jak trzyma w téj rewolucyi, czyli z miastem, czyli nie? Król w ten moment odpowiedział: że nie chce posiłków, że trzyma z miastem i narodem, że tak trzymał i że tak zawsze trzymać będzie.
Ten królik moskiewski nie mógł już inaczéj mówić w ten czas, bo się bał pospólstwa, które go mocno na oku miało. Darmo jednak było naród upewniać w ten moment, bo naród nie mógł wierzyć, tyle mając dowodów nietrwałości i słabości króla swego; naród dobry jednak pilnował całości i życia króla.
Prusacy więc w tym dniu nie mogli dać posiłku Moskalom, nim od swego króla w téj mierze odebrali rozkazy. Moskale wybici i wypędzeni z Warszawy zostali.
Wrócił się porządek: rada, sądy, ofiary gorliwe i wszystko w jak najlepszym było porządku. Naczelnik tymczasem Moskwę zabraną pędził z pod Krakowa przed sobą do saméj granicy pruskiéj, nie mogąc nigdzie wydać batalii, bo ta nie rejterowała się, ale wszędzie uciekała z obozem. Tymczasem inna z kraju zabranego, z kijowskiego i wołyńskiego województwa nadciągnęła i w Dubience nad Bugiem stanęła.
Tu więc był wysłany generał Zajączek dla bronienia im przejścia w Lubelskie; ale wojska nie mając, ani tyle mocy ni sposobu do dostatecznéj obrony, z nowych dopiero pobranych kantonistów i chłopów z pikami i kosami zgromadzonych z pospolitego ruszenia, nie wytrzymały potyczki i gwałtowna rejterada naszych z pod Dubienki do Lublina nastąpiła. Cały ten kraj o trwogę przyprawiła; — acz mężnie niektórzy ucierali się, niewprawa jednak noworekrutowanych włościan przeciwko 10,000 Moskali, ustąpić musiała przemocy.
Wtedy ja byłam jeszcze w domu, o mil sześć od Lublina, a mąż mój na komisyi w Stężycy. Przymuszona raptowną tą klęską, gdy już i komisya o swojém bezpieczeństwie myśleć zaczęła, trzeba było umykać się z domu jak najprędzéj. Zabrawszy więc dzieci, wyjechałam do Lwowa, z wielkim żalem porzucając dom, jakby na łup nieprzyjaciół. Mąż mój jeszcze tydzień mógł się przytrzymać dłużéj, bo po jego odjeździe dopiero kozaki wpadli do domu naszego i przez cztery dni rabowali. A tak ów domek najmilejszy stał się wnet ruiną i zemstą dla nieprzyjaciół. Cały kraj w jednym był stanie, wszystkie domy, pałace w okolicy naszéj zrabowane były. Wiadomość o stracie i szkodzie, któreśmy ponieśli, nie miała miejsca w sercu mojém, w ten moment, kiedy miasto całe żałością było zajęte nad utratą żołnierzy i przegranéj batalii przez wojska nasze.
Bóg, który wszystkiém rządzi, chciał jeszcze Polaków ukarać, pozwalając klęski z dwóch stron, a to, w jednymże czasie naczelnik, przed którym Moskale uciekając szybkim krokiem, stanąwszy pod Szczekocinami, już się byli z Prusakami złączyli, miał tam znaczną z nimi bitwę i pewnie byłby zniósł Moskali, gdyby nie Prusacy, którzy raptem zaczęli swoją kanonadę z wielkich bardzo harmat 24 funtowych, a tém, naszych poraziwszy, przymusili do rejterady. Przyczyna jednak największa téj przegranej była, że gdy koń pod naczelnikiem zabity został, rozgłosiło się miedzy wojskiem polskiém, iż naczelnik zabity: to trwogi narobiło; nasi już wzięli cztery harmaty Prusakom, a te nazad utracili. Król pruski sam był przytomny téj akcyi. Stracili nasi około 2000, ale i nieprzyjaciół tyleż legło. Zabici są generałowie Grochowski[2] i Wodzicki[3], a tych największa była szkoda.
Pomięszanie gwałtowne i trwoga, z przyczyny z dwóch razem zdarzonych klęsk, głowy prawie wszystkim zawróciła; zdawało nam się, że już koniec wojny, z nią nadziei naszéj — bo tyle, ileby siłom dwóch nieprzyjaciół wytrzymać mogło, nie mieliśmy. Trzeba było jeszcze i trzecią wytrzymać klęskę: miasto Kraków, ufortyfikowane i obsadzone garnizonem, którego Wieniawski[4] był komendantem, do powstania narodowego pierwsze stało się, w przeciągu trzechmiesięcznym dało scenę nową dla publiczności. Austryacy, sąsiedzi nasi, oświadczyli się neutralnymi w téj robocie. Polska zatrudniona została, widząc Prusaków pod Krakowem. Upewniali nas we Lwowie, że gdyby Prusaki chcieli wziąć miasto, tedy oni wnijdą pierwéj, ale to tylko, aby tymczasem od rąk pruskich uwolnione było; a potém Polakom oddane będzie. Garnizon w Krakowie dość mocny mógł się bronić, ale nie długo; naczelnik zdawał się być powolnym obietnicom austryackim; rozsądek tylko sam dyktował, aby trzeciego niemieć nieprzyjaciela na siły dość słabe. Trzeba było neutralności przyjąć sposoby; dał był rozkaz komendantowi Wieniawskiemu z Orelim, pułkownikiem cesarskim, stojącym na Ludwinowie, traktować.
Więc były ułożone punkta do oddania miasta Austryakom tymczasowego, i generał Harnancour ze Lwowa sam na to objęcie wyjeżdżał, ale czyli przez głupstwo, czyli przez zdradę, Orelli, który punkta z Wieniawskim podpisał, posłał je do pruskiego generała z zapytaniem: czyli mu się to podoba? A tak Prusak odpowiedział, że wcale na to nie pozwala, że będzie strzelał do Austryaków, równie jak i do Polaków. Wieniawski wtedy głowę stracił, mając już przeciętą komunikacyą z wojskiem naczelnika, nie miał dalszego ordynansu i miasto Prusakom poddał. Nie sądzę, że przekupiony, jak mówi publiczność, bo Polak nadto jest szlachetny w téj mierze; jednakże stało się tak, że tenże Wieniawski wszystkim oświadczywszy, że nieprzyjaciel jest mocny, kazał uciekać, gdzie kto może, i sam najpierwszy niewiadomo gdzie się podział.
A tak nasi niebożęta, rozumiejąc, że będą mieli przytulenie w Ludwinowie, na stronę cesarską wyszli i tam na moście od Austryaków niedyskretnie byli przyjęci.
Te trzy wkrótce po sobie następujące zdarzenia, wszystkich o rozpacz gwałtowną przywiodły; zdawało się, że obłoki już spadły i przywaliły dźwigającą się potęgę Polaków, którzy bez sił, bez pomocy, dwoma nieprzyjaciołmi i trzecim neutralistą — a w duszy nieprzyjaźnym, obarczeni, już się dźwigać nie będą mogli. Dał nam Bóg cios, a nadzieję przy stałości: — oświadczył naród, że póty nie spocznie, póki wszyscy nie wyginą.
Naczelnik, acz zmartwiony, umiał znieść ręki Najwyższego karę, bo po bitwie pod Szczekocinami miał mowę do wojska, mówiąc: „Nie bójmy się nieprzyjaciół naszych, ale bójmy się nas samych.“ — Wojsko jego téż, coraz większe, pomnażało się przez przybyłe regimenta i kawaleryą z zabranego kraju przez Moskali, którzy zbrojną ręką robiąc sobie przejście przez moskiewskie komendy, przedarli się do naczelnika obozu. Nowe téż regimenta poformowane z kantonistów, posiłek z pikinierów i kosynierów, składały może 27,000 wojska. To było podzielone na różne komendy: Zajączek, Mokronowski, Madaliński, Sierakowski, generałowie, mieli swoje wydziały w komendzie. Litewskie wojsko było na Litwie i do téj liczby nie kładnę go, nad którém Jasiński i Wielhórski Michał mieli komendę. Moskwę zupełnie z Litwy wypędzili byli, aż ta z pod Dubienki tam się udając, obległa była miasto Wilno w 10,000 i przez 36 godzin w oblężeniu trzymała. Garnizon tamtejszy, mały lecz odważny, obronił się mężnie, a Wielhorski gdy przyszedł na pomoc miastu, 10, 000 Moskali uciekło zaraz. Ta okoliczność ukontentowała publiczność stroskaną, a wiadomość o powstaniu i uczynieniu akcesu Kurlandyi do aktu krakowskiego pod naczelnictwem Tadeusza Kościuszki, uspokoiła umysły i radością napełniła Polaków. A tak los wojny niepewny, nieustannie wahając ludem unoszącym się z nadziei do rozpaczy, z rozpaczy do ukontentowania prowadzić zwykł. W téj to chwili, w téj to pozycyi cały naród zostaje trwale i stale do powstania przywiązany, żyć wolny i niepodległy, albo umrzeć pragnie.[5]
- ↑ Nadwieprzni mieszkańcy, czyli mieszkańcy miejscowości położonych nad Wieprzem, bo na tą rzeką leży Drążgów.
- ↑ Jan Grochowski
- ↑ Józef Wodzicki
- ↑ Ignacy Wieniawski
- ↑ Na tym urywa się relacja z Insurekcji Kościuszkowskiej